Владислав БРОНЕВСКИЙ (1897-1962)
МОЛОДОСТЬ
Шли на восток солдаты - полки, батальоны,-
и морось им слепила усталые очи,
месили грязь колёса и вязли колонны,
потоком муть струилась вдоль мокрых обочин
Над каждой хатой - пламя, над полем, над стогом,
дымы над городами - с палатками схожи.
Четырнадцатый с громом прошёл по дорогам
пятнадцатый прохлюпал, шестнадцатый тоже.
И всё черней в волынских чащобах дремучих,
и голову нести на плечах всё труднее,
я знал - готова пуля тебе, пан поручик,
и, стройный, будто свечка, ты встретишься с нею.
И рукавом сотру я кровь с губ твоих бледных.
Паршиво тут лежится - в крови да в навозе,
поделимся с тобою цигаркой последней,
венгерскою тушёнкой, что спёрли в обозе…
Ну что, старик, не хочешь?.. Не помнится что-то,
под Чарторыйском, в Кукле иль где это было?
Нет никого в живых из двенадцатой роты.
И набекрень фуражку укрыла могила.
Стекала юность грязным растаявшим снегом,
душили дни и жрали, как жрут паразиты,
и осенью я мёрзну уже на ночлеге,
среди друзей убитых - почти что убитый.
Ковальский был разорван гранатой, Игначак -
четыре пули в пах, Новак пал от шрапнели,
Марцинек с пулей в сердце в той схватке горячей
стонал: «Воды»… Потом и глаза помутнели…
Брат! Напою тебя - есть в манерке водица,
но нет постоя - нет и конца перегону.
я не пойму, чем сердце сильней тяготится -
извечным ранцем иль парой сотен патронов.
Пусть рухнут небеса, пусть меня раскурочат,
я не молю - взываю, шлю небу упрёки.
Эй, чёрный бог войны, вдарь последний разочек,
над мёртвою землёй вспыхнув солнцем жестоким,
Пускай вулкан придавит железом и лавой,
пускай меня разрежет блеск радуги летней,
проглотит океан - вместе с раной кровавой
на этом глупом сердце семнадцатилетнем.
Młodość
Władysław Broniewski
Szły na wschód bataliony, szwadrony i pułki,
drobny deszcz senne oczy żołnierzom zaklejał,
chlupało mokre błoto na kołach i kółkach,
płynęła mętna woda z rozmokłych kolein,
paliły się chałupy, stodoły i stogi,
pod bialy namiot dymów kulily się miasta. -
A tam - na wschód - dudniły, turkotały drogi:
tępo walił - czternasty, piętnasty, szesnasty.
I coraz ciężej było nieść głowę na plecach,
i coraz czarniej było w lasach na Wołyniu. -
Ej, panie poruczniku, wysmukły jak świeca,
ja wiedziałem, że ciebie kula nie ominie.
Zetrę ci z ust rękawem tę czerwoną rosę,
źle tu leżeć na ziemi wśród końskiego ścierwa,
podzielimy się jednym cienkim papierosem
i skradzioną z węgierskich taborów konserwą...
Nie chcesz, stary, co?... Nie wiem, gdzie cię zakopali -
pod Czartoryską Gorą? Kuklą? Kamieniuchą?
Dziś już nie ma nikogo z dwunastej kompanii
i twojej maciejówki wciśniętej na ucho. -
Roztapiała się młodość brudnym, mokrym śniegiem,
dławiły dni pochmurne, jak robactwo żarły,
i już mi chłodne były jesienne noclegi,
i z umarłymi bylem sam na pól umarły...
...Kowalski - rozerwany granatem, Ignaczak -
cztery kule w pachwinę, Nowak - od szrapnela,
Marciniak - kula w piersi... Pamiętam, jak patrzał
i skamlał umierając: "Wody... przyjaciele..."
Bracie! Ja cię napoje. Mam wodę w manierce.
Ale ten marsz bez przerwy - i nigdy postoju...
Ciężko. I nie wiem, czy mi bardziej ciąży serce,
czy na plecach tornister i dwieście naboi...
O, niechaj mnie o niebo zadławi i zniszczy,
Ja się nie ugnę przed nim - urągam i wzywam:
hej, czarna artylerio, ostatni raz wystrzel
okropnym, ślepym słońcem nad ziemią nieżywą,
chluśnij we mnie wulkanów żużlem i żelazem,
niech trajektoria tęczy na pół mnie rozetnie,
niech groby oceanów pochłoną mnie - razem
z pękniętym, głupim sercem - siedemnastoletniem.