Krótki tekst, taka mini-miniaturka. Dawno temu się już za niego zabrałam i postanowiłam wreszcie skończyć i opublikować gdzieś. Tłumaczenie, mimo właściwie całej prostoty fika, szło mi czasami topornie, jest to miejscami dość swobodny przekład.
Lubię ten tekst (chociaż chyba bardziej w oryginale, ale cicho sza!), jest taką łatką, obrazkiem wklejonym między pilotem pierwszego sezonu a kolejnym odcinkiem. Czyli angst, Sam po śmierci Jess, Dean’s POV.
Tytuł: The Second Tragedy
Autor: Refur
Link do oryginału:
http://www.fanfiction.net/s/3430207/1/The_Second_TragedyZgoda na tłumaczenie: niestety, wciąż brak odzewu ;/
Tłumacz: mitamot
Druga tragedia
Są tylko dwie tragedie na świecie: jedna to nie mieć tego, czego się chce, a druga dostać to, czego się chciało.
Oscar Wilde
Wynajmują pokój w motelu i jest jak za starych czasów, myśli Dean, zapadające się, chemicznie wybielane materace i dochodzący z zewnątrz hałas ruchu ulicznego. Jak za starych czasów, tylko że obaj śmierdzą dymem tak mocno, że ma ochotę zwymiotować. Jak za starych czasów, tylko że spojrzenie Sama jest tak puste, jakby go już tam w środku nie było i dłonie Deana trzęsą się, kiedy myśli, jak mało brakowało, a mogłoby do tego dojść.
To jest to, czego Dean chciał, kiedy trzy dni temu przyjechał do Palo Alto i wspinał się po oknie brata. Myślał o tym całą drogę z Nowego Orleanu do Kalifornii, wyobrażał sobie powrót z Samem na szlak, jedzenie w przydrożnych barach i kłótnie, i mile drogi uciekającej pod kołami. Powrót do dawnych lat, tak jakby Sam nigdy nie wyjechał. Czuł się nawet winny z powodu tej ekscytacji jaką czuł, kiedy mijał znak limitu prędkości dla Palo Alto, winny, ponieważ tata zaginął, a on był prawie że zadowolony. Czuł się winny. Wtedy.
To, co czuje teraz, nie jest niczym, co chciałby kiedykolwiek doświadczyć.
Pierwszej nocy Sam nie śpi w ogóle. Dean zresztą też nie, bo jak mógłby, kiedy Sam tak siedzi, zesztywniały i spięty przy laptopie, z palcami latającymi nad klawiaturą i twarzą białą w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widział. Dean chce porozmawiać, chce upewnić się, że z Samem wszystko jest okej, ale obaj nie przywykli do takich rozmów i Dean wie, że z Samem właśnie nie jest okej, że jest tak daleki od bycia okej jak to tylko możliwe. Wie, ponieważ widział to już wcześniej. Jak za starych czasów.
Komórka dzwoni całą noc i cały poranek, a Sam ani razu nawet na nią nie spojrzał. Dean przeciwnie, patrzy i odczytuje na wyświetlaczu różne imiona, tak wiele różnych imion ludzi, którzy słyszeli wieści i dzwonią, żeby zobaczyć, jak się trzyma Sam. Tak wielu ludzi chcących się dowiedzieć, że z Samem wszystko jest okej.
Sam nawet nie wydaje się słyszeć dzwonienia, z Samem nie jest okej.
Wypytują wokół, to pierwsza rzecz, jaką zawsze robią - znaleźć świadków, usłyszeć ich wersje wydarzeń. Problemem jest tylko to, że jedynymi świadkami tym razem są Sam i Dean, którzy bardzo dobrze znają tę historię, znają ją całe swoje życie. Ona ich określiła, ukształtowała, ograniczyła. Nie jest czymś, czego Dean chciałby usłyszeć powtórkę, co chciałby przekazać dalej, czym chciałby obarczyć innych - ale wygląda na to, że i tak to zrobił.
Sam nie ma żadnych ubrań za wyjątkiem tego jednego, które miał wtedy na sobie, a które nadal jest przesiąknięte dymem. To czysty przypadek, że wziął ze sobą w podróż laptopa, a potem zostawił go w Impali. Być może najszczęśliwszy przypadek, jaki kiedykolwiek się przydarzył Deanowi, ponieważ gdyby nie on, nie zawróciłby. Teraz ten laptop to jedyna rzecz, jaką Sam posiada, nie licząc zdjęcia w portfelu i wspomnienia wypalonego w jego umyśle, a Dean ma znacznie więcej niż miał trzy dni temu, ale już nie jest pewien, czy dalej tego pragnie.
Dean słucha wiadomości zostawionych Samowi. Zapłakane głosy, pełne współczucia, pełne desperacji, ludzie, których nigdy nie spotkał, ale którym zależy na jego bracie wystarczająco mocno, aby się o niego martwić. Przez tyle lat to było zajęcie Deana, jego i taty, i teraz prawie nienawidzi tych głosów, tych ludzi, ale myśli, że najprawdopodobniej oni nienawidziliby go bardziej, gdyby wiedzieli. Pyta Sama, czy chce odsłuchać nagrania, ale ten tylko sięga ręką po komórkę i kasuje je wszystkie.
Drugiej nocy Sam przesypia pół godziny i budzi się z krzykiem. Dean przypomina sobie teraz wszystkie swoje dawne koszmary, o których nie myślał już od lat. Sam nic nie mówi, a Dean nie pyta i jest jak za starych czasów.
Trzeciego dnia stoją, opierając się o Impalę i obserwują z daleka grupę ludzi. Wszyscy są w czerni, ich ubrania powiewają na wietrze, przypominając stado kruków krążących między nagrobkami. Sam nie jest ubrany na czarno, ma na sobie spłowiałą koszulkę i jeansy, które Dean kupił mu w Goodwill, po tym jak znalazł brata drącego swoje jedynie ubranie na małe kawałeczki (i Dean nie pytał dlaczego, bo nawet z drugiej strony pokoju można było poczuć zapach dymu). Dean podchodzi bliżej, chociaż nie za blisko, chce poznać, chce dotknąć tych ludzi, te głosy, które wzięły na siebie jego ciężar na kilka lat, tę dziewczynę, która może by wciąż żyła.
Słowa przecinają chłodne powietrze. Pełna życia… nieustraszona… plany na przyszłość… głęboka miłość… ogromna tęsknota. Mogli mówić o kimkolwiek, ale Dean, wracając do Sama, myśli, że głęboka miłość, ogromna tęsknota nawet w małym stopniu nie oddają sposobu, w jaki usta jego brata wykrzywiają się w kącikach, w jaki jego oczy wydają się być pustymi dziurami w twarzy. Ale potem uświadamia sobie, że nie ma słów, które mogłyby to opisać i nie mówi nic.
Miasto opuszczają za zgodą Sama. To już siódmy dzień i Dean wie, że niczego tu nie znajdą, a czekają na nich wciąż współrzędne, które zostawił im tata. Nie mówi jednak nic, bo Sam wciąż patrzy się przed siebie tym wzrokiem i mimo że jego stare ubrania już dawno zniknęły, Dean nadal może czasami wyczuć woń dymu w powietrzu. Pierwszym, co widzi po przebudzeniu są spakowane bagaże i Sam nerwowo krążący po pokoju, jakby był na prochach. Dwadzieścia minut później są już w drodze i przejeżdżają obok znaku ograniczenia prędkości dla Palo Alto. Upłynęło tylko dziesięć dni, odkąd Dean mijał go z drugiej strony, ale wszystko zdążyło się w tym czasie zmienić. A może wszystko po prostu wróciło na swoje miejsce - są pół kraju od Lawrence, a przed nimi długa, niemająca końca droga.
Sam siedzi cicho, skulony w fotelu pasażera, a Dean trzyma kierownicę mocniej niż zwykle i nie mówią nic.
Gdzieś między Kalifornią a Kolorado Sam zasypia i przez krótką chwilę, zanim budzi się z przerażeniem wypisanym na twarzy, tłumiąc krzyk, Dean może udawać, że jest jak za starych czasów.
Click to view