Księga poległych?

May 02, 2011 10:41

W majowym numerze Nowej Fantastyki ciekawy wywiad ze Stephenem Ericksonem. Ktoś mi kiedyś mówił, że Erickson typuje postaci do odstrzału rzucając kostką - przeczytawszy ten wywiad jakoś nie bardzo w to wierzę. Erickson jest erpegowcem i choć w RPG kości i losowość są obecne, to jednak to, co powiedział w wywiadzie sugeruje raczej, że zabija postać nie przypadkowo, ale jako konsekwencję jej działania. Ten wywiad przywraca mi wiarę w to, że można pisać, nie prowadząc postaci na sznurku, pozwalając im na samodzielność i nie podporządkowywać się wytyczonym schematom. Szczerze mówiąc "Malazańska księga poległych" nie była dla mnie literackim objawieniem, ale po tym wywiadzie mam ochotę poczytać ją dalej, poza te dwa tomy, które miałam pożyczone. Może technika Ericksona da mi jakieś sensowne wytyczne co do mojej własnej twórczości. Zawsze sie upierałam, że można napisać długą powieść z dziesiątkami wątków, hordami postaci i nie zanudzić czytelników. Ba, po Ericksonie widzę, że można napisać powieść zachowując to, co najlepsze w dobrej druzynie RPG - spontaniczność i naturalny rozwój psychiki postaci, nieskrępowany sztywnym planem.
Z wielością wątków i postaci radzi sobie przecież też i Martin, któremu waśnie popularność rośnie jak szalona ("Gra o tron" w wersji serialowej wypada jak dla mnie bardzo dobrze, choć jestem ciekawa, jak odbierają ją osoby, które z książką nie miały dotąd do czynienia.). Radzi sobie z nią też i Tad Williams, inny mój ulubieniec, któremu książki "puchną" w pisaniu. W końcu z pogłębioną psychologią i żywymi postaciami poradził sobie w najlepszy sposób, jaki widziałam, Dukaj w "Lodzie". Można. Można mieć hordy bohaterów, można rozgrzebywać mentalne bebechy.
Za bardzo ostatnio szłam w akcję, za bardzo się śpieszyłam. Wystraszyłam się, próbowałam celować niżej, niż chcę. Oczywiście, nadal nie umiem określić, kto niby miałby być moim targetem. Może brak mi wykształcenia ekonomicznego (Sapkowski?), może za mało czytałam podręczników "jak stworzyć bestseller" (ponoć Rowling). Ale co mogę zrobić, to listę autorów, którzy pokazują mi pewne rzeczy i przy których wiem "to chciałabym osiągnąć". I Kossakowska, obawiam się, będzie na niej na samym końcu (zaraz po Rice, którą też uwielbiam, a która przecież popada czasem w takie meadry, że człowiek patrzy na jej książki w zdumieniu... A choć moja mama czytała końcówkę "Czarownic" z niesmakiem, to początek - z zachwytem, a wczoraj westchnęła, że po tej lekturze marzy o Nowym Orleanie - to świadczy o wielkim kunszcie Rice). Koło początku? Na pewno i Dukaj, i Martin, i Williams, i Balzak, w którym zakochałam się ostatnio, i Hugo i sporo innych.
Bo da się. Nie trzeba pisać o dwóch postaciach, dla których reszta stanowi dekorację (Nie twierdzę, że coś takiego nie ma uroku... ma, jeśli autor nazywa się Arthur Conan Doyle, a postaci Sherlock Holmes i John Watson...).
I zabrałabym się teraz z coś, ale muszę pracę licencjacką skończyć (A potem czeka mnie praca zaliczeniowa na kurs angelologiczny - sama przyjemność... nie, że licencjacka nie jest fajna :)). Ale w jakiejś przerwie skrobnę coś nienaukowego. Mam na warsztacie ćwiczenie na zwalnianie, na brak akcji, na opisy i na grzebanie w psychice. Bo chyba zaczynałam zapominać jak to wszystko się robi. I mam nadzieję, że kiedy to ćwiczenie pokażę, ktoś mi powie, czy wyszło, czy nie.

angel's crusade, rpg, praca naukowa, anioły, warsztat, religioznawstwo, pisanie, work progress status

Previous post Next post
Up