Jul 24, 2010 21:41
Przeraziło mnie to, co napisałam parę godzin temu. Moje niemoralne marzenia i rozważania o śmierci i dostępnych sposobach... niesamowite, trochę niesmaczne i zobowiązujące.
Tak, czy inaczej, naprawdę tak wtedy czułam. Teraz pozostała pustka i smakowanie samotności, chore rozkoszowanie się niemocą. Czytając słowa nabazgrane drżącą ręką zachwycam się ich głupotą; ostatnio wręcz ukochałam sobie masochistyczne wygrzebywanie niedoskonałości.
Minęło sporo czasu, ale ten cały proces myślowego samozniszczenia rzucił na następne godziny, czy może nawet dni, gorzki cień.
Teraz to wszystko wydaje mi się groteskowe. Ale niektóre refleksje nie znikną; nie jestem bowiem tą samą osobą, co kiedyś. Dziwne, że nie stwierdziłam tego dawno, dawno temu; nie potrafię nawet tej "transformacji" objąć w jakiekolwiek czasowe ramy. Jestem sobie zupełnie obca, co z lekka wzbogaca uczucie wyalienowania w nowy smaczek paradoksu. Przypominam sobie takie nieodparte wrażenie: "(...)żywo odczuwam tą sprzeczność swojego istnienia. (...)nie rozumiem, o co chodzi i ograniczenia mojego umysłu zapewne nigdy nie pozwolą mi zrozumieć. Ale wyczuwam, że winnam rozpłynąć się w powietrzu, zamienić się w pianę(...)". Trochę to brzmi absurdalnie i niesamowicie głupio; ciekawa jestem, czy ktoś to ogarnie.
To dziwne, ale cały intensywny ból fizyczny - bynajmniej nie chodzi o samookaleczenie - i ta cała psychopatyczna otoczka tego popołudnia spowodowały, że bardzo mocno czuję, że żyję.