Biały Kruk

Jun 17, 2010 20:32

Pałac władcy Głębi był ogromny. Każda komnata, bogato zdobiona, opływała w luksusie pełnych złota ścian i w szkarłatnych puszystych dywanach na ziemi. Meble zrobione z najlepszego drewna, naczynia najwykwintniejszych trunków, ciężkie, srebrne świeczniki, z płonącymi jasno świecami. Jednak władca Głębi nie zwracał na to najmniejszej uwagi.

Za oknem szalała burza.

Lucyfer podziwiał jej piękno, gdy jasność przecinała ciemne niebo, jak w szale. Deszcz zacinał, targany nierównomiernymi podmuchami wichury. Nowo mianowany władca Głębi stał na otwartym tarasie i delektował się uczuciem zimnych kropli na ciepłej skórze. Krótkie kosmyki jasnych włosów smagały go w twarz, a on nie przyzwyczaił się do nich jeszcze. Na wyżynach Nieba miał długie, lśniące złotem włosy. Tutaj, w miejscu swego królestwa i więzienia, ściął je na krótko. Chciał zerwać ze swoim starym życiem, w każdy możliwy sposób.

Chciał uciec z tej pustej niemal komnaty, choć zapełnionej najdroższymi ozdobami, czy meblami, o jakich wielu arystokratów mogło tylko marzyć. Poderwać się do lotu, właśnie teraz, gdy szalała burza. Nabrać pędu i siłować się z siłą wiatru, w nieskończonym locie woli. Chciał czuć, cokolwiek, co wyrwałoby go z tej zimnej Pustki własnych uczuć. Żywa przyroda stanowiła kontrast do jego zimnego spokoju.

Czekał na przybycie Baala, kolejnego Głębianina czystej, starej krwi. Tego wymagały obowiązki cesarza Głębi, którym niechętnie Lucyfer się poddał. Jego królestwo, kręgi piekielne, nigdy nie żyły pod niczyją władzą absolutną, dzierżoną przez milenia rękoma arystokratów, wiecznie walczących o władzę. A teraz on, Upadły Anioł, został mianowany jej władcą. Niektórzy magnaci przystali do niego, część go zignorowała, ani nie wadząc, ani nie pomagając. Jednak ciągle było wielu, którzy czyhali na jego życie i tron. A Baal mógł być jednym z nich.

To, co wiedział o Baalu, naprawdę wiedział, to tylko, że jest wpływowym, hardym i dumnym wojownikiem, od wieków dzierżącym władzę nad swoimi zastępami, zwanymi oficjalnie Harap Serapel, lub potocznie Krukami. Politycznie mógł być potężnym sprzymierzeńcem, ale i wrogiem. A powszechnie było wiadomo, że Baal rzadko kiedy z kimś trzymał, a co dopiero komukolwiek służył. Oprócz prawdziwych informacji, po całej Głębi chodziło wiele plotek, o okrucieństwie owych żołnierzy. Szeptano o wielu krwawych inicjatywach dla chcących wstąpić w szeregi Kruków Baala. O ich powszechnej pogardzie dla życia. O gwałtach i okrucieństwach, jakich się dopuszczali na swoich wrogach. Lucyfer nasłuchał się o nich i choć nie podobały mu się owe historie, musiał je mieć na uwadze. Głębia była pełna skurwysynów. I nigdy nie można było mieć pewności, kiedy się na takiego trafi.

Z jego ponurych myśli wyrwało go pukanie do drzwi. Niechętnie odwrócił wzrok od burzy i wrócił do komnaty oświetlonej paroma świecami w bogatych świecznikach. Chwile po tym przerażony sługa wprowadził do komnaty wysokiego, dobrze zbudowanego Mrocznego. Jego błoniaste skrzydła, jak dumne sztandary dodawały jego sylwetce przerażającej doskonałości. Ubrany prosto, w czarną, lekką zbroję, stanął hardy przed władcą Głębi, nie siląc się na większe grzeczności, czy cokolwiek oprócz ledwo zauważalnego skinięcia głową.

- Baal Chanan, jak mniemam - rzekł ze spokojem Lucyfer, nawzajem mierząc się ze swoim rozmówcą nieufnym wzrokiem. Kruk zmrużył niespodziewanie oczy, jakby chroniąc je przed zbyt dużym światłem, choć żaden piorun akurat nie przecinał nieba. Władca Głębi zignorował to. Wielu Głębian tak reagowała na niego. Mefistofeles, jeden z jego Upadłych towarzyszy twierdził, że to pozostałości silnego kontaktu z Jasnością tak działają na przywykłych do Ciemności Mrocznych. Przyciąga ich, jak światło lampy ćmę, lub odpycha całkowicie. Nie wiedział, czy to prawda. Nie czuł Jasności od wielu długich lat. Zatrzymał wzrok na nieruchomej sylwetce wojownika, o milczącej, ponurej postawie. Nie otrzymując żadnej odpowiedzi, mówił dalej.

- Zwyczajem Głębi, wezwałem cię, byś ogłosił swój status wobec mnie, nowego władcy. Jesteś moim wasalem, a co za tym idzie, sprzymierzeńcem w walce, oraz lojalnym podwładnym, czy zamierzasz wypowiedzieć mi posłuszeństwo?

Dopiero teraz Baal zdradził jakiekolwiek emocje, pozwalając krzywemu uśmiechowi wypłynąć na usta.

- Nie służę nikomu - odparł, hardo wyzywając władcę Głębi. Lucyfer nie był ani zaskoczony, ani zdenerwowany tymi słowami. Był tylko zmęczony ciągłym użeraniem się z próżnymi arystokratami.

- W takim razie mamy problem - zaczął spokojnie. - Więc co zamierzasz teraz robić? Dalej najeżdżać i wymordowywać okoliczne rezydencje innych możnowładców?

- Moja sława mnie wyprzedziła, jak widzę - skwitował Mroczny. Miał głęboki głos, przywodzący na myśl bezdenną studnie. Był nawykły do posłuchu wśród innych.

- Właściwie to nie sława, a plotki - Lucyfer chwilę milczał, patrząc na kamienne rysy twarzy swego rozmówcy. - Słyszałem, że ty i twoi podwładni to naprawdę dobrzy wojownicy.

- Najlepsi - poprawił Kruk, pozwalając sobie na drapieżny uśmiech dumy.

- Najlepsi - Lucyfer zgodził się. - W takim razie, jak to jest, że marnujesz swoje zdolności na trywialnych walkach. I o co? O złoto? Łupy?

- Sławę - Baal odpowiedział bez zastanowienia. - Tylko chwała ma jakiekolwiek znaczenie w Głębi. Powinieneś coś o tym wiedzieć. Ty, który niemal zdobyłeś Niebo.

Lucyfer spojrzał na niego zimno.

- Nie walczyłem o sławę.

- Ah, tak... wielkie, idealistyczne pobudki, by zmienić świat - zadrwił Kruk. Władca Głębi zacisną szczęki, zagniewany.

- Urodziłeś się wolny, Kruku - rzekł cedząc słowa. - Nie wiesz co znaczy być pomniejszym. Być nikim ważnym, bez praw.

- A ty wiesz? Zostałeś stworzony w blasku Jasności - odwarknął rosły Głębianin. - Byłeś archaniołem, podniesionym do rangi Cherubina. Byłeś dowódcą wojsk niebiańskich. Czy ty wiesz, co znaczy być sługą?

- Tak - bez zająknięcia odparł władca. Przez jego umysł przebiegały pędem wspomnienia z lat młodości, gdy żył w Królestwie Niebieskim. Te wszystkie niesprawiedliwości, jakie widział wokół siebie, poniżenia niższych kręgów, przemoc, o której nikt nie mówił, a którą tak łatwo Eony ignorowały. To jak słowa Jasności szybko były zastępowane słowami możnowładców. Prawa boskie, prawami żądnych władzy Skrzydlatych. Tyle razy przechadzał się po niższych kręgach, tyle razy słyszał płacz najniższych. Nie urodził się sługą, ptactwem niebieskim, choć należał do małoznaczącego chóru archaniołów, ale to nie znaczy, że urodził się ślepcem. I pamiętał dni swej niewoli, nim go osądzono i zepchnięto w Czeluść. Tego żaden czas nie wymaże z jego pamięci, ani żaden trunek nie zatrze smaku własnej krwi, siłą uwolnionej z jego ciała.

Zapanowała między nimi niezręczna cisza. Dopiero, gdy przeminęły długie minuty milczenia, Baal się odezwał.

- Dokonałeś coś, czego żaden Mroczny nigdy nie zrobił. Dotarłeś do niemal samej Jasności. Przegrałeś wojnę, ale nawet ja muszę docenić twoje zdolności w walce. Tylko z tego powodu przybyłem wysłuchać twoich słów - niedbale wzruszył ramionami. - Normalnie bym odmówił, bez zastanowienia.

To zadziwiło władcę Głębi, pierwszy raz od wielu dni niekończących się rozmów z arystokratyczną warstwą królestwa.

- Co tak naprawdę myślisz o mnie? - Lucyfer nie był pewien czemu o to pyta, zamiast zająć się politycznymi sprawami państwa. Czy to ma znaczenie, co o nim inni myślą? Baal wydawał się być tak samo zaskoczony pytaniem, co pytający. Kruk zmierzył go nieodgadnionym spojrzeniem. W końcu rozluźnił mięśnie, odprężając się.

- Nie wiem - przyznał uczciwie. - Tak jak ty słyszałeś o mnie wiele plotek, ja słyszałem wiele o tobie. Od jakim jesteś wspaniałym wojownikiem, po twoje udziwnione wizje równości, aż w końcu po same opowieści o szaleństwie i nieudolności. Nie wiem, kim naprawdę jesteś.

- Dlatego tu jesteś - domyślił się Lucyfer, nie wiedząc czemu ta wieść go nie cieszy. Kruk przybył do jego pałacu, by przekonać się na własne oczy, kim jest Niosący Światło. Jednak Lucyfer miał wrażenie, że nie jest kimś, kogo Baal chciałby uznać za swego władcę. Było to widać w jego ciemnych, pozbawionych emocji oczach. Dzieliła ich wielka przepaść celów i ideałów, o ile Baal jakiekolwiek posiadał w swoim kruczym sercu. Władca Głębi pragnący zmian i dobrobytu dla poddanych, na przeciw wiecznie nienasyconemu śmiercią Krukowi.

- I co widzisz? - zapytał, niezbyt chętny usłyszeć odpowiedź.

- Anioła, który nigdy nie powinien przekroczyć progu piekła - władca Głębi nie był pewien czy to komplement, czy zniewaga. Pomimo tego, wskazał mu jedno z wygodnych miejsc, przy stole. Kruk nie przyjął zaproszenia, tylko pełny ciekawości badał komnatę, wodząc spojrzeniem po ścianach. Złote ozdoby poprzedników władcy leżały na ziemi, ściągnięte z wiekowych ścian. Lucyfer nie zdążył uporządkować rzeczy, ani tym bardziej nadać komnacie swego charakteru. Baal zatrzymał się przed jedynym obrazem, jaki władca Głębi pozostawił na ścianie - przed wizerunkiem białego kruka. Wyciągnął dłoń, jakby chciał dotknąć materiału palcami, dotknąć piór na skrzydłach, ale się powstrzymał, świadom obecności Upadłego Anioła.

- Biały Kruk - powiedział, odwracając twarz od obrazu. - Rzadkość.

Jakiś nikły uśmiech zabłądził na usta władcy. Chociaż mogła to być gra migoczącego światła świec, Baal nie był pewny.

- Są piękne - przyznał Lucyfer, choć nie podszedł do obrazu. - Szkoda, że zabija się je dla zabawy i złota.

- Jak na kogoś, kto przez wieki był przywódcą Zastępów, brzmisz dziwnie - zauważył Baal.

- Bo nie lubię bezmyślnego zabijania? - Niosący Światło wysunął butnie szczękę do przodu, gotowy na konfrontacje z Krukiem.

- Bo nie lubisz żadnego zabijania - sprostował Mroczny, a Lucyfer musiał przyznać mu racje. Nie lubił zabijać. Kochał walkę, tą szaloną chwilę, gdy można było polegać tylko na sobie, a wszelkie uczucia i myśli zawężały się do potrzebnych odruchów i instynktu. W walce czuło się ciężar i cenę życia, bo tylko w tych nielicznych chwilach wieczne życie wydawało się być tak kruche i warte.

- Zabiłem wielu - niespodziewanie dla siebie samego, Lucyfer rzekł, myślami nadal błądząc po ulicach zrujnowanego Nieba. Wspomnienia muskały martwe ciała, porozrzucane po całej przestrzeni walki. Smakowały dawno zatartego zapachu krwi i dymu. - Ale to, że umiem zabić, nie znaczy, że zabijanie mnie bawi. To konieczność.

- Przyjemność - zaprzeczył Baal.

- Obowiązek - poprawił Lucyfer.

- Nie podoba ci się to, prawda - Mroczny bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Nie rozumiem, po co to okrucieństwo - władca Głębi przyznał szczerze. - Jaki jest sens pastwić się nad kimś, kogo i tak zabijesz w końcu?

- Bo mogę - Kruk wzruszył ramionami. - Czy muszę mieć jakikolwiek powód?

Lucyfer spojrzał w ciemne oczy Baala. Szarość jego tęczówek wydawała się być zimna, a Kruk nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ktoś ostatnio tak patrzył na niego, bez żadnego strachu. Zamarł w oczekiwaniu na nadchodzące słowa.

- Zazwyczaj ci, co pastwią się nad innymi, w tym chorym sadyzmie, robią to, by zagłuszyć swoje własne kompleksy - na słowa Lucyfera, rysy Baala stężały w niebezpiecznym grymasie gniewu, ale władca Głębi zignorował to. - Ci tak zwani wielcy panowie, którzy potrafią się znęcać, bo mogą, są najczęściej zwykłymi skurwielami.

Na chwilę czas przystanął, zamrożony w oczekiwaniu na reakcję. A potem przyśpieszył, jak szalony. Baal nie namyślał się wcale. Po prostu wyćwiczone dłonie chwyciły ukryty sztylet, a jego złość - i urażona duma - szybko wskazały cel do ataku. Kruk niemal bezgłośnie doskoczył do władcy Głębi, nieporuszonego tym łańcuchem wydarzeń. Chłodne ostrze ciążyło w dłoni Mrocznego, gdy milimetry dzieliły je od osłoniętej krtani Lucyfera. Jego zimne, szare oczy bez najmniejszego zainteresowania śledziły ruch dłoni Mrocznego. Baal przekrzywił tylko głowę, w geście zdziwienia.

- Dam ci radę, władco - warknął Baal, złowrogo mrużąc oczy. - Nie wypowiadaj słów, za które nie jesteś gotów umrzeć.

Lucyfer tylko się uśmiechnął, drwiąco. Cynizm wydawał się być czymś obcym dla jego postaci, ale Kruk przyznał sam przed sobą, że wydaje się jednocześnie pasować do niego. W końcu mówił do Upadłego Anioła, który nie odwołał swoich słów, gdy oskarżono go o zniewagę majestatu Jasności, gdy szturmował Niebo. Ani później, gdy skazano go na potępienie, zrzucając go w otchłań Głębi.

- Mogę cię zabić - głos Kruka był pozbawiony emocji. Nie była to groźba, tylko stwierdzenie oczywistego faktu. Wystarczyło jedynie wbić w krtań ostrze, niemal dotykające jasnej skóry. Nikt by nie zdążył przybyć na ratunek, jednak władca Głębi nawet się nie poruszył, ani nie strwożył.

- Więc lepiej się pośpiesz, nie mam całej nocy na bzdury - głos Lucyfera był zimny. Nie było w nim zainteresowania, jakby mówił o obcym życiu. Od Upadku, bycie martwym brzmiało dla niego jak najsłodsza obietnica Raju.

Ciemne oczy Baala zmrużyły się, oślepione kolejnym błyskiem szalejącej burzy. Powoli opuścił rękę. Choć na jego surowej twarzy nie malowało się żadne uczycie, wewnątrz zrodziło się zamieszanie. Pierwszy raz od wieków, nie wiedział, co powiedzieć.

Ostatni raz zerkając na Upadłego Anioła, Kruk opuścił komnatę bez słowa.

Lucyfer powrócił na taras, do obojętnych myśli kontemplujących szał burzy.

Minęły milenia od tamtej burzowej nocy. Wiele się zmieniło, wiele istnień odeszło w niebyt, lub po prostu odeszło, jak Jasność. Ale nawet, po tylu dniach i miesiącach, zmienionych w eony lat, ani Niebo, ani tym bardziej Głębia nie wie, czemu nieugięty Baal uchylił czoła przed władcą Piekła. Mało osób wie, że noc zawsze podąża za dniem, tak jak czarny kruk za białym krukiem. Bo Baal tak widzi Lucyfera - jako Białego Kruka Głębi.

fanfiction, lucyfer, historie z mroków Głębi, baal, kruki [harab serapel], siewca wiatru/zbieracz burz

Previous post Next post
Up