autor:
akzseingafandom: LOST
tytuł: Iluminacja
ilość słów: 2515
życzenie: Jack/Claire/Sawyer, najlepiej na wyspie. Wszystko jedno który sezon. Im mroczniej, tym lepiej.
ostrzeżenia i uwagi: trójkąt, incest, seks, AU do finału szóstego sezonu, pisane przy dźwiękach Laury Marling, a zatem polecam również czytanie przy niej, najlepiej sprawdzi się płytka Alas I Cannot Swim.
ILUMINACJA
And what will you do with a girl
If she's refusing to be alive?
To jeden z tych ranków, kiedy jej usta wypełniają wspomnienia. Claire czuje wyraźnie i wylicza, przejeżdżając językiem po każdym zębie: to ciężka dłoń Sawyera na jej piersi, to sperma Jacka na wnętrzu jej uda, to słońce w jej oczach, to biała ślepota, to piasek między palcami, nie, nie, nie piasek, to żwir, którym wysypana jest droga przy stacji benzynowej, to śmiech przez łzy i łzy przez śmiech, to jej śmiech, jej, a to jej nagie piersi przyciśnięte do pleców Jacka i jej nogi wokół jego pasa, kiedy nosi ją na barana, swoją małą siostrzyczkę, to jej piersi przyciśnięte do ściany, kiedy Sawyer szybko podnosi jej sukienkę i bierze ją od tyłu na zapleczu sklepu, to kolejne siniaki zmieniające kolory, to kameleony, to tropikalne pająki, nie, żadnych pająków, to Jack zapalający papierosa od Sawyera, to miłość, nie, wcale nie, to desperacja, to tylko ciało uderzające o ciało uderzające o ciało, to szczęście, to jedyne, co im zostało, to wyspa, to inna wyspa, to Australia, to Los Angeles, to samolot, i drugi, to szaleństwo, to duchy ludzi, których kochali, to śmierć, to życie, to inne życie, to wspomnienia w ustach Claire, to ubytki w jej zębach, ubytki w jej głowie, to wspomnienia, i niektóre z nich są prawdziwe, a inne po prostu są.
~*~
Claire nie zna Los Angeles. Kiedy wychodzi na zewnątrz to błądzi po ulicach, które mają w sobie świętych, i mija kościoły, które świętych już nie mają. Zazwyczaj siedzi w domu Jacka. (To też wasz dom, mówi Jack do niej i Sawyera, ale Claire nie jest przekonana. Jej wyglądał inaczej.) To duży przestrzenny apartament z mnóstwem przeszklonych powierzchni. Claire czasem staje naga przed oknem w sypialni na pierwszym piętrze, zastanawia się, czy ktoś ją widzi, i dotyka się między nogami. Przypomina sobie te momenty, kiedy kochali się na podłodze, Jack w niej, Sawyer w Jacku, i chciała, żeby ich zobaczyli, żeby wszyscy ich zobaczyli, żeby podziwiali.
- Nic, co robimy, nie będzie zrozumiane przez innych - mówi im pewnego dnia, podlewając kwiaty. Uparła się, by w domu postawić kilka adenium, róż pustyni. Lubi je, są ładne i mają bardzo trujące soki. Uważa, żeby nie przesadzić z wodą, bo korzenie zaczną gnić. - Będą się nas bali i będą nas wielbili.
Claire nie zraża się, kiedy nie odpowiadają.
- Bóg mi tak powiedział. Widziałam dzisiaj Boga, wiecie.
Jacka zawsze zadziwiają rzeczy, w które wierzy Claire. Widzi to w jego twarzy, słyszy jego myśli.
- Czy Bóg nie ma nic przeciwko temu, co robimy? - Może powiedział to na głos, Claire nie jest pewna. Pewne rzeczy nie są już dla niej jasne.
- Nie, Bóg jest zadowolony, bo go nie nudzimy. Nie możemy zacząć go nudzić. Wtedy nas zabije.
Wtedy Sawyer podchodzi do niej, zdejmuje spodnie, podnosi ją i przesuwając cienki materiał majtek, wchodzi w nią jednym płynnym ruchem. Claire upuszcza konewkę, resztki wody rozlewają się po panelach. Claire czuje pod plecami nagrzaną taflę szyby, a pod pośladkami szorstkie, długie palce i jedną stopą zahacza lekko o różę pustyni. Niech widzą, niech widzą, myśli. Sawyer rzadko kiedy bierze ją od przodu, to miejsce przeznaczone dla Jacka, więc Claire nie może się przyzwyczaić, ale to dobrze, zaczyna rozumieć, przyzwyczajenie prowadzi do nudy. Sawyer kończy szybko, Claire nie zdążyła jeszcze dojść, ale nie szkodzi, wie, że chłopcy nie pozostawią jej w tym stanie. Stoi przy szybie i czeka na Jacka, na jego język między nogami.
- Nie możemy do tego dopuścić - mówi Sawyer, zapalając papierosa. I Claire wie, co ma na myśli. Nie mogą znudzić Boga, bo wtedy przyjdzie do nich jako czarny dym, a jedynym ostrzeżeniem będą walące się budynki. W Los Angeles jest więcej budynków niż drzew. Kiedy Bóg w Czerni przyjdzie, zacznie od nich.
- Na szczęście jesteśmy trójcą - mówi niespodziewanie Claire, zamykając oczy, kiedy Jack przed nią klęka. Pod palcami czuje mokry piasek z przewróconej doniczki. - Bogowie lubią trójce. Trójka to liczba doskonała. Wszystko, co złożone z trzech, jest doskonałe.
~*~
Czarny węgiel między jej palcami wydaje się dziwnie nie na miejscu. Claire patrzy na niego zaciekawiona, jakby nie wiedziała skąd się tam wziął, jakby zapomniała, do czego służy, ale po chwili wszystko wraca na miejsce, Claire przypomina sobie i kontynuuje rysowanie. To coś, co zwykła robić w poprzednim życiu, tak myśli, bo jej pociągnięcia są mocne i pewne, jej palce szybkie.
- Nie wiedziałem, że potrafisz rysować. - Jack pochyla się nad nią, jego ręce są ciężkie na jej ramionach, ale Claire wie, że to jest ich miejsce. Ręce Jacka należą do jej ciała. Kiedy znajdują się gdzie indziej, kiedy dotykają czegoś innego, to tylko przez pomyłkę, to tylko z obowiązku.
- Nie potrafię - odpowiada i nie jest to fałszywa skromność, Claire już dawno temu przestała być skromna i nie zna koncepcji fałszu. To coś, co czuje, że powinna powiedzieć. Przygląda się swojemu rysunkowi. - Czegoś brakuje.
- Ciebie - odpowiada natychmiast Jack. Claire marszczy brwi. Przejeżdża palcem po konturach Sawyera i rozmazuje jego twarz częściowo schowaną za szyją Jacka. Węglowi chłopcy nie reagują. - Dlaczego nie ma ciebie?
Claire gniecie kawałek papieru i rzuca nim w kąt. Wstaje i odsuwa się od Jacka. Kiedy na niego patrzy, w jego oczach widzi odbitą swoją własną obojętność. Claire nie ma odpowiedzi. Nie wie, dlaczego jej nie ma.
~*~
Droga pod kołami jest równa, samochód pewnie sunie po rozgrzanym asfalcie. Claire wsłuchuje się w równomierny, cichy szum silnika i poddaje się złudzeniu, że wiedzą, dokąd zmierzają. Jack i Sawyer rozmawiają o czymś z przodu zagłuszeni przez Boba Dylana śpiewającego, że poza tym miejscem nie ma już nic. Claire nie ma problemu z uwierzeniem w te słowa, zawsze powątpiewała w stabilność i stałość świata.
Claire od zawsze powątpiewa w różne rzeczy.
Nie zdziwiłaby się, gdyby teraz otworzyła oczy i poza szybami ujrzała pustkę, samochód dryfujący w przestrzeni. Może nawet by się uśmiechnęła, przepełniona dumą, bo oto dowód, oto dowód na to, że miała rację. Jack i Sawyer odwróciliby się do niej przestraszeni. Jack byłby spanikowany - bo bez świata nie ma czego kontrolować, nie ma czego naprawiać - Sawyer uznałby, że to jego obowiązek ich ratować i przypomniałby sobie ludzi, których kiedyś zawiódł. Claire położyłaby im ręce na ramionach w uspokajającym geście i powiedziałaby, żeby się nie martwili, żeby się nie bali.
- Zaopiekuję się wami, dopóki nie znajdziemy kolejnego świata.
I w końcu by znaleźli, bardzo podobny do tego poprzedniego i w zasadzie niewiele rzeczy by się zmieniło, i po chwili zbyliby wzruszeniem ramion cały ten śmieszny incydent ze zniknięciem świata. Claire wierzy, że światy znikają cały czas.
Claire od zawsze wierzy w różne rzeczy.
Piosenka Boba dobiega końca, Jack i Sawyer cały czas rozmawiają, ale Claire nie stara się wyłapać słów. Z ręką podłożoną pod głowę i ze stopą za oknem, zapada w niespokojny, płytki sen, w którym stoi po pas w oceanie. Claire wie, że sny nigdy nie są tylko snami, więc nie wchodzi głębiej.
~*~
Jednego z tych dni wyrwanych z czasu i przestrzeni, wyjątkowo upalnego i dusznego, jednego z tych, kiedy człowiek męczy się i poci nawet leżąc, i nie ma siły, by podnieść rękę i zgonić muchę drepczącą po brzuchu i smakującą skórę przyssawkami - jednego z tych dni Claire, Jack i Sawyer kładą się półnadzy na trawie gdzieś przy drodze, wiele mil od pustyni Los Angeles. Claire myśli przez chwilę, że klimat taki jak ten nie pasuje do miejsca takiego jak to, ale szybko daje sobie spokój i wraca do czytanej książki Sylvii Plath. Głowę opiera o brzuch śpiącego Jacka, pod plecami wyczuwa rosnącą trawę, widzi przez skórę jej soczysty zielony kolor. Sawyer siedzi tuż przy jej nogach, popijając piwo w puszce, paląc papierosa i od czasu do czasu zerkając na nagie piersi Claire, a ona w odpowiedzi porusza leniwie stopą spoczywającą na wnętrzu jego uda. Czyta mu na głos fragment, który uderzył ją jako bardzo prawdziwy, o tym, że można być szczęśliwym i aktywnym albo introspektywnym, pasywnym i smutnym.
- Znaczy, że nie można za dużo myśleć o sobie - podsumował Sawyer i podniósł piwo do góry. - Za to mogę wypić. Ciężko znaleźć w sobie coś wesołego, a jeszcze gorzej siebie zrozumieć.
Claire przytakuje, bo z tym może się utożsamić. Jest tyle rzeczy, których o sobie nie wie, ale już dawno przestała próbować je rozgryźć. Myślenie o nich nic jej nie dało; nadal nie wie, kim jest i co tu robi, nie wie, czy jest zakochana, czy kiedykolwiek była, nie wie, czy to, co pamięta, to naprawdę wspomnienia, czy może to wyśniła. I dlaczego rzeczy wyśnione są mniej ważne? Może wszystko jest tylko wyśnione. Najgorsze są pytania zaczynające się od dlaczego. Na nie mało kto zna odpowiedź.
Spogląda w bok na drzemiącego Jacka i zastanawia się, czy śni o niej.
- Jack - mówi delikatnie, próbując go dobudzić. - Jack.
Kiedy nie odpowiada, Claire podciąga się na rękach i pochyla nad nim. Jego usta są szorstkie i suche, spalone słońcem. Claire całuje go tak długo aż ten nie otworzy ciężkich zaspanych powiek. (Wie, że Jack obudził się wcześniej, ale nie przeszkadza jej to małe oszustwo. Lubi całować Jacka, kiedy ten udaje, że śpi.) Odsuwa się od niego trochę i przygląda się jego twarzy. Jej włosy tworzą na niej pofalowane cienie, jakby znajdował się pod wodą. Jack przeciąga się krótko i patrzy na nią nieco przytomniej, resztki snu opuszczają jego oczy, zostawiając swój nietrwały ślad.
- Hm?
- Ponosisz mnie na barana?
Jack uśmiecha się lekko i podnosi z ziemi, otrzepując trawę ze spodni. Ona otrzepuje mu trawę z pleców, a potem wskakuje na nie z głośnym piskiem i jeszcze głośniejszym chichotem. Szczęście Claire jest głośne. Patrzy na Sawyera, który ze swojego miejsca przygląda się im z szerokim, szczerym uśmiechem i wie, że on rozumie. To Jack jest jej starszym bratem. Bracia noszą swoje siostry na barana.
Claire już dawno przestała próbować rozgryźć, czy jest zakochana. Wystarczająco często czuje, jakby była.
~*~
Zbyt długo nie było jej w Australii, by mogła nazwać tę zapomnianą przez Boga wyspę swoją. Bóg chyba ma słabą pamięć, stwierdza Claire, wiele rzeczy mu wypada z głowy. Ma wielką nadzieję, że nie zapomni o odpowiednim miejscu w niebie dla jej mamy. Claire nie bardzo uznaje niebo, ale jej mama w nie wierzyła, więc Claire właśnie o to będzie się modlić. Stoi nad zakopywaną trumną, z Sawyerem po lewej stronie i Jackiem po prawej, obaj w identycznych czarnych garniturach. Historia jest prosta: Carole Littleton nigdy nie wybudziła się ze śpiączki, w którą wpadła po wypadku spowodowanym przez córkę. Córka nigdy sobie nie wybaczyła. Teraz stoi na cmentarzu, patrząc jak kolejna porcja piachu zakrywa wieko trumny. W ręce trzyma lalkę, jedyną jaką zachowała z dzieciństwa, swoją ulubioną. Dostała ją od mamy, kiedy miała pięć może sześć lat. Odbite są na niej wszystkie niepowodzenia i błędy Claire. Wyrwana ręka, wydłubane oko, poszarpane ubranie, popisana długopisem twarz i wyrwana połowa włosów z głowy. Pamięta, kiedy zadała poszczególne rany. Claire patrzy na lalkę i wie, że nigdy nie będzie miała niczego bardziej symbolizującego ją samą. Podnosi głowę i spogląda na Sawyera i na Jacka, którzy oferują jej swoje milczące wsparcie najlepiej jak potrafią. Po chwili zadaje na głos nurtujące ją pytanie:
- Jestem zepsuta?
Jack i Sawyer wymieniają szybkie spojrzenia.
- Jesteś idealna.
Uwadze Claire nie umyka fakt, że Sawyer tak naprawdę nie odpowiada na pytanie. W porządku, myśli i wrzuca do grobu lalkę, która spogląda na nią obojętnie jednym okiem. To tylko kolejna rzecz, która musi jej wystarczyć.
~*~
Czasem pamięta syna Jacka, ale kiedy mówi mu o nim, Jack zaprzecza, twierdzi, że nigdy nie miał dzieci, że byłby koszmarnym ojcem. W porządku, myśli Claire, ona też nigdy nie była w ciąży. Duchy potrafią namieszać.
- Może powinniśmy mieć dziecko razem - proponuje Claire i rozpina spodnie Jacka, siadając mu na kolanach.
- Może zacznijmy od szczeniaka. - Jack chwyta twarz Claire w swoje dłonie i patrzy jej w oczy, kiedy ona ściska mocniej uda i zaczyna się nad nim kołysać. Wie, że on nigdy nie zgodzi się na dziecko, nie z nią. Jack nigdy nie zapomina, że są rodzeństwem.
- Sawyer nie lubi psów.
- Sawyer niczego nie lubi - żartuje Jack, odchylając głowę lekko do tyłu i zamykając oczy. Lubi go takim, lubi go najbardziej, kiedy nie próbuje wszystkiego wokół kontrolować.
- Nieprawda - słyszy głos Sawyera za sobą, i zdaje jej się, że był tam od zawsze, a nie dopiero się pojawił, czuje jego podniecenie, kiedy napiera na nią od tyłu. I tak, to Sawyer lubi, brać ją od tyłu, mocno i zdecydowanie, jego dłonie na jej piersiach, jego palce zaciskające się wokół jej sutków. Czuje jego oddech nad sobą i czuje jego stwardnienie przy plecach, i czuje jego rosnącą niecierpliwość, kiedy tak czeka, aż Jack skończy i on zacznie. Claire nie zejdzie z Jacka i Sawyer będzie brał ją tak jak jest, ciało uderzające o ciało uderzające o ciało.
Claire pamięta, że Sawyer też kiedyś nie miał dziecka. Oczywiście, że będzie chciał mieć szczeniaczka. Uśmiecha się, Jack ciągle trzyma dłonie na jej twarzy, Sawyer cały czas ją wypełnia, wszystko jest wspaniale.
Są momenty kiedy wie, gdzie się znajduje i kim jest. Jest zamkniętą całością między Jackiem i Sawyerem, ograniczona przez ich ręce i nogi, ich oddechy.
~*~
Słyszy ich, kiedy myślą, że są niewidzialni. Nie nauczyli się jeszcze, że nic nie mogą przed nią ukryć.
- Jest z nią coraz gorzej, doktorku.
- Po prostu nie jest lepiej - głos jej brata jest smutniejszy niż on sam.
- Myśli, że jesteśmy w Los Angeles.
Nie, to nie tak, oni nic nie rozumieją. Claire nie wyobraża sobie, że są w Los Angeles, Claire wspomina. Ma usta pełne wspomnień, nie potrafi ich przełknąć, ale ta bolesna pełnia napierająca na policzki i wbijająca się w dziąsła jest lepsza niż pustka, którą czuła tam wcześniej. Claire nie potrafi wymyślić niczego gorszego od pustki. Claire nie potrafi przypomnieć sobie imienia chłopca, który zostawił tę pustkę. Myśli, że chłopiec mógł być z jej krwi. Myśli, że mógł się w niej ukształtować, materia z materii, nic nie powstaje z niczego. Myśli, że przybierając materialną postać, pożyczył błękit jej oczu i złoto włosów. Myśli, że go kochała.
- Jesteśmy tutaj. Jesteśmy na wyspie, nigdy nie udało nam się wrócić.
Sawyer opowiada jej o tym, jak Frank utonął i nigdy nie udało im się naprawić samolotu, jak Kate zginęła od rany postrzałowej, jak Jack zdecydował się zastąpić Jacoba, Sawyer postanowił zostać z nim, a ona sama zabiła Ezawa. Sawyer opowiada i wygląda, jakby robił już to wcześniej, mówił mówił mówił, zrezygnowanie wyraźnie odbite na jego twarzy. Jack przygląda im się w milczeniu. Claire uśmiecha się ze zrozumieniem. Niektórych rzeczy nie da się im wytłumaczyć.
- Jesteś tutaj naprawdę - mówią. Innym razem mówią: - Naprawdę tutaj jesteś. - Albo: - Tutaj jesteś naprawdę.
Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa nad kłamstwami, wszystko kłamstwa, ale oni w nie wierzą, więc dotyka ich mimo wszystko, jej chłopcy, jej wymyśleni węglowi chłopcy, zadziwiająco materialni pod jej palcami. Nie przestaje się uśmiechać, ona zna teraz prawdę, ma słońce w oczach, ma wspomnienia w ustach, odmawia bycia żywą, odmawia bycia realnie.
- Niektóre rzeczy są prawdziwe - wyznaje im sekret, który do tej pory znała ona i jej Bóg. Prawą dłoń wkłada w dłoń Jacka, lewą chwyta Sawyera, i w każdym możliwym miejscu i czasie, w każdym świecie, który stworzyła Claire, są trójcą, są doskonali. - Inne po prostu są.