[BtVS/SPN] Życie mniej zwyczajne

May 19, 2009 23:08

Kochana le-mru, w dniu tych kolejnych osiemnastych życzę Ci wszystkiego najlepszego! Dużo radości i uśmiechu, fajnych ludzi wokół, świetnych imprez i mało kaca, szybkich samochodów i zero nudy, nowych, wciągających seriali co najmniej tak dobrych jak BSG i Lee w ręczniczku, jak już przy BSG jesteśmy. :D No i bądź zawsze taka zajebista, jak jesteś teraz ( Read more... )

flist: birthday, verse: faithverse, flist: nilc, fanfiction: tabelka, fanfiction: supernatural, fanfiction: buffy the vampire slayer

Leave a comment

Comments 4

le_mru May 19 2009, 22:07:33 UTC
Ten fik jest naprawdę fantastyczny... przede wszystkim w oczy rzuca się klimat, który można ciąć nożem. I to mój ulubiony klimat - małych miasteczek na prowincji, bezdroży, przydrożnych dinerów, desperacji i anonimowości tej prowincji. Ten klimat przewija się we wszystkim, co lubię - SPN, Kingu, TSCC... no i właśnie Twoim Faithverse. Ta historia skojarzyła mi się nie tylko z Mroczną Wieżą i Callahanem, ale też właśnie z Sarą Connor - pewnie przez tę pracę kelnerki, ale nie tylko. Oczyma wyobraźni widzę też wielką, niebieską kopułę nieba i pylastą ziemię poniżej...

W ogóle lokalizacja tego tekstu - Luizjana, a potem Alabama - uwielbiam amerykańskie południe. Wpadłam też zupełnie na stylu - wydaje mi się bardzo odpowiedni do tematyki. Czytało się to doskonale, zdanie po zdaniu...

Będę winna dłuższy komentarz, który nastąpi nieco później. W każdym razie zaznaczam: super. Dziękuję bardzo bardzo. <3

Reply


mlekopijca May 19 2009, 22:35:29 UTC
nieodwołalnie i bezsprzecznie najbardziej zajebistą betą chodzącą po tym świecie - zrobię sobie koszulkę z tym napisem XD

Jakie to jest dobre.
Jakie to jest zajebiście dobre. Wiedziałam, że będzie, już gdy wklejałaś mi pierwsze kawałki do przejrzenia, bo coraz lepsza jesteś w tworzeniu własnych postaci, coraz lepsza w tym verse i coraz bardziej zasługujesz na dumne miano Crossover.
Poza tym muszę się zabrać za pisanie Jima, bo za chwilę stanie się bardziej twój, niż mój, choćby przez sam fakt pisania (choć obie dobrze wiemy, że mu matko-chrzestnuję i oka z niego nie spuszczam).

Że narracyjnie i opisowo wymiata, to nie muszę ci nawet mówić, ale mówię. I klimat jest świetny, wyraźnie leżą ci wszelkie teksty drogi. Poza tym wykreowałaś bardzo żywe postacie własne. Żywe i bardzo prawdziwe, choć na najbardziej lubię chyba motyw przyjaźni Shelly i Kat. A także to, jak Shelly postrzega bycie pogromczynią i samego Gilesa (ten fragment: że przypomina jej trochę Gilesa w tych rzadkich momentach, kiedy akurat nie był takim wyrachowanym ( ... )

Reply


le_mru October 15 2009, 17:11:35 UTC
Przygnębiający stuff. :/ Ale dobry i mocny jak szczypta miętowej tabaki.

Miejscami - szczególnie z początku - miałam wrażenie, że za dużo jednak opowiadasz, niż pokazujesz. Potem to wrażenie zupełnie minęło i narracja stała się soczysta, a zarazem zdumiewająco chłodna i oszczędna. Bardzo lubię taki efekt.

Ponadto to:

. (Później, dużo później przypomina sobie, że ostatecznie zdecydowała się, mijając zapuszczony żywopłot pani Armstrong. To śmieszne, jak po latach pamięta się tak nieistotne rzeczy.)

W pierwszym akapicie dajesz nam już znać, że ta historia ma kontynuację, że bohaterka poszła dalej i to jest tylko fragment tego specyficznego bildungsroman ;) To jest tylko historia odejścia, i niczego więcej, i uważam, że dobrze, że to tak ograniczyłaś.

Czuje, jakby coś w niej wreszcie pękło i że te wszystkie niejasne odczucia, które spychała przez całe trzy lata najgłębiej jak mogła, w końcu nabierają kształtu i wychodzą na wierzch.

O, to jest przykład "za dużo telling".

Kiedyś w domu było lepiej - wtedy, kiedy jeszcze żył ojciec ( ... )

Reply


pellamerethiel October 18 2009, 16:06:47 UTC
Wrrr, zjadło mi cytaty i musiałam jeszcze raz je wszystkie przeklejać. ;P ( ... )

Reply


Leave a comment

Up