Fandom: Supernatural/Buffy the Vampire Slayer
Postaci: Faith, Dean, Sam
Pairingi: Faith/Dean
Spoilery: Supernatural - do 2x22 "All Hell Breaks Loose"; Buffy the Vampire Slayer - do 7x22 "Chosen". AU trzeciego sezonu Supernatural, AU komiksów do BtVS.
Ilość słów: 3 715
Dedykowane - po pierwsze
manarai, w podziękowaniu za wyrównane starcie, po drugie -
le-mru, bo Eliot, Faith i Dean.
Ziemie jałowe
1.
Tu nie ma wody tu jest tylko skała
Skała bez wody i piaszczysta droga
Droga wijąca się wśród gór nad nami
Między skałami głazami bez wody
T.S. Eliot, „Jałowa ziemia - V. Co powiedział grom”
Spotykają się po raz pierwszy na ziemiach jałowych. Pośrodku Nevady ziemia jest wysuszona i poorana bruzdami jak twarz starca, powietrze drga tuż przy nagrzanym asfalcie drogi. Na horyzoncie rysują się góry - za nimi niebo czernieje i słychać pierwsze grzmoty.
Faith poprawia zsuwający się pasek torby i odgarnia włosy. Czuje, jak pomiędzy łopatkami spływa jej irytująca kropelka potu i wędruje w dół, aż wreszcie wsiąka w ciemny dżins. Jest tak gorąco, że nawet jej nadzwyczajna wytrzymałość jest już na wyczerpaniu. Idzie, bo niosą ją nogi, bo woli iść, niż usiąść na poboczu i patrzeć na obtarte do krwi stopy. Zawsze wolała działanie od bezsensownego czekania, aż ktoś przyjdzie i ją zbawi. Nie ma co się łudzić - zbawienie jest dla grzecznych dziewczynek, a takie jak ona muszą sobie radzić same.
Pieniądze skończyły się już mniej więcej dwa miasta temu, z Vegas dojechała do jakiejś zapadłej mieściny tylko dlatego, że podwiózł ją kierowca ciężarówki (miał nadzieję na szybki numerek, ale pięść Faith skutecznie ochłodziła jego zamiary), przeszła już kilkanaście mil, a buty obcierają ją aż do kości. Ma ochotę kląć - głośno i dosadnie, ale co to za frajda, jeśli nikt nie słyszy i nie jest zszokowany czy choćby oburzony? Więc idzie w ciszy, poprawiając co chwila zsuwający się pasek torby.
Samochód - pierwszy na horyzoncie od godziny czy dwóch - jest jednym z tych starych cacek wyjętych z poprzedniej epoki, ze lśniącymi, chromowanymi zderzakami i czarną karoserią, która połyskuje tłusto w oślepiającym świetle. Faith zatrzymuje się na chwilę i macha ręką na odczepnego; niewielu kierowców zabiera jeszcze autostopowiczów, czasy są coraz bardziej niebezpieczne i człowiek nigdy nie może być pewien, na kogo trafi. (I dobrze, myśli Faith, bo można przypadkiem natknąć się na nie do końca zresocjalizowaną morderczynię - zbiega z więzienia o zaostrzonym rygorze.)
Samochód - Chevrolet Impala, stwierdza dziewczyna po bliższych oględzinach - hamuje z piskiem kilkadziesiąt metrów dalej i Faith przyspiesza kroku. Za nic w świecie nie chce wyglądać na zdesperowaną i wykończoną, woli raczej udawać uprzejmie zainteresowaną ewentualnym podwiezieniem. Za kierownicą siedzi mężczyzna mniej więcej w jej wieku, którego przeleciałaby w pięć sekund, bez zastanowienia.
Ciasteczko, myśli, uśmiechając się uwodzicielsko.
Jest tak gorąco, że Dean zabiłby nawet za jedno z tych świństw, jakie czasami pija Sam, kiedy skończy im się kawa i które nazywa napojami energetyzującymi. Nevada to niekoniecznie to, o czym Dean marzył, ale jego uparty młodszy brat jest pewien, że może znaleźć tutaj informacje, jak wyłączyć tę tykającą powoli bombę zegarową, którą jest starszy Winchester. Od kiedy przyjechali do Indian Springs, Sam siedzi w obskurnym motelu bez klimatyzacji i kablówki, schowany za stosami książek, mając do pomocy starego indiańskiego szamana.
Wszystkie próby przemówienia bratu do rozumu - z tej drogi już nie ma już odwrotu, wie o tym zbyt dobrze - kończą się tak samo. Najpierw Dean wrzeszczy i Sam słucha, później to Sam krzyczy, a Dean siedzi z zaciśniętymi zębami i pustym spojrzeniem utkwionym w ścianie, starając się niczego nie rozwalić, nie zgnieść w dłoniach albo nie podziurawić serią z pistoletu. Przerabiali to już dziesiątki razy, a mimo to Sam z tą samą upartą zaciekłością wertuje kolejne książki i przegląda następne strony internetowe. Pracuje do bardzo późna, laptop szumi i rzuca słaby odblask na ścianę, kartki szeleszczą, a Dean nie może spać (ciężko zasnąć, kiedy wciąż nasłuchuje się wycia Ogarów Piekieł), więc w motelach nie biorą już jednego pokoju z dwoma łóżkami, tylko dwa osobne. Czasem Dean budzi się rano, wchodzi do pokoju Sama i zastaje go w tym samym ubraniu, które nosił poprzedniego dnia, a na stole leżą cztery puste styropianowe kubki po kawie (już nie latte, tylko mocna, czarna i bez cukru - tylko taka jest w stanie utrzymać go na nogach).
Samochód sunie gładko po pustej szosie, gdzieś pośrodku pasa jałowej ziemi. Zbliża się południe i już niedługo na zewnątrz będzie nie do wytrzymania. W taką pogodę gotuje się nawet woda mineralna, powietrze przy rozgrzanym, topiącym się miejscami asfalcie drga jak fatamorgana. Na horyzoncie widać góry, a za górami gwałtownie czerniejące niebo, słychać dalekie odgłosy grzmotów, ale to nie znaczy, że się ochłodzi. Tutaj burze są krótkie i gwałtowne, bez deszczu, za to z dziesiątkami piorunów uderzających w popękaną, wysuszoną ziemię, którą zostawiają tak samo suchą i jałową, jak ją zastały; tylko w powietrzu unosi się zapach ozonu.
Dean dostrzega idącą poboczem dziewczynę już z daleka. Jest szczupła, ma długie, ciemne, rozpuszczone włosy i niesie na ramieniu torbę podróżną. Ona też go zauważa, bo przystaje na chwilę i macha ręką - niepotrzebnie, zatrzymałby się i tak.
Kiedy otwiera drzwi Impali, Winchester spostrzega, że wygląda na zmęczoną, chociaż usiłuje udawać, że jest inaczej. Zupełnie jak Sam.
- Podwieźć cię? - pyta, nachylając się, by wyrzucić kilka opakowań po M&M’s oraz pudełko po skrzydełkach w panierce na tylne siedzenie. - Gdzie chcesz się dostać?
- Gdziekolwiek poprowadzisz, kowboju. - Ma niski, seksownie zachrypnięty głos. Wrzuca swoją torbę na tylne siedzenie, gdzieś między puste pudło z KFC i opróżnioną butelkę po mineralnej, po czym rozsiada się wygodnie i uśmiecha szeroko, puszczając oko do Winchestera. - Przy okazji, jestem Faith.
- Dean.
Faith nie odzywa się ani słowem, kiedy Dean wyciąga z bagażnika otwartą torbę podróżną, w której zamiast ubrań widzi broń każdego rodzaju, trochę wody święconej, sól, kołki, różańce. Domyśla się, z kim ma do czynienia - o Winchesterach mówi się w całych Stanach, są znani w środowisku i uważani za jednych z najlepszych łowców. Słyszała o nich niejedno i musi przyznać, że chociaż do pogromczyni im trochę brakuje, to są naprawdę nieźli. O pakcie Deana też słyszała - takie rzeczy nieczęsto zdarzają się w ich profesji, łowcy nie paktują ze zwierzyną, tylko odsyłają ją w diabły. Dosłownie i w przenośni.
To nieco dziwne, po tylu latach samotnego polowania i obracania się wśród ludzi, którzy mają całe długie życie do przeżycia, spotkać kogoś, kto też ma gdzieś wypisaną datę ważności. Faith właściwie nigdy się nad tym nie zastanawia, bo to codzienność pogromczyni, coś, o czym nawet nie warto myśleć. Po prostu się zdarzy, bez bicia dzwonów i długiego żałobnego konduktu już po wszystkim. Jedyna różnica to taka, że kiedy wreszcie zginie (bo pogromczynie nie umierają, one zawsze giną - brutalnie i nagle, pozostawiając po sobie tylko krwawy ślad), na jej miejsce nie zostanie powołana kolejna. Nie jest jedyną, wybraną - tak naprawdę nigdy nią nie była, zawsze jeszcze pozostawała B. Odmówiono jej nawet unikalności.
Faith zatrzymuje się dwa kroki przed wejściem do recepcji. Nie ma pojęcia, czym zapłaci za motel, skoro został jej dolar pięćdziesiąt drobnych w kieszeni i nic więcej. Mogłaby kogoś orżnąć w pokera przy butelce whisky, tylko czy tutaj jest w ogóle jakiś bar? Miasteczko to totalna dziura - ledwie kilka ulic na krzyż, ale jest tu uziemiona, przynajmniej do czasu, aż zdobędzie trochę forsy i wyniesie się byle dalej od pieprzonej Nevady (a nie wierzyła, że gdzieś może być bardziej gorąco niż w Kalifornii).
Burza ich dogania i kiedy Faith wychodzi z pokoju, już po prysznicu i przebrana, pobrzękując kluczami, słychać pierwsze grzmoty. Dean wciąż kręci się przy samochodzie - typowy facet, pewnie traktuje to lśniące cacko lepiej niż swoją dziewczynę, o ile w ogóle jakąś ma. A nawet jeśli ma, to Faith nie zamierza się tym przejmować; Winchester jej się podoba, a ona już od tak dawna nie uprawiała seksu, że prawie zapomniała, jak to smakuje.
- Mają tu w okolicy jakiś porządny bar? - pyta, podchodząc do niego i kręcąc uwodzicielsko biodrami. Opiera się o maskę samochodu, tak, żeby Dean miał dobry widok na jej ledwie mieszczące się w czarnym, koronkowym staniku piersi. - Tak jakby potrzebuję trochę forsy, może ktoś się da namówić na pokera.
- Podwieźć cię? - pyta, wskazując na Impalę.
- Odpalaj, kowboju. - Faith wskakuje na skórzane siedzenie i zatrzaskuje za sobą drzwi.
Dean ma dziwne przeczucie, że Faith należałoby skądś kojarzyć, to imię powinno coś dla niego znaczyć. Mógłby przysiąc, że już kiedyś je słyszał. Przypomina sobie dopiero, kiedy przypadkowo (a może to wcale nie jest przypadek?) zauważa, że przy kostce ma przymocowany drewniany kołek.
- Jesteś pogromczynią - mówi, zamykając na klucz Impalę.
- Jesteś łowcą - odpowiada dziewczyna. - Słyszałam o tobie.
W małym, obskurnym barze Faith pije, gra w karty i bilard, i zawsze wygrywa. Dean domyśla się, że na pewno oszukuje, ale mało go to obchodzi. Tak długo, jak nie są to jego pieniądze, niech pogromczyni robi, co chce. I dziewczyna tańczy - Winchester obserwuje to wszystko z boku, patrząc, jak Faith wygina smukłe ciało w rytm muzyki, jak skóra połyskuje ciepło w przytłumionym świetle. Gdyby był tu Sam, na pewno znalazłby jakieś odpowiednio mądre nawiązanie do literatury albo sztuki. Dean wie tylko, że Faith to nabuzowana seksem bomba zegarowa, która lada chwila wybuchnie.
Kiedy wychodzą z baru, jest dobrze po północy, a dziewczyna ma w kieszeni ponad dwieście dolarów (nieźle, jak na taką dziurę). Właśnie mają wsiąść do samochodu, gdy Faith zatrzymuje się nagle i sięga płynnym ruchem po kołek. Wyciąga go tak szybko, że Dean nawet nie zauważa, a ona już trzyma go pewnie w dłoni i zaczyna się skradać. Miękko, na palcach, kocimi ruchami. Przebiega sto metrów, wreszcie zatrzymuje się, opierając dłonie na biodrach, i mówi:
- Wyłaź.
Wampir rzuca się na nią w ułamku sekundy, ale ona jest szybsza. Kilkoma precyzyjnymi, wyuczonymi ruchami - Deanowi wydaje się, że Faith wciąż tańczy - powala go na ziemię, dokłada solidnego kopniaka w zmienioną twarz i pochyla się nad krwiopijcą z kołkiem w ręce.
- To nie jest twój szczęśliwy dzień - mówi z uśmiechem. - To znaczy: noc.
Wampir rozwiewa się w chmurze pyłu.
- Niezła imprezka - stwierdza Faith.
Czuje się jak zwykle po udanym polowaniu - podniecona i niezaspokojona. To instynkt pogromczyni; wie, że goni ją czas, więc każdą rzecz przeżywa szybciej i intensywniej, nie ma czasu na myślenie, skoro wszystko zaraz może się skończyć. Jest tylko tu i teraz, bierze się wszystko i nie żałuje niczego.
- Ty też to czujesz, prawda? - pyta Faith, podchodząc do Deana i przesuwając dłonią po jego nieogolonym policzku. - Że gdyby nie to, byłbyś całkiem pusty? Że to już wszystko, co na nas czeka?
Faith wie, że tam, gdzie nie ma wody, jest tylko skała - słyszała to gdzieś, albo czytała w jednej z tych mądrych książek, które Giles czasami zostawiał otwarte na stoliku, i nawet udało jej się to zapamiętać. Ona też jest jak skała, twarda, ale nie niemożliwa do zniszczenia. Wystarczy przyłożyć odpowiednią siłę, a rozsypie się na tysiące kawałków. I wie, że Dean musi się czuć tak samo.
Całuje go gwałtownie i łapczywie, kiedy Winchester otwiera tylne drzwi samochodu i popycha ją na skórzane siedzenie. Faith zastanawia się przez chwilę, ile dziewczyn przed nią dostąpiło zaszczytu pieprzenia się z Deanem w Impali, ale na pewno nie było ich wiele. Może nawet jest pierwsza - ta myśl sprawia, że uśmiecha się szeroko, rozpinając pasek Winchestera. Oboje nie mają czasu, więc nie zdejmują niczego ponad to, co niezbędne. Samochód zaparkowany jest przy głównej ulicy, po której od czasu do czasu kręcą się ludzie wracający z baru, ale Faith ma to gdzieś i nie próbuje nawet zachowywać się cicho. Kątem oka widzi, jak jakaś para przygląda im się z niesmakiem, więc wyplątuje rękę z włosów Deana i pokazuje im przez okno środkowy palec.
Już po wszystkim, kiedy ubierają się w ciszy, dostrzega, jak Winchester na nią patrzy i, Chryste, absolutnie, nie ma mowy. Nie będzie jego długonogim pocieszeniem na ostatnie miesiące życia. Coś więcej, niż przypadkowy seks na tylnym siedzeniu, na masce samochodu, przy szorstkiej ścianie - to nigdy nie wychodziło w jej wykonaniu. Próbowała z Woodem. Więcej nie zamierza próbować. Kiedy Dean otwiera usta, żeby zaproponować jej wspólne polowania („tak będziemy bardziej skuteczni, zwłaszcza teraz, kiedy mój kujonowaty brat okopał się za murem z książek”), a potem pewnie i wspólny seks, Faith mówi:
- Zawieź mnie na dworzec.
2.
Ja pokażę ci coś, co różni się tak samo
Od twego cienia, który rankiem podąża za tobą
I od cienia, który wieczorem wstaje na twoje spotkanie.
Pokażę ci strach w garstce popiołu.
T.S. Eliot, „Jałowa ziemia - I. Grzebanie umarłych”
Arizona to nic więcej, tylko jałowe pustkowie poprzecinane szarą pajęczyną dróg. Lato jest upalne i suche, płoną trawy, wszystko obraca się powoli w popiół. Faith udaje sama przed sobą, że nie wie, dlaczego tu jest, ale tak naprawdę nadal liczy dni, które dzielą ją od dwudziestego ósmego czerwca. Wciąż zostały jeszcze dwa. O tym, że Winchesterowie są w Vail, niedaleko Tucson, dowiaduje się trzy dni wcześniej od starego znajomego, również łowcy. Dwa dni później jest już w Arizonie.
Znaleźć ich nie jest trudno. Kilka minut rozmowy z barmanem w jednej z przydrożnych knajp wystarcza, by dowiedzieć się, że tak, są tutaj, tak, jeżdżą Impalą, tak, mieszkają w wynajętej kawalerce przy Old Vail Road. Faith idzie powoli przez miasto, zastanawiając się, co powinna powiedzieć Deanowi. „Cześć, kowboju, dawno się nie widzieliśmy”? Bez sensu. Przez chwilę żałuje, że w ogóle przyjechała, bo przecież kto jak kto, ale ona na pewno nie nadaje się na pocieszyciela w ostatnich chwilach. Palnęłaby jakąś gafę nawet przy trumnie. Przytulanie, wspólne siedzenie w milczeniu, ciche łzy - to zupełnie nie jej działka, zawsze była w tym do bani.
Zapala papierosa, krzywiąc się, kiedy przeszywa ją silny ból w ramieniu - pamiątka po niedawnym polowaniu. Skurczybyk był silny, ale skończył jak wszystkie pozostałe, kupka pyłu u stóp pogromczyni. Niektórzy księża naprawdę nie wiedzą, jak trafne są słowa: z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Faith spotkała w swoim życiu kilku duchownych - jeden z nich był psychopatą i usiłował ją zamordować, kilku innych okazało się totalnymi głupkami, ale był też taki, którego naprawdę polubiła. Pastor Jim znał się na robocie. Skończył jak reszta łowców. Prochy i pył. Smutne.
Jest gorące popołudnie i cała miejscowość wygląda na opustoszałą. Wszyscy chowają się przed spiekotą w domach, powietrze drga od upału, a asfalt jest tak nagrzany, że można by na nim smażyć jajka sadzone. Faith wyrzuca niedopałek na chodnik i zgniata go czubkiem buta; ostatecznie nie chce, żeby miasteczko poszło z dymem.
Dom przy Old Vail Road znajduje szybciej, niż się spodziewała. Na piaszczystym podwórku stoi czarna, lśniąca Impala, spod której wystaje para nieco krzywych nóg w dżinsach. Faith waha się przez chwilę, po czym siada na ziemi i zagląda pod samochód.
- Cześć - mówi po prostu.
Dean uderza głową w podwozie.
- Cześć - odpowiada, wstając i otrzepując się z pyłu. Milczą przez chwilę, patrząc na siebie. - Masz tu robotę?
- Nie - Faith macha lekceważąco ręką - jestem tylko przejazdem. Usłyszałam, że kręcicie się w okolicy i pomyślałam, że wpadnę. Fajkę? - Wyjmuje z kieszeni pomiętą paczkę i wyciąga rękę do Deana. Winchester kręci głową. - Maleńka odmówiła współpracy? - Pogromczyni opiera się o maskę.
- Widocznie nie kocha mnie aż tak bardzo - uśmiecha się Dean. - Sam mógłby mi pomóc, ale siedzi w pokoju i nie widać go zza książek, więc dłubię w tym sam.
Faith związuje włosy w supeł na karku i pochyla się nad torbą z narzędziami.
- To jak? - pyta, stając w wyzywającej pozie, z kluczem w ręce. - Siedzimy czy robimy?
Dean nie ma bladego pojęcia, po co tutaj przyjechała, ani dlaczego naprawia z nim Impalę, uwalana po łokcie w smarze. Jeśli wydawało mu się, że Jo była zagadką, to Faith jest zagadką do kwadratu - tak pokręconej dziewczyny jeszcze nigdy nie spotkał.
Ma wrażenie, że zaraz się ugotuje z gorąca, ale trochę poświęcenia jest warte efektu - kiedy wreszcie odpala silnik, maleństwo mruczy jak zadowolony kociak.
Wpadają na chwilę do mieszkania, żeby wziąć prysznic i się przebrać. Podczas gdy Dean zajmuje łazienkę, Faith wita się z Samem - poznała go co prawda poprzednim razem, ale widzieli się wszystkiego jakiś kwadrans i starszy Winchester domyśla się, że sytuacja w pokoju może być trochę niezręczna.
Nadal nie daje mu spokoju, dlaczego przyjechała akurat teraz, skoro wydawało mu się, że cała ta sprawa niewiele ją obchodzi. Kiedy Dean wychodzi z łazienki, Faith wygląda, jakby naprawdę miała gdzieś wszystko i wszystkich. Na wpół leży, rozparta w fotelu, z przymkniętymi powiekami, sączy piwo prosto z butelki i pali kolejnego papierosa.
Sam wciąż siedzi przykuty do książek, z przekrwionymi, podkrążonymi oczami utkwionymi w czarnych mrówkach liter.
- Dean, wydaje mi się, że…
- Dość - ucina Dean. - Nie mów mi o tym, jak znalazłeś kolejny cudowny sposób na zrobienie demonów w balona, okej? Po prostu nie mów.
Wychodzi, trzaskając drzwiami, po czym opiera się o balustradę, ściskając poręcz tak mocno, aż bieleją mu palce. Po chwili słyszy skrzypienie desek i cichy odgłos kroków.
- Hej.
Faith dołącza do niego i podaje mu swoje piwo. Dean pociąga dwa duże łyki, przez chwilę obraca w palcach zielone szkło pokryte kropelkami wody, wreszcie oddaje jej butelkę. Nie zadaje żadnego z pytań, które cisną mu się na usta. Domyśla się, że jako odpowiedź otrzymałby w najlepszym razie wzruszenie ramionami - Faith to nie ten typ, który godzinami potrafi rozwodzić się nad tym, co myśli i czuje, woli działać. Kolejny wspólny punkt.
- Masz ochotę na spacer?
Faith widzi, że Deanowi się spieszy. Jest teraz zupełnie jak ona - bierze i nie żałuje. Nie robi żadnych kroków wstecz, nie ogląda się bezsensownie za siebie. Pogromczyni wie dokładnie, co czuje, ale oczywiście mu tego nie powie. Bo ona to Faith, a on jest Deanem Winchesterem, więc nie potrzebują pustych, sentymentalnych frazesów.
Idą zupełnie pustą ulicą ciągnącą się pomiędzy dwiema nitkami torów kolejowych, po której wiatr goni pył oraz śmieci, i dziewczyna czuje się, jakby była bohaterką jakiegoś tandetnego postapokaliptycznego filmu. Oni - ostatni ludzie na ziemi, nad nimi oślepiająco błękitne niebo, prażące, bezlitosne promienie, niesiony wiatrem kurz na wyludnionych ulicach i dwójka bohaterów podążających ku zachodzącemu słońcu, cięcie, napisy końcowe. Tyle, że oni nie będą żyli długo i szczęśliwie.
Tuż za miastem ciągnie się pas ziemi niczyjej, porośnięty wysokimi, złotymi trawami, które łaskoczą w opuszki palców, a za nim - połyskujące w słońcu jeziorko.
Faith bez słowa rozbiera się do naga, rozrzucając ubrania wokół siebie, i wskakuje do wody - jest mocno nagrzana, ale jednocześnie orzeźwiająca. Dziewczyna robi kilka spokojnych rund na plecach dookoła jeziora, po czym daje nurka pod wodę. Wynurza się tuż przy brzegu, nabierając gwałtownie powietrza. Widzi, że Dean siedzi nieopodal i obserwuje ją, mrużąc oczy przed oślepiającym światłem.
- Bosko! Wieki nie pływałam - uśmiecha się. - Mają tu w okolicy jakiś przyzwoity bar? - pyta, wychodząc z wody i odgarniając klejące się do twarzy włosy.
- Potrzebujesz forsy? - Dean uśmiecha się szeroko. Dziewczyna wie, że nie zapomniał, jak skończył się ich ostatni wspólny wypad do baru. - A może czegoś innego?
- A co, kowboju? Chcesz się zatroszczyć o wszystkie moje potrzeby? - pyta, stając nad nim w wyzywającej pozie.
- Być może.
W jednej chwili Faith jest tak blisko, że może policzyć piegi na jego nosie.
Dean wie, że jeśli spędzi w ich dusznym, ciasnym mieszkaniu jeszcze minutę, to zwariuje. Wiatraczek pod sufitem obraca się powoli, zgrzytając cicho, laptop szumi, szeleszczą przewracane kartki. Sam wygląda, jakby wpadł w amok, nie dociera do niego nic, co mówi i robi Dean. W pewnym momencie podnosi głowę znad grubego tomu, który studiował przez ostatnie sześć godzin i mówi:
- Ja też mogę zawrzeć pakt. Mogę wytargować dla nas tyle samo czasu.
Dean przez chwilę milczy, zastanawiając się, jak ktoś tak inteligentny może być jednocześnie tak bezdennie głupi.
- Chyba cię popierdoliło - mówi wreszcie. - Jeśli to zrobisz, to sam cię zabiję gołymi rękami.
Zostawia za sobą nagrzaną do niemożliwości kawalerkę i wsiada do Impali. Przekręca kluczyk w stacyjce, po czym przez chwilę siedzi bez ruchu, wsłuchując się z zamkniętymi oczami w pomruk silnika. Kiedy wreszcie chce wrzucić bieg, dostrzega, że tuż przed maską stoi Faith. Jest ubrana w czarne, skórzane spodnie i ma usta pomalowane krwistoczerwoną szminką.
- Jedziemy się zabawić - rzuca, wskakując na siedzenie i zatrzaskując za sobą drzwi. Nie musi już dodawać: „na pożegnanie”.
W barze jest tłoczno i gwarno, głośno gra ostry rock, whisky leje się strumieniami.
- Mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez wampirów i innych tego rodzaju atrakcji - rzuca Dean, kiedy szukają wolnego stolika.
- Pogromczyni działa na tych sukinsynów jak magnes. - Faith puszcza do niego oko. - Ale tym lepiej dla mnie. Lubię dobre polowanie. Adrenalina mnie nakręca. Wiesz jak.
Piją dużo i niewiele mówią. Wreszcie Dean opróżnia ostatnią szklaneczkę whisky (to naprawdę ostatnia, więcej już nie będzie, nigdy), a Faith dopija swoje piwo. Jest bardzo późno albo bardzo wcześnie, zależy, jak na to spojrzeć. Kiedy wychodzą z baru, tym razem nie natykają się na wampiry ani demony. To jak cisza przed jutrzejszą burzą.
- Jedźmy do mnie - mówi schrypniętym głosem Faith.
Rzuca się na niego, kiedy tylko zamykają się za nimi drzwi motelowego pokoju. W jednej chwili oplata go mocno nogami w pasie, przyciśnięta do ściany, i całuje, jakby za chwilę miał skończyć się świat. Właściwie ma rację. Jego świat - na pewno.
Zabawne, jak niecały rok temu tak bardzo, bardzo chciała od tego uciec, a jednak właśnie ona jest osobą, która da mu ten ostatni, pożegnalny seks. Dean całuje ją w szyję i to wrażliwe miejsce tuż za uchem, mocno zaciska palce na jej biodrach, czuje pod gładką skórą zarys kości i wie, że jutro Faith będzie miała siniaki - nawet pogromczyni to się zdarza, kiedy zabawa jest ostra - ale martwi nie muszą się przejmować takimi rzeczami.
Dean umiera tak po prostu, w sobotę, dwudziestego ósmego czerwca. Sam dzwoni do Faith wcześnie rano i brzmi, jakby sam był martwy. Kiedy dziewczyna przychodzi do ich mieszkania, okazuje się, że wygląda podobnie. Chodzący trup.
Faith właściwie nie czuje nic, poza tępym bólem gdzieś głęboko w środku - widziała zbyt wiele śmierci, by wciąż potrafiła opłakiwać umarłych. Kilkoro ludzi zabiła własnoręcznie i bez wyrzutów sumienia, wielu następnych wysłała, aby zostali zabici przez kogoś innego. Śmierć stała się rutyną.
Sam wyprawia Deanowi pogrzeb łowcy. Na odludziu, pośrodku pasu jałowej ziemi, płomienie ze stosu strzelają wysoko w górę, dym szczypie w oczy. Wszystko wydaje się takie proste - zapałka pociera o draskę, niewielki płomyk ogrzewa przez chwilę palce, a chwilę później płonie już znacznie większy ogień. Młodszy Winchester (nie, w tej chwili już jedyny Winchester) robił to w życiu setki razy, zawsze w tej samej kolejności - posól, podpal, daj wieczny, niezakłócony odpoczynek. Faith domyśla się, że zapalenie tej zapałki to najtrudniejsza rzecz, jaką Sam musiał zrobić w życiu.
Czekają we dwójkę aż do świtu. Sam stoi przez te wszystkie godziny prawie bez ruchu, z rękami w kieszeni (Faith podejrzewa, że Winchester nie chce, by zobaczyła, jak bardzo drżą mu dłonie) i wzrokiem utkwionym w dopalającym się stosie. Ona siedzi na ziemi, z kolanami podciągniętymi pod brodę, czekając. Słońce wschodzi, barwiąc niebo na różowo i oświetlając pogorzelisko. Pył ucieka wraz z wiejącym od wschodu wiatrem. Pogromczyni przymyka zaczerwienione od dymu oczy.
Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz, myśli. Zawsze jest tak samo. Faith zastanawia się, czy jej śmierć też będzie smakowała popiołem.