fikaton 9, dzień siódmy

Oct 07, 2010 22:29

Początek pisało mi się świetnie, ale im dalej, tym mniejszą miałam ochotę to skończyć - połowa fikatonu za mną/za nami, a ja już padam... ;) Mam nadzieję, że mimo wszystko fika da się czytać. ;P

Tytuł: Rozmowy na tematy trudne
Autor: pellamerethiel
Fandom: Merlin
Pairing: Artur/Merlin
Uwagi: Brak spoilerów. Trochę fluffu, trochę angstu, plus sporo homofobii. Kolejna odsłona mojego Kraków!AU. Poprzednie części: Precle z makiem i Dowody zbrodni.
Ilość słów: 2569 słów



Rozmowy na tematy trudne

W maju mija dokładnie dziesięć miesięcy, odkąd się poznali.

Artur dalej ma swój wózek z obwarzanki, udziela też korków z angielskiego, czerpie niewielkie zyski ze swoich udziałów w spółce ojca i jakoś daje radę wiązać koniec z końcem. Za namową Merlina jeszcze we wrześniu złożył papiery na kilka kierunków studiów i, ku jego zaskoczeniu, został przyjęty na entologię. Doszedł do wniosku, że ten cały drugi nabór to świetna sprawa, aczkolwiek do swojego nowego kierunku podszedł z ostrożnością, a kiedy okazało się, że jest to coś znacznie ciekawszego od prawa, rzeczywiście się w niego wciągnął.

W ciągu tych długich, zakręconych miesięcy zdążył naprawdę dobrze poznać Merlina. Na początku wiedział tylko, że szalenie podobają mu się jego oczy i te wielkie, odstające uszy, a także, że Merlin umie zrobić najbardziej zajebistą laskę na świecie, ale niewiele więcej. Teraz wybudzony w środku nocy potrafiłby wymienić jego ulubionych autorów (Gombrowicz, Palahniuk i Murakami), zespoły (Arcade Fire i The Killers), seriale (Lost, Supernatural i The Vampire Diaries) jedzenie, którego nie znosi (brukselka, wątróbka i wszelkiego rodzaju grzyby) i takie, na które jest uczulony (pomidory i mleko). Zna mnóstwo jego opowieści z dzieciństwa, a chociaż Merlin czasem się śmieje, że straszny z niego obsesjonat i że może powinien popracować nad tą swoją potrzebą kontrolowania wszystkiego, to Artur widzi, że tak naprawdę sprawia mu to przyjemność.

Czasem leżą razem przykryci trzema kocykami z Ikei, Merlin opowiada mu o swoich pierwszych wakacjach na wsi, a w tle gra najnowsza płyta któregoś z jego ukochanych zespołów. Artur leży zwykle z głową na nodze Merlina albo też tuż obok obok niego i palcem kręci kółka na jego skórze. On sam nie ma tylu zabawnych, ciepłych i wzruszających historii, gdyż nigdy nie miał Hunith, nie miał matki, która zadbałaby, żeby poznał urok bawienia się na wsi, budowania domku na drzewie i robienia zup błotnych. Nie, Uther Pendragon musiał jak zwykle zrobić wszystko, żeby tylko jego syn wyrósł na wykształconego i dobrze ułożonego młodego człowieka, który może i nigdy (przynajmniej aż do wycieczki klasowej w późnej podstawówce) nie widział na oczy świni, ale przynajmniej nauczył się odróżniać od siebie poszczególne rodzaje widelców.

Merlin czasem z tego żartuje, ale tylko czasem - doskonale wie, że to raczej drażliwy temat.

Pewnego dnia Artur poznaje matkę Merlina i od tamtej pory jeszcze bardziej żałuje, że nie miał kogoś takiego w dzieciństwie - może byłoby wtedy bardziej ubogie i obfitujące w wyrzeczenia, ale za to wypełnione miłością i ciepłymi, rodzinnymi posiłkami (wie, że to głupie, ale nie może nic na to poradzić, że takie domowe obiady kojarzą mu się właśnie z dzieciństwem, którego nie miał). Hunith od razu bierze go w ramiona i mocno przytula, a Artur zamiera, nie bardzo wiedząc, jak zareagować; za jej plecami widzi szeroko uśmiechającego się Merlina i ma wrażenie, że coś roztapia mu się w środku. Hunith najwyraźniej wie wszystko o jego sytuacji rodzinnej i, zupełnie, jakby chciała mu to zrekompensować, często wpada bez zapowiedzi do ich mieszkania, kładzie na stole siatki z zakupami albo też wysyła Merlina do sklepu, a później, z ich pomocą, oczywiście, przyrządza pyszny obiad.

- To, że ja jestem kobietą, a wy facetami, nie znaczy, że nie musicie umieć sprzątać czy gotować, te czasy już dawno minęły - mówi, grożąc synowi palcem, ale równocześnie puszczając oko do Artura. Ten słyszał, że matka Merlina jest feministką i żeby lepiej zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi pożyczył nawet od niej Men and Feminism, żeby lepiej zorientować się w temacie.

Artur czuje, że Hunith może powiedzieć znacznie więcej niż niejednej starszej osobie, a już na pewno własnemu ojcu. Zdarza się, że matka Merlina uważnie wysłuchuje, co on, Artur, ma do powiedzenia, a następnie spontanicznie przyciąga go ku sobie, z całej siły przytula i gładzi jego włosy.

Nie przyznałby się nigdy do tego przed Merlinem, ale momentami ma wrażenie, jakby miał mamę.

To bardzo miłe uczucie.

Życie upływa im w spokoju - Merlin dużo się uczy, sporo czasu spędza też w księgarni, a wieczorami wychodzą do pubu (rzadziej), spotykają się gdzieś z Morganą, Gwen i Willem (częściej), zapraszają ich do siebie i piją albo też grają w planszówki (zwykle) albo też spędzają długie, zimowe wieczory w łóżku, oglądając seriale i całując się jak para wiecznie nienasyconych sobą nastolatków (bardzo często).

Kiedyś, podczas porządków, Artur znajduje swój stary kodeks prawa cywilnego - wpatruje się w niego przez chwilę, ze zbaraniałą miną, a kiedy Will mu go wyrywa i zaczyna przeglądać, spogląda na niego ponuro.

- Stary, właściwie dlaczego studiowałeś prawo, ale rzuciłeś?

Artur siada na łóżku obok leżącego Merlina (migrena, nurofen i zimna szmatka na oczy, biedny) i przeczesuje mu włosy palcami.

- To nie było dla mnie - dodaje.

- Ale prawo… - Will unosi jedną brew, a następnie zaczyna kartkować kodeks i wreszcie otwiera go na chybił trafił: - „Rój pszczół staje się niczyim, jeżeli właściciel nie odszukał go przed upływem trzech dni od dnia wyrojenia…” Co to właściwie znaczy: „wyrojenie”? - stwierdza, przewracając oczami.

Artur się uśmiecha.

- To akurat jeden z tych bardziej zabawnych przepisów. Daj mi to - dodaje, bierze od niego kodeks i znajduje artykuł wzrokiem: - „Jeżeli rój osiadł w cudzym ulu zajętym, staje się on własnością tego, czyją własnością był rój, który się w ulu znajdował. Dotychczasowemu właścicielowi nie przysługuje w tym wypadku roszczenie z tytułu bezpodstawnego wzbogacenia.”

- Zaraz, czyli gdybyś ty był pszczelarzem, i Merlin byłby pszczelarzem, to w razie gdyby twoje pszczółki zechciały zamieszkać z jego pszczółkami, to miałbyś przerąbane, tak? - pyta Will, nastawiając czajnik i grzebiąc w rozlicznych pudełkach na herbatę.

- Nie odzyskałbym swoich pszczółek i Merlin nie musiałby mi też zapłacić odszkodowania. Generalnie byłoby nieciekawie - dodaje Artur z kamienną twarzą, wciąż gładząc włosy Merlina. Ten wydaje z siebie głośny jęk.

- Żadnego odszkodowania. Wystarczy, że muszę słuchać, jak czytacie wyjątki z jakiegoś kodeksu. Jak dobrze, że rzuciłeś te cholerne studia, nie wiem, jak zniósłbym coś takiego na co dzień, Arturze - mówi, a następnie przenosi głowę na kolana swojego chłopaka, na co Will reaguje oczywiście przewróceniem oczu i pełnym sugestii chrząknięciem.

*

Piętnastego maja Artur i Merlin udają się na plac Wolnica, żeby wziąć udział w Marszu Równości. Na miejscu czekają na nich Leon wraz ze swoim chłopakiem, Lancelotem, którego poznali podczas jednego z weekendowych wypadów do Coconu. Artur jest bardzo zdenerwowany, nerwowo obgryza paznokcie i rozgląda się naokoło w poszukiwaniu narodowców, a także przedstawicieli młodzieżówki PiSu czy też samego PiSu.

- Spokojnie, twój ojciec się raczej tutaj nie pojawi - stwierdza Merlin radośnie, poklepując go po ramieniu. - Co miałby robić na takiej paradzie pedałów? - dodaje jeszcze bardziej zadowolony z siebie niż zwykle.

- Nie wiem, czy zapomniałem o tym wspomnieć, czy to tylko moja skleroza, ale rok temu mój ojciec udzielał wywiadów na Rynku w związku z tym marszem i trzymał jeden z tych strasznych transparentów - odpowiada Artur ponury niczym cmentarz zimą. - Ujrzeć go w telewizji w czasie, gdy miałem tam być, to było dopiero coś przerażającego. Oczywiście, to jeszcze nic w porównaniu z tym, co czuję teraz - dodaje z tak wyraźnym przygnębieniem, że Merlin zaczyna mieć wyrzuty sumienia.

- Na pewno nie będzie tak źle - stwierdza bez przekonania. - Dlaczego bardziej nie protestowałeś, skoro tak boisz się wziąć w tym udział? - pyta, a Artur piorunuje go wzrokiem.

- Nie boję się, Merlinie, tylko obawiam, a wierz mi, wbrew pozorom jest to duża różnica - odpowiada z godnością. - Mam złe przeczucia - dodaje, ale bardzo cicho, tak

Merlin unosi ręce do góry.

- Dobra, dobra - mówi, ale Artur dostrzega, że trochę mu ulżyło.

Tak naprawdę (nie) ma gdzieś, co powie jego ojciec. Artur powtarza sobie, że nie może całego życia spędzić w metaforycznej szafie, bo w końcu zacznie się dusić. Wie, że jeszcze trochę czasu zajmie mu znalezienie wyjścia z tego metaforycznego przejścia do Narnii, ale taki marsz równości wydaje się dobrym początkiem.

Kiedy pochód rusza, mają już jakieś czterdzieści minut w plecy, ale to nie szkodzi - atmosfera to wszystko wynagradza i Artur czuje, jak schodzi z niego napięcie, a jeszcze nawet na dobre nie opuścili placu Wolnica. Merlin kładzie mu rękę na ramieniu i Artur jej dotyka, a następnie, kiedy znajdują się nagle w środku pochodu, impulsywnie przyciąga do siebie Merlina i całuje go delikatnie w usta - trwa to zaledwie kilka sekund, po których Artur się odzywa, ale to, co widzi w oczach Merlina, wygrywa ze wszystkimi innymi nagrodami. Leon i Lancelot wreszcie się z nimi zrównują, ten drugi przewraca oczami i komentuje, że Merlin mógłby nauczyć się trochę wolniej chodzić, w przeciwnym razie znajdą się zaraz na czele pochodu.

- Ojeeej, widziałaś? To było urocze! - Artur słyszy za sobą głos jakiejś dziewczyny, ale postanawia go zignorować.

Kiedy docierają na Rynek, narodowcy już tam są, ale w tym roku jest ich wyjątkowo niewielu, a poza tym uczestników pochodu oddziela od nich szczelny kordon policji.

- Czuję się trochę nieswojo na myśl o tym, że tych tarcz mogłoby tutaj nie być - przyznaje szeptem Merlin, a Artur kiwa głową, doskonale rozumie, co jego facet ma na myśli. Sam rozgląda się nerwowo na boki, ale nigdzie nie dostrzega swojego ojca albo kogoś z jego najbliższych znajomych. Jest to pewnie pocieszenie, ale Artur i tak co jakiś czas przypomina sobie o tym, jak to było w zeszłym roku ujrzeć swojego ojca w telewizji, i to oprotestowującego marsz, na którym właśnie powinien być jego syn.

Kiedy pochód się kończy, a kolorowe balony lecą ku niebu, Artur, Merlin, Leon i Lancelot wydostają się z tłumu i podchodzą pod Empik, gdzie młody Pendragon stwierdza, że musi wrócić do domu, żeby pouczyć się trochę na poprawkę kolokwium w poniedziałek.

- Jak ty to robisz, że wszędzie widzisz tych gejów? Mi się nigdy nie udaje ich dostrzec! - dobiega ich od strony ulicy Siennej.

- No bo nie potrafisz patrzeć. Albo za szybko biegniesz... - odpowiada dziewczyna swojej koleżance, a następnie obie wchodzą do Empiku.

Artur uważa, że to bardzo zabawne.

Lancelot odchrząkuje, a następnie stwierdza, że musi jeszcze skoczyć na zakupy do Kefirka, a Leon pyta Merlina, czy miałby ochotę skoczyć z nim na piwo, najlepiej do któregoś z tych rozlicznych pubów na Kazimierzu. Merlin szybko się zgadza, a następnie delikatnie całuje Artura w usta, macha mu na pożegnanie, po czym razem z Leonem wyruszają w kierunku Poczty Głównej.

Artur wraca do domu.

Jest bardzo spokojny.

Jeszcze nie wie, że wkrótce się to zmieni.

*

Artur po raz kolejny przegląda notatki z metody badań etnograficznych i przeciera oczy ze zmęczenia. Robi sobie kolejną herbatę, tym razem sypkiego Earl Greya, słodzi dwie łyżeczki, a następnie siada przy stole w kuchni i wraca do tego, co zapisał na ostatnich zajęciach.

Kiedy zmienia muzykę na swoim laptopie, przez chwilę ma wrażenie, że słyszy dzwonek swojego telefonu. Dotyka swojej kieszeni, a później idzie do swojego pokoju, gdzie musiał ją zostawić zaraz po tym, jak przebierał się po powrocie z marszu. Podnosi komórkę, która właśnie po raz kolejny przestała wygrywać Lady Gagę, zauważa, że ma dziesięć nieodebranych telefonów od Leona, trzy od Willa, plus jeszcze z pięć z jakiegoś nieznanego numeru, a poza tym smsa o treści: „Gdzie do kurwy nedzy jestes podnies wreszcie tepieprzona komorke, to sprawa zycia i smierci!!!”.

Sms został wysłany z numeru Willa.

Żadnej wiadomości od Merlina.

Artur zaczyna czuć ucisk w gardle i strach, który wypełnia go niczym zimna, ostra na krawędziach substancja. Drżącą ręką wybiera najpierw numer Merlina, a gdy ten nie odbiera, dzwoni do Willa.

- Halo? Will?

- Artur, no kurwa nareszcie! - odpowiada Will. - Odbieraj może czasem tę pieprzoną komórkę, co?!

- Uczyłem się w kuchni, a telefon został w sypialni - zaczyna bronić się Artur, ale obaj doskonale wiedzą, że nie o to chodzi w tej rozmowie.

- Merlina pobito - przerywa mu zimno Will. - Leona zresztą też.

Artur zamiera.

Przez kilka sekund zupełnie nie wie, co powiedzieć.

- Gdzie? Kiedy? Jak się czuje? - pyta wreszcie z głową wypełnioną dziesiątkami pytań, zimnymi, wilgotnymi dłońmi i strachem, który mości się w jego żołądku niczym wielki, zadowolony z siebie wąż.

- Kiedy razem z Leonem szli z marszu na Kazimierz. Wybrali jakiś dziwny skrót i najwyraźniej kilku typków poszło za nimi… - Głos Willa też się trochę trzęsie, a Artur wyczuwa w jego głosie prawdziwe przygnębienie, równie ciężkie i namacalne, jak budynek, w którym młody Pendragon właśnie przebywa.

- Jak…

- Nic poważnego się nie stało, jutro powinien wyjść - odpowiada szybko Will. - Ale ma wstrząśnienie mózgu, więc zatrzymują go na obserwację - dodaje, wciągając powietrze.

- Leon?

- Trochę go poturbowali, ale zapewnia nas, że tamci wyglądają gorzej. Rzekomo. - Artur wyobraża sobie, że Will w tym momencie wzrusza ramionami. - Ruszaj tutaj swój tyłek. Pytał o ciebie. Acha, i jak coś, to szukaj nas na urazówce w Narutowiczu - dodaje po chwili.

- Już jadę - odpowiada Artur, który w tym momencie jedną ręką zamyka drzwi, a drugą szybko się rozłącza i dzwoni po taksówkę.

Jazda do szpitala to będzie jedno z najgorszych wspomnień w jego życiu.

*

- Jesteś wreszcie! - mówi Will, ale Artur nie zwraca na niego uwagi, tylko podbiega od razu do łóżka Merlina.

- Już myślałem, że masz mnie dość - żartuje Merlin, a Artur ma ochotę zrobić milion rzeczy naraz: potrząsnąć nim, wyściskać go, wycałowac, a następnie wyruszyć na poszukiwanie tych, którzy mu to zrobili. Dostrzega świeżego, ciemnego siniaka na jego twarzy i czuje, że krew zalewa mu oczy.

- Zabiję - mówi cicho. - Przysięgam, że zabiję tych bydlaków - dodaje z wypełniającą go teraz zimną furią. - Jak to się w ogóle stało? - pyta.

- Chodź tutaj - odpowiada Merlin i przyciąga go bliżej siebie, a następnie zaciska rękę na jego nagarstku. Artur niechętnie siada na łóżku, bo jego pierwszy odruch to okazanie Merlinowi, jak bardzo się mu zależy i jak bardzo się martwi, ale zwykle impulsywność wygrywa u niego z rozsądkiem. Dlatego też teraz myśli głównie o tym, żeby stąd wyjść i wyruszyć na poszukiwanie tych sukinsynów. - Dopadli mnie i Leona w jakimś zaułku, musieli za nami pójść… To było trzech takich łysych, wysokich gości. Leon im trochę dokopał, ale niestety okazali się silniejsi… Spłoszyła ich jakaś grupka facetów, która wezwała policję - mówi Merlin i wzrusza ramionami, a następnie spogląda na bladą twarz Artura. - Wiem, o czym myślisz, ale nie rób tego. Zostań przy mnie - prosi go cichym głosem, a Artur wzdycha i spogląda na niego bezradnie. Wie, jak stanąć do walki z czymś fizycznym, jak zmusić przeciwnika, żeby błagał o litość i jak wgnieść go w chodnik, nawet, jeżeli tylko metaforycznie. Jednakże takie sytuacje jak ta przerażają go chyba najbardziej - Merlin patrzy na niego tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami, na twarzy ma kilka wyraźnie odznaczających się od bladej skóry siniaków, pewnie jest ich jeszcze więcej, a Artur ma trudności z pocieszaniem ludzi. Potrafi rozwiązywać problemy, które są namacalne, nie takie spowodowane czyjąś nienawiścią - takie coś najzwyczajniej w świecie go przerasta.

- Ale… - Artur z jednej strony niczego na świecie nie pragnie tak bardzo, jak tutaj zostać, z drugiej jednak strony strasznie się tego boi. Nie wie, co mógłby rzec komuś pobitemu tylko ze względu na to, że kocha kogoś innego, niż niektórzy by chcieli, a tym bardziej nie ma pojęcia, co powinien w związku z tym powiedzieć komuś, bez kogo nie wyobraża sobie życia.

- Moja matka jest poza miastem - mówi Merlin. - Wróci dopiero jutro, a ja nie chciałem jej niepokoić, za co mi się pewnie później dostanie… - Nie idź stąd, proszę - dodaje i wreszcie głos mu się trochę łamie, jakby nagle zabrakło mu tej siły, którą wcześniej okazywał.

- Ekhm - odchrząkuje wtedy Will, dotychczas trzymający się gdzieś bardziej z tyłu. - Myślę, że ktoś powinien zostać razem z nim, bo lekarz powiedział, że przez ten wstrząs mózgu i wszystko nie wolno mu dzisiaj zasnąć. A ja muszę, eee, iść do pracy na nocną zmianę - dodaje szybko i chociaż rzeczywiście pracuje na całodobowej stacji benzynowej, to wszyscy obecni w tym pokoju wiedzą, że akurat dzisiaj ma wolne.

Artur wciąga powietrze, a następnie niemal niedostrzegalnie kiwa głową i mówi:

- Oczywiście, że zostanę.

Merlin patrzy na niego z wdzięcznością.

fikaton 9: dzień siódmy, autor: pellamerethiel, fikaton 9, fandom: merlin

Previous post Next post
Up