Autor:
carolstime Dla kogo prezent:
noelia_g Życzenie: Crossover z Castielem i dowolnym z moich fandomów/postaci (wybór: House M.D.) (+ niewielki bonus oparty na życzeniu nr 1, czyli BtVS/AtS)
Tytuł:
Ostatnie święta
Fandom: Supernatural/House M.D.
A/N Na samym początku chciałabym się wytłumaczyć (jak zwykle, zresztą…).
Otóż ślepy los jak zwykle miał ze mnie wielki ubaw, przydzielając mi zadanie niełatwe. Teoretycznie miałam pisać w fandomie Świata Dysku, jednak ponieważ postać Vimesa, która była przedmiotem życzenia, nie była mi najlepiej znana (jedna książka, w której występował, to naprawdę jest mało), zdecydowałam się na opcję crossovera dwóch innych, w pewnej części (brzmi przerażająco, wiem) znanych mi fandomów: SPNu i House’a. Tu jednak zaczęły się jeszcze większe schody, z tego względu, że do czwartej serii Supernatural jeszcze nie dotarłam (więc Castiel był mi znany jedynie z opisów), a Gregory’ego znam tak pobieżnie, jak to tylko możliwe. Obejrzałam tak dużo, na ile pozwolił mi czas, srsly. Jednak wciąż mam świadomość, że kanoniczność z tego tekstu uciekła na Koło Podbiegunowe i zaszyła się w domku Świętego Mikołaja.
Dlatego proszę ten crossover traktować z dużym przymrużeniem oka.
Chciałabym Ci życzyć, droga Noelio, wspaniałych świąt, a w przyszłym roku nieustannej fandomowej radości, spotkania z Garym Oldmanem (tak, LJ mi powiedział) oraz mnóstwa powodów do uśmiechu każdego dnia.
Lekarze nie lubią słyszeć o cudach. O niewytłumaczalnych uzdrowieniach, niewyjaśnionych zanikach chorób, sytuacjach, które potoczyły się zupełnie inaczej, niż oni przypuszczali. Lekarze nie lubią myśleć, że istnieje coś, co nie zostało opisane w podręcznikach do medycyny, a co często ma znacznie większy wpływ na życie pacjenta, niż skalpel trzymany w ich dłoniach.
Jednak nawet najbardziej konserwatywni doktorzy nie mogą zaprzeczyć temu, że cuda zdarzają się każdego dnia. Co więcej, dzieją się one na ich własnych oczach.
Dla nikogo nie było wielkim zaskoczeniem, że Gregory House postanowił spędzić Gwiazdkę w szpitalu.
Jednym z powodów było to, że, jak powszechnie wiadomo, okres okołoświąteczny od zawsze był rajem dla lekarzy. Najwymyślniejsze domowe wypadki z udziałem ozdób i nieudanych prezentów, nieoczekiwane efekty kłótni członków rodzin, rozdrażnionych zbyt długim przebywaniem w swojej obecności, jednym słowem - święta to największe źródło medycznych ofiar w ciągu całego roku. Ponadto House zdecydowanie nie należał do ludzi, którzy uważali, że te kilka grudniowych dni należy traktować inaczej, niż wszystkie pozostałe.
Może nawet powinno się je traktować z jeszcze większą pogardą.
Właśnie był w trakcie rozwiązywania medycznej zagadki dotyczącej mężczyzny, który wyszedł ze śpiączki, z której już nigdy nie powinien był się wybudzić. W takich chwilach nawet walący się sufit szpitala nie był w stanie odciągnąć jego uwagi od przypadku, nad którym pracował, i teraz najprawdopodobniej byłoby podobnie, gdyby nie to, że głos, który usłyszał, nie przypominał niczego, co słyszy się na co dzień w Princeton-Plainsboro Teaching Hospital.
Odłożył kartę, którą właśnie przeglądał, wziął do ręki swoją laskę i cicho postukując, zbliżył się do sali pacjenta. Przez na wpół zasłonięte żaluzje dostrzegł mężczyznę, który z czystym przerażeniem wymalowanym na bladej twarzy wpatrywał się w ścianę. House zamrugał kilkakrotnie, chcąc być pewnym, że zmęczenie po raz kolejny nie płata mu figli. Nie było jednak żadnych wątpliwości.
- Kim jesteś? - usłyszał niewyraźny głos pacjenta.
Mężczyzna stojący pod ścianą uśmiechnął się lekko.
- Tym, który cię schwycił i uwolnił od wiecznego potępienia.
House zaklął cicho gdy ujrzał, jak na białej szpitalnej ścianie pojawia się cień ogromnych skrzydeł. Po raz drugi w życiu nawiedziło go nieodparte przeczucie, że wszystkie jego zmysły sobie zwyczajnie z niego kpią.
* * *
House nienawidził poczucia bezsilności. Przypadek mężczyzny ze śpiączką wciąż pozostawał nierozwiązany, kolejni pacjenci nieustannie zalewali klinikę, a sprawa z nieoczekiwanym gościem w szpitalu wyprowadziła go tak z równowagi, że nie był w stanie się na niczym skupić.
Przetarł ręką zmęczone oczy, bo zaczynał mieć wrażenie, że litery w karcie i otwartej encyklopedii odprawiają jakiś ludowy taniec, żeby tylko nie był w stanie ich przeczytać.
- Nie znajdziesz odpowiedzi w tych księgach.
House podniósł powoli głowę i ku wielkiej irytacji potwierdził swoje obawy odnośnie właściciela tego denerwującego głosu.
- Kim do diabła jesteś? - zapytał, rozglądając się dokoła w poszukiwaniu tych śmiesznych skrzydeł.
- Jestem Castiel, anioł Pana - odparł mężczyzna, robiąc krok w kierunku biurka, za którym siedział House.
Lekarz poruszył się nerwowo na krześle, odruchowo sięgając do kieszeni po słoiczek Vicodinu. W tym natręcie było coś, co sprawiało, że ilekroć się odezwał, po karku House’a przebiegał zimny dreszcz i opanowywało go niewytłumaczalne poczucie maleńkości, choć był przekonany, że nawet z laską w ręku, wyglądał bardziej przerażająco od niego.
- To bardzo zabawne - odparł z ironią, starając się ukryć lekkie zdenerwowanie. - Teraz pewnie mi powiesz, że jesteś duchem przyszłych świąt i przybyłeś tu, by sprowadzić mnie na dobrą drogę, tak? Kto cię przysłał, Wilson? A może Cuddy, chcąc wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia, bym zaczął z uśmiechem odnosić się do pacjentów?
Castiel uśmiechnął się delikatnie.
- Nie przybyłem tu do ciebie, zostałem wysłany, by pomóc Samuelowi. Nie sądziłem, że ty mnie usłyszysz. Nie oczekiwałem tego po tobie.
- Jeśli to ma być obelga, to lepiej zabieraj stąd swój anielski tyłek, bo nie jestem w nastroju na idiotyczne żarty moich kolegów.
House przysunął do siebie stos dokumentów i próbując zignorować to dziwne uczucie towarzyszące mu od wejścia Castiela, ponownie zagłębił się w lekturze.
- Mówiłem ci, nie odnajdziesz odpowiedzi na wszystkie pytania w tych księgach - powiedział Castiel, ze stoickim spokojem przyglądając się lekarzowi. - Jestem tutaj - dodał po chwili milczenia - bo już po raz drugi się spotykamy, a ty wciąż nie akceptujesz tego prostego faktu, jakim jest moje istnienie.
House nie odpowiadał, wpatrywał się jedynie w leżące przed nim wyniki badań Samuela Aberneya.
- Nie chcę, byś przy kolejnym spotkaniu przechodził przez to samo.
Lekarz wciąż milczał, licząc w duchu na siłę autosugestii i to, że jeśli wystarczająco skupi się na wmawianiu sobie, że ten wariat tam tak naprawdę nie stoi, to on w końcu rzeczywiście zniknie.
- Nie wiem jednak czy do niego w ogóle dojdzie. Wszystko zależy od decyzji Pana.
House już miał zaproponować z grzecznością, że wyświadczy mu przysługę i zadzwoni na psychiatrię, by zapytać, czy nie mają tam przypadkiem wolnego łóżka. Kiedy jednak podniósł głowę znad papierów, spostrzegł, że mężczyzna stał w drzwiach, wyraźnie gotowy opuścić jego gabinet.
- Gregory - powiedział Castiel, raz jeszcze spoglądając na House’a swymi niebieskimi oczami, w których kryła się nieodgadniona głębia. - Choć wy, lekarze, usilnie nie chcecie w to wierzyć, są rzeczy, które zawsze pozostaną poza waszą kontrolą. Myślę, że najwyższy czas się z tym pogodzić.
Po tych słowach rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając House’a z rosnącym przekonaniem, że już nigdy w życiu nie weźmie dyżuru w święta.
+ niewielki bonus