Tytuł: Wróżka o błękitnych włosach
Autor: manarai
Fandom: SPN / "Siewca wiatru"
Spoilery: 4x09/4x10 (Anna)
Ostrzeżenia: naznaczenie Kossakowską, ale to już wszyscy wiedzą. Plus Biblia.
Ilość słów: 885
Wróżka o błękitnych włosach
Miała na imię Hija, mieszkała w księżycowych posiadłościach Gabriela i była prawie najlepszym magiem w Królestwie. Niewielu wiedziało o jej istnieniu. Byli tacy, którzy - gdyby wiedzieli - nazywaliby ją wiedźmą. Miała złote oczy, kobaltowe loki i skrzydła koloru wytartych jeansów.
- Nie wiesz, o co mnie prosisz. To bardzo trudny czar, bardzo bolesny - mówi powoli i z namysłem. Wokół nich szumią drzewa, a o nogi ociera się poufale kot Nehemiasz. Przy każdym ruchu dzwoneczek na jego szyi dzwoni cicho, jak daleki śmiech wróżek.
- Nieważne - odpowiada wysoka, koścista anielica, kreśląc w żwirze absurdalne kształty czubkiem miecza. - I wiem. Wiem, o co proszę.
- Anno…
- Widzisz, żałowałam wtedy, że nie odeszłam z Lucyferem. Inni poszli, poszedł Kamael, a ja stchórzyłam. - Wiatr przegarnia nierówną strzechę jej włosów barwy spadziowego miodu. Jest ciepły, jak w lecie na Ziemi. - Pan ich strącił, ale ja i tak żałowałam.
- I dlatego przyszłaś?
- Między innymi. - Z kieszeni krótkiej, skórzanej kurtki wyciąga paczkę ziemskich papierosów, cienkich mentoli. Hija bez słowa pstryka palcami i na czubku kciuka podaje jej ogień. - Mam być wiernym rycerzem Pana, wiesz? Garścią popiołu życie nasze spłonie, te sprawy. Jestem żołnierzem, cholernym Aniołem Miecza; moim zadaniem jest prowadzić aniołów do walki za Królestwo, za Pana. Wiesz przecież.
- Wiem.
- Tyle, że prawie już nie ma rzeczy, za które chcę walczyć. Po prostu.
Słońce kładzie się nieregularnymi plamami na jej skrzydłach; wyglądają trochę jak maskujące mundury ziemskich komandosów, bure, zgniłozielone. Khaki. Hija nie pierwszy raz myśli, że anielica w armii Pana jest chyba nie do końca na miejscu - ale jakoś zupełnie nie może sobie wyobrazić Anny w strojnej sukni, w sztywnym, dopiętym na ostatnią klamerkę pałacu Pistis Sophii; daleko lepiej pasuje do niej wojskowy nieśmiertelnik i szorstkie komenderowanie podwładnymi, którym na pewno na zmianę wymyśla od najgorszych i żartobliwie mierzwi włosy. Ale tylko wtedy, kiedy nikt nie widzi - ani jedno, ani drugie nie uchodzi przecież w szeregach Szarańczy. Pamiętała, jak opowiadał jej o tym Michael, ten rubaszny, zapalczywy rudzielec. Nawet go lubiła. Nie miał w sobie nic z serafina.
- Nie byłaś nigdy na Ziemi, prawda? Ja byłam. I chcę tam być naprawdę, nie patrzeć na życie jak przez szybę, tylko wreszcie to poczuć. Wszystko.
Hija rozumie; to przez tę ziemską krew. Nie musi odwiedzać Ziemi, żeby rozumieć.
- Przyjdź jutro. - Anna patrzy na nią zaskoczona, jak gdyby była przygotowana na dłuższą dyskusję. Jej oczy mają kolor zielonych bursztynów. - Aha, potrzebujemy kotwicy. Człowieka. Możesz go narysować, będzie mi łatwiej.
- Spróbuję.
- I pamiętaj, wciąż możesz się rozmyślić. To nie będzie zwykły ból, rozumiesz? Nie możesz go sobie wyobrazić, nie możesz się przygotować.
- Rozumiem. - Anna zdusza niedopałek na kamieniu, energicznie wstaje i otrzepuje wąskie, regulaminowe spodnie. - Będę jutro. - Wyciąga z zanadrza kawałek latającego dywanu - Moc! - i już jej nie ma.
Zostawiła kupkę popiołu z papierosa; Hija dotyka go lekko - jeszcze ciepły - i rozciera między palcami. Garścią popiołu życie nasze spłonie, jak w hymnie Królestwa.
Hija hodowała jednorożce, a najpiękniejszy z nich, Szafir, pozwalał jej się dosiadać; galopowali razem przez park, obryzgując wodą ze strumieni rozchichotane nimfy. Była mieszańcem, abominacją, owocem obrzydliwości i porubstwa. Dusza jej matki mieszkała w gwieździe, tej mrugającej zielono, w konstelacji Rydwanu.
Anna właściwie nie umie rysować, nigdy tego nie robiła, ale kiedy skupia się na tym jednym słowie - kotwica - pałeczka węgla w jej dłoni zaczyna tańczyć po pergaminie prawie zupełnie bez udziału jej woli.
Myśli o tym wszystkim, co oznacza bycie człowiekiem; narodziny (niech się stanie światłość), pierwsze kroki i słowa (oto zwiastuję wam radość wielką), uczenie się wszystkiego na nowo (otworzyły się im oczy i poznali, że są nadzy), wolna wola i sumienie (i będziecie znali dobro i zło). A może bycie człowiekiem to ciepły deszcz na twarzy, zapach świeżo rozdeptanej trawy, smak lodów czekoladowych i skrzydła rosnące u ramion, jak wtedy, kiedy zanurzasz palce w jego włosach. A może piekące łzy w oczach i ciche zostańmy przyjaciółmi? Z pergaminu spogląda na nią przystojna, męska twarz z jedną brwią uniesioną w niemym, bezczelnym pytaniu.
Anna składa równo przepisowy strój Szarańczy: krótką kurtkę, wąskie spodnie, oddychający podkoszulek. Odwiesza pas z mieczem, a wysokie, zapinane na klamerki buty pastuje ostatni raz i odstawia do szafki; nie jest już wiernym rycerzem Pana. Serce tłucze się jej w piersi, jak gdyby miała zrobić coś złego - a może tylko odważnego? - ale aniołowie nie rozróżniają przecież dobra i zła, mają tylko rozkazy i wolę Pana, którego nigdy nie widzieli i nie zobaczą, więc nie wie, skąd to uczucie; chyba mogłaby się do niego przyzwyczaić.
Hija czeka na nią w przestronnej sali z grubymi, ciemnymi storami w oknach; podłoga pokryta jest symbolami, których nie znają żołnierze, nawet ci z elitarnych jednostek (niezbadane są wyroki Pana); płoną świece.
Mężczyzna - kotwica - mruga do niej z obrazka, a może to tylko złudzenie.
- Będzie bolało - mówi Hija.
- Wiem.
- Będziesz lecieć, długo.
- A potem upadnę.
- Już upadłaś.
Anna zamyka oczy i próbuje przygotować się na ból, jak przed walką.
- Znajdą cię, wiesz? Nie wybaczą. Wrócisz.
Anna nic nie mówi.
Hija wykrzykuje kilka niezrozumiałych słów, a potem już tylko mgławice, galaktyki, gwiazdy i tak, udało się, ale tego Anna już nie pamięta.
Kiedyś Hija też chciałaby rzucić na szalę wszystko, co ma (ale Księżyc Gabriela to jej dom, ale dzwoneczek na szyi Nehemiasza dźwięczy jak daleki śmiech wróżek, ale ilekroć szuka swojej kotwicy, widzi tylko pustkę, ciemność i zniszczenie).
A potem wrócić.