Mar 02, 2007 22:16
Boże. Nie wierzę, że się znowu odważyłam.
Nie jestem zadowolona, ale początki zawsze są trudne, nie? Ogólnie uczucia mam mieszane, no i bałam się napisać czegoś nie-lostowego. I ledwo się wyrobiłam, właśnie mnie wyganiają od komputera.
Tytuł: Koniec gry (nie ma to jak oryginalność przy wymyślaniu tytułu)
Fandom: LOST
Ilość słów: 329
Występują: Wszyscy. Zdecydowanie.
Spojlery: Powiedzmy, że do większej części drugiego sezonu (bez finału).
Powietrze przepełnione jest wonią kurzu, podgniłych owoców. I czegoś, czego nawet nie próbuje nazwać.
Są bezpieczni, tylko to się liczy. Ona i jej synek. Nikt, absolutnie nikt im nie zagraża.
Nikt.
Słowa pulsują w jej głowie. Nikt, nikt, nikt. Patrzy na Aarona, leżącego spokojnie w kołysce. Malec raz na jakiś czas przekręca główkę, by spojrzeć na mamę pełnym ufności spojrzeniem. Claire wstaje i nie zdając sobie nawet sprawy, jak bardzo chwiejny jest jej krok, podchodzi do drewnianej kołyski, by wyjąć syna. W pomieszczeniu panuje przyjemny półmrok. Jedyne źródło światła stanowi pojedyncza żarówka, zwisająca smętnie na kablu, wystającym z sufitu. W pewnym momencie żarówka zaczyna mrugać w naprawdę denerwujący i złośliwy sposób. Ktoś będzie musiał ją naprawić, myśli, po czym wybucha histerycznym śmiechem. Kto?
Przecież nikogo już nie ma.
Z ociąganiem, jakby niechętnie spogląda w stronę stołu. W stronę pistoletu, który z całą swoją bezczelnością leży skierowany lufą w jej stronę. Wstaje z krzesła i odruchowo przekręca lufę w drugą stronę.
Mogłaby wyjść, przespacerować się z synem na plażę. Zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, może obejrzeć zachód słońca… Nie pójdzie. Nie pójdzie, bo wie, że tam na dworze leży czterdzieści trupów, każdy w innym miejscu, w innej pozycji, z innym wyrazem twarzy.
Zabiłaś ich, Claire.
Zabiłaś ich wszystkich.
Jesteśmy bezpieczni. Ja i Aaron. Nic nam nie grozi.
Zabiłaś.
Dźwięki z zewnątrz dochodzą do niej ze zdwojoną siłą, drażnią jej uszy. Słyszy miarowy stukot deszczu, trzaski gałęzi, dziwny szum oraz jakieś niezidentyfikowane hałasy. Nagle ogarnia ją strach. Nie, wcale nie są bezpieczni. Tam na zewnątrz coś jest. Czarny dym, inni, potwór. Boi się. Odruchowo przytula mocniej syna, po chwili jednak, jakby zaskoczona nagłą myślą, odkłada go do kołyski.
Ochroni ich.
Trzaski gałęzi stają się odgłosem kroków, szum deszczu - szeptem. Drżą jej ręce, ale nie czuje już strachu.
Bardzo powoli podchodzi do stoliku.
Zabiłaś ich.
Nie jest tutaj bezpieczny.
Musisz go chronić. Musisz chronić syna.
Unosi dłoń. Z początku wahając się, potem jednak z całą stanowczością sięga po pistolet.
Musisz go chronić.
autor: riell,
fandom: lost,
fikaton 2: dzień pierwszy