Mar 02, 2015 22:29
Fandom: Władca Pierścieni / Hobbit
Postacie: Boromir, Gimli, Fili & Kili
Status: AU, Thorin i jego siostrzeńcy nie zginęli w bitwie Pięciu Armi, zaś Boromir przeżył potyczkę pod Amon Hen, lecz został uprowadzony wraz z hobbitami do Isengardu. Aragorn jest królem Gondoru, namiestnikiem zaś nadal Denethor Saruman zbratał się z orkami i włada niezależnym Isengardem (choć w samej historii jest tylko wspomniany). Między Wolnymi Ludami, a Mordorem panuje pokój.
Uwagi: Boromir musi radzić sobie ciążącymi mu sercu wydarzeniami spod Amon Hen, tą chwilą, gdy uległ szaleństwu i pierścieniowi. W Erebor zaprzyjaźnia się z krewniakami Gimliego, którzy także borykają się z przeszłością oraz nie zawsze akceptowaną przyjaźnią z pewnymi elfami. Ogólnie mówiąc przyjaźń Boromira z krasnoludami.
Jego ojciec, brat i król byli idealnymi osobami, aby prowadzić rozmowy dyplomatyczne z władcami elfich krain - on, choć dzielił z Faramirem tą samą krew dawnego Numeronu, nigdy nie czuł się jakoś szczególnie związany z Pierworodnymi. Podczas swej podróży z Drużyną Pierścienia miał okazję poznać wielu przedstawicieli tej nieśmiertelnej rasy, lecz poza Legolasem, większość z nich pozostawiła w nim pewien... niesmak. Byli piękni i ponoć mądrzejsi niż jakakolwiek rasa Śródziemia, o bystrych oczach i lekkim chodzie i choć nigdy nie okazali mu wrogości, zawsze czuł się przy nich nieswojo. Lady Galadriel potrafiła zaglądać w umysły innych - w jego własny - bez pytania o pozwolenie czy chociaż skruchy, że narusza czyjąś prywatność. Boromir nawet po latach na samą myśl tamtego wydarzenia czuł jak chłód ścina mu krew w żyłach. Czasami zastanawiał się, czy elfia władczyni przewidziała jego upadek, bo tak chciało przeznaczenie, czy sama zatruła jego serce zwątpieniem szepcząc mu o nadziei, w którą nie wierzył od wielu lat. Bo przecież był żołnierzem, od dziecka przygotowanym do wojny i do własnej śmierci dla dobra Gondoru, przeciw Cieniowi, którego nic nie mogło pokonać. A ona mówiła o nadziei, gdy dopiero co stracili potężnego czarodzieja w walce przeciw nieznanemu złu z głębin Morii...
Ale tamtego dnia nie umarł pod Amon Hen, choć podniósł rękę na powiernika przeklętego pierścienia, a niedługo później stanął do walki z hordą orków w obronie Merry'ego i Pippina. Został pochwycony wraz z nimi i uratowany, dużo, dużo później i tylko dlatego, że Saruman się opamiętał na tyle, by nie wszczynać wojny z krainami Wolnych Ludzi. Boromir więc doczekał końca wojny w Isengardzie, lecząc rany pośród Uruk-hai, pierwszy raz widząc orków w czymś na kształt normalnego życia. Nie wiedział, czy to wina słabości wobec pierściena, czy głosu Sarumana, czy w końcu dziwna znajomość, jaka siłą rzeczy zainstniała między nim, a niektórymi Isendgardczykami, ale niektóre z jego myśli uległy zweryfikowaniu. O nim samym, o dumie i bezsile, o świecie jaki znał i jaki się narodził wraz z nowym porządkiem. Bo Wolne Ludy nie wygrały wojny, tak samo jak Mordor nie zatriumfował. Miesiące ciężkich negocjacji pozwoliły zaprowadzić z dawna pożądany porządek, choć jego kształt był nieoczekiwany: Isengard ostał się jako niezależny ośrodek pod wodzą Sarumana, w którym żyli orkowie - waleczni Uruk-hai, wilczy jeźdźcy i mieszkańcy Gór Mglistych. Wszyscy zjednoczeni pod władzą dawnego przywódcy zakonu Istari, złamanego tysiącami lat ciągłej walki przeciw złu. Na tronie Gondoru znów zasiadał król, zaś Mordor jak był, tak pozostał silny, lecz zawarte przymierzę zapewniło wszystkim rok pokoju. A gdy rok minął, znów podpisano rozejm. Na rok. Potem na dwa lata, później trzy, teraz pięć.
Boromir wiedział, że powinien cieszyć się choćby chwilowym pokojem, bo taki zawsze był lepszy niż otwarta wojna... jednak jakaś część niego wolała starą waśń. Wtedy był żołnierzem, który wiedział jak walczyć i jak dowodzić. Niemal całe swoje życie spędził na wojnie, na przeróżnych frontach i potyczkach. Przeciw orkom, piratom i Ludom Mroku. Znał się na swoim fachu jak mało kto i zwyczajnie wiedział, że jest w tym najlepszy. Kochał nie tyle zabijanie, co samą walkę - tą chwilę, gdy życie i śmierć były oddzielone cienką linią. Tylko w obliczu śmierci człowiek czuł się żywy. Teraz jednak nie było żadnej wojny i zamiast spędzać swój czas w garnizonie lub na planowaniu kolejnej wyprawy, utknął w dusznym świecie polityki. Był wszak pierworodnym synem namiestnika Denethora, jak i zaufanym człowiekiem Aragorna - króla, który w końcu powrócił. Jego czas pochłaniała dyplomacja i spotkania królewskiej rady lub balansowanie napiętych relacji między namiestnikiem a królem, jak i między jego ojcem, a bratem - wszystko to, czego nie lubił lub co ciążyło mu nieznośnie na sercu. Do tego stopnia, że z ulgą przychodził na swoją honorową wartę przy Białej Wieży Minis Tirith, rad z tych kilku godzin bycia odciętym od stałych dylematów rozsądku i lojalności.
Wiedział, że to jego brat, wbrew surowemu osądowi ojca, był lepszym politykiem. Gdyby mógł, oddałby mu swoje zaszczyty. Lecz Boromir nigdy nie uciekał przed niechcianymi obowiązkami, toteż robił, co mógł, aby okazać się godnym następcą swego ojca. Nawet jeśli każdego dnia prosił Valarów o długie życie dla Denethora albo wręcz musiał gryźć się w język, aby nie pogonić tych wszystkich głupców, którzy z niewyjaśnionych przyczyn zostali doradcami króla. Faramir zawsze był przy nim, gotów go wspierać radą lub wysłuchać, gdy ciężar nowej odpowiedzialności stawał się zbyt ciężki. W końcu ich więź braterska nie miała sobie równych.
Gondor na nowo umacniał swoją pozycję, nie tylko pośród ludzkich królestw. Dzięki małżeństwu Aragorna z Arweną, córką Elronda, a wnuczką Lady Galadrieli, na nowo odnowiono sojusz między Pierworodnymi, a ich następcami. Odkąd orkowie przestali być stałym zagrożeniem, Minas Tirith rozszerzała swój potencjał handlowy we wszystkich możliwych kierunkach, choć obecnie najważniejszym celem stała się daleka północ, a z nią Samotna Góra. Boromir był niepomiernie szczęśliwy, gdy to jemu pozwolono wyruszyć w daleką podróż i pełnić rolę dyplomaty między Gondorem, a krasnoludzkim królestwem Erebor. Nie tylko z powodu możliwości ucieczki od nudnych obowiązków w domu. Cieszył się, że znów zobaczy Gimliego, swego krasnoludzkiego towarzysza z tak zwanej Drużyny Pierścienia, a który był spokrewniony z obecnym władcą Ereboru.
Boromir być może nie był najbardziej uzdolnionym dyplomatą, lecz z doświadczenia wiedział, że krasnoludowie wolą ludzi nie trwoniących czasu na zbędne komplementy, toteż mógł być sobą bardziej niż przed jakimkolwiek innym, elfim władcą. A jeśli przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z temperamentem zasiadającego na tronie krasnoluda, cóż... nie odczuwał strachu. Jego przegrana wobec woli pierścienia pozostawiła na nim trwały ślad, nauczyła go pokory i zweryfikowała wiele dotąd skrytych myśli. Czasami czuł, że tamto straszne wydarzenie wypaliło w nim część duszy, lecz jednocześnie ofiarowało ironiczną formę zrozumienia. A przynajmniej sądził tak czasem, gdy na moment uwolnił się od poczucia winy i wstydu. Świat mógł nie wiedzieć o jego grzechu - dla większości ludzi był bohaterem, który przeżył straszne rany i ścierpiał orczą niewolę, a teraz wiernie balansował wszelkie starcia między starą władzą Denethora, a nowymi planami króla, lecz wiedza ta już nigdy go nie opuści. Dziwniejsza była świadomość przebaczenia ze strony dawnych towarzyszy i Faramira, przed którym nigdy nie śmiał nic ukrywać. Więksi od niego wszak ulegli władzy Saurona, więc może była to arogancja z jego strony, że tak bardzo przeżywał swój upadek. Był w końcu tylko słabym śmiertelnikiem... nawet jeśli uważał, że ludzie powinni być silniejsi niż ich słabości.
Kiedy tylko zjawił się na progu Ereboru, jego żebra zostały wystawione na miażdżącą siłę uścisku Gimliego. Nie było to zgdne z etykietą dworskiej dyplomacji, lecz w tamtym momencie Boromir nie dbał o sztywne wymogi i gorliwie zagarnął przyjaciela w swe ramiona. W jakiś sposób czuł się, jakby powrócił do domu, a przecież pierwszy raz w życiu był w sławnym mieście krasnoludów. Podczas wyprawy Gimli szybko stał się mu najbliższym towarzyszem, zaraz po Pippinie i Merrym. Choć Boromir szanował Gandalfa za jego wiedzę, nigdy nie byli sobie bliscy; stary czarodziej zawsze preferował obecność Faramira, czemu się nie dziwił. Jego brat kochał dawne historie i pożądał wiedzy, jak spragniony pożądał wody. Frodo i Sam, powiernik i jego wierny ogrodnik, byli mu drodzy, jak pozostali hobbici. Przez długi okres podróży wspólnie dzielili trudy i dobre wspomnienia, które zastępowały ciepły posiłek w mrocznych godzinach niepokoju, aż Boromir nie złamał się pod wpływem pierścienia. Frodo mu wybaczył - później, gdy niebezpieczna podróż dobiegła końca, a sam hobbit zmienił się w nieodwracalny sposób. Wcześniej pierścień zalegał między nimi, niczym niewidzialna ściana, a później połączył w ich w niezrozumiały dla innych sposób. Zostali przyjaciółmi, lecz była to przyjaźń wystawiona na ciężką próbę, której nie podołał, a którą odnowiło przebaczenie. Legolas okazał się dobrym towarzyszem, pomimo ich niefortunnie rozpoczętej znajomości, choć Boromir wiedział, że to Aragorn zawsze był najważniejszy dla elfickiego księcia. Z Aragornem zaś łączyło go człowieczeństwo i krew dawnego Numeronu, zaś różniło tysiące małych rzeczy. Mimo tego tworzyli zgrany zespół, uzupełniając wzajemnie własne słabości i zalety. Korona Gondoru nie zmieniła nic i jednocześnie zmieniła wszystko i czasem Boromir nie wiedział, jak wielką rolę w tym wszystkim odegrał jego upadek. Nawet jeśli nie poznali się w najlepszych okolicznościach, Aragorn był mu bliski, choć upłynęło sporo czasu nim stali się braćmi. Merry i Pippin byli zupełnie inni. Niedoświadczeni i trochę naiwni, jednakże odważni i wierni; nim się spostrzegł, stali się częścią jego świata. Bo przypominali mu o Faramirze, zasypywali go pytaniami, słuchali opowieści o pięknym i dumnym Minas Tirith. Bo byli młodzi i niewinni, a on chciał ich obronić za wszelką cenę. I nim się spostrzegł, Merry i Pippin stali się jak cień podążający za nim. Lecz nie cień ponury jak groźba Mordoru, a coś utkanego ze śmiechu i dobrej wiary. Czegoś, co brakło mu od lat. Zjawili się w jego życiu i zwyczajnie uczynili je lepszym. I w końcu był też Gimli, rodak krasnoludów, którzy w latach swej tułaczki dotarli do Gondoru. Jako chłopiec Boromir uwielbiał słuchać historii o dawnych bitwach, jakie ze sobą przynieśli krasnoludzcy tułacze, a które po latach powtarzali sami Gondorczycy oraz gorliwie podziwiał ich kunszt, ilekroć widział oręż wykuty ich rękoma. Gimli pod wieloma względami był jak on sam - gotów do walki, do śmiechu i do picia. Nim dotarli do bramy Morii zrodziła się między nimi nić zrozumienia, która nabrała na silę, gdy znaleźli się przy grobie Balina - samozwańczego władcy tego ponurego miejsca, jak i bliskiego krewnego krasnoluda. Dlatego jego ciepłe powitanie na progu Ereboru dodało Boromirowi nowych sił.
Oficjalnym królem Ereboru był Thorin, syn Thraina, zwany też Dębową Tarczą, lecz w jego imieniu władzę sprawował Fili, najstarszy z siostrzeńców władcy. Ten miał nietypowe dla krasnoludów złote włosy i brodę oraz oczy nad wiek dojrzałe. Boromir od razu zapałał do niego sympatią, bo w regencie kryło się coś znajomego, coś co przypominało mu o Faramirze. Cicha, spokojna natura i wewnętrzna siła, która zaskakująco dobrze współdziałała z entuzjazmem i humorem jego młodszego brata. Kili miał ciemne włosy i choć od dawna uchodził za dorosłego krasnoluda, jego broda nie należała do najdłuższych ani imponujących. Boromir wiedział, że nie wypadało poruszać tego tematu, zwłaszcza gdy pobliskie miasto Dale huczało od różnych żartów na temat żałosnej brody najmłodszego siostrzeńca króla jak i plotek o oficjalnym władcy. Cokolwiek by nie mówiono o rodzinie królewskiej Ereboru, Boromir szybko polubił książęta. Widać niezależnie od rasy, podobne doświadczenie braterstwa łączyło osoby równie mocno, co przeżyte trudy wyprawy. Z Thorinem, poza jego rodziną, mało kto wydawał się być czymś złączonym.
Jednak Boromir nie miał czasu rozmyślać nad zachowaniem króla, ani nad plotkami z Dale. Jego czas upływał szybko, podzielony na dni pełne rozmów i dyplomacji oraz noce hucznych zabaw. Krasnoludowie bawili się inaczej niż elfowie - hałasowali i śmiali się gromko, wypełniając wnętrze Samotnej Góry wibrującym życiem. I chociaż Boromir miał w sobie dawną krew Numeronu pomieszaną z elfim dziedzictwem, o wiele łatwiej było mu odnaleźć się w Erebor, królestwie krasnoludów niż w jakimkolwiek domu elfów. Właśnie dlatego, że był tak odmienny od swego ojca, brata i króla - jak to wytknął mu niegdyś Saruman. Boromir starał się być ostrożny wobec słów Istariego, lecz nie mógł zaprzeczyć, że jego wiedza i umiejętności okazały się wielce przydatne na przełomie ostatnich lat. Zwłaszcza, jeśli chodziło o krasnoludy. Po tylu przedziwnych przygodach nie powinien być zaskoczony faktem, że czarodzieje pokroju Sarumana i Gandalfa byli starsi niż świat, lecz nadal czuł się oszołomiony wiedzą, że Pan Isengardu uczył się pod okiem samego Aule. Valara, który osobiście stworzył krasnoludów. Od Sarumana dowiedział się także wiele mniej przyjemnych rzeczy na temat ich waśni z elfami, oraz o licznych uprzedzeniach wobec ich rasy.
Nim się spostrzegł, każdą wolną chwilę spędzał z Gimlim i książętami. Oprowadzali go po Erebor snując opowieści o dawnej chwale ich miasta, jak i potyczce ze smokiem, a Boromir dał się wieść ich barwnym opowieścią. Oczy Gimliego iskrzyły, jakby na powrót stał się dzieckiem zasłuchanym w ojcowskie relacje z wyprawy przeciw Smaugowi. Fili na moment tracił fasadę kamiennego spokoju, gdy śmiał się z wygłupów brata, który to widocznie postanowił korzystać z każdej chwili wolności od obowiązków.
O ile Erebor był miejscem pięknym i przesyconym życiem, pobliskie Dale wypełniał hałas szczęśliwych mieszkańców i bogatych kupców. Boromir do ludzkiego miasta wyruszał tylko z Gimlim.
- Fili i Kili chętnie by poszli z nami - zapewnił go krasnolud, choć jego oczy iskrzyły się ze źle skrywaną irytacją - ale sam wiesz, jak to jest. Trudno uciec przed niechcianą uwagą, gdy jest się z królewskiej rodziny.
Boromir nie pochodził z takowej, lecz nim pojawił się Aragorn ród namiestników był wtedy najważniejszym rodem Gondoru. Doskonale rozumiał presję bycia idealnym, choć też nigdy nie musiał martwić się samowolnymi wypadami na niższe kręgi Minas Tirith. Wszyscy wiedzieli czyim był synem, lecz nikogo nie dziwiło, że bawił się z synami prostych ludzi. Z chłopcami, którzy niedługo później stali się żołnierzami walczącymi u jego boku podczas licznych kampanii.
- Kili brzmiał, jakbyście w trójkę wychowywali się pośród zwykłych krasnoludów i ludzi. Czy Dale jest takie inne od Niebieskich Gór?
Gimli na moment zasępił się, co zmartwiło człowieka. Odkąd znał krasnoluda, ten rzadko kiedy pozwalał, aby złe myśli zaćmiły jego umysł.
- Chodzi o smoka? O Bitwę Pięciu Armii? - Boromir nachylił się ku przyjacielowi i ledwo słyszalnym szeptem dodał - O... chorobę złota?
Na ostatnie słowa oczy Gimliego rozszerzyły się w niemym szoku. Ponuro skinął głową na potwierdzenie i nagle przyjemny harmider miasta wydał się być nieznośnie głośny.
- Następnym razem zwiedzimy Dale - Boromir zaproponował, czując się przytłoczonym wesołymi śmiechami nieświadomych przechodniów i okrzykami kupców. Obaj potrzebowali uciec z tego miejsca pełnego głosów i przykrych szeptów. Gimli od razu skorzystał ze sposobności, ujął przyjaciela za ramię i szybko wyprowadził poza granice miasta.
Komnata Boromira zapewniała im schronienie przed ciekawskimi spojrzeniami i złowrogim szeptem, który zalegał w kątach Dale i wędrował z ludźmi do najbliższych osad. Zanim w ogóle dotarł do granic Ereboru, już słyszał przyciszone głosy o królu ogarniętym chorobą złota. Czyż nie dlatego władzę sprawował jego siostrzeniec? Boromir za dobrze znał brzemienny ciężar chwili szaleństwa. I choć uchodził za bohatera, wiedział, że i za nim podążały nieprzyjemne szepty. Przecież był więźniem orków i Sarumana. Jak uszedł z życiem? Czemu oszczędzili go? Co takiego stało się pod Amon Hen?
Boromir był gotów wyznać światu prawdę, lecz powstrzymał go Frodo. Bo jeśli on się przyzna, że pierścień nim zawładnął, hobbit będzie musiał przyznać się do własnej słabości. Nawet on odczuł siłę Saurona i uległ jej w ostateczności... Żaden z nich nie był gotów na nowe brzemię nieprzyjemnej prawdy.
Gimli nie odstępował go na krok, zaś niedługo po ich powrocie dołączyli do nich książęta, a wraz z nimi zapas alkoholu. Do tej pory ich rozmowy wodziły między wspólnym interesem dwóch królestw, a beztroskim śmiechem. Dziś po raz pierwszy Boromir usłyszał przemilczaną część historii odzyskania Ereboru - tą pełną szaleństwa i bólu zdrady, bezsilności wobec choroby umysłu. Nie wiedział, co skłoniło siostrzeńców króla do zaufania mu, ale odpowiedział szczerością na szczerość. Nawet po latach z trudem przyszło mu opowiedzieć o pierścieniu i jego podszeptach, o tym jak bardzo pragnął uratować swój dom przed nieodwracalną pożogą - o cieniu, w którym żył od dziecka.
- Nikt tego nie mówi na głos, ale my wiemy - zaczął Fili zduszonym od emocji głosem - że oni wszyscy sądzą, że Thorin w każdej chwili zacznie zachowywać się jak szaleniec. Nie tylko przez wydarzenia związane z bitwą, ale... cóż, nasza rodzina jest trochę pechowa pod tym względem.
- Ale Thorin nie jest szalony! - zapewnił gorliwie Kili. - On po prostu sądzi, że...
- Nie jest wystarczająco silny, by być władcą? - Boromir dokończył za niego, choć słowa z trudem przeszły mu przez gardło. Za dobrze znał to uczucie zwątpienia we własne siły. Tyle dobrego, że z powrotem króla, był tylko następcą namiestnika. Pełnia odpowiedzialności za Gondor od koronacji Aragorna leżała teraz na królewskich barkach.
- Rozumiesz to, prawda - Fili bardziej stwierdził niż zapytał, lecz mimo to Boromir przytaknął mu ponuro. Coś się zmieniło w książętach, jakby jakaś ulga wypogodziła ich oblicza.
Gimli odchrząknął.
- Odkąd Thorin dowiedział się o śmierci Balina, jeszcze bardziej wycofał się z życia politycznego. Oczywiście, nadal bierze udział w spotkaniach rady i podejmuje znaczące decyzje, ale o wiele trudniej jest go wyciągnąć na jakiekolwiek publiczne przyjęcia.
- Balin był mu bliski? - Boromir domyślił się, przypominając sobie strzępy rozmów z Gimlim, nim przekroczyli przeklęty próg Morii. Wspomnienie rozpaczy krasnoluda gdy zobaczył biały grób krewniaka do dziś były żywe w jego pamięci.
- Byli dalszymi kuzynami, lecz Balin przez lata opiekował się i uczył Thorina, nawet nim Erebor został zaatakowany przez Smauga - wyjaśnił Fili. - Był przy nim, gdy nasz pradziadek zapadł na chorobę złota, gdy ocaleni z pożogi tułali się po świecie i gdy Thorin ruszył na samobójczą misję odzyskania naszego domu.
- Jest jeszcze mój ojciec Gloin - dodał cicho Gimli - ale i on opłakuje swego brata i przyjaciół. Dwalin, młodszy brat Balina, nie jest w lepszym stanie. Wszyscy mocno przeżyli to, co spotkało naszych krewniaków w Morii.
- A bez doradztwa Balina, Thorin nie czuje się na siłach, by dalej oficjalnie rządzić - Kili nie spojrzał na Boromira, tylko skubał nić ze swej pięknie haftowanej tuniki.
Gondorczyk czuł się oszołomiony tym nagłym zwierzeniem. Przymknął oczy.
- To dlatego unikacie Dale?
Odpowiedziała mu ponura cisza, którą w końcu przerwał Fili.
- Po bitwie nasz krewniak, Dain, pełnił rolę regenta, gdy nasz wuj był zbyt ciężko ranny. To głównie dzięki niemu udało się ustabilizować relacje między nami, ludźmi, a elfami. Erebor pomału wraca do swej dawnej świetności, lecz niektórzy nadal pamiętają o rządach naszego pradziadka, obwiniając jego manię złota o ściągnięcie smoka. A Thorin... cóż, gdy tylko znalazł się wewnątrz góry, nie zaczął najlepiej swych rządów. Przez lata udało nam się poprawić reputacje krasnoludów, lecz nadal wiele osób widzi nas jako...
- Żebraków lub złodziei - mruknął złowrogo Kili.
- Większość tutejszych ludzi nie żywi do nas samych nienawiści - Fili kontynuował nie zwracając uwagi na brzydki grymas na twarzy brata. - Zresztą zawsze mieliśmy dobre relacje z rodziną Barda, pierwszego króla odrodzonego Dale.
- Ale mimo to rozpuszczają o was pogłoski?
- Głównie o Thorinie - niechętnie przyznał Gimli.
- A to, co mówią o Gimli albo o Kili nie pochodzi tylko od ludzi - na słowa brata Kili zarumienił się ze wstydu, zaś Gimli posłał wyzywające spojrzenie w stronę Boromira i swoich krewniaków.
- Chodzi o twoją przyjaźń z Legolasem? - Gondorczyk z niedowierzaniem zapytał, choć nie potrzebował odpowiedzi. Spojrzenie krasnoluda było ostre jak ostrze topora.
- Gimli, twoi rodacy gnębią cię przez to?
Krasnolud otworzył już usta w odpowiedzi, ale w końcu tylko machnął dłonią, niby od niechcenia. Boromir znał go za dobrze, by nie zauważyć jak bardzo starał się ukryć swoją złość.
- Niektórych przyjaźni nie da sie wytłumaczyć postronnym. To tak samo z hobbitami, wiesz? Ile osób nie było zaskoczonych, gdy Pippin okazał się twoim przyjacielem?
Boromir wiedział, że Pippin wywołał swoją osobą niezwykłe zainteresowanie, ale w końcu hobbici w Gondorze uchodzili za niemal mityczne kreatury. Większym szokiem był fakt, że taka rasa istnieje naprawdę aniżeli ich przyjaźń. Uwagę tą zachował dla siebie.
- Wiedziałem, że elfowie i krasnoludy nie mają najlepszych relacji, ale nie jesteś chyba jedynym, który kiedykolwiek zaprzyjaźnił się z elfem, prawda?
Gimli i Fili uśmiechnęli się chytrze. Być może była to wina alkoholu, być może zażenowania, gdy Kili nagle nabrał rumieńców.
- Tauriel i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi - zarzekał się najmłodszy książę, a Boromir niespodziewanie przypomniał sobie wszystkie żarty zasłyszane w Dale na jego temat. Za krótka broda na krasnoluda w jego wieku, za bardzo wysoki, za mało męski, za bardzo zapatrzony w łuk zamiast w topór, za bardzo zapatrzony w elfy. Czy dlatego był obiektem tak wielu drwin, bo przyjaźnił się z elfką? Czy Gimli teraz borykał się z podobnym ciężarem, bo trudy niebezpiecznej wyprawy zbliżyły go do Legolasa?
Boromir na moment zapowietrzył się z rodzącego gniewu. Był synem namiestnika i za dobrze znał okrucieństwo pogłosek i żartów opowiadanych sobie po cichu i za plecami. O ile te skierowane w niego mógł ignorować, szydzenie z jego rodziny lub przyjaciół traktował bardzo osobiście. Na krótki ułamek sekundy zobaczył spojrzenie Filiego. Kryło się w nim zrozumienie, pomieszane z ostrożnością.
- Nie musisz się o nas martwić, lordzie Boromirze, jesteśmy już dużymi chłopcami - zapewnił go najstarszy siostrzeniec króla, a coś w jego głosie brzmiało zarówno karcąco, jak i z prawdziwą serdecznością. Jakby sam Fili nie wiedział, czy powinien czuć się źle, że kogoś dużo młodszego burzy ich niedola czy wręcz powinien się cieszyć, że może komuś wyznać swoje troski i nie być ocenianym. Boromir doskonale rozumiał to uczucie. Nie był wszak nadopiekuńczy wobec nich, bo krasnoludowie tego nie potrzebowali - hobbici już dawno mu udowodnili, że mały nie znaczy bezbronny, ale było coś w braciach co przywodziło mu na myśl Merry'ego i Pippina. Wzbudzili w nim sympatię od pierwszego spotkania, tak samo jak Gimli zainteresował go na początku wyprawy.
Wieczorem znów urządzono przyjęcie, które trwało do późnej godziny. Jeśli Boromir, Gimli i książęta wypili za dużo wina tej nocy, nikt tego nie komentował. Ani tego, że w czwórkę wylądowali w jego komnacie i jeszcze do samego rana rozmawiali o wszystkim i o niczym, upojeni winem oraz swoim wspólnym towarzystwem.
fili,
gimli,
au,
władca pierścieni,
erebor,
fanfiction,
kili,
lord of the rings,
boromir