Fikaton 9x04

Oct 04, 2010 23:34

Autor: idrilka
Tytuł: Pył i kurz na drodze bez powrotu
Fandom: The Vampire Diaries
Spojlery: Do 2x03 Bad Moon Rising, ale nie jakieś zabójcze.
Postacie/Pairingi: Katherine
Ilość słów: 1 366
A/N: Wreszcie udało mi się rozkręcić i chyba wpadłam w ten fikatonowy rytm. Fik oparty bardzo luźno na kanonicznej (książkowej) historii Katherine, dodatkowo inspirowany odrobinę wczorajszym fikiem Akzs (głównie to zastanawiałam się, skąd u Katherine taka pogarda w stosunku do religii i Kościoła, jaką tam prezentuje), więc potencjalnie może urażać. Dzięki lunatics-word i upupa-epops za rzucanie okiem.

Pył i kurz na drodze bez powrotu

Kiedy odwrócisz lekko głowę, widzisz skrawek nieba tam, gdzie niedokładnie zaciągnięta kotara odsłania kawałek szyby. Niebo jest szare jak twoja pozbawiona koloru, cienka jak pergamin skóra, pod którą widać pajęczynę cienkich żyłek, w których wciąż jeszcze pulsuje wątłe życie.

Robisz głęboki wdech, obserwując, jak twoja pierś unosi się i opada, nieskrępowana gorsetem. Powietrze w pokoju jest zatęchłe i przesiąknięte zapachem choroby, która powoli toczy twoje ciało. Wdychasz go od tak dawna, że zdążyłaś już zapomnieć wszystkie inne zapachy - cuchną nim twoje włosy, twoja skóra, tak bardzo, że są chwile, kiedy chciałabyś ją zedrzeć, drapać tak głęboko, aż wreszcie się go pozbędziesz, aż wreszcie zdołasz zmusić swoje zmysły do zapomnienia.

Nigdy nie otwierają okna. (Zimno tam, jeszcze się zaziębi do końca i duch z niej wyleci, i tak już ledwie dycha, mówią. Jesteś słaba - tak myślą.)

Kiedy ktoś wchodzi do pokoju - zazwyczaj dziewka służebna, nie matka, nigdy nie matka, jakby nie mogła patrzeć na to dzieło zmiażdżonej niewinności - przemyka zazwyczaj pod ścianami, unikając twojego wzroku; może myślą, że twoje spojrzenie potrafi zauroczyć i dlatego odwracają twarze.

Nie słyszysz już nawet, jak płacze - może wreszcie je oddali, niechcianą pamiątkę po rozrywającym wnętrzności bólu i czerwonym od krwi wstydzie, i czymś, o czym nigdy, nigdy nie będzie się mówić, a może umarło, bo nie chciało jeść albo niańka przydusiła je poduszką, kiedy usiłowała ogrzać to sine ciałko własnym ciepłem. Widziałaś ją; jest młoda, młodsza od ciebie, przestraszona, niedoświadczona i ma piersi nabrzmiałe mlekiem, którego nie może dać własnemu dziecku, bo pochowali je przed zeszłą niedzielą.

To nie ma znaczenia. I tak ty sama nie dożyjesz następnej - czujesz to w każdym cuchnącym hauście powietrza, który wtłaczasz do płuc. Był już ksiądz z sakramentami, hostia smakowała na twoim języku jak popiół, a potem namaścił cię - długie, zimne palce przesuwające się po skórze (tym razem nie pozostawiły siniaków na twoich udach, tylko tłusty, wonny olej na czole i dławiące, gorzkie jak żółć uczucie w gardle). Matka nie spojrzała ani razu; to nie pierwszy raz, kiedy odwróciła wzrok. Czasami zastanawiasz się, czy potrafi jeszcze widzieć cokolwiek poza krzyżem i stronami modlitewnika. Może życie pomiędzy tymi kartami jest łatwiejsze, kiedy nie dostrzega się tego, jak bardzo świat dookoła różni się od pustych słów na papierze.

Kiedy odwracasz głowę, by spojrzeć na twój szary skrawek nieba, za oknem zapada noc.

---

Kiedy odwrócisz lekko głowę i spojrzysz w róg pokoju, możesz zobaczyć żółtawy zaciek, pamiątkę po ostatniej wielkiej ulewie, kiedy deszcz przesiąkał przez mury i wykwitał ciemnymi kwiatami na ścianach, pozostawiając po sobie rudawo-zielone ślady. Czasami, patrząc na niego, mrużysz oczy i mogłabyś przysiąc, że widzisz zarys Madonny z Dzieciątkiem, takiej, jak na złoconych obrazach w kościele, spowitych dymem z kadzidła. Ta prawie-wyobrażona Madonna nie uśmiecha się łagodnie, spoglądając na swoje dziecko, tylko patrzy na ciebie z grymasem wymalowanym na ciemnej twarzy, trochę jakby szczerzyła kły.

Słyszysz w ciszy wieczoru swój oddech, nierówny i chrapliwy, i zastanawiasz się, ile wytrzymałabyś, wstrzymując powietrze, zanim nie mogłabyś się opanować i otworzyłabyś usta, żeby wziąć kolejny rozpaczliwy haust. Może wytrzymałabyś odpowiednio długo, by zapaść w pełen majaków półsen, z którego nikt by cię nie wyrwał w porę, bo, jak zwykle, byłabyś sam na sam ze swoimi koszmarami.

Okno wciąż jest zamknięte, światło księżyca wpada cienką smużką, tworząc niewielką, jasną plamę na podłodze, ale nie dosięga twojego łóżka, jakbyś nie zasługiwała na jego blask. Gdybyś była silniejsza, wstałabyś, podeszła do kotar i odsłoniła je, pozwalając, by perlistoszara poświata zalała wnętrze, a później otworzyłabyś skrzydła okna na całą szerokość - targający drzewami wiatr mógłby ochłodzić również twoją twarz, potargać włosy, a później może uniosłabyś się i poleciała z zamkniętymi oczami. Być może nigdy nie spadłabyś jak kamień, w dół i w dół, przytłoczona ciężarem cudzych grzechów, które i tak zostały ci policzone jak własne.

Nie pamiętasz, kiedy ostatni raz widziałaś słońce - teraz, w tych ostatnich, desperackich porywach życia przesypiasz większość dnia i spędzasz noce, wpatrując się w ciemność, jakbyś liczyła, że pewnego dnia odpowie na twoje wołanie.

---

- Panienko - szepcze Dorota, budząc cię ze snu. Czujesz na twarzy podmuch wiatru i kiedy odwracasz głowę, spostrzegasz, że okno jest otwarte na oścież, a światło księżyca wlewa się do środka. Przy wezgłowiu łóżka płonie świeca.

- Tak? - Twój własny głos jest ochrypły i słaby.

- Sprowadziłam pomoc. To Klaus. On panience pomoże.

W drzwiach stoi mężczyzna w długim, czarnym płaszczu, zakurzonym i pokrytym pyłem drogi.

- Mogę dać ci życie, jeśli odważysz się najpierw umrzeć - mówi, podchodząc do ciebie i gładząc długim, zimnym palcem tętnicę pulsującą coraz słabiej tuż pod skórą na twojej szyi. - Nie mogę dać ci dnia, ale mogę dać ci noc.

W świetle świecy mieszającym się z poświatą księżyca błyskają kły.

Słyszałaś o istotach takich jak on, kiedy byłaś młodsza i mogłaś jeszcze przesiadywać z dziewkami służebnymi w kuchni, przy palenisku, od którego biło ciepło i światło, chroniące od tego wszystkiego, co ciemne i nieprzyjazne - wąpierze, ohydne upiory nocy, które powstają z umarłych, kiedy ich ciało nie doczeka się należytego pochówku, by dręczyć żyjących i, mszcząc swoje krzywdy, doprowadzić ich do szaleństwa.

Ale Klaus, który teraz pochyla się nad twoim posłaniem, ma jasną, otwartą twarz, włosy koloru pszenicy w lipcu i długie rzęsy, które kładą się cieniem na jego policzku, kiedy przymyka oczy. Później uśmiecha się drapieżnie, patrząc na ciebie, a oczy nagle ciemnieją i zachodzą czarną mgłą.

Mogłabyś pójść za nim. On nie wznosi wzroku ku górze, modląc się do Boga bez oczu, tego, który porzucił skorupy zadymionych kościołów i odszedł, pozostawiając jego wyznawców w niewiedzy, by czcili puste obrazy i ludzi w czarnych szatach.

- Powiedz tylko, co mam zrobić - odpowiadasz.

Kiedy Klaus poi cię własną krwią, a potem szybkim, zdecydowanym ruchem skręca kark, nie myślisz o Madonnie patrzącej na ciebie z odrazą, jakby przewidziała, że wybierzesz tę drogę zanim ty sama jeszcze wiedziałaś, że ta droga naprawdę istnieje.

Budzisz się w ciemnościach i czujesz, czujesz tak intensywnie, że całe twoje ciało mrowi, aż po czubki palców, i jesteś głodna, tak bardzo, bardzo głodna, że nie wiesz, czy kiedykolwiek zdołasz nasycić swój głód.

- Chodźmy - mówisz, zwracając się do Klausa, a później, nie czekając, wyskakujesz przez okno i lądujesz miękko na trawie. Wdychasz przez chwilę powietrze pachnące burzą i wiatrem, czujesz słabą woń krwi płynącą z wnętrza domu - szumi ci w uszach, oczy zasnuwa szkarłatna mgiełka i przełykasz ślinę, czując popiół i kurz na języku.

Odwracasz się i spoglądasz ponad ramieniem na Klausa, który stoi za tobą z wyczekującym wyrazem twarzy i uśmieszkiem błądzącym na ustach, jakby chciał zobaczyć, co teraz zrobi jego najmłodsze (jedyne? Nie wiesz nawet, jak bardzo jest stary) dziecko.

Drzwi plebanii są zamknięte na rygiel, okiennice zamknięte, a okna - ciemne i martwe. Teraz to dla ciebie żadna przeszkoda.

Pleban cuchnie potem, strachem i krwią równie brudną jak jego ponoć nieśmiertelna dusza, ale i tak nie możesz się doczekać, aż jej posmakujesz. Przyszłaś odebrać należną zapłatę.

- Módl się - mówisz, nachylając się nad nim i ściskając go za gardło. - Módl się do twojego Boga, tak, jak cię nauczyli. Może wysłucha swojego sługi w potrzebie. Pater noster, qui ies in caelis… - Śmiejesz się. - Widzisz? Wciąż tu stoję. Jeszcze nie poraził mnie grom z jasnego nieba. Ja niedługo stąd odejdę, daleko, i zapomnę o tym miejscu. Ty nie dożyjesz poranka.

Zaciskasz dłoń mocniej, zostawiasz sińce, takie same jak te, które znikały z twoich ud przez tygodnie.

Klaus również cię dotknął (krwią i klątwą, nie, błogosławieństwem) i zostawił na tobie swój ślad, ale dotknął cię tak, jak tego chciałaś - sama dałaś mu przyzwolenie. Ten człowiek wolał brać nawet to, co nigdy nie zostało ofiarowane; teraz to nie ty będziesz barankiem prowadzonym na rzeź. Przegryzasz mu tętnicę i pijesz, czując w ustach posmak hostii, mszalnego wina i gorącej smoły. Odrzucasz jego ciało ze wstrętem.

Opuszczacie wioskę jeszcze przed świtem.

Kiedy później w świetle dnia wsiadasz na statek płynący do Nowego Świata, opuszczając to piekło rozgrywające się dookoła, na twojej szyi pobłyskuje lapis lazuli w srebrnej oprawie. Klaus dał ci koniec końców więcej, niż obiecał.

Już nie Katerina, ale Katherine - zostawiłaś wszystko na Starym Kontynencie, łącznie z akcentem, nazwiskiem i przeszłością, której nie musisz dłużej pamiętać.

Kiedy patrzysz w górę, widzisz niebo, szare i zasnute chmurami - całe niebo, nie tylko jego skrawek, i nie śledzą cię już nieruchome oczy złowrogiej Madonny. Strząsasz pył ze stóp, na świadectwo dla nich.

autor: idril, fikaton 9, fikaton 9: dzień czwarty, fandom: the vampire diaries

Previous post Next post
Up