London Calling!

Aug 09, 2010 03:19

Nie sądziłam, że do napisania o raptem 24h z własnego życia może być tak ciężko się zabrać. Ale to chyba dlatego, że ja w ogóle z pisaniem czegoś ‘bardziej’ mam problemy. Przyda mi się jednak jakaś rozgrzewka :)

W sumie okres mojej nieobecności był dłuższy, ale szczegóły i wrażenia z czasu spędzonego z PROludźmi zachowam dla siebie. Napiszę jedynie, że to były jedne z najlepszych dni jakie od jakiegoś czasu dane mi było spędzić i z dziką radością bym się cofnęła w czasie! Wtedy też bym mogła niektóre sprawy lepiej rozegrać , ale… było-minęło. Aktualnie, więc skupiam się na tym, co przede mną, nee?

Tuż przed wylotem do Londka zaliczyłam jeszcze Wroclove by Night w towarzystwie mego Burana. Bardzo, bardzo pozytywne wrażenie, nie ma co! A i pogadać o starych i nowych czasach było fajnie.

Tak czy siak, spotkania i wydarzenia tych kilku dni zdecydowanie zaburzyły mój rytm snu i jak to cudnie Buran ujęła: nawet po przespaniu przepisowych 8h nadal wyglądałam na zmęczoną. I w takim stanie wsiadłam w samolot.

Jej! Jak ja lubię latać! I lubię lotniska *^^* ale te większe. Wrocławskie wrażenia na mnie aż takiego nie zrobiło, ale już londyński Stansted to jest to. Lotnisko, które nigdy nie śpi! Fascynujące miejsce! I nawet spędzenie na nim nocy nie przeraża! Najpierw pokimałam w Burger Kingu, potem w kawiarni Costa. O 6 się zebrałam, odświeżyłam i na coach. Zapowietrzyłam się kiedy przejeżdżaliśmy przez Tower Bridge *___* Po wysiadce na Victoria Station w drodze pod Buckingham Palace kupiłam śniadaniowe amu i z sentymentem skonsumowałam je na tym samym ‘prawie trawniku’ (bo wysuszone to było na wiór teraz!) właśnie pod BP.



Potem spacerkiem pod Westminster i Big Bena.


   





Oszczędzę wam moich zachwytów nad tym, bo jak ktoś lubi to się sam może pozachwycać, a jak nie to zbędna to wiedza. Mnie osobiście Londyn za każdym razem rozkochuje w sobie bardziej i ciągle jest mi za mało! Ale i za wiele to mnie tam nie było==’

------> London, KOKO, 03-0-2010<------

No i co? No i tyle. Trzeba było mykać na ostatnie metro. Z niektórymi udało mi się pożegnać, z innymi nie, część jednak gdzieś zaginęła w akcji, ale tak to bywa w chaosie pokoncertowym, a tym bardziej jeśli każdy podróżuje osobno i w inny sposób. Kawałek jeszcze jechałam z Arv, potem już sama potuptałam sobie na Victoria Coach St. Zjadłam, napiłam się, a ogólnie to stwierdzam jedno - póki co nadal nie ogarnęłam i nie ogarniam właściwie VCS. No way! Nie dość, że zamykają dworzec na noc, to jeszcze część coachów jeździ z jednego miejsca, inne z innego, a wszystko to niby ciągle Victoria! No ale, wystarczy kogoś zapytać i zazwyczaj od razu jaśniej co i jak i gdzie^^

Ku mojej wielkiej radości spotkałam na stacji Est i Alex. Tylko dzięki nim nie usnęłam do tej 03:30. No i wreszcie mogłyśmy na spokojnie pogadać :* :* Później praktycznie przespałam całą drogę na lotnisko, i może to lepiej, bo nie widziałam na bieżąco, że mamy opóźnienie i zasadniczo na mój lot to w ostatniej chwili zdążyłam! Strasznie mi się smutno zrobiło, że już opuszczam Londyn. Nie wiem co jest w tym mieście, ale strasznie mnie przyciąga i fascynuje! Na pewno jeszcze nie raz tu wrócę  Sam lot też przespałam. To już staje się powoli moją tradycją, że loty powrotne przesypiam do tego stopnia, że budzi mnie dopiero lądowanie xDD

I znowu Wrocław, zmęczoność na tyle silna, że przebijała poczucie smutku. Dojechałam do Buranka i przywitały mnie piękne kanapki na śniadanie. Z największą radością się wykąpałam, przepakowałam i zebrałyśmy się na PKS. +2,5h do snu. Potem czekanie w półśnie na Mamuta w JG i domek. Jakoś po 17 położyłam się do wyra i zasnęłam w trakcie pisania sms! Przebudziłam się po 18, esa skończyłam i spałem potem do 10-11 dnia następnego.

Atmosfera w domu, która mnie przywitała nie należała do najmilszych. I w sumie nadal się taka utrzymuje, choć na nowo zaczynam się z tym oswajać, więc jakoś obleci.
Lepszy nastrój zapewniają mi rpg via sms i gg - dziękować! *kłania się i częstuje piwem*
i chyba tylko to…

Z innych około dirowych motywów to proszę - love moich paru ostatnich dni <3

LIE BURIED WITH A VENGANCE [LIVE @ SONISPHERE] -> in the middle, Die starts to play a part from IRON MAIDEN's song, PROWLER *_______________*

mam nadzieję, ze nie padliście w trakcie czytania tego elaboratu ^^' no i ze sprostałam waszym oczekiwaniom xDDD 
na dniach pewnie pojawi się jeszcze notka z meme od Szingi, bo juz mi się za tym stęskniło.
na bieżąco zaś update'uje phl xDDDD

live, deg

Previous post Next post
Up