Jul 02, 2010 23:11
Wbrew wszelkim prognozom... wbrew wszystkiemu, można powiedzieć, nie jest tak fatalnie. Spodziewałam się chociaż flirtu ze słodyczą histerii i opanowującego potoku łez, tak nadużywanego ostatnio; kolejnego załamania niestabilnej otoczki dla umysłu, którą nazywam spokojem duszy.
Jednak nie nadeszło nic epokowego, jak widać żyję. Ponieważ samotność - wbrew moim własnym słowom - nie zabija. Niech tylko spróbuje.
Nie da się ukryć, że ta cała błazenada sprowadza mnie coraz bardziej w dół. Wszystko to mnie wykańcza. Wydaje mi się, że zaczynam wariować, że moje nerwy nie działają już wcale i czeka mnie tylko rzucanie się po ziemi z pianą na wargach. Wg moich obliczeń umrę dość wcześnie, ponieważ:
a) brak chęci do życia przytłacza mnie strasznie;
b) nie wykluczam, że może zabić mnie depresja;
c) wykończy mnie moja własna... hm, głowa.
Są to, wg powszechnie przyjętych kanonów, bardzo pesymistyczne scenariusze, ale ja na to patrzę inaczej. Nie wiem, czy potrafię to wytłumaczyć tak, bym nie wyszła na emo z kompleksami większymi od własnej dupy. W każdym razie sprawa przedstawia się tak: nie jestem stworzona do bycia matką, żoną, siostrą, córką, przyjaciółką, dobroczyńcą, lekarzem, rolnikiem... Słowem: nie jestem stworzona do życia właściwego, choć niewątpliwie chciałabym robić coś dobrze. Nie czuję się już na siłach robić cokolwiek dla innych, dla siebie; nic.
Chociaż ostatnio aktywność mojego umysłu nieco się zwiększyła i doszłam do kilku zastraszających wniosków. Większości zapomniałam.
W zasadzie chodzi o to, że jestem chujowa w związkach międzyludzkich. Moje pragnienia są gówniane i wcale nie są pragnieniami, to jakieś ułudy, miraże, gównoprawdowe iluzje prawdziwych pragnień. I just want something I can never have, oto cała prawda. Tak jest zawsze.
Nie chcę żadnych związków, zobowiązań, nie chcę niczego. Niczego.
Oczywiście wiem doskonale, dlaczego tak jest. Jestem tak zmienna, tak niestała, że jest to wręcz niesłychane. W moim przypadku skrajności nie wykluczają się, wręcz przeciwnie - jestem z nich zbudowana. Wiedziałam to już wcześniej, ale zaskoczyła mnie jedna sprawa, tj. wolność, wartość ukochana, najwyższa i uświęcona, która jednakowoż nie jest wyjątkiem. Człowiek wolny nie pęta się uczuciami, które zniewalają, a raczej uczuciami do ludzi, których nie interesujesz zupełnie. Bo czym jest zniewolenie? Ułudy, miraże, gównoprawdowe iluzje prawdziwych pragnień. Ehe. Pozbywanie się godności na własne życzenie.
Ta moja wolność jest przewrotna, często okazuje się po prostu strachem przed odpowiedzialnością. Po raz kolejny - nie, nie chcę mieć dzieci :D
Natłok tych dziwnych skrajnych cech powoduje gotowanie pod czaszką, ot, co.
Samotność nie zabija? Może po prostu robi to powoli.