[Pl] Post specjalny na RPa mojego i shynishyshallow!

Apr 19, 2010 17:08

[No tak więc tutaj z Shyni prowadzimy naszego super mega IchiBya RPa. Zapraszamy ^^]

pairing: bya/ichi, character: kuchiki byakuya, type: rp, anime: bleach, character: kurosaki ichigo

Leave a comment

shynishyshallow April 19 2010, 15:35:20 UTC
Wszystko mnie boli. Albo powinno boleć. Nie wiem, nie jestem w stanie sprecyzować, co się dzieje z moim ciałem. Czuję odurzający odór zakrzepłej krwi, swojej, przyjaciół, wrogów. Pod powiekami i w nozdrzach czuję drażniące drobinki opadającego po bitwie pyłu. Nawet nie próbuję się ruszyć; i tak bym pewnie nie mógł. Jestem wykończony i ledwo rejestruję rzeczywistość dokoła. Czuję jak moje ciało smagają nie trzymane w ryzach baty potężnych reiatsu shinigami, którzy miotają się wokół w chaosie, ale nie potrafię stwierdzić czy to przez to tak trudno mi oddychać. Nieważne. Czuję w prawej dłoni ciepłą, pewną rękojeść Zangetsu i wiem, że nie ma powodu do niepokoju. Pewnie bym się uśmiechnął, gdybym tylko zdołał wykrzesać z siebie choć trochę energii, by poruszyć jakimkolwiek mięśniem.

Czuję delikatne dłonie na moim ciele, silne, małe kobiece dłonie, z których sączy się ciepłe reiatsu wprost pod moją skórę. Chcę zaprotestować, bo przecież jest tak wielu innych, którzy potrzebuję medyka bardziej niż ja, ale zanim udaje mi się zmusić struny głosowe do pracy, już powoli zapadam w błogi sen.

Kiedy się budzę, wszystko jest zupełnie inne. Intensywne i niemal nie do zniesienia. Wszystko mnie boli, twarde kamienie uwierają w plecy, pył dalej drażni nozdrza, zgiełk nie ustaje, wręcz przeciwnie, czuję jakby hałas miał rozsadzić mi czaszkę. Kiedy próbuję przełknąć, gardło pali mnie niemiłosiernie i zaczynam kaszleć, co tylko powoduje więcej bólu.

A potem czuję delikatne, chłodne dłonie na moim czole, wygładzające i rozprostowujące moje zmarszczone brwi. Chyba słyszę głos - męski głos - ale nie potrafię rozpoznać ani sensu słów, ani właściciela. Mimo usilnych prób, ponownie tracę przytomność.

Reply

ganja_chan April 19 2010, 21:12:28 UTC
[ strasznie cliche mi to wyszlo... :( ]

Delikatnie wodzę palcami po linii jego brwi, zatrzymując się na moment na każdym załamaniu, rozprostowując je i wygładzając do skutku. Staram się cały czas mówić do niego, uspokajać go słowami pełnymi pewności siebie, wywoływać jego duszę z krainy ciemności. Głos mi wcale nie drży, powtarzam banalne słowa jak mantrę. W tym momencie tylko to mi pozostaje. Rany są już zasklepione, muszę czekać, muszę być przy nim, gdy się obudzi.

Jego głowa przekręca się o centymetr; jego powieki trzepoczą przez moment, kaszle sucho parę razy i znów opada bezwładnie na kamienie, na których go położono.

Łapię się na tym, że wstrzymałem oddech.

Dziwne, ale zgiełk dookoła gubi się po drodze między moimi uszami a umysłem. Ból i napięcie otępiają moje zmysły, nie dam rady wstać, nie mogę nawet pomóc medykom. Widzę bandaż na mojej lewej ręce i nie wiem, kiedy się tam znalazł. Straciłem już poczucie czasu. Ciągle nie mogę uwierzyć, że to już koniec tego koszmaru. Nikt nie rzuca się nikomu na szyję, świętując zwycięstwo. Minie czas, zanim opatrzymy rannych, pogrzebiemy bliskich, wyleczymy własne rany...

Ale gdyby nie on, zginęlibyśmy wszyscy.

Czuję dawno zapomniane uczucie mrowienia pod powiekami. Biorę głęboki wdech, wciągając z powietrzem kurz, ale tym razem to za mało, nie mogę opanować tego ogromu emocji, który we mnie wrze.

Pochylam się nad jego ciałem tak, jakbym się kłaniał, przytulam twarz do jego piersi, nie zważając na to, że czuć krwią, potem i kurzem. Zamykam oczy. Uśmiecham się. Nie pozwolę sobie zapłakać, bo nie mam kogo opłakiwać.

Ichigo. To już koniec. Już wszystko będzie dobrze.

Reply

shynishyshallow April 20 2010, 08:04:04 UTC
Następnym razem, kiedy się budzę, już nic mnie boli, chociaż wiem, że powinno, bo przepływ reiatsu w moim ciele jest nierówny, zakłócony i niemiarowy. Cuda morfiny.

Mimo, że moje ciało jest odurzone środkami przeciwbólowymi, moja dusza jest w stanie rozpoznać świat dokoła. Czuję znajome reiatsu krzątające się wokół, słyszę pomruk rozmów i szuranie butów o twardą nawierzchnię i w końcu, ze zdumienie rejestruję czyjąś bliską obecność. Ojciec? Rukia? Nie, nie, to reiatsu jest inne. Podoba mi się. Silne i opanowane, przynajmniej nie cieknie z właściciela jak z kranu i nie uderza o moją skórę.

Nie decyduję się otworzyć oczu, po prostu tak leżę, mimo że wiem, że powinienem chociaż zapytać "jak wielu?" Jeszcze nie wiem czy z końcówką "przeżyło", czy "straciliśmy", dlatego chyba nie potrafię się zmusić do otwarcia ust.

Więc poruszam ręką na oślep, uderzając lekko o - kolano? łokieć? - osoby obok. W sumie nie wiem dlaczego. Chyba tylko na przekór medykom, pewnie powiedzieli, że się nie ruszę przez następny miesiąc. Ale z drugiej strony, może właśnie miesiąc minął? Nie, chyba nie, zdążyliby mnie przenieść.

Mój umysł wędruje gdziekolwiek ma ochotę i już nawet nie staram się formować myśli. Trzymam się ciepłej osoby obok i w pokrętny sposób cieszę się z emitującego od niej ciepła - w końcu mogłem trafić na zimne i sztywne ciało.

Marszczę brwi. Nie chcę o tym myśleć. To, czego chcę się dowiedzieć, to gdzie są przyjaciele, ojciec. Może czas otworzyć oczy.

Syczę cicho, kiedy jasne światło dosłownie uderza w moje gałki oczne, próbując rozsadzić mi czaszkę. Czuję się jakbym miał zaraz zwymiotować i próbuję ostrzec osobę, siedzącą obok, żeby się odsunęła, ale jest już za późno. Przynajmniej starałem się przechylić w drugą stronę.

Reply

life_old_man April 20 2010, 16:56:37 UTC
[a jednak jestem mistrzem cliche ^^]

Gdy znów się porusza, nie mogę się powstrzymać od ponownego wstrzymania oddechu. Być może tym razem w końcu się zbudzi, myślę, gdy nagle jego ręka bezwiednie trafia na moją. Nie mogę się przemóc, by chwycić tę słabą jeszcze dłoń, ale gdy zaciska się na moim rękawie, a raczej tym, co z niego zostało… nie odsuwam się. Moje reiatsu przyjmuje jego dotyk, otula dłoń, ogrzewając ją.

Jego oczy obracają się pod zamkniętymi powiekami, brwi marszczą się w zwykłym grymasie. Mięśnie twarzy poruszają się krótko, jakby sprawdzając wszystkie jej funkcje, w końcu wydaje z siebie cichy pomruk, jakby skrajnego niezadowolenia.

Pragnę coś powiedzieć, ale nie wiem, co. Rzadko kiedy zdarza mi się taki brak słów.

W końcu chwytam pewnie dłoń zaciśniętą na moim rękawie, chcąc spleść jego palce z moimi, ale w tym momencie jego oczy otwierają się i…

Nic nie usprawiedliwia tego, że w nagłym ataku mdłości, wywołanym prawdopodobnie przez szok z powodu widoku światła, uczynił moje ubranie jeszcze brudniejszym. Cóż, przynajmniej wygląda na to, że odzyskał przytomność, teraz mogę przez chwilę odpocząć. To nic, że prawdopodobnie nie zarejestrował nawet mojej obecności.

To takie podobne do mnie, by w ostatniej chwili wycofać się z okazji, by pokazać swoje uczucia.

Gestem przywołuję do siebie medyka i pozostawiam mu dalszą opiekę nad nim, a sam wstaję i idę - nie, wlokę się, jestem zbyt zmęczony, by iść - w stronę najbliższego zaimprowizowanego namiotu, gdzie mogę spodziewać się jakiegoś czystego odzienia. Nie zniosę ani minuty dłużej w tym, które mam na sobie.

Po kilku krokach odwracam się, chcąc spojrzeć na Ichigo. Wygląda na to, że naprawdę się zbudził. Medyk oczyszcza jego twarz, rozmawia z nim, a ja czuję się dziwnie ze świadomością, że to ja mogłem być pierwszą osobą, którą zobaczył po przebudzeniu.

Reply

shynishyshallow April 20 2010, 18:28:17 UTC
Czuję rozczarowanie, kiedy po dojściu do siebie nie znajduję obok osoby, która do tej pory koło mnie czuwała, lecz medyka omywającego mi twarz i zmieniającego bandaż. Jednak dopiero kiedy upewniam się, że wszyscy wyszli z tej wojny może nie cali i zdrowi, ale żywi, pytam o osobę, która wezwała medyka.

- Kapitan Kuchiki - odpowiada mężczyzna z niewielkim zdziwieniem, dając mi jakieś pigułki i szklankę wody do popicia.

Staram się podnieść do pozycji siedzącej bardzo powoli, żeby znowu nie niepokoić żołądka, lecz kiedy słyszę odpowiedź, robię pauzę i patrzę na medyka z niedowierzaniem. Byakuya? Z jakiej racji?

Medyk wzrusza ramionami i ponagla mnie do wzięcia tabletek. Marszcząc brwi, biorę leki, popijam i oddaję szklankę. Patrzę jak mężczyzna odchodzi i zastanawiam się, co tu, do cholery, robił Byakuya. Fakt, reiatsu przy moim boku było znajome, ale przysiągłbym, że nasze relacje opierały się bardziej na niechętnej współpracy, a nie - przyjaźni aż do tego stopnia, aby czuwać przy rannym.

Omiatam wzrokiem okolicę - nigdzie ani śladu Byakuyi. No tak, zwymiotowałem na niego. Musi być wściekły. Czuję jak rumieniec zażenowania wypływa mi na policzki. Cóż, to chyba oznacza, że powracamy do starej, dobrej "niechętnej współpracy".

Potrząsam głową i powoli testuję swoje mięśnie. W sumie nie czuję się już tak źle, ale wolę być ostrożny. Może uda mi się podnieść. Dopiero wtedy zauważam, że nie mam na sobie mojego stroju, ale białe, szpitalne kimono. Nic w tym dziwnego, moje ubranie i tak pewnie było w strzępach.

Wstaję najostrożniej jak się da. Odczuwam dyskomfort, ale nie ból, mimo to jednak, wolę nie doprowadzić do otwarcia się ran. Robię kilka eksperymentalnych kroków zanim zaczynam swoją wędrówkę po pobojowisku, teraz zamienionym w polowy szpital. Chcę znaleźć przyjaciół, ale teren jest tak ogromny, że nie wiem, w którym kierunku iść i czuję się nieco zagubiony. Wybieram więc pierwszy - lepszy kierunek.

Reply

ganja_chan April 21 2010, 10:24:52 UTC
Jak przypuszczałem, bez trudu udaje mi się otrzymać ubranie na zmianę i miskę wody do obmycia się. Pierwszy raz w życiu naprawdę doceniam tak zwykły, prosty ubiór, jakim jest białe szpitalne kimono. W czarnym, przylepiającym się do skóry materiale nie było widać tych wszystkich ran i zadrapań, które nagle odkrywam, zmieniając ubranie. Ręka mnie boli, skóra piecze, a moje niegdyś zadbane włosy prawdopodobnie można już tylko ściąć.

Odkładam na stos brudnych szmat mój stary uniform, zabierając drogocenny szal i Senbonzakurę. Miecz jest cięższy niż zwykle (a może to tylko moje zmęczone dłonie?), a jego reiatsu zdaje się drzemać. Nie tylko Shinigami są wyczerpani po walce. Przekazuję Senbonzakurze ciche podziękowanie i przywiązuję miecz do pasa.

Postanawiam pomóc medykom. Na niewiele się zdam, kulejący i z niesprawną ręką, ale nie mogę trwać w bezczynności, gdy pozostali dwoją się i troją.

Wychylam głowę z namiotu i natychmiast ją cofam, odruchowo ograniczając moje reiatsu, by stało się niewykrywalne.

Kto mu pozwolił wstać? Nie powinien chodzić, nie może chodzić, jest przecież ranny, chyba najbardziej ranny z nas wszystkich! Powinien leżeć i regenerować siły, a nie kręcić się po pobojowisku...

Powinienem mu powiedzieć właśnie to, co pomyślałem, ale czuję się niezręcznie z myślą, że to właśnie ja, uważany za najbardziej nieczułą osobę w całym Seireitei, czuwałem przy nim, gdy był nieprzytomny.

Biorę wdech, by się uspokoić. Zachowuję się okropnie niedojrzale. Powinienem stanąć z nim twarzą w twarz i powściągliwie wyrazić radość.

Wychodzę z namiotu pod zwykłą maską obojętności.

Reply

shynishyshallow April 21 2010, 13:58:59 UTC
(Łoch, konfrontacja! :DD)

Mój krok jest bardzo wolny, nie jestem na tyle głupi, żeby próbować biegać dokoła, kiedy wciąż czuję szwy na całym ciele. Ale wiem, że gdybym miał leżeć bezwładnie choć o chwilę dłużej, to zwariowałbym.

Mrugam i przystaję, gdy zauważam Byakuyę, wychodzącego z namiotu. Uśmiecham się słabo i podchodzę bliżę. Wciąż mi strasznie głupio z powodu tego, co się stało przed chwilą i wiem, że wypadałoby przeprosić - a poza tym mam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej ponad lakoniczne fakty, które znam od medyka.

- Byakuya - mówię w ramach powitania.

Reply

ganja_chan April 22 2010, 15:39:40 UTC
- Kurosaki Ichigo. - odpowiadam tym samym tonem, co zwykle. Wstyd mi się przyznać, ale mam straszną ochotę podejść do niego i mocno go przytulić, jednak nie zdradzam się z tym. Przebaczyłem mu już ten niemiły incydent, który zmusił mnie do zmiany ubrania, mimo to nie widzę nic przeciwko temu, by Ichigo myślał odwrotnie.

Mój wzrok zatrzymuje się na jego poranionej klatce piersiowej i nie mogę zatrzymać myśli, że blizny są bardzo... atrakcyjne. Gdy sobie to uświadamiam, natychmiast odwracam wzrok.

- Cieszę się z twojego szybkiego powrotu do zdrowia. - dodaję tym samym tonem, mając nadzieję, że nie zauważył, w jaki sposób na niego patrzę.

Reply

shynishyshallow April 22 2010, 15:54:18 UTC
Mrugam ze zdziwieniem, po czym wykrzywiam usta w niezręcznym uśmiechu, lecz zaraz znów poważnieję. Ta nagła zmiana nastawienia do mnie nie jest czymś, o czym chciałbym teraz dyskutować, mam o wiele więcej ważniejszych pytań.

- Słuchaj, Byakuya - zaczynam, przysiadając na pobliskim głazie. Czuję się strasznie zmęczony, jakby chodził cały dzień po górach, a nie przeszedł zaledwie kilkanaście metrów. - Medyk nie miał czasu, a chcę wiedzieć, co się właściwie stało. Gdzie są wszyscy?

Mam nadzieję, że mnie nie spławi, nie widzę nikogo w okolicy, do kogo mógłbym się zwrócić. Co prawda wiem, że nikt z mi bliskich nie zginął, ale przecież nie o to do końca chodzi.

Reply

ganja_chan April 23 2010, 13:30:42 UTC
„A czy to ważne?”, chcę odpowiedzieć, ale zamiast tego zaczynam opowiadać mu to wszystko, co wiem. Zdaję sobie sprawę, że należą mu się te informacje, jednak chcę je przekazać lakonicznie, aby mieć to już za sobą. Opowiadam, jak po kolei pokonywaliśmy wrogów, ryzykując życiem. Jak na polu bitwy zaroiło się od leżących bezwładnie ciał i nikt nie wiedział, kto żyje, kto umarł i po której właściwie był stronie. Jak udało się zgładzić zdrajców, gdy Ichigo walczył ramię w ramię ze swoim ojcem i w końcu ujrzeliśmy koniec tej masakry.

- Zwyciężyliśmy. - podsumowuję, omiatając wzrokiem pobojowisko. Wciąż jeszcze wygrzebywano niektórych z gruzów. Jak dotychczas, wszyscy żyli, choć niektórzy, jak Hinamori i kapitan Ukitake, byli w stanie krytycznym.

Nic nie będzie już takie, jak dawniej.

Kątem oka widzę siedzącego Ichigo. Powinienem mu podziękować. Gdyby nie on, nic by po nas nie zostało. Kiedy będzie już po wszystkim, podziękuję mu godnie, jak należy się bohaterowi.

Reply

shynishyshallow April 23 2010, 13:43:33 UTC
Podążam wzrokiem za spojrzeniem Byakuyi i widzę pobojowisko, jakie widywałem na dokumentach historyczny i filmach o końcu świata.

- Zwyciężyliśmy... - powtarzam pod nosem ponuro. Wcale nie czuję się zwycięzcą, wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że wszyscy przegraliśmy, co do jednego. Podnoszę z powrotem wzrok na Byakuyę, wstając powoli. Kiwam głową w jego stronę w ramach podziękowania i zaczynam odchodzić, chociaż trochę chwieję się na nogach. Jestem potwornie zmęczony, fizycznie i psychicznie, jakbym żył ponad sto lat bez chwili wytchnienia czy snu.

Po chwili namysłu odwracam się jednak znów do Byakuyi. Chcę coś powiedzieć, ale w końcu rezygnuję i milczę. Chyba nawet nie mam już siły rozmawiać, zresztą o czym? To nie tak jakbyśmy mieli dużo wspólnych tematów.

Reply

ganja_chan April 25 2010, 17:19:43 UTC
[ah, teraz albo nigdy. Plot bunny oderwal mnie od nauki francuskiego i troche ciezko z pisaniem po polsku ;p]

Jestem zaskoczony jego milczeniem, chociaż przecież nie powinienem być. Nigdy nie rozmawialiśmy za dużo, a nawet jeśli, to nasze rozmowy nie wychodziły poza sprawy zawodowe. Myślałem jednak, że powie coś, co choć trochę podniesie mnie na duchu i że jednak w głębi duszy nie czuje on tego samego, co ja.

Jest smutny. Nie należy do osób, które często się uśmiechają, ale teraz smutek w jego oczach jest wręcz przejmujący. Wiem, co myśli. Myśli to samo, co ja.

Że ta bitwa to kropla w morzu, zaledwie początek tego chaosu, który nas jeszcze czeka…

Jednak ja jestem już tym zbyt zmęczony, by się nad tym zastanawiać. To nie jest na moje nerwy, jest mi już wszystko jedno.

Zanim odejdzie, podchodzę do niego i biorę go pod rękę.

Reply

shynishyshallow April 25 2010, 18:19:36 UTC
Czuję jak moje oczy rozszerzają się w zdumieniu, kiedy Byakuya łapie mnie za rękę.

- Co robisz? - pytam zdziwiony i zastanawiam się, co dokładnie wydarzyło się podczas tej bitwy, żeby tak nagle odmienić tego mężczyznę, bo przecież zawsze unikał kontaktu ze mną, nie mówiąc już o jakiejkolwiek formie fizycznego dotyku. Dosyć... intymnego, w dodatku.

Teraz, kiedy jest bliżej, czuję zapach świeżego ubrania, ale też gdzieś pod spodem zakrzepłą krew i wyschnięty pot. Nie wyczuwam natomiast zapachu wiśni i jest to niemałą niespodzianką, chociaż po chwili zastanowienia, dochodzę do wniosku, że głupotą byłoby oczekiwać czegoś takiego, bazując wyłącznie na postaci jego zanpakuto.

Widzę też jak strasznie jest zmęczony - tak jak ja, jak my wszyscy. Może dlatego właśnie go nie odpycham, a może po prostu dlatego, że to miłe uczucie, bliskość ciepłego ciała tuż obok.

Reply

ganja_chan April 26 2010, 06:36:53 UTC
Mówią, że wojna sprawia, że robi się rzeczy, których w innych okolicznościach nigdy by się nie zrobiło. Tak jest też ze mną. Uciszam rozsądek i pozwalam myślom płynąć.

Jego ramię jest silne i pewne, trzymam się go jakby było jedyną stałą rzeczą w tym zniszczonym, zmiennym świecie. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Od czasu Hisany nie miałem z nikim żadnej formy fizycznego kontaktu. Niemal zapomniałem, co oznacza czuć pod dłońmi ciepłe ciało.

- Chcę podziękować ci za to wszystko, co dla nas zrobiłeś. - mówię, choć wiem, jak śmiesznie brzmią te słowa wymawiane w obecnej sytuacji. Nie wiem, co mam mówić dalej. „Zmieniłeś moje zdanie o sobie”, „jestem ci wdzięczny”, „gdyby nie ty, zginęlibyśmy” brzmią jeszcze gorzej, niż poprzednie.

Dlatego opieram czoło na jego ramieniu, nie patrząc mu w oczy. Nie obchodzi mnie, co o mnie pomyśli. Gdybym nie zrobił tego kroku teraz, nie zrobiłbym go już nigdy.

Reply

shynishyshallow April 26 2010, 18:56:22 UTC
Moje zdziwienie rośnie wraz z każdym wypowiedzianym przez Byakuyę słowem - usłyszeć coś takiego od mężczyzny, który zawsze twierdził, że nie pasuję do jego, ich świata jest nie lada niespodzianką.

Śmieję się cicho pod nosem, po czym staram się uśmiechnąć.

- Nie ma za... - zaczynam mówić, ale przerywam zdanie przekleństwem, kiedy czuję jak nogi uginają się pode mną, a ja sam chwieję się niebezpiecznie i kurczowo łapię Byakuyę za ramię. Klnę po raz kolejny, kiedy rejestruję jak trudno utrzymać mi równowagę. Chyba za duży wysiłek. Pomimo, że nie znoszę tego uczucia bezwładności, rozumiem jednak jak moje ciało jest wyczerpane.

- Pomóż mi na materac - mamroczę pod nosem, zażenowany, że w ogóle muszę wypowiadać taką prośbę, ale zdaję sobie sprawę ze swojego obecnego stanu i wiem, że sam nie dam rady. Znam swoje ciało i jego możliwości.

Reply

life_old_man April 29 2010, 07:01:46 UTC
Gdy nogi się pod nim uginają, sam przez chwilę mam wrażenie, że upadnę. Chwytam go jednak pod ramiona, unoszę na tyle, na ile dam radę, i pół-prowadzę, pół-wlokę do najbliższego namiotu, tego samego, z którego wziąłem czyste ubranie.

Nie chcę wołać medyków, którzy są już wystarczająco zajęci. Dam sobie radę sam, tak jak zwykle czynię.

Wiedziałem, że nie powinien był wstawać. Jego ciało nadal jest za słabe, walka była ogromnym wysiłkiem. Głupotą ze strony medyka było pozwolenie mu na spacerowanie dookoła z niedomkniętymi ranami, które mogą się przecież same pootwierać…

Najdelikatniej, jak dam radę, kładę go na rozłożonym na ziemi materacu i klękam przy nim. Na szczęście nie wygląda na to, żeby jakaś rana się rozwarła, ale na wszelki wypadek przesuwam dłońmi po jego torsie, szukając bolących miejsc i luzu w bandażach.

Reply


Leave a comment

Up