Jest gorąco. Gdzieś w mojej głowie rozgrywa się inna rzeczywistość i mówi mi: Hiszpania. To jak w tym ogrodzie z rozwidlającymi się w nieskończoność ścieżkami, gdzie w piątkową noc powiedziałam tak, bo zadecydowały za mnie moje usta i usta tego Hiszpana z klubu, powiedziałam tak zamiast nie, to zły pomysł (choć, bożedopomóż, pewnie, że chcę). Poszłam inną ścieżką i ten zakątek ogrodu w mojej głowie, ten obrażony na "zdrowy rozsądek" i "w moim wieku trzeba mieć jakieś zasady", oddycha suchym, gorącym powietrzem i mogę tak żyć już zawsze, w innym świecie, w swojej głowie, w końcu są wakacje.
Życie w cudzych głowach, czyli w książkach, również mi się podoba.
Książki z maja i czerwca.
Dubravka Ugrešić Muzeum bezwarunkowej kapitulacji 3,5-4
To kolekcja wycinków, fotografii, cytatów i mgnień. To kontrolowana, z pełną świadomością odpoetyzowana na rzecz kroniki fragmentaryczność, którą łatwo skojarzyć z innymi pisarkami bloku wschodniego, innymi imigrantkami. Dubravka, oprócz totalitarnego reżimu, ma w swoich wspomnieniach wojnę, choć jej samej znaną bliżej raczej z opowieści niż z przeżyć własnej skóry. Chwilami jej proza zachwyca: siłą wspomnienia, magią pamięci, sposobem, w jaki potrafi upiększać przeszłość bez względu na to, jaka jest; to, co dobre, należy uczynić jeszcze lepszym. W obrazki z dzieciństwa i życia rodziny wplata realnomagiczne opowieści, które trochę kojarzyły mi się z Atwood w najlepszym wydaniu, takie skupiające się na intymnych światach kobiet. Jest cudowna opowieść o wizycie anioła z deskorolką, a także taka o indyjskich czarownicach-współlokatorkach, jest mnóstwo rozmarzonych opisów Berlina i ludzi oraz ściskająca w gardle historia o wykładach w Lizbonie, nie brakuje też bardziej rzeczowego spojrzenia na fakty. Dobra książka, chwilami zaczarowana.
Toni Morrison Umiłowana 4-4,5
Najsłynniejsza chyba powieść Morrison i mnie trafiła głębiej i mocniej niz którakolwiek z innych jej książek (a wszystkie bardzo mi się podobały!). Łatwo jest zachwycić się realizmem magicznym unoszącym się w domu Sethe, która sama jest niesamowitą, bolesną historią: zbiegła niewolnica, dzieciobójczyni, matka opuszczona przez dzieci i nawiedzana przez ich duchy, kobieta z rzeźbą drzewa na plecach i niekończącymi się zakamarkami życia. Czytasz jednak i podskórnie wiesz, że nie chodzi tylko o magię przenikających się światów. Jest tu jakaś inna prawda o ostrych konturach, majacząca w zielonkawej wodzie, w chłodnym półmroku lasu. To stała obecność historii, to ucieleśnienie pamięci. Umiłowana, będąc wszystkim tym, jest pięknem, przerażeniem i szaleństwem, o ile stan duszy w ogóle powinno się oceniać według wartości.
Kiedy trafiam na takie książki, czytam je z napiętymi mięśniami, z szeptem dreszczu stale obecnym w okolicy karku. Widzę talent człowieka do zadawania cierpienia, do odbierania życia i nie mogę tego zrozumieć, nie chcę sobie wyobrażać, że bym mogła... Prawda jest taka, że ona jest stale obecna: wewnętrzna zgroza, świadomość i strach, że przecież też jestem człowiekiem, z tym samym zestawem możliwości.
Jest taki rodzaj samotności, którą można ukołysać. Trzeba skrzyżować ręce, kolana podciągnąć pod brodę i zacząć sie powoli bujać. Ten ruch, w odróżnieniu od kołysania statku, uspokaja i przywraca panowanie nad sobą. To jest odmiana wewnętrznej samotności, przylegająca ciasno jak skóra. Ale jest równiez inna samotność, ktora lubi wędrować. Na taką kołysanie nie zda sie na nic. Ta jest żywa, samodzielna. To coś suchego, rozpraszającego się, co wydaje dźwięk podobny do tupotu stóp nadchodzących z bardzo odległego miejsca.
H. P. Lovecraft Coś na progu 2,5-3
Stało się: z głębi niewyobrażalnej otchłani, odrażająco zakazana, pamiętająca przedwieczne eony klasyka literatury grozy skusiła mnie wreszcie i zdołała przekonać, że ten właśnie gatunek nigdy nie znajdzie sie na liście tych, po które sięgam najchętniej. Lovecraft zręcznie włada synonimami, epitetami i porównaniami, a opisywanie głównie nieprzyjemnych wrażeń zmysłowych oraz głównie za mało konkretnych, by być traktowanymi poważnie pozazmysłowych opanował jeśli nie do perfekcji, to przynajmniej do poziomu zwykle niedostępnego dla tak zwanych mistrzów horroru, a u tych, którzy cenią w tekście ozdobność - budzącego respekt. Nieco gorzej idzie panu klasykowi gatunku utrzymanie mojego zainteresowania, skoro wszystkie opowiadania są do siebie podobne i skrojone na te najbardziej przerażajace, od lat straszące postaci: jakieś przeklęte artefakty, jakieś domy na pustkowiu zamieszkałe przez szaleńców, jakieś przejęcia duszy i inne nieopisane grozy a la Król Olch dla trochę bardziej dorosłych. Tak jak są ludzie, których zupełnie nie kręci piłka nożna choćby grana przez artystów gatunku, tak mnie zupełnie nie interesuje straszenie w literaturze.
Jacek Dehnel Rynek w Smyrnie 3,5-4
A tu z kolei przykład na to, czym łatwo mnie kupić: weź włoskie krajobrazy, opisy jedzenia i dzieł sztuki, miłość niemożliwą i prowadzące dysputy freski, szczegółowy opis miejsca, w którym przypadkowo byłam (Pistoia w Toskanii) i uczuć, które rozumiem i już. Czyta się to przyjemnie, bo Dehnel - może niektórzy już wiedzą - ma lekkie pióro i nie jest pretensjonalny, nawet jeśli pisze o miłości do kamiennego anioła. Idealna rozrywka na niedziele na balkonie, która wysoką ocenę zawdzięcza temu, że przyniosła mi łatwość czytania i ulgę po męczarni z Lovecraftem.
Amos Oz Mój Michael 5
Na obwolucie i gdzieś w środku:
Michael wychodzi z domu, a mnie dławią łzy. Zadaję sobie pytanie, skad ten żal. Z jakiej przeklętej nory wychynął, żeby mi zmącić błękit tego poranka. Szperam w stercie kruszących sie wspomnień. Jak buchalterka sprawdzam każdą cyfrę w kolumnach długiego rachunku. Gdzie kryje sie błąd? Czy to złudzenie? Zdawało mi się, ze widzę głupią pomyłkę, ale gdzie?
Napisać teraz, że Mój Michael mi sie podobał byłoby niesprawiedliwością wobec tego bezsilnego zachwytu, jaki człowieka ogrania, gdy patrzy na coś, co wydaje mu się idealne. To najlepszy Oz, jakiego czytałam, najmocniejsza karta w dyskusji o tym, czy to pisarz wielki. To książka, która płynie jak woda, jak czas, jak chmury w wietrzny dzień. Gorzka, celna, subtelnie zabójcza, trafiająca w sam środek jestestwa. Troche jakby Herta opowiadała historię Emmy Bovary, umieszczając ją w latach 50-tych w Jerozolimie.
Leżę. Żadne zdarzenie mnie nie dotknie. To moje miejsce. Tu jestem. Taka. Dni są do siebie podobne. Ja też. Nawet w tej letniej sukience, którą kupiłam, z bardzo wysoką talią, jestem podobna do siebie. Zrobiono mnie ostrożnie włożono w piękne pudełko przewiązano czerwoną wstążką i postawiono na półce, kupiono, odpakowano, użyto i odłożono. Dzień podobny do dnia. Zwłaszcza gdy Jerozolimą włada lato.
Ze zmęczenia piszę nieprawdę.
Chana idzie ścieżką młodych kobiet lat 50-tych, 60-tych, w Polsce nawet i 70-tych: zaczyna studia, spotyka tam młodego człowieka, wychodzi za niego, pozwala mu robić karierę, rezygnując z własnej na rzecz domu i dzieci, powoli obumiera, jest poetką, choć nie pisze wierszy, znika stopniowo, wymyka się sobie samej i światu, nie walczy, nie ma w niej desperacji ani dramatycznych gestów, widocznie taka ma być.
I jeszcze pomyślę o tym, co delikatne, ukryte głęboko w ciele. O subtelnych bytach, które są tylko moje, jak sece, łono, nerwy. Są moje, są bardzo mną, a nigdy nie będę ich mogła zobaczyć na własne oczy ani dotknąć palcem, bo wszystko na świecie jest dalą.
Bohaterka, która nie jest wojownikiem, nie jest też niczym innym.
Jakbym była tylko myślą w jego głowie. Jak można mieć nadzieję, że będzie się czymś więcej niż tylko myslą w czyjejś głowie. Jestem prawdziwa, Michael. Nie jestem tylko myślą w twojej głowie.
David Grossman Kto ze mną pobiegnie 3-3,5
Przez pewien czas nie umiałam znaleźć klucza do czytania, spodziewając się tych czarów z Patrz pod: miłość, a trzymając w rękach coś bardziej zwyczajnego, znacznie mniej eksperymentalnego. W zasadzie jest to książka dla młodzieży z jej naiwnymi nastoletnimi bohaterami, którzy wierzą w cuda, przypadki, przeznaczenie i własną zdolnośc do pokonywania przeciwnosci losu. Kiedy ma się 16 lat jest przecież o wiele łatwiej być wojownikiem. Waleczny jest Asaf, który w ramach wakacyjnej pracy w urzędzie miasta musi odnaleźć właściciela zabłąkanego psa. Biegnie za suką od miejsca do miejsca, od jednej dziwniejszej postaci do drugiej, stopniowo odkrywajac tajemnicę, jaką jest ulotna Tamar, w której musi sie oczywiście zakochać, bo intuicja mu podpowiada, że musi. Równie dzielna Tamar tymczasem walczy o wyrwanie kogoś bliskiego ze szponów nałogu i brudnych łapsk mafii artystów ulicznych. Wielkooka Tamar, przyszła diwa operowa.
Grossman niezmiennie kocha swoich bohaterów, pisze o nich z czułością i zrozumieniem, zachwyca się ich zwyczajnością, która przecież kryje ich niezwykłe światy. W tle egzotyczne, pełne życia ulice Jerozolimy i dosyć wciągająca akcja. Takie YA, które pewnie nie przyciągnęłoby ani jednego nastolatka, bo za powszednie to wszystko, ale dobra rzecz dla czytelnika, który ma wysokie wymagania, a chce sie trochę odprężyć.