Zamieszczam tutaj plon swojej twórczości z ostatniego tygodnia. Jako bonus dorzucam kilka wyszperanych na YouTube klipów, które bezpośrednio lub pośrednio nawiązują do tematyki tych miniaturek.
Pozdrowienia dla wszystkich fikatonowiczów :) Dzięki za te siedem dni!
Dzień pierwszy
Postaci: Basia, Marek, Adam, Zuzia, Szczepan,
Ilość słów: 388,
Spojlery: 5x03, 5x04,
Uwagi odautorskie: Interpretacja wskazówki taka jak poniżej z prostej przyczyny: tytuł tych dwóch odcinków to "Gra".
Bonus:
Kryminalni po akcji - czyli picie na komendzie (5x04).
Koniec gry
Baśka miała czekać na klatce schodowej, a Marek i Adam poszli do mieszkania tego fotografa. Zuzka i Szczepan mieli go sprawdzić i zadać mu kilka pytań. Problem polegał na tym, że żadne z nich nie odpowiadało na telefon, kiedy Marek usiłował się do nich dodzwonić.
Coś musiało się stać.
Stała na półpiętrze, spoglądając w stronę drzwi mieszkania, za którymi zniknęli Adam i Marek. Miała wrażenie, że coś za długo to trwa.
Dlaczego nie wychodzili?
Ile można czekać?
Baśka sięgnęła po pistolet, odbezpieczyła go i z determinacją weszła na górę.
Jak się po chwili okazało - w odpowiednim momencie.
Błyskawicznie ogarnęła wzrokiem całą sytuację. Zuzka i Szczepan byli wyłączeni z akcji. Fotograf musiał ich wcześniej zaskoczyć i ogłuszyć. Marek albo Adam zdołał postrzelić go w kolano, ale bynajmniej nie oznaczało to, że przestępca został całkowicie unieszkodliwiony. W tej samej chwili, w której Baśka pojawiła się w progu pokoju, tamten sięgał po leżący na podłodze pistolet. Marek dostrzegł ruch fotografa, ale broń uniósł o sekundę za późno.
Gruchnął strzał.
Ale nie z pistoletu tamtego.
Baśka zareagowała prawidłowo. Bez wahania, bez jednego mrugnięcia okiem, strzeliła do mężczyzny. Sekundę po niej strzelił Marek.
Wszyscy na moment znieruchomieli. Adam popatrzył na postrzelonego fotografa, leżącego na podłodze i przeniósł spojrzenie na Baśkę.
Nie opuściła broni, nim nie upewniła się, że mężczyzna się nie rusza. Co prawda, po dwóch strzałach w klatkę piersiową już raczej nie powinien żyć, ale...
Pomieszczenie było niewielkie. Gdyby zdążył wystrzelić na oślep, nie obeszłoby się bez ofiar. Nie wiadomo kogo by trafił. Szczepana, leżącego na podłodze, który dopiero teraz zaczął przychodzić do siebie? Zuzię? Adama?
Marka?
Chwilę trwało, nim wszyscy otrząsnęli się z szoku.
Zuzia, uwolniona z więzów, zupełnie roztrzęsiona, szlochała na ramieniu Marka. Szczepan, krzywiąc się, usiadł i pomacał się po potylicy. Baśka nic nie powiedziała. Schowała broń do kabury, szybko spojrzała na każdego z przyjaciół, po czym znów zerknęła na leżącego na podłodze mężczyznę. Zabiła go czy nie...?
A nawet jeżeli, to co z tego? W tym momencie nie czuła kompletnie nic. To, co przeżyła w ciągu ostatniego roku nieźle ją uodporniło. Historia z Leszkiem, Grabarz na Śląsku... A teraz ten facet, który celował do jej przyjaciół.
Nie miała wątpliwości, jak skończyłaby się ta strzelanina. Nie było czego żałować.
Może za chwilę zapyta się, czy tamten jeszcze żyje.
Może później zacznie się przejmować.
A na razie...
„Koniec gry” - pomyślała.
Dzień drugi
Postaci: Basia, Marek,
Ilość słów: 932,
Spojlery: brak,
Uwagi odautorskie: Inspiracja prozą Chmielewskiej to raz. A dwa, że zasięg między Zalesiem a Koceranami najprawdopodobniej jednak jest, ale że było mi to potrzebne do akcji...
Bonus:
Bardzo się cieszę, że jesteś - czyli scenka z odcinka 4x01, do której się w poniższym tekście odwołuję.
Prawie jak biwak
Wszystko zaczęło się niewinnie.
To Marek uparł się, żeby pojechać bocznymi drogami, przez Zalesie i Kocerany. Wracali z Grójca do Warszawy po oficjalne wyjeździe na półoficjalną rozmowę ze świadkiem. Uzyskane wiadomości okazały się warte tych czterdziestu pięciu kilometrów podróży w jedną stronę, chociaż
wszystko zabrało im znacznie więcej czasu, niż się spodziewali. Najpierw na E77 za Głuchowem były jakieś roboty drogowe i długo stali w korku, skutkiem czego do celu dotarli dopiero późnym popołudniem. Potem przeciągnęło się załatwienie wszystkich spraw na miejscu i w rezultacie w drogę powrotną ruszyli dopiero pod wieczór.
Omijając w dość skomplikowany sposób roboty drogowe, za Zalesiem trafili na wąską szosę. I oczywiście na tej absolutnie pustej drodze, w środku lasu, bez cywilizacji w zasięgu wzroku, złapali gumę.
Marek zjechał na pobocze i wysiedli.
- Szlag by to - skomentował, obejrzawszy prawe przednie koło, dorzucając do tego kilka słów powszechnie uważanych za niecenzuralne.
Basia trochę się zdziwiła. Faktycznie, pech z tym kołem, ale chyba to nie powód, żeby się aż tak denerwować? Wymieni się na zapasowe i już.
Ale okazało się, że sprawa wcale nie była taka prosta. Marek pogrzebał w bagażniku, znalazł zapasowe koło, ale na tym sukcesy się skończyły.
- No i? - zapytała Basia.
- No i nic. Nie ma lewarka.
- Jak to: nie ma lewarka? - zapytała z niedowierzaniem.
- Zwyczajnie - niechętnie przyznał Marek.
- No to nic, trudno, dzwonimy po pomoc drogową.
Okazało się, że po pomoc drogową nie zadzwonią, bo w telefonie Basi nie było zasięgu, a telefon Marka właśnie zdychał. Zresztą, zasięgu też nie miał.
Basia zostawiła przy samochodzie Marka, który jeszcze raz przewracał zawartość bagażnika do góry nogami, i przeszła kawałek wzdłuż drogi. Wypróbowała różne miejsca, z nikłą nadzieją, że zobaczy chociaż jedną kreskę zasięgu na wyświetlaczu komórki. Niestety, nie przyniosło to żadnych rezultatów. Tyle w kwestii nowoczesnej techniki. Trafili chyba na jakąś martwą strefę. Wróciła do samochodu. Marek też nie znalazł ani zasięgu, ani lewarka.
Basia oparła się o bok srebrnej Toyoty, spoglądając na ścianę drzew. Zdążyło się już ściemnić. Lokalną szosą, oznaczoną na mapie jako „droga innej kategorii”, o tej porze zwykle nic nie jeździ i nie należało się spodziewać, że akurat tego wieczoru będzie inaczej.
- To co? Czekamy do rana? - zapytała.
- Czekamy. Ktoś tutaj w końcu będzie przejeżdżał. Można by co prawda iść do Zalesia, albo lepiej, do Koceranów, ale to kawał drogi.
- Może wystarczyłoby wrócić do tego pola?
- Pole też daleko.
- No to pozostaje nam nocleg w plenerze... - stwierdziła Basia.
Pół godziny później siedzieli przy drodze, pod wielkim kamieniem, jakby specjalnie przeznaczonym do tego, aby służyć za oparcie, i wpatrywali się w rozpalone wspólnymi siłami ognisko. Warunki mieli nawet nienajgorsze. Na początku czerwca noce były już dość ciepłe. Deszcz od dawna nie padał i w lesie było zupełnie sucho. Zgromadzili zapas opału w ilości, która powinna wystarczyć im na te kilka godzin, które pozostały do świtu. Późny posiłek spożyli w Grójcu, więc teraz nie groziła im śmierć głodowa.
- Głupi pomysł z tymi bocznymi drogami... - przyznał Marek.
- Jeszcze głupszy nie zabrać lewarka - dodała uprzejmie Basia z uśmiechem.
- Baśka, weź mnie nie denerwuj.
- Pomyśl, co by było w środku zimy...
- W środku zimy to bym tędy nie jechał.
Milczeli przez chwilę.
- Prawie jak biwak - mruknął Marek po chwili.
- Tylko Żywca brakuje...
- I kiełbasek.
- Kiełbasek nie ma. Ale mam gumę do żucia. Chcesz?
- Chcę.
Wpatrując się w płomienie Basia pomyślała nieco melancholijnie, że taki scenariusz wydarzeń by jej nigdy nie przyszedł do głowy. Gdyby to było jeszcze rok temu... Ale teraz? Właściwie już pogodziła się z tym, że on traktował ją wyłącznie jak współpracownika i przyjaciela. Rzucać się na niego nie miała zamiaru.
Przypomniała sobie, co jej kiedyś powiedział. Wtedy jak przyjechała po niego, żeby odwieźć go na samolot, gdy leciał do Stanów, do Krzysia.
- Bardzo się cieszę, że jesteś...
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że wypowiedziała to na głos. Spodziewała się jakiejś głupiej odzywki, jak to zwykle w jego stylu, ale on milczał. Może nie słyszał?
Zerknęła kątem oka.
Uśmiechał się lekko.
Zaczęło się ochładzać. Jakoś tak samo wyszło, że przysunęli się do siebie.
Pomyślała, że właściwie dobrze było tak po prostu siedzieć razem, właściwie w bezruchu, wpatrując się w płomienie. Cisza wcale nie była niezręczna. Wystarczyła jej sama jego obecność.
W końcu zasnęli pod tym kamieniem.
Rano Basia obudziła się nieco zmarznięta, przy wygasłym ognisku, połamana od niewygodnej pozycji, z włosami w lekkim nieładzie i z głową na ramieniu Marka.
Przez chwilę komplementowała ten ostatni fakt, po czym nieznacznie zmieniła pozycję, żeby spojrzeć na zegarek. Była 5:12. Jej ruch obudził Marka.
- Dzień dobry - powiedziała. - Kawy, niestety, nie ma.
- Dobry... - Ziewnął. - Szkoda, przydałaby się. - Spojrzał na wygasłe ognisko. - O popatrz, przy tych wszystkich głupotach, które popełniliśmy, jednak nie udało nam się spalić lasu...
Wstali, otrzepując się z leśnego poszycia. Nocleg w niewygodnej pozycji czuli w każdym fragmencie ciała. Poziewując, wyszli na pobocze.
- To co? Zalesie czy Kocerany? - zapytała Basia, rozcierając zmarznięte dłonie.
- Kocerany. Bliżej. Może po drodze trafi się kawałek otwartej przestrzeni i tam będzie ten cholerny zasięg...
Nie zdążyli nawet ujść kilkudziesięciu metrów, kiedy dostrzegli jadący w ich stronę samochód. Zamachali, najwyraźniej na tyle rozpaczliwie, że kierowca uznał za wskazane zwolnić i się zainteresować.
Aż do ostatniej chwili Basia nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jednak ominie ich szerokim łukiem.
Na szczęście nie ominął. Lewarek miał i pożyczył.
Punktualnie o godzinie 5:58 mogli ruszyć w drogę powrotną do Warszawy.
- Chcesz prowadzić? - zaproponował Marek.
- Pewnie - odparła, biorąc od niego kluczyki.
Dopiero kiedy minęli te Kocerany i osiągnęli w końcu E77, Basia powiedziała:
- Wiesz co?
- No?
- Przyszło mi do głowy, że z racji wykonywanego zawodu powinniśmy trafić w tym lasku na jakieś zwłoki...
Marek milczał przez chwilę.
- Wiesz co ci powiem?
- No?
- Chyba oglądasz za dużo kryminałów...
Dzień trzeci
Postaci: Basia,
Ilość słów: 206,
Spojlery: Tryptyk,
Uwagi odautorskie: Trypty Śląski oglądać! (nie mylić z filmową wersją pod tytułem "Misja Śląska").
Przez długi czas...
Przez długi czas nie mogła spokojnie przespać ani jednej nocy.
Pogrzebanie żywcem to nie jest coś, nad czym można spokojnie przejść do porządku dziennego.
Próbowała o tym nie myśleć, zapomnieć o misji na Śląsku, o Grabarzu, o tym całym koszmarze. W końcu miała więcej szczęścia, niż te wszystkie kobiety. Ich nikt nie znalazł na czas...
Ale to ciągle gdzieś w niej siedziało.
Nie była w stanie wsiąść do windy. Jak każde niewielkie, ciasne pomieszczenie, zbyt mocno kojarzyła jej się z wnętrzem trumny. To wystarczyło, by znów miała przed oczami opadające wieko i słyszała głuchy odgłos padającej na nie ziemi.
Powiedziała sobie, że się nie podda. Nie popadnie w depresję, ani w histerię. Da sobie radę.
I jakoś udawało jej się przetrwać kolejną niespokojną noc. Rano jechała do pracy. Zatroskane spojrzenia i delikatne pytania współpracowników czy wszystko w porządku zbywała byle jaką odpowiedzią, chociaż nic w porządku nie było. A potem wracała do pustego mieszkania, gdzie czekały na nią tylko rybki i kot.
Czas mijał i powoli otrząsnęła się z tego koszmaru. Wsparcie dała jej rodzina i przyjaciele, ale ze strachem przed ciemnością i klaustrofobią musiała poradzić sobie sama.
W końcu udało jej się zepchnąć te wspomnienia w najdalsze zakamarki pamięci.
I nawet znów zaczęła jeździć windą.
Dzień czwarty
Postaci: Basia, Marek, Adam,
Ilość słów: 176,
Spojlery: brak,
Bonus:
Kryminalni na piwie (5x09).
Po pracy
Czasami musieli jakoś odpocząć po stresach pracy.
Zawsze chodzili do tego samego pubu. Siadali przy kontuarze albo na sofie pod oknem, nieodmiennie zamawiając trzy piwa.
Takie wieczory miały jedno, niepisane prawo: żadnych rozmów o aktualnie prowadzonym śledztwie. Po długich godzinach pracy starali się nie myśleć o kolejnym morderstwie, za którym stała następna ludzka tragedia. Ktoś zabił. I jednocześnie ktoś inny stracił bliską osobę.
Trudno było się od tego wszystkiego odgrodzić, zapomnieć o tej najgorszej stronie ludzkiego świata, o tym całym bagnie, z którym mieli do czynienia na codzień.
Ale życie toczyło się dalej. Świata nie dało się zmienić i wszyscy troje o tym wiedzieli. Mogli tylko działać według zasady, którą komisarz Zawada wyznaczył sobie i swojemu zespołowi - jeżeli jest zbrodnia, to musi być kara.
Czasami udawało im się zostawić śledztwo za drzwiami biura. W takie wieczory mogli zgodnie przyznać, że zupełne popadnięcie w pracoholizm im jeszcze nie groziło.
Przy piwie można było porozmawiać o wszystkim i o niczym, o ostatnio widzianym w kinie filmie albo o przeczytanej książce.
I oczywiście zupełnie przypadkowo najczęściej były to kryminały...
Dzień piąty
Postaci: Dorota czyli prokurator Wiśniewska,
Ilość słów: 350,
Spojlery: ogólne,
Zdjęcie
Zdjęcie wypadło z jakiegoś stosu papierów, które przypadkiem zrzuciła, szukając na półce akt. Podniosła je z podłogi i przyglądała mu się przez długą chwilę. Ona i jej, obecnie już były, mąż. Zdjęcie zrobiono parę lat temu. Dobrze pamiętała te wakacje, które spędzili na Malcie. Nie bez powodu - to był ich ostatni taki wyjazd...
Nie była sentymentalna. A w każdym razie nie powinna być - przecież to nie pasowało do wizerunku surowej pani prokurator.
A jednak...
Niechciane wspomnienia pojawiły się same.
Obydwoje ukończyli studia prawnicze, na których zresztą się poznali. Ona została prokuratorem, a on adwokatem. Ciężko pracowali, żeby jakoś ustawić się w życiu. Może właśnie tej pracy było za dużo...
Chyba przeoczyła ten moment, w którym ich związek zaczął się rozpadać. A przecież byli tacy zakochani...
Potem coś zaczęło się zmieniać. On zaczął sugerować, że powinna zwolnić tempo, a może w ogóle zrezygnować z zawodu prokuratora. Potem coraz częściej wspomniał o dzieciach. Ona do macierzyństwa absolutnie się nie poczuwała. Nie wyobrażała sobie również zrezygnowania z prokuratury, zwłaszcza, że lubiła swoją pracę i dopiero zaczęła coś w niej osiągać.
Droga od zwykłego braku zrozumienia do niemal codziennych kłótni nie była długa.
Czy postąpiłaby inaczej, gdyby wtedy wiedziała, jak się to wszystko potoczy? Może nie uciekałaby od problemów w domu, przesiadując po godzinach w prokuraturze, może zdołaliby choć raz spokojnie porozmawiać, może znaleźliby jakieś rozwiązanie...
Ale doszło do tego, co było nieuniknione. Rozwód.
Dorotę kosztowało to więcej zdrowia i nerwów, niż chciałby sama przed sobą przyznać. Nie wspominała najlepiej ostatnich miesięcy małżeństwa.
Ostatecznie wszystko załatwili polubownie. Mąż zdobył się na tyle przyzwoitości, by przy podziale majątkowym zostawić jej dom. Potem zapewne znalazł sobie inną, która potulnie zgodziła się na rolę kury domowej i urodziła mu te dzieci...
A ona została w charakterze nieszczęsnej, wykantowanej idiotki w tym wielkim, pustym domu, którego nigdy właściwie nie lubiła, coraz częściej myśląc o tym, że powinna coś zrobić ze swoim życiem. Ale wciąż odkładała to na później. Zawsze była kolejna sprawa do poprowadzenia, kolejne śledztwo, kolejny przestępca, którego trzeba było postawić w stan oskarżenia.
I z każdym kolejnym dniem jej życie prywatne schodziło na coraz dalszy plan.
Dzień szósty
Postaci: Basia,
Ilość słów: 985,
Spojlery: 3x02,
Bonus:
Basia wyciąga informacje z recepcjonisty (3x02),
Basia i Marek rozmawiają ze sobą przez Szczepana (3x01),
Oryginalne metody gromadzenia informacji
Motel Leśny, znajdujący się pod Warszawą, nie wyróżniał się niczym specjalnym. Baśka weszła do środka i od razu skierowała się do recepcji.
- Dzień dobry, Komenda Stołeczna, Barbara Storosz - przedstawiła się, pokazując odznakę.
Recepcjonista siedział przy komputerze. Dostrzegłszy obecność Basi wstał i podszedł do kontuaru, spoglądając na policyjną odznakę z nikłym śladem zainteresowania. Uśmiechał się tak jakoś kpiąco, co Basi się zdecydowanie nie podobało.
Intuicja od razu ją ostrzegła, że wyciągnięcie informacji nie będzie łatwe.
- Proszę pana... - zaczęła Basia, szukając w kieszeni zdjęcia ofiary.
- Taa?
- Poznaje pan tę dziewczynę? - zapytała, kładąc na ladzie zdjęcie zamordowanej.
- Nie, a o co chodzi? - odpowiedział recepcjonista dość obojętnym tonem.
Baśka od razu wiedziała, że kłamie. Musiał ją widzieć. Jagoda Dobroń była ładną, młodą dziewczyną i rzucała się w oczy.
- Przychodziła tutaj z takim jednym facetem - wyjaśniła Basia, jednocześnie myśląc z lekką irytacją, że to on, a nie ona, powinien udzielać informacji.
- No, możliwe. No, ale co? - odparł recepcjonista.
Baśka przez chwilę milczała, czując wyraźnie, że zaczyna ją trafiać szlag, po czym zapytała bardzo uprzejmie i bardzo wyraźnie:
- Czy bywał tutaj regularnie?
Recepcjonista wzruszył ramionami.
- Nie pamiętam - odparł, wciąż kpiąco się uśmiechając.
- Proszę pana, ja muszę znać wszystkie jego dane - powiedziała Basia. Jak taki irytujący człowiek mógł pracować w recepcji? - Czy płacił kartą, gotówką? Wszystko.
- To ma pani problem - stwierdził recepcjonista uprzejmie.
- Nie proszę pana. To pan ma problem - powiedziała z naciskiem, uderzając w ostrzejsze tony. - Jeżeli ja dzisiaj nie dostanę tych danych, to wrócę tutaj z nakazem prokuratorskim, tak? I wtedy inaczej porozmawiamy.
Recepcjonista nie wyglądał na szczególnie przestraszonego tą możliwością.
- To niech pani wróci - stwierdził. - Do widzenia - Odwrócił się do niej plecami i znów usiadł przy komputerze, jasno dając do zrozumienia, że rozmowa skończona.
Sytuacja wyglądała na beznadziejną. Basia miała już odejść, ponuro myśląc, że będzie musiała przyznać się Markowi do niepowodzenia, narażając się na kpiny z jego strony, co zapewne skończy się tym, że zrobi mu awanturę i znów będą ze sobą rozmawiać przez Szczepana, kiedy nagle coś jej przyszło do głowy.
Nauczyła się już, że samą policyjną odznaką nie wszystko da się załatwić. Ludzie różnie reagowali na jej widok. Od rozmaitych odczuć, jak niepokój pomieszany z przestrachem, niechęcią i podejrzliwością na czele do ulgi, gdy dowiadywali się, że to nie o nich chodziło, tylko o udzielnie odpowiedzi na parę pytań o sąsiada albo o to, czy nie zauważyli czegoś podejrzanego. Ale byli też tacy jak recepcjonista, na których odznaka nie robiła żadnego wrażenia.
Oczywiście mogła spełnić swoją groźbę i wrócić z nakazem prokuratorskim. Ale zdawała sobie sprawę z tego, że nawet jeżeli wydębi go u Wiśniewskiej, to i tak niewiele z nim zdziała. Recepcjonista zasłoni się niepamięcią i za nic nie przyzna się w czyim towarzystwie widywał tę dziewczynę.
I przez głupi upór tego faceta ona miała się tak po prostu poddać? Wycofać się, zrezygnować? Nigdy!
Postanowiła spróbować innej taktyki.
- Proszę pana... - zaczęła potulnym, łamiącym się głosem.
- Mhm?
Poczekała, aż recepcjonista na nią spojrzy i zaczęła przedstawienie, od razu uderzając w rozpaczliwe, nastawione na wzbudzanie współczucia tony:
- Bo... widzi pan... - Spuściła oczy tak, jakby miała się rozpłakać. Wyszło chyba nieźle, bo recepcjonista aż wstał z krzesła i zbliżył się do kontuaru. - To jest mój pierwszy dzień w pracy. I... - Westchnęła. - Ja naprawdę muszę dostać te dane... Bo widzi pan, ja pracuję w Wydziale Zabójstw z takimi dwoma policjantami i jeżeli ja im nie przyniosę tych danych, to oni mnie wyrzucą z pracy. - Spojrzała na recepcjonistę z żałosnym wyrazem oczu - Proszę mnie zrozumieć... Mi jest naprawdę ciężko - powiedziała tak wzruszająco, że chyba tylko głaz pozostałby nieporuszony.
Recepcjonista głazem nie był, bo sięgnął po okulary.
Baśka uznała, że nie należy przerywać, bo dobrze jej idzie.
- Bo widzi pan, ja przyjechałam z Przemyśla, z małego miasteczka na południu Polski i... I jeżeli ja im dzisiaj tych danych nie przyniosę, to oni mnie wyrzucą z pracy.
Recepcjonista spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem, najwyraźniej zainteresowany ciągiem dalszym.
- I oni się ze mnie nabijają i ja muszę się cały czas z nimi użerać i... - Głos zaczął się jej łamać. - I... oni wieszają się na mnie i... I oni są naprawdę straszni - dodała rozpaczliwie. Rozkręcała się coraz bardziej i tak się przejęła tą historią, że prawie sama zaczęła w nią wierzyć. Prawdę mówiąc, Adam i Marek na początku nie byli dla niej zbyt mili. Ale gdyby teraz usłyszeli, jaką laurkę im wystawia, to zupełnie słusznie mogliby mieć pewne obiekcje do kreowanego przez współpracowniczkę wizerunku. - A ja... ja mieszkam sama w domu i mam kota. I jak patrzę temu kotu w oczy to mi się płakać chce... I płaczę czasami - zakończyła żałośnie.
Zabrnęła tak daleko, że z repertuaru pozostało jej już chyba tylko szlochanie recepcjoniście w mankiet. Z przerażeniem zaczęła się zastanawiać, czy wyjdzie jej odpowiednio przekonująco.
Na szczęście nie okazało się to konieczne. Recepcjonista nie był typem mężczyzny, na którym błagania kobiety nie wywołują żadnego wrażenia.
- No, chyba trzeba jakoś pani pomóc - powiedział uprzejmie. - Może się spotkamy? Umówimy się na kawę? - zaproponował.
- Tak? - zapytała Basia cicho, tonem niezaradnej życiowo dziewoi.
- Umówi się pani ze mną na kawę?
Basia tylko kiwnęła głową. Miała nadzieję, że dostatecznie smutno.
- Tak? - ucieszył się recepcjonista. - No widzi pani - powiedział optymistycznie. - Tak trzeba było od razu. - Przyjrzał się wreszcie uważniej zdjęciu dziewczyny. - Ta facetka przychodzi tu z jednym takim. Zawsze ten sam. Wysoko, przystojny. Taki koło pięćdziesiątki, dobrze ubrany. Płaci zawsze kartą.
Basia, starannie kryjąc satysfakcję, szybko zaczęła notować.
- Chce pani zobaczyć jakiś rachunek?
Potwierdziła skinieniem głowy. Wolała się nie odzywać, bo nie była pewna, czy ten żałosny ton jeszcze jej wyjdzie. Na wszelki wypadek patrzyła na recepcjonistę z tym samym wyrazem swoich dużych oczu, który zawsze bez zarzutu działał na Marka, kiedy prosiła go o zrobienie spisu treści do akt. Widocznie teraz też podziałało, bo recepcjonista od razu znalazł rachunek. Spojrzała na podpis. Wilczyński. No proszę. Szef zamordowanej. I, jak jasno wynikało z tego, czego się dowiedziała, również jej kochanek.
Tym sposobem Basi udało się zdobyć wszystkie dane.
Ciekawe tylko co Marek powiedziałby o jej metodach gromadzenia informacji...
Dzień siódmy
Postaci: Basia,
Ilość słów: 285,
Spojlery: ogólne,
Bonus:
Basia, kot Kodżak i rybki (5x10),
Marek czasami jednak dzwoni (4x06),
Może ty go trochę lubisz? (5x10).
Trzy minuty
Baśka wpadła w melancholijny nastrój. Siedziała samotnie w półmroku nad lampką czerwonego wina, spoglądając na rybki pływające w akwarium.
Wybór czerwonego wina okazał się poważnym błędem. Przy nim zawsze wpadała w melancholijny nastrój. Trzeba było się napić herbaty albo cappuccino... Teraz już trudno, przepadło.
Kot wskoczył jej na kolana, domagając się pieszczot. Pogłaskała go po lśniącym futrze i westchnęła.
Ostatnio za dużo było tych samotnych wieczorów, które spędzała w domu tylko w towarzystwie kota i rybek.
A dlaczego tak się działo?
Nasuwała się tylko jedna odpowiedź - bo faceci byli do niczego. Leszek, taki szarmancki i uprzejmy, okazał się być zwykłym oszustem, przestępcą i kanciarzem. A Marek... za Markiem mogła sobie najwyżej wodzić oczami i wzdychać. Najlepszym rozwiązaniem byłoby wybicie go sobie z głowy. Próbowała to uczynić mniej więcej od dwóch lat, ale nie bardzo jej wychodziło.
Pomyślała z irytacją, że mógłby się chociaż odezwać. Normalnie, tak jak do przyjaciela. Od kilku dni był na urlopie, pojechał odwiedzić rodziców. A tu nic. Tylko dwa dni temu przysłał jej jednego esemesa ze zwyczajowym pytaniem: „co słychać?”.
Dwa dni temu.
I później już nic, żadnego znaku życia.
A do Adama dzwonił normalnie.
Przypomniała sobie, że miała się od niego odczepić. Spróbowała i wychodziło jej to całkiem nieźle przez całe trzy minuty.
W czwartej minucie z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu.
Poderwała się, zrzucając poduszki z kanapy i kota z kolan, który przeciwko takiemu sposobowi traktowania zaprotestował oburzonym miauknięciem. Kieliszka z niedokończonym winem nie przewróciła tylko cudem.
Czyżby to był on...?
- Basiu, zbieraj się, jest sprawa - usłyszała głos Adama. - Będę po ciebie za kwadrans.
- Dobra - mruknęła, mając nadzieję, że w jej głosie nie zabrzmiała nutka rozczarowania.
„Naiwna idiotka” - pomyślała samokrytycznie, odkładając komórkę.
Cóż, przynajmniej nie groził jej nudny wieczór.