[NZ] Długi pocałunek na dobranoc, część 3

Sep 30, 2013 17:57

Autor: bardzo_czarny_kot
Tytuł: Długi pocałunek na dobranoc
Fandom: The Avengers (2012)
Postacie/pairingi: Natasza Romanowa, Clint Barton, Nick Fury, Phil Coulson, Maria Hill, inni agenci SHIELD
Spojlery: Black Widow: The Name of the Rose, Black Widow: Deadly Origin, ogólna komiksowa trivia dla wszystkich przewijających się przez opowiadanie postaci, brak spoilerów do filmów
Ostrzeżenia: przekleństwa polskie i rosyjskie
Ilość słów w rozdziale: ~7 000 (~18 000)
A/N: Serdeczne podziękowania dla panna_marchewka za betę i dla sa_da_ko za konsultacje w sprawie albańskich muzułmanów (serio). Z dedykacją dla nathalie_elleen - za to, że ciągle czeka (na Clinta) :D


3.

Życie na lotniskowcu SHIELD przypomina Dzień świstaka.

Natasza codziennie wstaje wcześniej niż zajmujący sąsiednie łóżka agenci. Początkowo obiecuje sobie, że potraktuje ten czas jak zaległy urlop (a jakby się nad tym zastanowić, to trochę się tego nazbierało) - będzie się wysypiać, kąpać w ciepłej wodzie, jeść regularne posiłki…

Punktualnie o czwartej rano otwiera oczy i jest prawie natychmiast rozbudzona.

Trudno się pozbyć dawnych przyzwyczajeń, strząsnąć z siebie starą rutynę tak, jak się strząsa kurz z ramienia. Chyba dlatego Natasza nie potrafi się zmusić do tego, żeby dalej spać; nie tego ją nauczono (nie tak ją zaprogramowano). Więc wstaje. Myje się, ubiera. Potem idzie prosto do sali treningowej.

Każdy dzień zaczyna od ćwiczeń. Utrzymanie formy jest teraz jedną z niewielu rzeczy, na która ma jeszcze jakikolwiek wpływ, dlatego kurczowo trzyma się swojego starego reżimu. Cóż innego jej pozostało? Jest na nogach na tyle wcześnie, że na siłowni zwykle jeszcze nikogo nie ma i może spędzić kilka dobrych godzin sam na sam ze swoimi myślami, z daleka od podejrzliwych spojrzeń i krzywych uśmiechów. Oczywiście wszyscy wiedzą, kim jest Natasza i wszyscy wyraźnie mają z tym problem. Nie ma im tego za złe - jeszcze kilka tygodni temu (w innym życiu, które pamięta, jakby to było wczoraj, którego nie pamięta, jakby to było lata temu), gdyby GRU przyjęło w swoje szeregi kogoś z SHIELD, Natasza nie miałaby wątpliwości, czy podstawić temu komuś nogę na korytarzu (ku większej chwale Matuszki Rossiji, rzecz jasna) czy nie.

Nikt nie lubi zdrajców.

Ostatecznie jednak to, że Natasza doskonale rozumie pewne mechanizmy ludzkich zachowań, nie zmienia faktu, że z każdym kolejnym dniem czuje coraz większy ucisk w piersi, bo przecież nóż w plecy, kulka w oko, pętla na szyi, miej oczy z tyłu głowy, Taszeńko, miej oczy z tyłu głowy…

- Romanowa, za pół godziny u Dugana!

Natasza słyszy, jak wali jej serce. Kiwa głową.

Myśli: Żałosne.

Odpowiada:

- Tak jest.

Oczywiście było dokładnie tak, jak zapowiedziała wcześniej Hill. Natasza zaczyna od drobnych zadań, które nie zasługują na to, żeby nazwać je misjami. Czasami musi zrobić szybkie rozpoznanie terenu, kiedy indziej zdobyć jakieś dokumenty niewiadomej proweniencji; bywa też, że robi za kuriera i przekazuje idące z góry, zaszyfrowane rozkazy.

Nigdy nie mówią jej, co planują robić na rozpoznawanym terenie, po co im papiery, które dla nich ukradła, albo jaka jest treść tajnych wiadomości, z którymi ją wysyłają. Natasza o nic nie pyta, bo nie jest od tego, żeby zadawać pytania - nigdy zresztą nie była. Słuchać, nie myśleć - tyle umie. (Ciekawość ze swoich agentów GRU wytrzebia na samym początku, zaraz po nieposłuszeństwie).

Natasza nie pyta więc o to, dlaczego robi to, co robi, częścią jakich większych operacji są te wszystkie pierdoły, które może załatwić ze związanymi z tyłu rękami i zamkniętymi oczami, ale również o to, dlaczego nigdy nie wysyłają jej samej, nawet wtedy, kiedy posyłanie dwóch osób do wykonania danego zdania stoi w sprzeczności z jakąkolwiek logiką.

Na początku przydzielano jej głównie doświadczonych agentów, którzy nie spuszczali z niej oczu, a po zakończeniu każdej akcji spisywali długie i szczegółowe raporty. Ktoś jednak musiał w końcu dojść do (słusznego skądinąd) wniosku, że agencja wywiadowcza to nie przedszkole, a wysyłanie Nataszy z obstawą na bezsensowne niby-akcje na dłuższą metę się nie kalkuje.

A SHIELD postanawia przejść do rzeczy.

- W Czeczenii? - Natasza unosi nieznacznie brwi, po czym zaczyna szybko wertować podsunięty jej przez Dugana folder. - Oczywiście, że byłam.

Dugan kiwa głową.

- Mówisz po czeczeńsku?

- Zdajecie sobie sprawę z tego, że wszyscy znają tam rosyjski?

- Czy ja cię prosiłem o wykład z geografii, Romanowa? - nadyma się Dugan. Jeśli Natasza kiedykolwiek myślała, że Fury nie wygląda na szpiega, to tylko dlatego, że nie znała jeszcze wtedy Dugana. Wielki i kwadratowy, Dugan przypomina posturą cyrkowych siłaczy, których występy Natasza oglądała w Wołgogradzie jeszcze jako dziecko. Tego obrazu dopełniała lekko siwiejąca, ale ciągle gęsta ruda czupryna i sumiasty wąs. Duganowi brakowało więc właściwie tylko kostiumu w paski i sztangi.

Dum-Dum, tak zwraca się do niego Fury. Natasza zaczyna rozumieć dlaczego.

- Nie znam czeczeńskiego na tyle dobrze, żeby kogokolwiek przekonać, że to mój język ojczysty. - Natasza nie daje się sprowokować (wychodzi jej to coraz lepiej). - Ale dam radę się porozumieć. Poza tym czytam ich cyrylicę. - Wzrusza ramiona i pozwala sobie przybrać trochę nonszalancki wyraz twarzy (oczywiście, że czyta czeczeńską cyrylicę, tylko idiota nie umiałby jej czytać, czy Dugan chce powiedzieć, że on nie czyta?), głównie dlatego, że tyle jeszcze może.

Dugan nie patrzy jednak na nią, tylko na stojącego za jej plecami Coulsona, który towarzyszy jej niczym cień na każdym takim spotkaniu, a po chwili bezceremonialnie wyrywa Nataszy z rąk teczkę. Przez chwilę wertuje luźno spięte papiery, po czym oddaje je, tym razem otwarte w konkretnym miejscu.

- Za dwa dni pojedziesz do Groznego - podejmuje, zanim Natasza zdąży się jeszcze zapoznać z treścią przedstawionych jej dokumentów. - Dołączysz do grupy operacyjnej agenta Jashariego, który szczegółowo określi, na czym ma polegać twoja rola w tej misji.

Natasza może sobie tę rolę przedstawić, ale nie komentuje.

- Wszystkie niezbędne informacje znajdują się tutaj. - Dugan machnięciem ręki wskazuje folder w rękach Nataszy. - Masz na zapoznanie się z nimi - zawiesza głos, spogląda na wiszący po przeciwległej stronie sali zegar - godzinę. Kiedy skończysz, zostawisz wszystko Coulsonowi. Pytania?

Natasza nie ma żadnych. Dugan wydaje z siebie nieco dziwny dźwięk (jakby był małym rudym parowozem) i wychodzi.

Natasza niespiesznie zajmuje jedno z krzeseł stojących przy półokrągłym stole. Rozkłada teczkę, wyciąga z niej pierwszy plik dokumentów. Joƶalla ya marşo, czyta na pierwszej stronie. Wolność albo śmierć.

- Masz zamiar tam stać przez następną godzinę?

W odpowiedzi Coulson rozciąga usta w czymś na kształt przepraszającego uśmiechu.

- Obawiam się, że nie ma pani…

- … odpowiedniej autoryzacji, żeby oddychać bez twojej wiedzy, tak, domyślam się - parska Natasza, ale Coulson nie reaguje. Natasza odwraca od niego wzrok i skupia się na rozłożonej już dokumentacji, ostentacyjnie nie zwracając na drugiego agenta uwagi.

Nie mija nawet minuta, kiedy Natasza kopie nogę jednego ze znajdujących się w jej zasięgu krzeseł. (Nie widzi Coulsona, ale i tak zastanawia się, czy podskoczył, zaskoczony niespodziewanym hałasem).

- Nienawidzę, kiedy ktoś nade mną stoi - wyjaśnia Natasza, zdejmując spinacz z pierwszego załącznika. Czy SHIELD nie korzysta na co dzień z cyfrowych baz danych czy co?

Słyszy ciche kroki eleganckich, skórzanych butów (Coulson nosi się jak typowy urzędas i gdyby Natasza nie miała go głęboko w żopie, byłoby jej go trochę szkoda, bo takie smutne, łysiejące garnitury ta suka Hill zjada pewnie na śniadanie), a potem chrobot odsuwanego krzesła.

Wolność albo śmierć, wraca do Nataszy jak echo. Kątem oka widzi, jak Coulson z dokładnie tym samym wyrazem twarzy co zawsze, splata na blacie stołu dłonie i patrzy nieruchomo przed siebie.

Natasza zazdrości innym umiejętności dokonywania właściwych wyborów.

Grupa Azema Jashariego liczy pięć osób, z czego tylko jedna, oprócz samego Jashariego, wydaje się być przynajmniej odrobinę kompetentna. Natasza podejrzewa, że misja w Groznem ma mieć nie tylko walory rozpoznawcze, ale i edukacyjne, zwłaszcza że pozostała trójka agentów wygląda, jakby dopiero wczoraj przekroczyła próg szkoły średniej.

Grupa została dobrana już wcześniej, głównie ze względu na płynną znajomość języka rosyjskiego. Nie zmienia to faktu, że nie ma chyba jeszcze żadnego doświadczenia w walce, a już na pewno nie z Czeczenami. Wiedza agentów Jashariego jest wyraźnie książkowa, wyuczona, poprawna politycznie. Mają rozbroić jedną z komórek czeczeńskiego ruchu narodowowyzwoleńczego. Bo przecież talibowie to terroryści, ale mordercy biesłańskich dzieci to bojownicy o wolność, myśli Natasza ze złością, ale bez większego zdziwienia. Patrzy, jak dzieci Fury’ego kiwają poważnie główkami niczym umundurowane laleczki na sznurkach.

- Dowódcą grupy jest Dżamal Kudyrow - mówi Jashari, wyświetlając na rzutniku zrobione z oddali zdjęcie zarośniętego mężczyzny w średnim wieku; górną część jego twarzy zasłania czapka fidelówka i ciemne okulary, na szyi ma zamotaną arafatkę. - Nie wiemy o nim wiele. Pochodzi z Alkhan-Kali pod Groznem. Nie ma żadnych krewnych, nie utrzymuje kontaktów z nikim spoza oddziału. Nie mamy pojęcia, czym zajmował się wcześniej, gdzie był szkolony, dlaczego walczy. Znamy jego nazwisko tylko dlatego, że sam je podał do publicznej wiadomości, ale nic nam to nie dało, bo nie jest nigdzie odnotowany. Jego akt urodzenia to jedyny dokument, do którego dotarły rosyjskie służby.

Jashari na pewno wie, że nie jedyny, ale nie może wprost zaprzeczyć oficjalnemu stanowisku jednego ze stałych członków Rady. Albo nie ma do tego odpowiedniej autoryzacji, myśli Natasza z satysfakcją.

Ktoś podnosi rękę. Natasza nie przewraca oczami tylko dlatego, że tak naprawdę jej to nie obchodzi.

- Dlaczego Rosjanie sami się tym nie zajmą, sir? - pyta jedna z młodszych agentek. Ma typowo środkowoazjatycką urodę: okrągłą twarz, lekko skośne oczy i ciemne, proste włosy.

- Opinia międzynarodowa jest w sprawie Czeczenii ciągle podzielona - tłumaczy Jashari. - Rząd rosyjski obawia się, że tego typu działanie zostanie odebrane negatywnie, jako kolejny zamach na autonomię narodu czeczeńskiego. Dlatego to zadanie przypadło naszej grupie. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że akcja firmowana przez agencję Narodów Zjednoczonych zostanie zaakceptowana przez społeczność międzynarodową. Wkład Rosjan jest… celowo ograniczony do minimum.

Wspomniane minimum unosi brew. Jashari ściąga mimowolnie usta, próbując ukryć swoje niezadowolenie, ale jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że obecności Nataszy nie można już dłużej pozostawić bez komentarza.

- Udział w tej operacji weźmie więc również agentka Romanowa, która uprzejmie zgodziła się służyć nam swoim doświadczeniem z regionu kaukaskiego. Rozumiem, że zna pani czeczeński?

- Mniej więcej. - Natasza wzrusza ramionami. Jashari wygląda na lekko poirytowanego jej wymijającą odpowiedzią (ale w przeciwieństwie do niektórych pracowników SHIELD potrafi najwyraźniej zachować się profesjonalnie i nie wyskakiwać od razu z Guantanamo czy innym gównem), ale ostatecznie kiwa tylko głową. Zmienia slajd i kieruje nań wskaźnik.

- To mapa Groznego i okolic - podejmuje. Po chwili na planie pojawia się kilka kolorowych punktów opatrzonych stosownymi uwagami. - Według informacji zebranych w czasie rozpoznania, oddział Kudyrowa jest rozlokowany na tych pozycjach…

Jeszcze tej samej nocy lecą do Czeczenii. Zaledwie dwa miesiące po załatwieniu jej statusu uchodźcy politycznego SHIELD bez zażenowania wysyła ją na terytorium państwa, które oskarża ją o zdradę stanu. Natasza ma ochotę zapytać, jak Fury załatwił to z rosyjskim rządem, czy w ogóle cokolwiek załatwiał; czy ma ją tak głęboko w dupie, że jeśli jutro zgarnie ją rosyjskie wojsko, to on nawet nie mrugnie. Ale nie, Fury nie jest głupi, a już na pewno nie jest rozrzutny - Natasza jako taka kosztowała go pewnie dużo wysiłku, a może i czegoś więcej. Ludzie tacy jak ona nie dostają w końcu amerykańskiego obywatelstwa z dnia na dzień, jeśli ani jedna ręka nie zostanie posmarowana tym, czym trzeba. Natasza nie ma wątpliwości, że pod tym względem Stany nie różnią się wiele od Rosji - ludzie są w końcu wszędzie tacy sami. Ale jeśli życie Nataszy nie zostało wliczone w koszta tej operacji, to jak Fury wyobraża sobie dalszą współpracę SHIELD z Radą…?

Może Natasza źle do tego podchodzi, może niepotrzebnie zakłada, że jakiekolwiek rozmowy na jej temat (na temat jej zdrady) musiały mieć miejsce…?

Oficjalnie w GRU jest w końcu tylko XVIII Zarządów.

- Daleko jeszcze? - jęczy jeden z agentów, wiercąc się i grzebiąc przy klamrze swoich pasów. - Tyłek mi zdrętwiał.

- Jezu, Frantz, nikt nie chce wiedzieć, co się dzieje z twoim tyłkiem.

- Nie kłam, Alijewa, słyszałem, że mój tyłek znajduje się stosunkowo wysoko na liście twoich priorytetów…

- Ta, do skopania!

- Tylko go nakręcasz, Merim - odezwała się agentka Lubchenko, nie podnosząc wzroku znad książeczki z sudoku.

- Ej, możecie się tam z tyłu zamknąć?

- Skup się, Truman, nie lecisz na autopilocie.

- Przepraszam, sir.

Natasza mimowolnie podziwia Jashariego. Wątpi, żeby pisał się na niańczenie grupy teoretycznie dorosłych ludzi, kiedy wstępował do SHIELD. Ona na przykład nie przypomina sobie, żeby Fury cokolwiek na ten temat wspominał.

- Jak wylądujemy, będziesz mogła zrobić z moim tyłkiem wszystko, na co tylko masz ochotę. - Frantz zniża głos i nachyla się do przodu, szczerząc trochę krzywe zęby w błazeńskim uśmiechu. Alijewa wyciąga przed siebie zaciśniętą pięść i powoli wyprostowuje środkowy palec.

Natasza jeszcze przez chwilę przygląda się tym słownym przepychankom agentów Jashariego, po czym odwraca od nich wzrok i wbija go w pustą ławę naprzeciwko. Fury, Coulson, Hill - zaskakujące, ile osób w ciągu ostatniego miesiąca próbowało ją usilnie przekonać, że SHIELD to ten dobry wywiad; że powinna pracować dla nich nie tylko po to, żeby ocalić własną (swoją drogą, podobno niezbyt wiele wartą) skórę, ale również dlatego, że to słuszny wybór.

Wybór - pomiędzy czym? Zimna wojna skończyła się już wieki temu i paradoksalnie mało kto zdawał sobie z tego sprawę równie dobrze, co dziewczęta Czerwonego Pokoju. Może dlatego, że już nie pamiętały świata, w którym zdawali się ciągle żyć ich przełożeni, a może dlatego, że nie do końca rozumiały, czego tak naprawdę chciało od nich GRU… W każdym razie wiedziały, że nie ma już żadnych bloków, po stronie których można by się opowiedzieć, dobrych i złych policjantów, do których można by dołączyć. Są tylko misje do wykonania, cele do osiągnięcia i interesy do obrony.

A kiedy przychodzi co do czego - niewiedzące co je czeka dzieciaki, które nie dalej jak tydzień temu przywdziały mundury i dostały ostrą amunicję do broni.

- Zapiąć pasy, Dorotki! - krzyczy nagle Truman. - I możecie pożegnać się z Kansas!

- Ty się, Truman, nie popisuj, tylko ustaw maszynę pod dobrym kątem - gasi go natychmiast Jashari. - Wyżej dziób, wyżej… Ale nie tak wysoko! Kto cię uczył latać, szympansy…?

Jakimś cudem Trumanowi udaje się posadzić samolot na pasie w sposób prawie niezagrażający życiu i zdrowiu całej załogi. Pod koniec tego manewru Jashari wygląda, jakby był bliski wylewu, czego zadowolony z siebie Truman kompletnie nie zauważa.

Przesiadają się do dużego, nieoznakowanego Volkswagena, który na pierwszy rzut oka wygląda, jakby miał się zaraz rozlecieć, ale okazuje się nie tylko sprawny, ale i zaskakująco szybki. Siedzący za kierownicą agent jest równie niepozorny, co samochód - nie ma na sobie ani czarnego, prostego garnituru, ani w munduru operacyjnego, tylko wytarte dżinsy, koszulę w kratę i bezkształtną, szarą bluzę. Poza tym na desce rozdzielczej leży czerwona czapka z daszkiem i ciemne okulary, a z lusterka zwisa drewniany różaniec i zapachowa choinka, od której smrodu Nataszy robi się niedobrze. Z tyłu jest na szczęście dostatecznie dużo miejsca dla całej ich piątki (Jashari siada z przodu, na fotelu pasażera), ale i tak nie bardzo jest czym oddychać.

Grozny jest tak samo brzydkie, chaotyczne i zatłoczone, jak kiedy Natasza była w nim ostatnio. Kolorowe reklamy, pyszne meczety i nowoczesna zabudowa przeplatają się ze zwęglonymi szkieletami zniszczonych w czasie bombardowań budynków. Im bliżej centrum miasta, tym bardziej krajobraz zmienia się, tym mniej dookoła gruzu i brudu, ale nawet w miejscach mogących aspirować do miana części nowoczesnej metropolii ślady ciągle trwającej wojny i tak łatwo dostrzec.

Nataszę bardziej niż samo miasto interesują reakcje pozostałych pasażerów (zawsze znajdowała obserwowanie ludzi ciekawszym niż obserwowanie otoczenia). Jashari otworzył okno po swojej stronie i wysunął na zewnątrz łokieć; Z tylnego siedzenia widać tylko fragment profilu jego twarzy, którą obrócił w stronę popołudniowego słońca, ale wydaje się być całkowicie spokojny, może nawet trochę znudzony. Siedząca obok Nataszy Alijewa wygląda przez okno z podobnie nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale Lubchenko, Truman i Frantz są jak otwarte książki. Przyglądają się wszystkiemu z szeroko otwartymi oczami i chociaż wszyscy są bez wątpienia wysoko wykwalifikowanym agentami, to zgodnie z przewidywaniami Nataszy żadne z nich nie widziało jeszcze prawdziwej wojny. Natasza podejrzewa, że Czeczenia jest dla nich takim samym sprawdzianem, jak dla niej. Czy SHIELD zorganizowało tę operację tylko po to, żeby sprawdzić, ile potrafią i jak się będą zachowywać? Możliwe. Tylko że w przypadku tamtej czwórki ocenie będą podlegać jedynie ich umiejętności. Co do umiejętności Nataszy nikt wątpliwości nie ma, więc egzamin dotyczy zgoła czego innego.

Natasza musi przyznać, że zostali niegłupio dobrani. Jashari pochodzi z Albanii i Natasza nie zdziwiłaby się, gdyby działał wcześniej na Bałkanach. Alijewa jest Kirgizką, świetnie mówi po rosyjsku i zapewne z łatwością odnajdzie się w specyfice czeczeńskiej rzeczywistości. Truman i Lubchenko oboje są Amerykanami (Natasza czuje lekkie ukłucie irytacji, widząc sposób, w jaki sposób Sarah zapisuje swoje nazwisko), ale znają język i z tego, co Natasza usłyszała w czasie lotu, zajmowali się wojną w Czeczenii w swoich pracach dyplomowych. Frantz… Natasza nie bardzo rozumie, co mogłoby przemawiać za głośnym Austriakiem. Może Fury go lubi, albo jego wujek jest jakąś międzynarodową szychą, cholera wie. Mimo wszystko Natasza ma nadzieję, że kryje się w tym jakaś logika.

Po godzinie kluczenia po mieście dojeżdżają do bazy - niewielkiego mieszkania po drugiej stronie rzeki. Szybko okazuje się, że jest ono połączone ukrytymi w ścianie drzwiami z jeszcze jednym mieszkaniem na tym samym piętrze i z jednym na niższym. Przedpokój i salonik z jadalnią jako te pomieszczenia, które widać już z progu, wyglądają całkowicie zwyczajnie. Dwa kolejne pokoje są jednak zawalone komputerami i specjalistycznymi urządzeniami do prowadzenia inwigilacji - podłączonymi do rozmieszczonych Bóg jeden wie gdzie kamer monitorami, nagraniami z podsłuchów, wielkimi jak piece zagłuszaczami fal elektromagnetycznych. Anonimowy agent-kierowca prowadzi ich dalej, przez kuchnię do przyległego mieszkania, które zdaje się być przestrzenią przeznaczoną w mniejszym stopniu do pracy, a w większym do życia.

Dostają siedem godzin na odpoczynek. To dużo, ale najwidoczniej nie ma pośpiechu, myśli Natasza, układając się na jednym z wolnych materaców. Odwraca się plecami do ściany, spod półprzymkniętych powiek obserwując wszystko, co dzieje się dookoła. Większość tak jak ona układają się na kanapach i materacach, ale kilka osób wytrwale przetrząsa kuchnię w poszukiwaniu czegoś do jedzenia.

Przez otwarte drzwi Natasza widzi Jashariego i Alijewą, którzy przesuwają razem stół i krzesła ze środka salonu pod ścianę. Pod ciężkimi powiekami czuje już piasek, ale nie zaśnie, dopóki nie będzie wiedziała, co kto robi i gdzie jest (dopóki nie poczuje się mniej lub bardziej bezpiecznie), więc mruży oczy i próbuje wyostrzyć zamazane kontury obu postaci. Widzi, że czarne, SHIELD-owskie kombinezony zamienili na zwykłe spodnie i koszule z długim rękawem. Alijewa wyciąga za siebie ręce w jakiejś dziwnej pozie i Nataszy zajmuje chwilę skojarzenie, że wiąże włosy. Znika na chwilę z pola widzenia Nataszy, a kiedy pojawia się w nim znowu, na głowie ma chustkę.

Natasza zastanawia się, czy tak można. Nie chodzi o to, że nie wie nic o islamie, bo posiada wyczerpującą wiedzę na temat wszystkich najważniejszych religii, jako że taka wiedza często ma zastosowanie taktyczne. Potrafi bezbłędnie zmówić salat, chociaż tak naprawdę nie dobrze zna arabskiego (Ty jesteś jak drozd, Taszeńka, śmiał się Iwan, kiedy Natasza naśladowała głosy ludzi z telewizora. Umiesz powtórzyć wszystko, co zobaczysz lub usłyszysz). Raz nawet wysłali ją do Afganistanu, gdzie udawała żonę innego agenta - pod jej burką zmieścili praktycznie cały arsenał. W każdym razie Natasza wie, że dobry muzułmanin powinien modlić się pięć razy dziennie, a że spędziła z Alijewą i Jasharim ostatnich kilkanaście godzin na stosunkowo niewielkiej przestrzeni transportowca SHIELD, może stwierdzić z całą pewnością, że żadne z nich nie zrobiło sobie ani chwili przerwy na modlitwę.

Więc nie rozumie, ale może nie wszystko musi rozumieć. Kiedy Jashari zaczyna śpiewnie recytować kolejne wersety, Natasza zamyka oczy.

Tej nocy śni o złotych cerkwiach i bogato zdobionych ikonach, których nie oglądała od lat.

- Zimno mi.

- Wszystkim nam jest zimno. Nie wszyscy jednak oznajmiamy to całemu światu.

- I mokro. Mokro też mi jest. Chyba buty mi przemokły.

- Buty nie mogły ci przemoknąć, te buty nie przemakają.

- A skąd wiesz? Chodziłaś już w nich po jakimś mokrym lesie?

- To są buty wojskowe, ciołku. One tak łatwo nie przemakają.

- Aha! Czyli przyznajesz, że teoretycznie mogą przemoknąć…?

- Jeśli natychmiast się nie zamkniecie, ja was przemoknę tak, że się nie pozbieracie.

- … to zdanie nie miało za dużo sensu, sir.

- Cisza na linii!

I tak od dwóch godzin. Bosze moi.

Jeszcze przed świtem Jashari zapakował ich wszystkich do obrzydliwego, musztardowego żuka, którym mieli wyjechać za miasto. Uniformy SHIELD zmienili na standardowe spodnie i kurtki moro, znacznie lepiej nadające się do walki na zalesionym terenie niż czarne, jednoczęściowe kombinezony. Każde z nich mogło mieć ze sobą tylko jeden plecak z niewielkim zapasem wody, sucharów, amunicji i małą apteczką.

Na miejscu Jashari podzielił ich na trzy dwuosobowe grupy: pierwszą stanowił on sam i Alijewa, drugą Truman i Lubchenko, trzecią Natasza i Frantz. Na razie nie mają żadnych większych problemów, jako że SHIELD zrobiło wcześniej dosyć solidne rozpoznanie, a technologia GPS znacząco ułatwia poruszanie się po każdym terenie. Wiedzą, że kilkanaście kilometrów w głąb lasu Kudyrow ma mieć zorganizowany prowizoryczny magazyn, służący jednocześnie za bazę wypadową dla całej jego jednostki. Plan Jashariego był prosty - chciał zaskoczyć Czeczeńców o świcie, kiedy oprócz wartownika wszyscy będą głęboko spali, otoczyć ich obóz i zmusić do poddania się. Według rozpoznania SHIELD Kudyrow miał pod sobą zaledwie siedem osób, z czego tylko trzy można by określić jako doświadczone w walce. Pozostali partyzanci zostali zwerbowani stosunkowo niedawno - stąd zapewne pomysł SHIELD, żeby wystawić ich swoim równie mało doświadczonym, ale bezwzględnie lepiej przeszkolonym agentom. Było oczywistym, że gdyby SHIELD chciało, mogłoby wysłać do Czeczenii grupę nie sześciu, a dwudziestu sześciu ludzi. Dowództwo co prawda wymawiało się koniecznością sprawnego i dyskretnego działania, tym, że Rosjanie w zamian za oddanie Czeczeńców pod międzynarodową jurysdykcję żądali uniknięcia rozgłosu za wszelką cenę, ale Natasza tylko częściowo wierzyła w te tłumaczenia. Uwzględniano w nich bowiem wszystko: od specyfiki wojny partyzanckiej po kwestie polityczne - poza niebezpieczeństwem, jakie wiązało się z powierzeniem zadania tak źle zbalansowanej pod względem doświadczenia grupie.

Ale jednocześnie podejrzewa, że od tego są tutaj ona i Jashari - mają zapewnić misji powodzenie za wszelką cenę.

Po zneutralizowaniu oddziału Kudyrowa Jashari ma wezwać posiłki. Jeńcy zostaną przetransportowani na wyznaczoną wcześniej na miejsce spotkania polanę. Tam wyląduje śmigłowiec SHIELD, który następnie zabierze ich z powrotem na dryfujący gdzieś w pobliżu rosyjskiej granicy lotniskowiec.

Natasza musi przyznać, że nie jest to zły plan - może nie jakoś szczególnie wyrafinowany, ale nic nie wskazuje na to, żeby wyrafinowanie było im w tym przypadku wyjątkowo potrzebne. Jeśli tylko rozpoznanie zostało prawidłowo przeprowadzone, jeśli tylko SHIELD nic nie przeoczyło, to rozbrojenie Kudyrowa i jego ludzi powinno przebiec bez żadnych przeszkód.

- Tu Alfa. Gamma, powiedz, co widzisz, odbiór. - Natasza słyszy w słuchawce komunikatora. Frantz rzuca jej szybkie spojrzenie, jakby przez chwilę miał nadzieję, że odpowie zamiast niego, ale jego wahanie trwa dosłownie ułamek sekundy.

- Tu Gamma, u nas bez zmian, odbiór.

- Beta, co z wami? Odbiór.

- Czysto, czysto, Alfa, odbiór.

Idący obok Nataszy Frantz klnie po swojemu.

- Gdzie się te pieprzone sukinsyny chowają…? - mamrocze.

- Zamknij się - warczy poirytowana Natasza, wytężając wzrok i słuch. To, że misja wygląda na łatwą, nie oznacza, że należy ją całkowicie zlekceważyć.

Frantz odwraca gwałtowanie głowę w jej stronę.

- Coś ty powiedziała? - pyta z niedowierzaniem.

- Powiedziałam, żebyś się zamknął - cedzi Natasza, patrząc gdzieś ponad ramię drugiego agenta.

- Kim ty, do jasnej cholery, jesteś, żeby mi mówić, co mam ro…

Natasza chwyta go za poły kurtki i bezceremonialnie ciągnie w swoją stronę. Kiedy przypada razem z nim do drzewa, Frantz wydaje z siebie nieszczególnie męski okrzyk zaskoczenia.

- Co ty, kurwa…?

Natasza zasłania mu usta dłonią. Na swoje własne szczęście Frantz milknie.

Stoją tak przez chwilę w bezruchu, po czym Frantz chwyta Nataszę za nadgarstek i powoli odejmuje jej rękę od swojej twarzy.

- Nic nie słyszę - szepce jej prosto do ucha, nagle zachowując się jak doskonale wyszkolony agent specjalny, a nie rozwydrzony bachor. Natasza potrafi to docenić; kiwa głową, po czym wykonuje krótki, gwałtowny ruch, wskazując na coś na północnym zachodzie. Frantz wytęża oczy, po czym wstrzymuje oddech.

Pomiędzy drzewami wyraźnie unosi się strużka szarego dymu.

- Alfa, tu Gamma - mruczy Frantz do założonego na ucho nadajnika. - Dym na jedenastej, odbiór.

- Tu Alfa. Gamma, nie ruszajcie się. Beta, zajmijcie pozycje. Zachodzicie cel od zachodu, współrzędne na GPS-ie, odbiór.

- Tu Beta, zbliżamy się do wyznaczonej pozycji, odbiór.

- Tu Alfa, czekać na sygnał, bez odbioru.

Natasza opiera się plecami o pień drzewa; wyciąga z kabury swoją broń, standardową Berettę M9, którą kilka dni wcześniej wręczyła jej bez przekonania agentka Hill; Frantz ściąga z ramienia swój karabinek i ustawia go pionowo, przyciskając do piersi.

Czekają. Mijają kolejne minuty, a Jashari nie daje sygnału…

Bo Natasza mogłaby przysiąc, że nie umówili się na serię z karabinu maszynowego i pełen bólu okrzyk Lubchenko.

- O żesz ty kur… - Frantz zachłystuje się przekleństwem; kłykcie dłoni kurczowo ściskającej karabin bieleją. Natasza nie traci czasu:

- Tu Gamma! Beta jest spalona, powtarzam, Beta jest spalona! Jakie jest wasze położenie, Alfa, odbiór? - Cisza. - Alfa, słyszysz mnie? - powtarza, ale i tym razem odpowiada jej milczenie. - Bladź. Idziemy! - rzuca w końcu Frantzowi przez ramię i zaczyna biec w kierunku, z którego dobiegły ich odgłosy strzałów.

- Myślałem, że jesteś jakimś postradzieckim superszpiegiem! - dyszy tuż za nią Austriak. - Nie powinnaś raczej być przeciwna podejmowaniu działania bez żadnego planu…?

Natasza nagle zatrzymuje się, znowu kryjąc się za drzewem. Daje Frantzowi gestem znać, żeby zrobił to samo. Kilkanaście metrów przed nimi pozycje zajęło dwóch Czeczeńców, krótkimi seriami ostrzeliwujących kogoś, kogo co prawda Natasza z tego miejsca nie widzi, ale kogo tożsamości jest w miarę pewna. Chciałaby myśleć, że tylko Truman i Lubchenko zostali odkryci przez ludzi Kudyrowa, że Jashari i Alijewa krążą gdzieś w pobliżu, w każdej chwili gotowi zaatakować, ale cisza po drugiej stronie linii nie pozostawia wiele miejsca na wątpliwości.

- Każdy plan można przejrzeć - podejmuje po chwili szeptem, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z partyzantów. - Dlatego czasami najlepszym planem jest brak planu.

- Nie jestem pewien, czy ten plan mi odpowiada - mamrocze Frantz.

- A masz lepszy?

Frantz znowu klnie.

- Ty w ogóle byłeś już kiedyś na akcji? - pyta nagle Natasza. Musi jak najszybciej rozeznać się w możliwościach drugiego agenta. Niemal żałuje, że nie wyciągnęła od niego i od innych tych informacji w czasie lotu, chociaż nie może mieć pewności, że którekolwiek z nich zamieniłoby z nią chociaż słowo.

- Oczywiście, że byłem! - syczy Frantz, nadymając się lekko. - Egzaminy końcowe w zdawałem w Libanie!

Głupie dzieciaki, myśli ze złością Natasza. Głupie SHIELD. Jeśli dzisiaj zginie, przynajmniej będzie wiedziała, czyja to wina.

- Na prawdziwej akcji, kretynie!

Frantz milczy.

- Świetnie - wzdycha Natasza. - Skoro już wiemy, że tylko jedno z nas ma jakiekolwiek liczące się doświadczenie w terenie, ustalmy coś. Robisz dokładnie to, co mówię i kiedy to mówię. Nie wychylasz się bez potrzeby, strzelasz tylko na mój znak i nie pozwalasz, żeby nas rozdzielili. Cały czas trzymasz się kilka kroków za mną, osłaniasz mnie i jednocześnie starasz się monitorować łączność. Jeśli ktoś z naszych się odezwie, podasz nasze położenie i zapytasz o ich, tak żebyśmy mogli skoordynować działania. Jasne?

Kiwnięcie głową. Frantz chyba zaczyna rozumieć, że od tego, czy będzie z Nataszą współpracować, zależy coś więcej niż jego dobre samopoczucie.

- Dobra. Najpierw musimy przebić się przez tych dwóch. - Natasza ruchem głowy wskazuje na przykucniętych nieopodal Czeczeńców. - Idę pierwsza. Ty trzy minuty i dopiero wtedy ruszasz za mną. Przy odrobinie szczęścia załatwię od razu obu; jeśli nie, wtedy masz mi pomóc.

- Zgłupiałaś? - syczy Frantz, chwytając ją za rękaw kurtki. Natasza mruży groźnie oczy i zaciska usta. (Nienawidzi, kiedy ktoś obcy jej dotyka). - Jeśli zaczniemy strzelać, usłyszy nas reszta! Nie wiemy, czy ktokolwiek od nas jeszcze żyje, równie dobrze możemy być tu całkowicie sami, a ty chcesz sprowadzić nam cały oddział na głowę…?

Natasza w odpowiedzi przekłada pistolet do lewej ręki, a prawą sięga do skórzanej, przyczepionej do paska jej spodni pochwy, by wyciągnąć z niej wojskowy nóż. Frantz przełyka ślinę.

- Powiedziałam przecież wyraźnie - tłumaczy cierpliwie Natasza, jakby zwracała się do niezbyt bystrego dziecka - że będziemy strzelać tylko w ostateczności. - Kładzie palec wskazujący na ustach, gestem nakazując Frantzowi ciszę. Tamten tylko zaciska dłonie mocniej na kolbie karabinu i chowa się z powrotem za drzewo. Natasza wyobraża sobie, jak oparłszy się ciężko o pień, chłopak zamyka oczy i zaczyna bezgłośnie liczyć: Ein, zwei, drei…

Natasza podbiega na lekko ugiętych nogach do partyzantów. Nie czeka, aż ją usłyszą, aż zdążą się zorientować, że ktoś zaszedł ich od tyłu, tylko doskakuje do pierwszego z nich, chwyta go za włosy i jednym ruchem podrzyna mu gardło.

Drugi odwraca się w jej stronę i otwiera usta do wrzasku, ale zanim wydobędzie z nich jakikolwiek dźwięk, Natasza uderza go pięścią w krtań. Mężczyzna zaczyna charczeć i krztusić się, zataczając się lekko do tyłu, ale pomimo bólu jest wciąż na tyle przytomny, żeby spróbować w nią wycelować. Natasza mocnym kopnięciem odrzuca od siebie lufę karabinu; w tej samej chwili Czeczen pociąga za spust i krótką serią dziurawi ściółkę kilka metrów dalej. Natasza znowu go kopie, tym razem w rękę, gruchocząc delikatne kości dłoni. Mężczyzna dusi się niemym krzykiem i wypuszcza broń z rąk. Ale zanim Natasza uniesie nóż do ciosu, partyzant rzuca się na nią desperacko całym ciałem. Jest od niej wyższy i dwa razy cięższy, więc Natasza nie ma szans utrzymać się na nogach. Upadają na mokre, lekko przegniłe liście, a ona uderza potylicą w ziemię tak mocno, że aż robi jej się ciemno przed oczami i gubi swój nóż. Mężczyzna chwyta ją zdrową ręką za gardło, ale Natasza wywija się spod niego jak piskorz, wykręcając ciało w nieprawdopodobny wręcz sposób i znajdując kolanem miękkie podbrzusze przeciwnika. Zrzuca go z siebie, wymacuje ręką nóż i z impetem wbija go Czeczenowi po rękojeść w szyję.

Mężczyzna wydaje z siebie ni to charchot, ni to bulgot. Szarpie się jeszcze przez ułamek sekundy, wybałuszając oczy i wywalając język, po czym nieruchomieje.

Natasza podnosi się ostrożnie na jedno kolano. Wyszarpuje swój nóż z ciała partyzanta, kilkoma sprawnymi ruchami wyciera go o jego ubranie i wstaje.

Gdzieś w pobliżu słyszy cichy szelest liści, a potem świszczący oddech Frantza. Odwraca się w jego stronę - blady jak ściana, Frantz wpatruje się z przerażeniem w zakrwawione trupy, po czym unosi wzrok i zamiera.

Natasza wie, jak musi wyglądać. W prawej ręce trzyma niedokładnie wytarty nóż, a wierzch dłoni i prawdopodobnie twarz ma upstrzone krwią. W każdej innej sytuacji byłaby skłonna zrozumieć strach i obrzydzenie, z jakimi patrzy na nią Frantz - ale teraz nie ma czasu na współczucie.

- Mam coś na nosie? - pyta bez emocji i nie czekając na odpowiedź agenta, kieruje się w stronę, z której dobiegł ich wcześniej krzyk Lubchenko. Nie musi się odwracać, żeby wiedzieć, że mimo wszystko Frantz podąża kilka kroków za nią.

Nie przebiegli nawet kilkunastu metrów, kiedy strzały rozległy się na nowo. Tym razem towarzyszą im wyraźnie okrzyki i nawoływania obu stron. Natasza zastanawia się przez chwilę, jakie ma wyjścia, ale nie widzi zbyt wielu możliwości. Ludzie SHIELD i Kudyrowa zdają się być rozproszeni, atakując się nawzajem bez żadnego planu. Zresztą i tak nie ma czasu do namysłu - każda sekunda może być decydująca - więc Natasza wsuwa nóż do pochwy i sięga do kabury po pistolet.

- Zadekuj się za tamtym pniem - rozkazuje, nawet nie patrząc na Frantza, tylko gorączkowym wzrokiem omiatając walczących i wybierając kolejny cel - i próbuj mnie osłaniać. Jeśli ktoś z naszych znajdzie się w zasięgu twojego głosu, ściągnij go. Może uda się nam jakoś wyjść z tego gówna…

- A ty? - pyta Frantz zachrypniętym głosem.

W odpowiedzi Natasza unosi pistolet i rzuca Frantzowi wymowne spojrzenie. Tamten po raz kolejny bierze głęboki oddech i posłusznie cofa się na wyznaczoną mu przez Nataszę pozycję. Mało prawdopodobne, żeby w ten sposób rzeczywiście mógł Nataszy jakoś pomóc, ale może przynajmniej nie będzie się jej plątał pod nogami.

Nie żegnają się i nie życzą sobie powodzenia. Natasza bez słowa rzuca się do walki, próbując utorować sobie drogę do pozostałych agentów. Jeśli to przeżyje, należy jej się pieprzony medal, myśli zaciekle. Albo i pięć.

Na swoje własne nieszczęście, zanim uda jej się przebić przez niezbyt szczelną linię obrony wroga, wdaje się w bezsensowny pojedynek z jednym z partyzantów; oboje na zmianę chowają się za drzewa i wyskakują zza nich, żeby oddać po kilka szybkich, nieprecyzyjnych strzałów. Natasza klnie, na czym świat stoi, kiedy nagle jej przeciwnik wydaje z siebie krótki okrzyk zaskoczenia i pada martwy na ziemię. Natasza wychyla się ostrożnie i widzi machającego do niej Jashariego.

- Frantz! - krzyczy w odpowiedzi i słyszy szelest ściółki pod butami Austriaka.

- Dzięki Bogu… - mamrocze Frantz, dysząc ciężko.

- Ktoś jeszcze był z wami? - pyta Jashari z godnym podziwu spokojem.

- Nie, sir - odpowiada Frantz. - Ale słyszeliśmy Lubczenko i próbowaliśmy się do niej przebić.

- Ta, pół lasu ją słyszało. - Jashari spluwa różową od krwi śliną. Najwyraźniej nie tylko Natasza spotkała się z partyzantami na odległość pięści. - Dobra, robimy tak: ja i Romanowa idziemy pierwsi i próbujemy ich oskrzydlić. Frantz, ty nasz osłaniasz; jeśli któreś z nas zostanie zdjęte, wtedy zajmujesz jego miejsce. Jasne?

- Ale sir… - Frantz robi się czerwony na twarzy. Najwidoczniej słuchanie poleceń Nataszy, kiedy nikt inny tego nie widzi, nie jest poniżej jego godności, ale bycie zbytym przez swojego dowódcę w taki sposób to policzek nie do zniesienia. Jashari musi zdawać sobie z tego sprawę, ale to, co Natasza najbardziej w nim docenia, to jego profesjonalizm.

- Nie jestem tutaj od tego, żebyś się dobrze czuł, Frantz - warczy starszy agent. - Jestem tu od tego, żeby wyciągnąć cię z tego lasu żywego. Więc przestań pierdolić i zacznij słuchać rozkazów.

Frantz spuszcza głowę, zawstydzony.

- Tajest.

- No. - Jashari unosi wyżej swój karabin. - A teraz niech Bóg ma Was z swojej opiece, biedne sukinkoty.

- Każę to sobie wykuć na nagrobku - myśli Natasza i dopiero parsknięcie Jashariego uświadamia jej, że powiedziała to na głos. Spogląda z ukosa na Frantza, ale dzieciak, zamiast się uśmiechnąć, zbladł tylko jeszcze bardziej. No cóż, nie każdy musi mieć wisielcze poczucie humoru.

Szkoda, myśli Natasza, posuwając się bezszelestnie naprzód, że poznała Jashariego w takich okolicznościach. Ma wrażenie, że pod pewnymi względami są do siebie bardziej podobni, niż może się wydawać. Kiedy indziej chyba by się polubili, może nawet zostali by przyjaciółmi - oczywiście na tyle, na ile szpiedzy w ogóle mogą mieć przyjaciół…

Oczywiście wtedy padają strzały i ktoś władowuje w brzuch Jashariego prawie cały magazynek.

Cóż. Mogła się tego spodziewać.

Natasza jest nie tylko doświadczonym szpiegiem, ale również wykwalifikowanym agentem specjalnym. Nie raz znajdowała się na pierwszej linii frontu, walcząc ramię w ramię ze zwykłymi żołnierzami. Ma doświadczenie i umiejętności niezbędne tak do przeprowadzenia skutecznego szturmu, jak i długotrwałej obrony swojej pozycji. Poza tym widziała już naprawdę wiele - ale może właśnie dlatego umie stwierdzić, kiedy walka zamienia się w prawdziwe piekło.

Jashari leży na ziemi i krzyczy, ściskając się kurczowo za brzuch, ale Natasza jest zbyt daleko, żeby zobaczyć, jak bardzo krwawi (czy przez palce przecieka mu tylko krew, czy również flaki), więc nie może ocenić, jakie są jego szanse. Próbuje się kryć za najbliższym drzewem, ale jego pień jest zbyt wąski, by osłonić ją całą, więc postanawia pozostać w ruchu, mając nadzieję, że w ten sposób będzie trudniej ją trafić.

Problem w tym, że nie tylko ona jest trudna do uchwycenia - jej przeciwnicy są w tym równie dobrzy, jeśli nie lepsi niż ona. Kule wżynają się w pnie drzew i w ziemię tak szybko, że Natasza przysięgłaby, że to serie z karabinu, gdyby nie fakt, że każda kolejna pada z innej strony - co jest niemożliwe, powtarza sobie, co nie powinno być możliwe, chyba że wywiad Fury’ego można o kant dupy potłuc i Kudyrow nie miał ze sobą garstki ludzi, tylko, job twoju mać, całą pieprzoną armię…

Umrą tu wszyscy, myśli, próbując jednocześnie kontrolować oddech i opanować coraz mocniejsze drżenie rąk. Wszystko na marne, te ostatnie miesiące pełne upokarzającego płaszczenia się przed bandą jakichś pierdolonych świętoszków z Narodów Zjednoczonych. Natasza tak bardzo chciała żyć, że była gotowa złamać wszystkie zasady na ziemi i niebie. Myślała, że tak można, że jej to ujdzie na sucho. Myślała, że lepsze takie życie (w obcym kraju, na łasce obcych rządów), niż żadne, a teraz zapłaci za swoje tchórzostwo najwyższą cenę. Mogła w końcu umrzeć szybko i (prawie) bezboleśnie - wystarczyło tylko, żeby zrobiła, co do niej należało i wzięła jedną głupią kapsułkę do ust, żeby zacisnęła zęby, żeby… Wtedy bała się, więc teraz za karę umrze tutaj, w czeczeńskim lesie, tak daleko i blisko domu zarazem; umrze, wykrwawiając się na wilgotną ściółkę, tak jak Jashari właśnie umiera - w bólu i wolno, tak przerażająco wolno. Może będzie miała szczęście i któryś z partyzantów ją szybko dobije; może będzie miała pecha i ktoś ją rozpozna, a wtedy otworzą jej brzuch i nakręcą wnętrzności na kolby karabinów, tak zrobią, Natasza jest tego pewna…

Kolejny strzał; pień leci w drzazgi tuż przy jej prawym uchu. Najwidoczniej rację mieli ci, którzy mówili, że śmierci nie można oszukać. W każdym razie nie na długo.

Natasza przeładowuje broń i zaciska na niej palce. Wdech, wydech - tyle jej jeszcze zostało, nie dać się zastrzelić w ten sposób, nie zginąć jak szczur (którym i tak jest). Przywiera plecami mocniej do drzewa i wychyla się, chcąc oddając kolejną serię, ale już po drugim strzale musi się z powrotem schować, bo prawie dostaje - najpierw w ramię, potem w głowę, w końcu w brzuch. Każdy strzał pada z innej strony i Natasza klnie, jak nigdy dotąd nie klęła. Kiedy próbuje złapać oddech, słyszy, że strzelanina przeniosła się kilkanaście metrów dalej, tam, gdzie powinien być teraz Frantz…

Głupi, młody, uzbrojony w karabin Frantz, który skutecznie - jakkolwiek pewnie nie do końca świadomie - skupia na sobie uwagę Czeczeńców.

Teraz, myśli Natasza, podnosząc się szybko i biegnąc w jego stronę. Chociaż jest coraz bliżej, dalej nikogo nie widzi, ale nie ma czasu zastanawiać się, gdzie schował się oddział, który przed chwilą jeszcze do niej strzelał, bo nagle pomiędzy drzewami miga jej jakiś czarny kształt. Unosi swoją Berettę, ale zanim pociągnie za spust, rozlega się huk jednego wystrzału, bo czym spowita w czerń postać rozmywa się jak we mgle, aby w ułamku sekundy stanąć twarzą w twarz z Nataszą, przykładając lufę do jej czoła. Natasza czuje na twarzy bijące od broni gorąco. Ze zwojów materiału wygląda tylko para ciemnych oczu,

- Czy ja cię gdzieś już nie widziałam? - Pyta po czeczeńsku kobieta, jej głos lekko zduszony grubą warstwą materiału.

- Możliwe - odpowiada Natasza i już ma zamykać oczy (kto chce ostatnie chwile swojego życia spędzić wpatrzony w osobę, która za chwilę rozsmaruje twój mózg na drzewie?), kiedy słyszy cichy wizg i widzi, jak oczy kobiety rozszerzają się w zdziwieniu, podczas gdy jej usta otwierają się do przeraźliwego okrzyku bólu. Czeczenka pada najpierw na kolana, potem również na ręce. Natasza, nie myśląc wiele, celuje do niej, ale jest za wolna, o wiele za wolna, bo nie zdąża nawet do końca unieść ręki, nie wspominając o pociągnięciu za spust, kiedy kobieta znika, zostawiając po sobie tylko ślady krwi na przegniłych liściach.

- Sarah!

Natasza odwraca się gwałtownie w lewo i widzi Frantza biegnącego w stronę trzymającej pistolet z tłumikiem Lubchenko. Frantz zarzuca sobie karabin na ramię i wyciąga obie ręce w stronę dziewczyny, dotykając gorączkowo jej ramion i twarzy, sprawdzając, czy nie jest ranna. Lubchenko przez sekundę pozwala sobie i jemu na tę odrobinę słabości, po czym odstępuje od niego krok, kręcąc głową.

- Musimy uciekać - mówi zachrypniętym głosem. - Nie możemy tu zostać ani chwili dłużej, może być ich więcej…

- Czeczeńców? To na pewno, ale…

- Mutantów.

Frantz odrywa wzrok od Lubchenko i spogląda na Nataszę. Wygląda na kompletnie zdezorientowanego.

- Ta kobieta była mutantką, to chyba oczywiste - kontynuuje więc Natasza możliwie spokojnie, chowając ręce za siebie (nikt nie musi widzieć, że drżą). Lubchenko kiwa głową, jej oczy rozszerzone strachem, usta zacięte. - Była nadludzko szybka, dlatego wydawało nam się, że atakuje nas kilka, a nawet kilkanaście osób jednocześnie. Strzelała, w ułamku sekundy przemieszczała się kilka metrów dalej, znowu strzelała… Przy tej prędkości wyraźnie miała problem z celowaniem i pewnie dlatego bała się podejść bliżej, ale oczekiwała, że w końcu nas wywabi na bardziej otwartą przestrzeń i wystrzela jak kaczki. Nie mieliśmy z nią szans. Ludzkie oko nie było w stanie nadążyć za jej ruchem.

- Ale Sarah ją trafiła - przerywa jej Frantz. - My nie mogliśmy, ale jej się udało.

- Mutanci energetyczni stosunkowo szybko opadają z sił - wyjaśnia Lubchenko. - Mają niezwykle przyspieszoną przemianę materii. Zatrzymaliście ją tutaj dobrych kilka minut, a prędzej czy później musiała zwolnić…

Frantz kręci głową.

- To nie to - upiera się. - Zatrzymała się przy Romanowej. Mogła ją zabić bez najmniejszego trudu, ale zamiast tego nie tylko do niej podeszła, ale też zaczęła z nią gawędzić jak gdyby nigdy nic. - Patrzy podejrzliwie na Nataszę. - O czym rozmawiałyście?

- Zapytała mnie, czy już się nie spotkałyśmy. - Natasza wzrusza ramionami; nie widzi powodu, żeby kłamać. - Odpowiedziałam, że to możliwe.

Frantz nie wygląda na przekonanego, ale Lubchenko zaczyna go już ciągnąć za rękaw.

- Będzie na to czas później. Musimy stąd spadać, zanim się przegrupują!

- A co z resztą? - pyta Frantz.

Lubchenko odwraca wzrok.

- Truman nie żyje - odpowiada cicho. - A Merim… Nie wiem, co z Merim…

- Idziemy - przerywa im Natasza, bo ktoś musi.

- Najpierw wracamy po Jashariego - unosi się Frantz. Lubchenko jakby przytomnieje:

- Był z wami Jashari?

- Tak, ale dostał. Jest gdzieś tutaj niedaleko, musimy go znaleźć i opatrzyć…

- O Boże, tak się cieszę, że chyba go pocałuję…

- Co gorsza, ja też!

- A ja nie mam aparatu…

Zanim Natasza zdąży cokolwiek powiedzieć, durne dzieciaki są już dziesięć metrów dalej, naiwnie szczęśliwe, że jeszcze żyją, nie do końca rozumieją, że to się może zmienić w mgnieniu oka. Natasza jak przez mgłę pamięta samą siebie na pierwszej poważnej misji, to, jak adrenalina uderza do głowy szybciej niż najmocniejszy narkotyk. Potrzeba wielu (zbyt wielu) lat praktyki, żeby całkowicie wytrzebić z siebie poczucie bezpieczeństwa, ale to przyjdzie (czy tego się chce czy nie, w tym fachu zawsze przychodzi). Do tego czasu trzeba zrobić tylko jedno - nie dać się zabić.

Umrą tu wszyscy, powtarza więc Natasza w myślach, kręcąc z niedowierzaniem głową. Waha się przez chwilę, spoglądając w głąb lasu. Jak długo dałaby radę w nim przeżyć - pięć dni, tydzień? Nie dłużej niż dwa tygodnie. A nawet gdyby udało jej się przebić do jakiegoś ludzkiego osiedla, nie uszłaby daleko. Mutantka, której prawie udało się ją zabić, rozpoznała ją po kilku sekundach - kojarzyła ją z listów gończych rosyjskiego rządu, czy czeczeńskiej partyzantki? Nieważne zresztą, bo i jedni, i drudzy mają dostatecznie dużo powodów, żeby najpierw do Nataszy strzelać, a potem zadawać pytania. Zaczyna podejrzewać, że wysłanie jej właśnie tutaj, w głąb wielikiej Rossiji, nie było ze strony Fury’ego tak głupim ruchem, jak jej się z początku wydawało.

Jak widać nic, co robi Fury, nie jest takie głupie, jak się wydaje.

Natasza wzdycha cierpiętniczo, chowa broń do kabury i bezszelestnie podąża za młodymi agentami.

Umrą tu wszyscy, tego jednego jest pewna.

fanfiction: the avengers (film), pisanie, tekst: długi pocałunek na dobranoc, forma: opowiadanie

Previous post Next post
Up