7x07!

Sep 16, 2009 23:55

 

Sid czuł się jak jakiś pieprzony bohater kina drogi. Samotny wędrowiec pośród gwiazd albo coś takiego. Szedł już chyba z godzinę przez bliżej niezidentyfikowany las, ciemny i bury, a cywilizacji jak nie było, tak nie ma. A do tego zaczynało się robić naprawdę zimno.

Sidney miał nawet wrażenie, że zamiast zbliżać się do Bristolu, oddala się od niego konsekwentnie. Ale szedł przed siebie, bo co miał zrobić?

No i głodny był, choć na całe szczęście imprezowy nastrój zaczął powoli znikać. Tyle dobrego.

Las zaczął się przerzedzać. Drzewa rosły tu coraz rzadziej, w oddali było już widać pierwsze zabudowania, a asfaltówka, którą szedł Sid, robiła się szersza. I nawet pojawiły się na niej pasy. Stojące wzdłuż drogi lampy uliczne zalewały całą okolicę mdłym, pomarańczowym światłem, które zawsze wywoływało w Sidzie jakiś taki nieokreślony smutek i tęsknotę.

Do tego wszystkiego chłopak czuł się osamotniony. Zupełnie jak bohater kina drogi. Pielgrzym. Cisza go dobijała - Sid nie lubił ciszy. Miał ze sobą odtwarzacz, owszem, ale akurat tak się złożyło niefortunnie, że nie mógł w jego pamięci znaleźć niczego wystarczająco nie smutnego, więc po prostu go wyłączył i szedł dalej.

Najgorsze było to, że nie miał z kim pogadać. Droga zleciałaby mu znacznie szybciej, gdyby miał do kogo otworzyć usta, a przecież nie będzie gadać sam do siebie. Nie jest aż tak naćpany. W sumie, Chris to robił, i to na trzeźwo, ale cóż - Chris to Chris. Pewnych wzorców nie należy naśladować.

Sid szedł już około dwóch godzin, kiedy w końcu zdobył pewność, że na pewno jest w Bristolu. Na widnokręgu zaczęły się pojawiać domy mieszkalne, a latarni było jeszcze więcej.

Zaschło mu w ustach. Bardzo, bardzo niefortunnie. Nie miał nic do picia. Wszystko wypił po drodze. Ale gdzieś powinien mieć gumy do żucia.

Pocieszony tą myślą, Sid wpakował ręce do kieszeni i zaczął szukać opakowania. Jego palce natrafiły po chwili na coś, co stanowczo nie było całą paczką, ale mogło być jedną, samotną, ratującą życie pastylką.

Jego rozczarowanie było wielkie, gdy okazało się, że owa pastylka to nie pastylka, a płatek LSD, który dodatkowo przykleił mu się do palca.

Sid szedł przed siebie wpatrując się w nasączony kwasem papierek. Wziąć czy nie wziąć, to było pytanie. Nie zwykł odmawiać, a szkoda, żeby się marnowało. Ale z drugiej strony, Sid musiał popijać wszystko. Nawet kawałek papierka, który i tak rozpuszczał się błyskawicznie.

Właśnie zbliżał się do skrzyżowania, kiedy zobaczył coś, co kazało mu się zatrzymać w pół kroku. Spojrzał na drogę, potem na trzymany w palcach kwas i znów na drogę.

Jezdnią sunęła Buka. Wielka, gigantyczna, kosmata i szara Buka. Wysoka na pięć metrów, szeroka tak, że zajmowała cały jeden pas ruchu, z wielkimi pustymi oczyma i zębami wielkości płytek chodnikowych. Buczała cicho.

Sid zastygł w bezruchu i obserwował ją z tępą, ogłupiałą miną, patrząc, jak ta przecina skrzyżowanie, zostawiając za sobą cieniutką warstewkę szronu błyszczącą w pomarańczowym świetle latarni. Buka zdawała się zupełnie go nie zauważać.

Sid odprowadził ją wzrokiem. Ostatni raz spojrzał na trzymane w palcach LSD.

- Nie, kurde, na dziś to ja mam dość - mruknął do siebie cicho i wrzucił papierek do stojącego nieopodal kosza na śmieci. - A nawet chyba nie tylko na dziś.

Buki już nie było. Zniknęła gdzieś w ciemności. Tylko ta cienka, błyszcząca warstewka szronu świadczyła, że nie była halucynacją. Sid wzruszył ramionami i ruszył dalej. Do domu już niedaleko.

fandom: skins, fikaton 7: dzień siódmy, autor: malenstwo, fikaton 7

Previous post Next post
Up