Wiecie, co jest najgorsze w braku Internetu? To, że nie można się pożalić na lj’u jak bardzo nam z tym źle.
No dobra, jest kilka gorszych rzeczy. Na przykład starasz się o pracę i jesteś na kolejnym etapie rekrutacji, który polega na rozwiązaniu kazusów. Dziś musisz wysłać swoje odpowiedzi. A z rana ok. godz. 7 budzi Cię Tatuś wiadomością „Internet nie działa”. Karmo, co ja takiego zrobiłam, naprawdę? Ja wiem, że mogłam dać tamtej staruszce parę groszy, ale myślę, ze środowy brak tuszu w drukarce był wystarczająca odpłatą. Rili nie powinnam zostać adwokatką?
Szczęśliwie zostawiłam sobie dzień dzisiejszy na kataklizmy. Tzn. powiedziałam sobie, że muszę te zadania wykonać do czwartku, żeby nie było, że robię wszystko na ostatnią chwilę. Miałam tylko dziś z rana kliknąć „wyślij”. Nie chciałam tego robić w nocy, żeby przypadkiem nie wysłać pięćdziesiątej wersji roboczej. Z rana byłoby idealnie, ani za wcześnie, ani za późno. No i zostawiłam sobie też ostatni dzień na takie wypadki jak dzisiejszy. Nawet jakoś strasznie się nie zmartwiłam informacją Taty, bo pomyślałam, że po prostu im to zawiozę wydrukowane (na szczęście Tata wymienił wczoraj tusz w drukarce. Bo inaczej to bym się autentycznie popłakała). Ale zasnąć już nie zasnęłam. Po co komu sen.
Koniec końców zostawiłam wydruki w recepcji kancelarii. Pani powiedziała, że przekaże. Jak odzyskałam Internet to wysłałam też mailem. Poprosiłam o potwierdzenie odbioru, ale zastanawiam się, czy facet odpisze, że tak, dostał. I co zrobić jak nie odpisze, żeby nie wyjść na panikarę. Mam nadzieje, że nie będzie problemów w związku z całą tą sprawą. Kto wie, może nawet pomyślą, że jestem ogarnięta, skoro dostarczyłam im to mimo problemów technicznych.
Z tego, co napisałam jestem raczej zadowolona. Tzn. z argumentacji. Nie wiem, jak z resztą, bo nigdy nie pisałam ani apelacji ani zażalenia i nie wiem czy ujęłam wszystkie elementy formalne tak jak powinny być. Z drugiej strony to jest najłatwiej poprawić i się nauczyć. Napisze się 5 pism z wzoru i potem wzoru nie będzie trzeba. A oni wiedzą, że nie mam doświadczenia.
Sprawa karna była całkiem spoko. Z cywilną się mocno męczyłam i od strony formalnej i materialnej, ale tu wyszła moja słaba znajomość części szczegółowej zobowiązań (lepiej im tego nie wspominać :P). ostatecznie skoczyłam wszystko wczoraj wieczorem , robiłam ostatnie poprawki i już nie mogłam na to patrzeć (ale poprawiłam kilka rzeczy, więc było warto). Ostatecznie nadal nie wiem, czy postawiłam orzeczeniu dobre zarzuty, ale chuj.
Zastanawiam się, czy nie wylecę zaraz z pracy, jeśli już uda się mi ją znaleźć. Jak na razie prawniczą literówką miesiąca zostaje stogowanie prawa, zamiast stosowania. Wiecie na te dwa pisma miałam mnóstwo czasu. Jak będę pisać na szybko to nie znajdę swoich błędów (mam nadzieję, że nic ciekawszego nie umknęło wczoraj mojej uwadze). Ale martwić się będę później.
(tak na marginesie: literówką września zostało” „zakumkałaś”. Gratulujemy!)
A propos martwienia. Trochę schodzi ze mnie stres. W końcu, bo ostatnie dwa tygodnie były straszne pod tym względem. Może się przyzwyczaiłam do sytuacji szukania pracy, może trochę odpuściłam, może w tym tygodniu jakoś milej na mnie patrzeli i uwierzyłam że jakoś to będzie. A może to słowa „poradzisz sobie na pewno” usłyszane wczoraj od znajomego, który nie jest w takiej samej czarnej dupie jak ja, bo od roku jest aplikantem radcowskim.
W każdym razie mam weekend, mam plany na weekend i mogę odpocząć. Pierwszy raz od dawna. Miałam odpocząć już w zeszły weekend, pierwszy po egzaminie, ale w piątek dostałam te zadania i zaczęłam się stresować. Niby pojechałam do mamy, poszłyśmy na grzyby, ale cały czas myślałam, ze musze to napisać, więc to był żaden odpoczynek. Nie potrafię się zrelaksować, kiedy mam jeszcze coś na głowie :( A szkoda, bo komfort „no już wszystko zrobiłam” skończył się bezpowrotnie. Zawsze będę miała cos do zrobienia.
Z rzeczy innych: byłam dziś w sądzie. W sprawie babci. Chciałam zajrzeć do akt. W końcu. Nie uwierzycie. Sędzia był(a) na zwolnieniu lekarskim i nadal nie wiadomo, czy mnie dopuszczą do bycia oskarżycielką posiłkową. Ponowny wniosek złożyłam 12 września. To prawie miesiąc. A ja się martwiałam, że to zaniedbuję. Tak właściwie to teraz bez łachy żadnej będę oskarżycielem posiłkowym bo jak Babcia nie żyje, to podpada to pod inny przepis. Ale tak właściwie, to boję się złożyć teraz pisma informującego sąd o śmierci Babci, bo boję się że znowu trafie w jakąś dziurę pomiędzy jednym a drugim pismem i termin posiedzenia minie, a ja nie dostanę dostępu do akt. Mój sprytny plan zakładał, że teraz sobie podejrzę akta na podstawie poprzedniego wniosku, a potem poinformuję sąd o tym że Babcia zmarła, więc zmieniła się podstawa mojego występowania w spawie, ale wytykam takie błędy w ustaleniach aktu oskarżenia. No ale cóż - Sąd to urząd, jak ktoś jest na urlopie/zwolnieniu, to wszystko stoi w miejscu. Srsly, jaki przedsiębiorca by sobie na to pozwolił? No ja rozumiem gwarancje procesowe oskarżonego i to, ze w post karnym musi orzekać cały czas ta sama osoba, ale takie duperele jak dopuszczenie oskarżyciela posiłkowego to mogłaby załatwiać inna osoba. Już nie wspominając, ze teoria sobie, praktyka sobie, bo teoretycznie nikt mnie nie dopuszcza do bycia oskarżycielem posiłkowym tylko działam na podstawie własnego oświadczenia. Ale ktoś mnie musi wpisać w odpowiednie tabelki, żeby pani w sekretariacie wydała mi akta. Lalalalala. Niech ktoś zreformuje wymiar sprawiedliwości.
Dziś usłyszałam, jak prezes Kaczyński stwierdził, ze niektórzy w tym kraju boją się głośno wyrażać swoje poglądy. Z przerażeniem stwierdzam, że zgadzam się z prezesem. Obawiam się jednak, że nie chodziło mu o biedne aplikantki szukające pracy i bojące się pytania o pracę magisterską. Tak, zalewne chodziło o tych biednych 98% uciskanych katolików.
Kto umarł, że lj jest szary?