Dzbanek i dwie iglice
Potterowskie. Zaczęte. Urwane.
Dzbanek i dwie iglice
Stopniowo przystosowała się do nowej sytuacji. Do rudego kota wiecznie kręcącego się pod nogami, latających filiżanek, cichych wybuchów dochodzących zza drzwi jej najstarszej latorośli. Już nie podskakiwała z krzykiem na widok żaby wyskakującej z porcelanowej cukierniczki, czy kubka, który nagle przemawiał ludzkim głosem, protestując przeciwko słodzeniu kawy pięcioma łyżeczkami cukru.
Właściwie, to wszystko stało się nieodłącznym elementem codzienności, która bez tej całej magii byłaby szara i taka jakaś… monotonna?
Tak, monotonna, to najlepsze określenie.
Właściwie to nie miała wyjścia. Odkąd dziewięć lat temu przez otwarte okno wpadła sowa i jak gdyby nigdy nic zjadła kotlet z talerza jej córki, wszystko wywróciło się do góry nogami. Uporządkowany świat wykonał nagle niezbyt zgrabny piruet.
Zbyt mocno stała na ziemi, by uwierzyć w takie bzdury jak magia. Taka magia w czystej, magicznej postaci. Tylko że magia perfidnie prezentowała dowody na swoje istnienie.
Nie potrafiła jej pojąć, początkowo wyobrażając sobie że czary przypominają efekty specjalne z kiepskich filmów sensacyjnych.
Czy magia w ogóle jakoś wygląda?
Magia jest kolorowa - stwierdziła, gdy pierwszy raz przekroczyła mur za Dziurawym Kotłem prowadzący na ulicę Pokątną. W tym całym tłumie poczuła się strasznie zagubiona. Zwykła mugolka wyrwana ze swojego środowiska i rzucona w tłum kolorowych tiar, kociołków o różnych grubościach denka, sproszkowanych rogów jednorożca, świat istot znanych jej dotychczas tylko z bajek.
Autorzy bajek musieli być czarodziejami, albo mugolami o naprawdę wielkiej wyobraźni i jeszcze większej tolerancji. Albo po prostu nie bali się marzeń.
Mały biegał po ulicy, wracając co chwila do nawołującego go ojca, który na Pokątnej czuł się jak ryba w wodzie. Cierpliwie wyjaśniał do czego służy miotła wystawiona na wystawie i co to w ogóle jest quidditch.
Czarownice naprawdę latają na miotłach, pomyślała, przypominając sobie, jak w dzieciństwie - czytając baśnie - zastanawiała się, czy taki kij aby na pewno nie uwiera siedzącej na mim okrakiem wiedźmy.
- Miotły to naprawdę wygodny środek lokomocji - usłyszała i aż podskoczyła. Niska, pulchna czarownica o całkiem sympatycznej twarzy, zupełnie nie przypominającej baśniowej wiedźmy, jak gdyby nigdy nic ciągnęła swój wykład. - Kiedyś rzeczywiście uwierały w… miejsca strategiczne - zachichotała - ale odkąd wynaleziono zaklęcia poduszkujące, latanie to sama przyjemność.
[CIACH]
Magia była chaotyczna. Burzyła porządek, łamała prawa fizyki, prawa świata. Mugolskiego świata.
Mugolskim zaczęła go nazywać dużo później, sama nie zauważyła kiedy. Po jakimś czasie to określenie weszło jej w krew, choć kiedyś uważała je za obraźliwe. Jakby ci niemagiczni byli gorsi. A przecież nie byli, prawda?
Z całą tą swoją walizką chaotyczności weszła w butach w jej życie, powodując pierwsze - naprawdę ostre - kłótnie małżeńskie, gdy po wizycie sowy i zarazem dwunastu latach małżeństwa, jej mąż przyznał się do tego, że jest czarodziejem.
Nagle poznała nowe oblicze teściowej, która ze statecznej starszej pani stała się wesolutką czarownicą. Gdy po dostaniu listu poszli do teściów w odwiedziny, dziadek wyściskał wnuka, gratulując mu jego magicznych zdolności. Babcia zaś weszła do pokoju, a za nią posłusznie lewitował czajnik i tacka ciasteczek w towarzystwie sześciu filiżanek, które grzecznie zajęły miejsce na stole. W kącie pokoju dwie iglice pokłóciły się o wzór dzierganego właśnie sweterka z niebieskiej włóczki.
Za każdym razem, gdy Adam dostawał taki sweterek, opowiadała mu, jak to babcia robi go ręcznie, bo go kocha i tworzy coś od serca.
Mały zdawał się nie przejmować tym, że swetry na drutach robi nie babcia, a kilka skutecznych zaklęć gospodarskich i dwie iglice o kłótliwym charakterze. Wręcz przeciwnie, był zafascynowany zmianami w swoim życiu.