Aug 19, 2014 17:05
Zgubiłam się i jeszcze nigdy nie byłam tak zła z tego powodu. Stoję na środku pustkowia i wściekle tupię stopami, pod którymi podnosi się kurz zapomnianych spraw. Zgubiłam siebie i wszystko, co uważałam w sobie za wartościowe, ze wstydem przechadzam się po ścieżkach własnego, wybrakowanego umysłu - niegdyś płodnego i głodnego wiedzy, teraz bardziej przypomina wydmuszkę bez wartości. Jak do tego doszło? Kiedy dałam sobie przyzwolenie na brak starań? Bierność jak smoła oblepia mnie i uniemożliwia ruchy, skrępowana leżę i zamykam kolejne myśli w pancerne skrzynie. To wszystko tu przypomina jeden wyjątkowo długi dzień. Sama już nie wiem, co tak naprawdę jest mi potrzebne, co podgryza mnie i szkodzi na głowę. Boję się zderzenia z rzeczywistością, bo odnoszę wrażenie, że nie jestem przystosowana do życia w niej. Widzę tylko klatkę czterech różowych ścian i odległe życia obserwowane przez wysokie okno. Powietrze straszy mnie jesienią i stadem wron, perspektywą martwych oczu, mokrymi od deszczu tramwajami. Wszystko zgnije, rozłoży się na części pierwsze, których nikt nie pamięta.
Święte szaleństwo, broń swą kochanicę od wszelkiego złego.