czyli fanfik
tytuł - Fortissimo
pairing - Yoko/Ohkura
rating - pg13
gatunek - jakiś crack
...kiedy wyjeżdżałam z Torunia obiecałyśmy sobie z
yuaelt po fiku. Ona pisze matsushige a ja miałam napisać ohkuyoko.... yokurę... jest imię dla tego pairingu? XD mniejsze, fik jest i bynajmniej nie spodziewajcie sie tam głębi fabularnej... nie jestem z niego dumna TT ale momentami nawet śmieszne chyba xD;;;
klucze do fabuły - host club, błoto i
ten klip - Hej Tadayoshi...
- Tak? - Ohkura podniósł głowę znad sterty szklanek i kieliszków do umycia. - Co się stało, Naoya-kun?
- Przygładź włosy. - mężczyzna, który go zagadnął, oparł się o kontuar i uśmiechnął szeroko - Ktoś właśnie poprosił, byś dotrzymał mu towarzystwa.
Tacchon z wrażenia prawie upuścił szklankę.
- Naprawdę?!
- Naprawdę, naprawdę. Pospiesz się.
Ohkura wytarł ręce i odruchowo poprawił grzywkę.
"Nie ma się czym denerwować." - powtarzał sobie w myślach - "Jakaś kobieta chce ze mną rozmawiać, poflirtować, napić się i jeszcze za to płacić. Dam sobie radę, jestem przecież cool."
Odsapnął.
- Która to? - spytał. Naoya-kun zachichotał.
- Nie rozumiesz... To jest ON.
Wskazał na jeden ze stolików przy którym siedział odwrócony plecami mężczyzna. Tacchon poczuł, że robi mu się słabo.
- No dalej! - Naoya klepnął go w łopatkę - Potem powiesz jak było.
Ohkura powstrzymał się przed chęcią natychmiastowej ucieczki. Już nawet powtarzanie sobie, że jest cool nie pomagało. Idąc do stolika przeklinał pomysł szybkiego zarobienia akurat w ten sposób.
"Powinienem iść na sprzątaczkę do muzeum... albo na budowę... albo..."
- Dobry wieczór. - powiedział stając przy stoliku - Przepraszam, że kazałem na siebie cze... - słowa uwięzły mu w gardle.
Na kanapie przed nim siedział Yoko i uśmiechał się od ucha do ucha.
- Woooo! To naprawdę ty! - zawołał - Nie mogłem uwierzyć, kiedy zobaczyłem twoje zdjęcie przy wejściu! Skąd w ogóle...!
Tacchon zasłonił mu usta dłonią.
- Cicho bądź - wysyczał - Skąd się tu wziąłeś?
- To ja chciałem o to zapytać. - Yoko uwolnił się szybko, ale posłusznie zniżył głos - Przechodziłem sobie akurat. Nigdy nie byłem w host clubie i postanowiłem zajrzeć. Pomyślałem, że będzie zabawnie no i rzeczywiście jest... - zrobił znaczącą pauzę - Długo tu pracujesz, tak w tajemnicy przed nami?
- Trzy dni. - mruknął Tacchon odruchowo nalewając Yu drinka.
- Ale dlaczego? - inwigilował dalej Yokoyama również odruchowo sięgając po szklankę - Chyba nie zaciągnąłeś długów u jakiegoś yakuzy... Dlaczego robisz taką minę? Naprawdę zaciągnąłeś dług u yakuzy?!!
- Zamknij się! Na litość boską... - Ohkura nerwowo splótł palce - Poszliśmy z Subaru do salonu pachinko i ... przegrałem całą pensję.
Yoko zachłysnął się drinkiem.
- Całą?
Tacchon posępnie pokiwał głową.
Zapadła cisza.
- Nalej mi jeszcze...
Yoko naprawdę się przejął.
Sytuacja wyglądała poważnie. Ohkura nie dość, że przepuścił całą miesięczną wypłatę, to jeszcze musiał oddać 200 tysięcy jenów, które stracił próbując odegrać się w pokera. Był zdesperowany. Yoko to rozumiał. W pierwszej chwili chciał przylać Subaru, potem tamtym gangsterom, potem samemu Ohkurze, aż wreszcie wszystkim dookoła.
- Jak mogłeś być taki głupi?! - powtarzał - Ale nie martw się... Ja ci pomogę.
Ohkura westchnął.
- Myślę, że nie powinieneś już pić. - stwierdził lakonicznie - Chyba, że twoja pomoc ma polegać na wpędzeniu się w długi dla towarzystwa. Ten drink kosztował cię 70 tysięcy.
- Nie matrw ... Znaczy nie martw się mówię! - Yu uderzył szklanką w stół - Wymyślę coś. Mógłbyś na przykład zatrudnić się na farmie. Wśród zwierzątek. Miałbyś od razu dach nad głową i jedzenie. Johnny mógłby nam załatwić taki cykliczny program, wiesz... Reality show.
Ohkura długo patrzył na niego bez słowa.
- Zamówię ci taksówkę...
- Stary Johnny farmę miał! - śpiewał na całe gardło Yokoyama kiedy Tadayoshi wsadzał go do taksówki - Śpiewaj ze mną Ohkura! Iya iya o~~! Na tej farmie kanjanów miał! - zaczął gmerać przy mankiecie Ohkury - O boże, jak ślicznie by ci było w takich drelichowych ogrodniczkach...
- Tak tak... - Ohkura skoncentrował się na podaniu kierowcy adresu, na który miał dostarczyć Yoko.
Yu nie pamiętał jak dostał się do domu, ani kto zapakował go do łóżka. Pamiętał za to swój sen.
W tym śnie Ohkura kopał studnię. Każde uderzenie łopaty rozbijało Yokoyamie czaszkę. Chciał powiedzieć, by Tacchon przestał, ale z drugiej strony tak bardzo chciało mu się pić, że tylko patrzył, pojękując cicho. Strużki potu ściekały Ohkurze po szyi i ramionach znacząc ślady na pokrywającym go pyle.
Yoko chciał pić. Czuł nieprzyjemną lepkość w ustach i pieczenie w gardle. Jeszcze chwila...
I nagle pojawiła się woda.
Ohkura jednak nie chciał go przepuścić, dlatego Yoko musiał walczyć. Pchnął Tadayoshiego i obaj potoczyli się w błoto szarpiąc się zapamiętale za koszulki i włosy, wciskając pięści w twarze, a nawet gryząc.
Yoko zapomniał, że chciało mu się pić, teraz chciał tylko kontynuować tę walkę, dziwnie sprawiającą mu radość.
Obudził się z potężnym kacem i jeszcze większą erekcją. Sam nie wiedział, co go bardziej zawstydziło. Nie mógł jednak wybić sobie z głowy tego snu. Nie mógł wybić sobie z głowy Ohkury, ani myśli, że na jawie to byłoby jeszcze bardziej ekscytujące. Jeszcze bardziej perwersyjne. Pył, pot i łzy... Aż się wzdrygnął.
Yoko był z natury nieśmiały. Co prawda o takiej przypadłości łatwo zapomnieć, zwłaszcza jeśli pracuje się z ludźmi z którymi on pracował, albo przebywa w towarzystwie popaprańców pokroju Aiby. Jednak zawsze istnieją pewne granice. Postanowił, że nigdy nie powie Ohkurze o tym śnie, chyba spaliłby się ze wstydu. Ale może przecież zasugerować... I to nawet nie samemu Ohkurze...
W głowie Yokoyamy zaczął krystalizować się PLAN. A im dłużej o tym myślał, tym uśmiech na jego twarzy stawał się szerszy i szerszy.
Chłopak sięgnął po komórkę i wybrał numer gorącej linii do Johnny'ego.
Życie Ohkury zaczęło toczyć się dziwnym rytmem. W dzień zajmowały go nagrania do nowego singla, próby ciągnęły się godzinami. Noce zaś spędzał w klubie obdzielając uśmiechami każdego, kto się nawinął. Sypiał niewiele, a jego głównym pokarmem były alkohol i kawa - niezbyt zdrowa kombinacja. Wszystko przyprawione solidną dawką niekończącego się kaca. Ohkura sam nie wiedział, jakim cudem ciągle ma na to wszystko siłę. Wytłumaczeniem mógł być fakt, że cały czas jest w kwiecie wieku. Kwiat ten, Tacchon nie mógł uciec od tego przeczucia, wiądł w zastraszającym tempie. Pewnie było, że albo się wreszcie wyśpi, albo padnie w najmniej odpowiednim momencie.
Na szczęście dług zniknął. Zaczynało już nawet wystarczać na zwykłe rachunki. Ohkura nie wiedział w jaki sposób udało mu się zarobić tak dużo w tak krótkim czasie. Host club w którym się zatrudnił należał co prawda do tych najbardziej ekskluzywnych, ale Tacchon specjalnie się nie udzielał, no i, jakby nie patrzeć, był tu tylko chwilowo. Takie myśli nachodziły go za każdym razem, kiedy odbierał (zawsze wypchaną) kopertę z wypłatą.
- Nie rób takiej niedowierzającej miny - powtarzał Naoya-kun - Zapracowałeś sobie na to.
Za każdym razem serce Ohkury przepełniała wdzięczność. Naoya-kun był dobrym kolegą. Ostatecznie to dzięki niemu Ohkura znalazł pracę na tak dobrych warunkach. Czasem był najbardziej upierdliwym człowiekiem pod słońcem, ale przecież by go nie okłamał.
- Idzie ku dobremu. Idzie ku dobremu. - powtarzał pod nosem Tacchon ku zdziwieniu pozostałych Kanjanów. Tylko Yoko go rozumiał.
Yokoyama w ogóle był zadziwiający. Robił wszystko, co tylko mógł, by odciążyć Ohkurę. Nawet odbierał go nad ranem i wiózł do domu. A na pytanie "dlaczego?" tylko uśmiechał się wieloznacznie.
- Nie możesz traktować tego jako przyjacielskiej przysługi? Tak po prostu?
- Nic się nie dzieje tak po prostu. - odparował Tacchon siląc się na mentorski ton. Tamtej nocy urządzili zawodu w piciu szampana na czas; cały świat falował na pomarańczowo i niebiesko. - Na pewno masz w tym jakieś cel.
Yu zezował na niego chwilę.
- No dobrze, mam w tym swój mroczny plan. - powiedział wreszcie. Ten jego głosu dziwnie wrył się Ohkurze w pamięć i chłopak jakoś nie mógł przestać o tym myśleć.
Tak to się toczyło, dzień za dniem aż wreszcie Tadayoshi stwierdził, że ma za co kupić jedzenie. Kiedy przeliczał zawartość portfela łzy szczęścia napłynęły mu do oczu. Już nie musiał zabawiać obcych kobiet i wyłudzać od nich pieniędzy. To znaczy nie bezpośrednio. Znów będzie pełnoetatowym johnnysem. A następnego dnia była niedziela i miał wolne! Ah szczęście.
Prawie rzucił się na szyję czekającemu na parkingu Yokoyamie.
- Jestem wolny! - zawołał. - Nareszcie się wyśpię i najem za własne pieniądze.
- A ja ci kupiłem śniadanie... - Yoko pomachał reklamówką.
Tadayoshi roześmiał się.
- To też część tego twojego mrocznego planu? - spytał.
- Oczywiście, jak wszystko. - Yoko zakręcił torbą - Wsiadasz?
Ohkura kiwnął głową.
Milczeli całą drogę. Yoko był przekonany, że jego pasażer zasnął, po raz pierwszy od wielu dni naprawdę spokojnie. Ale Ohkura nie spal, nieprzerwanie patrzył na Yu spod przymkniętych powiek, a w jego niezbyt przytomnym umyśle tańczyły dziwne myśli. Kiedy Yoko nachylił się nad nim, Ohkura wyciągnął szyję i bezmyślnie cmoknął niczego nie spodziewające się usta, by po chwili, jeszcze szybciej, odsunąć się. Yoko zamarł.
- Co ty wyprawiasz?! - zawołał wreszcie.
- Nie wiem... - Tadayoshi zasłonił sobie twarz dłonią - Jakoś tak. Nie, zapomnij o tym!
- Kto powiedział, że chcę zapomnieć?! Ale jak już chcesz mi dziękować w ten sposób, to mógłbyś się bardziej postarać...
Ohkura nie zdążył nawet zapytać, co tamten ma na myśli. Zresztą, odkrył to bardzo szybko dławiąc się kolejnym, bynajmniej nie delikatnym pocałunkiem jakim obdarzył go Yoko.
Zastanawiał się potem co ich napadło I na dodatek w miejscu publicznym! Po Yoko można się było tego spodziewać, ale on, Ohkura jest człowiekiem spokojnym i nie lubi szaleć... O nie, kłamałby sam przed sobą! Zrobił tak jak chciał, wszystko od początku do końca. I nawet Yoko, który teoretycznie powinien wyznaczać tempo, ledwo za nim nadążał. Sam Yokoyama przez długi czas potem nie mógł myśleć o swoim samochodzie inaczej jak o synonimie sokowirówki.
- Takie rzeczy... powinny być... zabronione - wydyszał w pewnym momencie.
- Myślę, że są - odparł bezwstydnie Tadayoshi mrużąc oczy.
Obaj zgodzili się potem, że to co się stało, było złe. Ale żaden z nich nie żałował. Yoko zapomniał nawet o swoim wielkim błotnym planie.
Ale Johnny nie zapomniał.
Kiedy kilka dni później Ohkura przyjechał na nagranie Jani-Ben spotkała go niespodzianka. Studio tak się zmieniło odkąd był tu ostatni raz, aż cofnął się przy wejściu, by sprawdzić, czy dobrze trafił. Przede wszystkim pojawiły się wysokie platformy obwieszone płachtami grubej, kolorowej folii. Kanjany stały na szczycie jednej z nich,
- No, wreszcie jesteś! - zawołał Yassu i pomachał do Tacchona - Chodź tu, bo czekamy.
Ohkura wspiął się po drabince.
- Co się dzieje? - spytał rozglądając się niepewnie.
- Mamy dzisiaj odcinek specjalny - walki w błocie. - odparł Maru wskazując na wielki basen poniżej - Właśnie losowaliśmy, kto będzie walczył z Yoko...
Ohkura spojrzał w dół, gdzie Yoko sprawdzał jakość błota. Starał się wyglądać niefrasobliwie, ale minę miał bardzo niewyraźną.
- No i na kogo wypadło? - spytał Tadayoshi.
- Na ciebie! - Ryo poklepał go po twarzy - Gratulacje!
- Co? Zaraz, ja się nie zgadzam!.. - wymamrotał Ohkura trąc policzek - To takie... śliskie.
Pozostałe Kanjany nie przejęły się jego oporami, tylko z premedytacją wepchnęły do basenu wprost w rozpostarte ramiona Yoko. Tacchon spróbował utrzymać równowagę, ale nogi rozjeżdżały mu się uparcie.
- To takie głupie... - wymamrotał - Kto to w ogóle wymyślił?
- Daj spokój... - również szeptem odparł Yoko - To dobre dla cery. Poza tym... - urwał i bez ostrzeżenia podciął Ohkurę, tak że zaskoczony chłopak zupełnie stracił równowagę i runął na kolana a potem na wznak - Poza tym... - Nachylił się nad nim uśmiechając się z desperacją. - Obiecałem Johnny'emu dużą oglądalność, wiec lepiej się staraj.
Ohkura przełknął.
- Nie rozumiem...
- Widzisz, Johnny obiecał wyciągnąć cię z długów, a w zamian... - Yoko urwał uświadamiając sobie, że właśnie idiotycznie się wygadał. - Tak, to był mój mroczny plan - dodał. I tak nie miał już nic do stracenia. W oczach Ohkury pojawiło się pytanie, a potem błysk zrozumienia.
- A więc to wszystko było ukartowane...? - podniósł się z trudem.
- O czym oni rozmawiają? - spytał Hina - Nic nie słyszę.
- Nie mam pojęcia, ale dyskusja wygląda na zażartą - zachichotał Yassu.
- Pewnie się obrażają dla rozgrzewki. - rzucił Ryo.
- Wykorzystałeś mnie, draniu! - Tacchon wcisnął twarz Yoko w błoto - A ja myślałem, że... myślałem, że...
- To zupełnie co innego! - Zabulgotał Yu wyrywając się, choć z trudem, z uchwytu. - Sam zacząłeś, a teraz masz do mnie pretensję?
Ohkura oblał się palącym rumieńcem aż po wysmarowane błotem obojczyki.
- Czyżbyś nagle zaczął żałować?
- Nie...
- No widzisz? - Yoko rozpromienił się - I nawet nauczyłeś się kilku nowych rzeczy!
Tacchon wyciągnął rękę i złapał go za pasek.
- Zaraz ja cię... nauczę. - wysapał ciągnąć brutalnie. Yoko wrzasnął.
Tym czasem reszta Kanjani stała nad nimi z założonymi rękami i obserwowała w skupieniu rozwój wypadków. Jak na komendę wszyscy przechylili głowy odrobinę w lewo, a potem bardzo w prawo.
Pierwszy odezwał się kamerzysta.
- Czy oni... Czy oni na pewno walczą? - spytał niezbyt pewnym głosem.
- Nie mam pojęcia... - odparł ostrożnie Subaru mrużąc oczy - Ale na pewno się wczuli.
- ...Będziemy mieć wysoką oglądalność - skwitował Ryo.