Uff. Udało się. 846 słów. Napisane na-odwal-się, wybaczcie.
Dorzucała do ognia, kiedy tylko miała wrażenie, że płomień przygasł. Pozostali zasnęli już dawno i Ana zastanawiała się, jak w ogóle mogą spać tak spokojnie i głęboko po tym, co się stało. (Jedynie Pan Eko i Goodwin jak zwykle chadzali swoimi ścieżkami, ale na nich nie miała wpływu.) Nathan, zdrajca, uciekł, te bose dzikusy może właśnie patrzą na nich, ukryci w krzakach, i tylko czekają, by ogień zgasł, a ostatnia osoba na straży - ona - poddała się zmęczeniu. Ale poddanie się nigdy nie leżało w naturze Any, więc tylko zaparła się w sobie, otworzyła szeroko oczy, by rozkleić ciężkie powieki, jedną rękę mocniej zacisnęła na swojej włóczni, a drugą dorzuciła do ognia.
I wtedy to usłyszała. Ciche kroki, ledwo dosłyszalne. Przeszła ją gęsia skórka od stóp go głów, a krew w żyłach zamarzła i przez krótką chwilę zastanawiała się, co robić. Ale chwila była naprawdę krótka, bo Ana Lucia zawsze wolała działać niż myśleć, a szybkość i refleks to bardzo pożądane cechy w zawodzie policjanta. Ana nie była złą policjantką. Trochę jej się nie układało i w ostatecznym rozrachunku została ex gliną, bo u policjanta cenią tez trzeźwość umysłu, ale nieważne. W tej chwili ważne było tylko to, by odwrócić się z wystarczająca prędkością, by zaskoczyć wroga i nadziać go na włócznię jak kurczaka na rożen. Oczywiście, nie zamierzała go jeść.
Musiała przyznać, że trochę się bała, a krew, która jeszcze przed sekundą była lodem, teraz zamieniła się w płynny ogień, w lawę. Porwała się na równe nogi i odwróciła z kocią gracją, tygrysią nawet. Tuz przed ostrym końcem włóczni znalazła się pierś Goodwina. Ana zauważyła, że była zdumiewająco spokojna. Ona na jego miejscu oddychałaby szybko, zdenerwowana, wściekła, a on tylko uśmiechnął się leniwie, półsennie i poniósł ręce, pokazując szeroko rozwarte, puste dłonie.
- Spokojnie. Poddaję się.
Ana dopiero teraz opuściła włócznie i prychnęła niczym rozjuszona kotka, tygrysica nawet.
- Nie rób tego więcej, dobra? Nie mam ochoty na zabawy w podchody.
Z powrotem usiadła na gołej ziemi, wcześniej nogą miażdżąc jakiegoś okazałego robaka. Znowu usłyszała te ciche kroki Goodwina i dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo różnią się one od kroków jej czy pozostałych. Jakby Goodwin był przyzwyczajony do chodzenia po dżungli, jakby robił to od zawsze. Potrząsnęła głową, by nie myśleć o tym teraz, ale ukłucie niepokoju zostało, a fakt, że Goodwin służył w korpusie pokojowym nie bardzo ja uspokajał. Pomyśli o tym jutro.
Usiadł obok niej, ułożył ręce na zgiętych kolanach, pachniał dzikim zwierzęciem.
- Przestraszyłaś się? - zapytał niby obojętnie, zaczepnie.
- Nie - odpowiedziała trochę zbyt szybko, a przecież wiedziała, jak należy kłamać, by ci uwierzono. Zaklęła cicho pod nosem. Goodwin zaśmiał się, może nawet zachichotał i brzmiało to głupio, pomyślała.
- W porządku. Nie chciałem cię nastraszyć.
- Nie ma o czym mówić - ucięła ostro i nie uraczyła go jednym spojrzeniem. Czuła na sobie jego przenikliwy wzrok, wyobrażała sobie, jak marszczy brwi, zastanawiając się, co też ugryzło tę Anę Lucię, a może po prostu zaczął jej się okres?
Niespodziewanie położył jej rękę na ramieniu. Wzdrygnęła się, to nagłe dotknięcie było jak kopniak w tyłek albo walnięcie pięścią między oczy. Pomarańczowe ostrzegawcze światło zamigotało Anie przed oczami i już wiedziała, że to intuicja dała o sobie znać. Ana jako policjantka musiała od czasu do czasu wykazać się intuicją. Od czasu do czasu też jej się to udawało i między innymi dlatego, że tylko od czasu do czasu, została ex gliną. Ale Ana nie popełniała dwa razy tych samych błędów, bo była bardzo pojętną uczennicą i bystrą dziewczynką. Zwężyła nieco oczy i wpatrywała się uparcie w dłoń Goodwina na swoim ramieniu. Zdjął ją szybciej, niż zdążyłby pomyśleć: „Błąd”.
- Zachowujesz się dziwnie - zauważył cicho Goodwin.
- Ty za to całkowicie normalnie? - zapytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Goodwin był za spokojny, za cichy, nie bał się, ale nie musiał wiedzieć, że ona wie, że coś zaczyna kiełkować, układać się w logiczną całość. Ponownie skarciła się w myślach za wybujały temperament. Goodwin spojrzał na nią zaskoczony.
- Jak to?
- Mówiłam, żeby nie chodzić samemu - wybrnęła zgrabnie z sytuacji i niezauważalnie odetchnęła z ulgą, gdy Goodwin kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Przepraszam. Nie chciałem nikogo budzić, a ciebie odciągać od ogniska, a natura wzywała - znowu uśmiechnął się powoli, a ona wyzywała siebie od głupich, że nie zauważyła wcześniej, jak dobrze wyreżyserowane są wszystkie jego ruchy.
Odwróciła się od niego i znowu zapatrzyła się w ogień, by nie rozpoznał, jak bardzo była niespokojna.
Goodwin położył się przy niej i przez chwilę wiercił się w miejscu, szukając najwygodniejszej pozycji.
- Mam nadzieję, że mi wybaczyłaś - wymamrotał jeszcze.
- Tak - Ana właśnie przypominała sobie pierwszy dzień po katastrofie, gdy Goodwin wyszedł z dżungli. Suchy. Przebiegł ją dreszcz. - Wybaczyłam. Dobranoc.
Pan Eko przyszedł godzinę później i nie wymienili ze sobą ani jednego słowa.
Ana przestała dorzucać do ognia dopiero, gdy zaczęło świtać. Było jej zimno, siedziała tylko w swojej podkoszulce i skórzanym bezrękawniku, trzęsła się więc od czasu do czasu. W głowie miała mętlik, obok Goodwina, a przed sobą spory problem do rozwiązania. Wpatrywała się nieustannie w dogasające ognisko, prawie nie mrugając powiekami, a wraz z nowym dniem i popiołem przyszedł strach i chłodna pewność. Goodwin nie pachniał dzikim zwierzęciem, pachniał Nimi.