let's have some fun with historical figures...

Jan 04, 2010 16:28

Tytuł: Jabłka i Róże
Autorka: mai_yukino
Język: Polski
Ostrzeżenia: całujące się dziewczyny? ^^'



No dobrze. Ktoś na łódzkim hetaliowym spotkaniu powiedział, że Zula Pacanowska była komunistką, a tak się szczęśliwie składa, że moja szkoła (imienia Marii Piotrowiczowej) mieści się przy ulicy nazwanej jej imieniem... Ten crack!pairing nie dawał mi spokoju i tak powstał ten fik. :)

We wczesnych godzinach, kiedy jasne promienie wschodzącego słońca nieśmiało rozświetlały szarość poranka, łódzkie ulice wciąż były puste, tak niepodobne do tego do czego przywykła, kiedy były wypełnione tłumami wiecznie spieszących się robotników i kobiet starających się załatwić swoje sprawunki. Teraz, kiedy zmierzała w stronę Starego Miasta i małych, niskich kamienic w pobliżu Kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i słyszała jedynie stukot obcasów, nie mogła się pozbyć uczucia dziwnego niepokoju. Weszła na podwórze, uważając, by nie dotykać niedawno pobielonych ścian i weszła po drewnianych schodach na samą górę, ostrożnie stukając do drzwi jednego z mieszkań. Wydawało się, że jest puste, a już na pewno, że nie może tam mieszkać ktoś, kogo powinna zaszczycać wizytą dziewczyna w tak młodym wieku, schludnie ubrana, absolutnie nie pasująca do tej części miasta, w której żyli biedni Żydzi, skąd wszyscy próbowali uciec, wydostać się z tej ciemnej dziury i wkupić w łaski Nowego Miasta.
Jednak, po chwili drzwi uchylają się, lecz nikt się nie ukazuje. Dziewczyna cicho westchnęła, popychając je i wchodząc do środka.
Pomieszczenie nie było zbyt duże, pokój nie odgrodzony niczym od niewielkiego aneksu kuchennego, nie było wielu mebli, jedynie duża szafa i kanapa stojąca pod ścianą. Brakowało łóżka, a światło wpadające przez dość duże i nieszczelne okna było przytłumione przez korony rosnących od strony ulicy drzew. Panowała grobowa cisza.
- Rachela? Jesteś tu? - nikt się nie odezwał, jednak ktoś musiał tu być, drzwi nie mogły być zostawione otwarte, jakby czekały na złodzei, zwłaszcza w tej części miasta było to bardzo nieroztropne... A Rachela na pewno nie należała do ludzi nieroztropnych. - Rachela? - powtórzyła głośniej, postępując krok do przodu i rozglądając się ponownie. Nagle usłyszała cichy szelest gdy skrzydła stojącej w rogu, dużej szafy rozsunęły się i wyskoczyła z niej dziewczyna, ubrana w ciemny, roboczy strój, z intensywnie czerwonym beretem tkwiącym na głowie. Odwróciła się tyłem do wciąż stojącego blisko wyjścia gościa i przez chwilę przyglądała się swojemu odbiciu w niedużym kawałku zbitego lustra przyczepionego do wenętrznej części drzwi szafy, poprawiając krótkie, czarne jak heban loki wymykające się spod zawadiacko przekrzywionego nakrycia głowy. Okręciła się i energicznym krokiem zbliżyła do drugiej dziewczyny, wciąż wodzącej swoimi jasnobłękitnymi oczami po ciemnym ubraniu i berecie młodej robotnicy.
- Tyle razy ci powtarzałam, Zula, a nie Rachela. - strofowała poważnym tonem, jednocześnie nie mogąc opanować uśmiechu i ukazując śnieżnobiałe, drobne ząbki. Dziewczyna wyminęła ją, kierując się do prowizorycznej kuchni, stawiając na małym stoliczku papierową torbę i wypakowując jej zawartość. - Co ty tu w ogóle robisz, Marysiu? Mówiłam ci, żebyś dziś nie przychodziła. - w mgnieniu oka pojawiła się niedaleko, po drugiej stronie stołu i przyglądała się swojemu gościowi dużymi, brązowymi oczami. Poruszała się niezmiernie szybko.
- Dlatego przyszłam tak wcześnie rano, żeby później ci nie przeszkadzać. - odparła cicho, patrząc w te hipnotyzujące, ciemne oczy. Zdawały się być większe niż ostatnim razem, kiedy się widziały, tak jakby Rachela... Jakby Zula znacznie schudła. - Przyniosłam ci jabłka, mama kupiła je wczoraj wieczorem. Części z nich użyłam do ciasta, tutaj jest kawałek dla ciebie. Zjedz, chcę usłyszeć, czy ci smaku... - jej cichy, monotonny głos urwał się, kiedy Zula uderzyła pięścią w stół. Spoglądała na nią zirytowana, a na jej drobnej, bladej twarzy nie było już widać rozbawienia, z oczu zniknęły figlarne ogniki. Pochyliła się nad stołem, łapiąc Marysię za ramię i ciągnąc ją ku sobie. Mimo iż była od niej mniejsza, miała znacznie więcej siły. Maria pamiętała gdy jako dzieci to Rachela była tą, która ją broniła, która się za nią wstawiała, na którą mogła zawsze liczyć... Mała, zwinna Rachela, o czarnych jak węgiel włosach i skórze jasnej jak księżyc, ten diabełek, którego energia zawsze doprowadzała dorosłych do szewskiej pasji, a dzięki której Maria zawsze czuła się bezpiecznie. Bo jak ona, cicha i płaczliwa, mogła dać sobie radę sama, zaledwie dziewięcioletnia sierotka, przygarnięta przez żydowską rodzinę i wychowana u boku swojej żywiołowej, przybranej siostry? Dla Marysi Rachela była ostoją, spokojem i bezpieczeństwem. Teraz, kiedy dziewczyna wymykała jej się z rąk, kiedy zdecydowała się wyprowadzić i spędzała czas w podejrzanym towarzystwie robotników i komunistów, próbowała zrobić wszystko, by sprowadzić Zulę z powrotem do domu.
- Mario. - robotnica zacisnęła palce mocniej na jej ramieniu, zmuszając ją do spojrzenia jej w oczy. - Mario Piotrowiczowa, miej trochę godności. Kobiety zachowywały się w ten sposób za czasów twojej szacownej babki, nie teraz. - potrząsnęła nią lekko. - Na litość boską, masz dwadzieścia lat, a ty wciąż siedzisz w domu i pieczesz ciasta! Co ci z tego przyjdzie? Twój przyszły mąż przed pójściem na wojnę będzie mógł zjeść smaczny deser? - otworzyła usta, by dodać coś jeszcze, jednak umilkła, gdy zobaczyła łzy w kącikach jasnych oczu dziewczyny. Przyglądała jej się przez chwilę, po czym nagle wskoczyła na stół, przyklękając na nim i zatopiwszy palce w długich, brązowych włosach Marii przytuliła ją. Dziewczyna westchnęła, nieco zaskoczona. Po chwili jednak objęła drobniejszą kobietę, ostrożnie gładząc ją po plecach. W końcu po Zuli mogła spodziewać się czegoś takiego jak wskoczenie na stół. Poczuła jak jej przybrana siostra całuje ją delikatnie we włosy, wciąż odgarniając brązowe kosmyki z jej twarzy. - Czemu płaczesz, głuptasie. Wiesz, że ostatnią rzeczą, jaką bym zrobiła, byłoby skrzywdzenie ciebie. Mówię to wszystko dla twojego dobra. - to powiedziawszy pocałowała ją w czoło i odsunęła się nieco, by na nią spojrzeć.
Maria doskonale o tym wiedziała, jednak na samo wspomnienie czasów, gdy Rachela rzucała jej się na szyję za każdym razem, gdy udało jej się upiec ciasto według nowego przepisu i skonfrontowanie tego wspomnienia z teraźniejszością, nie mogła powstrzymać łez.
- Zula... Straciłam ojca w trakcie wojny, a mój dziadek i babcia zginęli walcząc z Rosjanami. I teraz ty... Spotykasz się z tymi dziwnymi ludźmi, mówisz o jakiejś rewolucji. Na co nam rewolucja, kiedy w końcu udało nam się wywalczyć wolność dla naszego kraju? Na co nam to, Zula? - mówiła cicho, zdławionym głosem, widząc w tych brązowych oczach, że jej słowa trafiają w próżnię, że robotnica już to wszystko słyszała.
- Nie widzisz tego, Marysiu? W jakim świecie żyjemy, jak traktowani są Żydzi? Może tego nie zauważyłaś, mimo iż wychowałaś się wśród nas, gdyż sama nie jesteś Żydówką... Ale ludzie traktują nas jak najgorsze szumowiny i to tylko ze względu na nasze pochodzenie. Komuniści... mówią o równości, o zniesieniu podziału na klasy, o sprawiedliwości dla tych, którzy cierpią pod jarzmem bogaczy. Marysiu, czy wiesz, ile trudu musiało kosztować naszą matkę zdobycie tych jabłek? - mówiąc to, jej dłonie błądziły po stole, jej palce przesuwały się po owocach. Uśmiechnęła się. - Jeśli uda nam się wywołać rewolucję, każdy będzie mógł sobie na nie pozwolić.
Maria patrzyła na nią, na jej radosne oblicze. Oczami wyobraźni mogła zobaczyć jak ubrana w ten sam strój robotnicy, z ciemnymi lokami ledwo muskającymi ramiona i czerwonym beretem stoi na polu bitwy, jak walczy za swoje idee... Zula była idealistką, podobnie musiało być z babcią. Właśnie dlatego ruszyła do walki, dlatego spotkał ją tak straszny koniec, gdy Rosjanie bestialsko zakłuli ją bagnetami. Nie chciała, by jej Rachelę spotkał ten sam los.
- Nie obchodzi mnie rewolucja, tylko ty mnie obchodzisz. - powiedziała ledwo słyszalnie, przyglądając się drobnym dłoniom dziewczyny. - Boję się o ciebie. Zachowujesz się jak mężczyzna, jesteś gotowa walczyć u ich boku. Jak dobrze, że sześć lat temu, gdy bolszewicy wkroczyli do kraju byłaś zbyt młoda, by myśleć o walce i rewolucji..! - zacisnęła dłonie w pięści. - Nie chcę, by coś ci się stało, tak jak to było z tatą. Jesteś dla mnie najważniejsza na świecie, Różyczko. - zobaczyła jak palce zatrzymały się, a kiedy spojrzała w górę, zauważyła, że na samo wspomnienie dziecięcego zdrobnienia, policzki Zuli lekko się zarumieniły. W chwilę później jednak rumieniec zniknął, zastąpiony podejrzanym uśmieszkiem. Robotnica usiadła wygodniej na stole, swobodnie machając nogami nad ziemią i zarzuciwszy ramię wokół talii Marysi przyciągając ją bliżej. Maria oparła się dłońmi o blat, czując drobne palce przesuwające się po jej policzku.
- Byłabyś idealną żoną, Marysiu. A skoro ja, jak to sama stwierdziłaś, zachowuję się jak mężczyzna, to może uczynię cię moją? - Maria jak zahipnotyzowana przyglądała się ogromnym, brązowym oczom, błyszczącym figlarnie. - Bo widzisz, jeśli to co mówisz, jest prawdą, to jesteś dla mnie równie cenna, jak ja dla ciebie. - to powiedziawszy, zamknęła odległość między nimi i delikatnie, jakby na próbę, musnęła wargami jej usta. Maria nie odepchnęła jej, nie wykonała żadnego ruchu, choć przez chwilę Zuli wydawało się, że dziewczyna przestała oddychać. Mimo to ośmieliła się pocałować ją ponownie, ostrożnie odgarniając brązowe kosmyki za jej ucho, błądząc palcami po jej szyi i wyczuwając przyspieszony puls. Dłonie zaciskające się na jej robotniczym stroju oraz rozchylone usta skłoniły ją do pogłębienia pocałunku i dopiero stłumiony jęk wyrwał ją z transu i zmusił do odsunięcia się od Marii. Dziewczyna z trudem łapała oddech, a jej policzki pokryły się jaskrawym rumieńcem.
- Jesteś śliczna, moja droga. Nie potrzebujesz różu. - Zula uśmiechnęła się, przesuwając rękę spoczywającą wokół jej talii wyżej i wsuwając ją w wyciętą na plecach sukienkę Marii i gładząc ją po plecach. Dziewczyna próbowała się odsunąć, ale robotnica na to nie pozwoliła. - Nie uciekaj, skarbie.
- Róża, czekaj... - szepnęła, nieco spanikowana. - Oni... mówiłaś, że oni dzisiaj przyjdą.
- Mówisz o członkach partii? - uśmiechnęła się, kiedy Marysia nieśmiało skinęła głową. - Tak, będą tu... Ale możemy się schować w szafie. - dodała wesoło, zsuwając się ze stołu i ostrożnie prowadząc Marię w stronę owego mebla, wciąż nie odrywając od niej rąk. - Jest dość ciemna, ale całkiem przyjemna. - zaśmiała się cicho, stając na palcach i krótko całując ją w usta, po czym na dłużej przywierając do jej szyi.
Obie zadrżały, kiedy w pobliskim kociele rozbrzmiał dźwięk dzwonów. Zula popchnęła Marię na ścianę, zatapiając dłonie w lejącym się materiale jej jasnej sukienki, a ciche westchnienia i nieśmiałe protesty wyższej dziewczyny zostały zagłuszone. Dopiero, gdy dzwony ucichły, obie znieruchomiały. Rachela usłyszała je pierwsza, jako ta szczególnie wyczulona na ewentualny podsłuch - odgłos zbliżających się kroków. Maria gorączkowo zaczęła poprawiać ubranie, starając się nakłonić Zulę, żeby ją wypuściła, żeby się odsunęła. Zamarły, gdy nieznajomy przystanął, czekając na pukanie do drzwi. Gdy w końcu je usłyszały, okazało się, że nie jest to żaden z gości robotnicy. Zula uśmiechnęła się radośnie, a figlarne ogniki ponownie zamigotały w jej oczach. Nie chciała jednak dłużej stresować swojej przyrodniej siostry, która wielokrotnie powtarzała, że nie chce mieć nic do czynienia z dziwnymi znajomymi Racheli. Odsunęła się, uwalniając Marię, po czym prędko podeszła do stołu, by zapakować rozrzucone jabłka z powrotem do torby. Po chwili znów była przy niej, podając jej owoce i nachylając się do jej ucha.
- Powiedz mamie, że mnie nie zastałaś i musisz przyjść ponownie wieczorem. - szepnęła, delikatnie całując ją za uchem i z zadowoleniem zauważając, że jego czubek nieznacznie się zarumienił. - Spotkanie będzie wtedy już dawno zakończone i będę miała czas tylko dla ciebie... Żono. - zachichotała cicho, składając na jej ustach kolejny pocałunek. - Przyjdziesz? - spytała ledwo słyszalnie, z jedną ręką wciąż wplecioną w jej włosy.
- Przyjdę. - odpowiedziała Maria, po czym wciąż spłoszona niedawnym pojawieniem się obcego na schodach, pospieszyła do wyjścia. Zula wyszła na schody, by obserwować jak jej siostra wraca do domu, przemierzając zalane słońcem podwórze. Westchnęła cicho, powróciwszy do swojego mieszkania i usiadłszy przy stole, zajęła się kawałkiem jabłecznika, który przyniosła jej Maria. Musi się pospieszyć, jeśli nie chce, żeby jej towarzysze zastali ją przy jedzeniu, zapewne zarządaliby swojego przydziału. Robotnica z zadowoleniem oblizywała pokryte okruszkami palce, wesoło wymachując nogami i bujając się na krześle, słuchając śpiewu ptaków ukrytych w koronach drzew rosnących za nieszczelnymi oknami jej niewielkiego pokoju.
- To będzie dobry dzień. - szepnęła, zjadając ostatni kawałek ciasta, gdy jej wyczulone ucho wyłapało odgłosy kroków jej towarzyszy na starych, drewnianych schodach.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Rachela_Pacanowska-Krengel
http://pl.wikipedia.org/wiki/Maria_Piotrowiczowa
Maria nie zdążyła urodzić żadnych dzieci, jednak na potrzeby opowiadania została mamą. Maria z opowiadania otrzymała imię po swojej babci.
Akcja toczy się w 1926 roku, 6 lat po wojnie polsko-bolszewickiej, o której wspomina Maria. Rewolucja, o której mowa to oczywiście szerzenie idei komunistycznych. Nie jestem ekspertką w dziedzinie komunizmu, większość z problemów poruszonych wyżej została przeze mnie opisana dzięki "Przedwiośniu" Stefana Żeromskiego.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Church_WNMP_Lodz.jpg a to Plac Kościelny i kościół, niedaleko którego mieszka Zula.
http://dawny-krakow.blogspot.com/2008/05/moda-lat-20-tych-w-krakowie-i-nie-tylko_04.html i tu, jeśli ktoś jest zainteresowany modą tego okresu, żeby sobie wyobrazić sukienkę Marii.

stories

Previous post Next post
Up