Dec 17, 2008 20:57
Siedzę tak sobie w domu kaszląca i obolała (choć chyba bardziej w tej chwili obolała niż kaszląca) i tak przeżywam drugi dzień "Rang De Basanti".
Film przez duże "F", aktorzy przez duże "A", muzyka przez duże "M" i ogólnie same duże literki, a ja tak lubię bardzo. Po prawie dwóch latach polowania wreszcie wpadł w moje łapki i wiem, że to jeden z tych filmów, do których się wraca. Parę razy. I do których obejrzenia zmusza się krewnych i znajomych, co zacznę czynić zaraz jak dojdę do formy. To będzie walka pełna poświęceń, bo krewni i znajomi dostają wysypki na samo wspomnienie "Bollywood" i "kino indyjskie", i zapewne będą się bronić. Naprawdę nie wiem czemu.
Jeszcze wczoraj wieczorem notka byłaby pełna emocji, ale zbyt długo wahałam się z napisaniem czegokolwiek na temat "Rang De Basanti". Odnalazłam w tym filmie siebie, a losy bohaterów potraktowałam niezmiernie osobiście. I może niech to już będzie takie moje.
I naprawdę, naprawdę uwielbiam Aamira. To absolutnie mój aktor. Genialny w każdym calu i nawet wyglądać potrafi atrakcyjnie, choć to w jego przypadku absolutnie nie jest istotne. Bałwochwalczo go czczę.
NATOMIAST, największa miłość mojego życia, Siddharth... A mogę nic nie mówić? Mogę go po prostu kochać?
Świetny był. Zawsze jest (ha! a właśnie, że mogę tak powiedzieć, bo ja Gab., absolutnie nie próżnuję podczas choroby. Południe forewer). Mam do niego słabość. Myślę, że jest to idealny kandydat do sklejania i uzupełniania mojego życia etatowego popaprańca. Lek na zło całego świata, oo taaak. No boo inne mają Shahrukha (ja też, ale jakby nie tak bardzo), inne Hrithika, Shahida, Mahesha... Ej, ja też mam Mahesha! (Mrrru, Mahesh <3), Kunala... Kunal! <3<3<3
Ale moim ukochanym na zawsze już zostanie Siddharth, o. Tak, gorąco sobie postanowiłam, że wierności dochowam, ale to wcale nie znaczy, że mnie nie będzie skręcać podczas oglądania reklam z Hrithikiem albo... albo czegoś w tym stylu.
Jestem na południu - jestem szczęśliwa, więc chyba nie pozostało nic innego, jak siedzieć tu jak najdłużej... "Kobiety do maczet!", a co! Haha!
Przepraszam, że notka wygląda jak wygląda. Choram i czuję się tym faktem usprawiedliwiona.
Kunal! <3
Znaczy ten, noo... Siddharth! <3<3
Hmm... Maczeeetaaa?
xP
bolly/kolly/tolly,
miłości wszelakie