*piiiiiiiiiiiiiisk*!!! Zaczynałam się niepokoić... :D
Mało tego, ledwo obejrzałam drugi sezon, więc nie mam pewności, czy nawet ten serial obejrzę w całości. Nie wiem, jak można po takim świetnym sezonie zrobić taką nudę. O właśnie, zastanawiałam się czy oglądasz. W tym drugim był Tennant? Jak nie, to poniekąd masz odpowiedź. :D Albo to tak jak SPN - popularność dłuższa niż pomysł.
Ale! Poszłam na "Czarną Panterę" i bawiłam się lepiej niż się spodziewałam. Arggh, ugh, wrr, a ja nie, bo jak leciało, to nie mogłam iść (co znów potwierdza, że granie czegokolwiek przez tydzień to niskie łajdactwo ze strony kinowych decydentów), a teraz mi ciągle schodzi, bo ciągle coś pilniejszego. A zależało mi, żeby zdążyć przed Infinity War i nie zdążyłam, grr. XP W ogóle, proponuję minutę ciszy na kontemplację rozmiarów tego uniwersum/kanonu - zaiste szerokim on jest, skoro wciąż się w nim tak rozmijamy i oglądamy nie to, co ta druga. :D Ale teraz przynajmniej mam dodatkową motywację, żeby jednak obejrzeć prędzej. (Bo znając mnie, mogłoby mi zejść do drugiej Infinity War XD )
W każdym razie na pewno pomogło wyjście poza miasto i ograniczenie obecności białych mężczyzn na ekranie. Większość pozostałych jest jeszcze bardziej miejska niż Doctor Strange, więc jeśli to była wada, to obawiam się, że mają u Ciebie blade szanse... :/ No, może z wyjątkiem Captain America (ale tylko pierwszego) i kawałków Iron Mana. Natomiast drugi czynnik wątpię, czy faktycznie jest zaletą sam w sobie. Wszystkie pod jakimś względem "jednolite" filmy jakie kiedykolwiek widziałam były tylko tak dobre albo tak słabe jak im na to pozwalał scenariusz, jakość aktorstwa, scenografia i inne czynniki konkretnie filmowe, więc.¯\_(ツ)_/¯ Chociaż w sumie to pewnie rzecz subiektywna i kwestia gustu - osobiście nie przeszkadza mi dowolna ilość/procent białych mężczyzn na ekranie, ale duży procent dzieci dowolnego koloru i płci może już mógłby...
Także dalej obserwuję to uniwersum raczej z dystansem, ale jakieś połączenia powoli się tworzą... A ja się coraz bardziej przekonuję, że toto jest kompletnie nieprzewidywalne. Na przykład zaskakująco podobał mi się Spiderman: Homecoming, mimo że podchodziłam nawet nie sceptycznie, a z nastawieniem na przecierpienie z musu. O.o
W tym drugim był Tennant? Jak nie, to poniekąd masz odpowiedź. :D Gościnnie w jednym odcinku i też potencjału za bardzo nie wykorzystali. Wychodzi na to, że bez Kilgrave'a scenarzyści nie mają ciekawych pomysłów ani na fabułę, ani na rozwój postaci, a końcówka sezonu była przewidywalna do bólu. Po pierwszym sezonie, który oglądałam nie tylko dla Tennanta, wcale się na to nie zapowiadało.
co znów potwierdza, że granie czegokolwiek przez tydzień to niskie łajdactwo ze strony kinowych decydentów Tydzień to zdecydowanie za mało, czasem coś grają miesiąc, a ja się nie potrafię załapać.
W ogóle, proponuję minutę ciszy na kontemplację rozmiarów tego uniwersum/kanonu - zaiste szerokim on jest, skoro wciąż się w nim tak rozmijamy i oglądamy nie to, co ta druga. Albo jak druga obejrzy, to pierwsza już nie pamięta :D
Natomiast drugi czynnik wątpię, czy faktycznie jest zaletą sam w sobie. To prawda, że wszystko zależy od tego, co ostatecznie zostanie zrobione i pokazane, ale dla mnie już sama próba wprowadza świeżość i sprawia, że bardziej chce mi się oglądać. Że skoro nie idą klasycznym tropem w wyborze głównego bohatera, to może nie pójdą klasycznym tropem w innych kwestiach.
A ja się coraz bardziej przekonuję, że toto jest kompletnie nieprzewidywalne. Gdy coś fanuję, to fanuję określonego twórcę, a tu jest twórców wielu, więc chyba tak naprawdę ciężko cokolwiek przewidzieć. Jest w ogóle coś takiego jak wspólna wizja, jakiś cel, ku któremu kroczy to uniwersum? Bo mam wrażenie, że jednak każda produkcja jest trochę osobną całością, niezbyt wpływającą na inne.
bez Kilgrave'a scenarzyści nie mają ciekawych pomysłów ani na fabułę, ani na rozwój postaci W tej sytuacji żal postaci, które zostały... Czuć atmosferę zmarnowania, zgadza się?
Gdy coś fanuję, to fanuję określonego twórcę, a tu jest twórców wielu, więc chyba tak naprawdę ciężko cokolwiek przewidzieć. Prawda, jak dotąd na przykład nie podobało mi się nic od Jossa Whedona, natomiast już przy którymś kolejnym filmie zaskakująco dobrzy okazują się bracia Russo. Choć oczywiście na scenarzystach i reżyserach żaden film się nie kończy...
Jest w ogóle coś takiego jak wspólna wizja, jakiś cel, ku któremu kroczy to uniwersum? Bo mam wrażenie, że jednak każda produkcja jest trochę osobną całością, niezbyt wpływającą na inne. Heh, akurat właśnie w dyskusji pod najnowszą notką znajoma stawia do rozważenia pytanie, czy MCU jest kanonicznym crossoverem. Z inną, już nie u mnie, niedawno mówiłyśmy, że na tle innych megauniwersów MCU robi wrażenie, jakby przynajmniej miało jakiś plan zamiast dopisywać kolejne sequele. Nie żeby nie trafiały się pomyłki i słabizny jak wszędzie, oczywiście, ale jednak szacun się należy za konsekwencję w utrzymaniu (już od dekady!) na kursie przedsięwzięcia tej wielkości i z tyloma ludźmi. Zresztą ten plan jest całkiem konkretnie określony, już dawno, choć kolejne etapy są odsłaniane stopniowo i końca chyba jeszcze nie widać. Całość ma kolejne "fazy" i ogółem trochę jakby strukturę sieci rzecznej. Filmy "własne" pojedynczych postaci (na ogół zaczynające osobne podserie; w DS i BP widziałaś właśnie dwa takie filmy) "zlewają" się potem w filmach zbiorowych, które w miarę kolejnych części robią się zbiorowe coraz bardziej. Tak wyglądał plakat najnowszego zbiorowego, Infinity War z tego kwietnia. I wciąż nie zmieścił wszystkich. :] Poza tym "zlewanie" występuje też w podseriach "pojedynczych" - postacie działają na zasadzie "w sprawie tego problemu znam kogoś, kto zna kogoś", a wiele z nich nie ma "własnych" podserii/filmów, tylko pojawiają się jako drugi plan w cudzych. Pierwszoplanowa postać, która ma własną podserię, też może być drugim planem u kogoś innego. Czasem to idzie od tyłu: BP otwiera własną podserię T'Challi, ale go nie wprowadza; pojawił się wcześniej jako jedna z głównych postaci w poprzednim filmie zbiorowym. Dodatkowo wszystkie filmy - pojedyncze i zbiorowe - są gęsto nadziane foreshadowingiem i aluzjami do pozostałych części. A sceny po napisach to najczęściej bezpośrednie zapowiedzi/odwołania do kolejnych filmów, choćby z równoległej podserii. Treściowo wszystko jest mniej czy bardziej luźno oparte na wcześniej istniejących komiksach, ale nawet ci, którzy je znają, mogą tylko zgadywać rozwój fabuły, bo MCU tworzy własny kanon lokalny w stosunku do całego multiwersum (w którym już wcześniej istniało multum wariacji i kanonów lokalnych dla tych samych postaci, pomysłów i wątków). Ogółem to coś jakby ekranizacje typu "na motywach".
Ale! :) Nie wiem jak mogłam zapomnieć i dopiero później sobie przypomniałam, żeby zapytać, jak Ci się widział BP w porównaniu do DS - czy też jest aleosochozi i "za mało info"? Trochę mniej? W ogóle? Bo gorzej przecież nie, nie mowiłabyś wtedy, że fajniejsze. Chyba?
W tej sytuacji żal postaci, które zostały... Czuć atmosferę zmarnowania, zgadza się? Rozumiałabym, gdyby to był już czwarty albo piąty sezon i serial jechał siłą rozpędu i/lub był po zmianach producenckich i scenarzystowych. Ale po jednym sezonie? Nie chodzi tylko o postać Jessiki, ale o to, jak ten serial się rozprawiał z paroma szkodliwymi tropami, o feministyczny przekaz, o to, jak dużo mówił o kontroli i o ofiarach przemocy. Liczyłam na nowe tematy, w które serial się wgryzie w podobny sposób, na trafiające w punkt dialogi, wizualne zabiegi, które zostaną ładnie wypunktowane na tumblr. Tymczasem niewiele udało mi się "wyciągnąć" z tego nowego sezonu.
Zresztą ten plan jest całkiem konkretnie określony, już dawno, choć kolejne etapy są odsłaniane stopniowo i końca chyba jeszcze nie widać. Całość ma kolejne "fazy" i ogółem trochę jakby strukturę sieci rzecznej. Robi wrażenie, jak jest tak pospisywane i sklasyfikowane.
Tak wyglądał plakat najnowszego zbiorowego, Infinity War z tego kwietnia. I wciąż nie zmieścił wszystkich. :] Jacie, szok, że udało się wszystkich zebrać i nakręcić.
Dodatkowo wszystkie filmy - pojedyncze i zbiorowe - są gęsto nadziane foreshadowingiem i aluzjami do pozostałych części. A sceny po napisach to najczęściej bezpośrednie zapowiedzi/odwołania do kolejnych filmów, choćby z równoległej podserii. To musi działać spajająco i jeśli tylko zapowiadane rzeczy się później wyjaśniają i nie powstają niespójności, pewnie robi świetny efekt.
Treściowo wszystko jest mniej czy bardziej luźno oparte na wcześniej istniejących komiksach, ale nawet ci, którzy je znają, mogą tylko zgadywać rozwój fabuły, bo MCU tworzy własny kanon lokalny w stosunku do całego multiwersum (w którym już wcześniej istniało multum wariacji i kanonów lokalnych dla tych samych postaci, pomysłów i wątków). Ogółem to coś jakby ekranizacje typu "na motywach".
To jest fascynujące, ta wielość historii jednej postaci i możliwość ciągłego przekształcania "kanonu". Zastanawiam się, co się stanie, gdy trzeba będzie zmienić aktora odgrywającego daną postać - bo na razie to się chyba jeszcze nie stało? - i jak długo można prowadzić takie uniwersum, w którym tyle się dzieje, bez albo pojawienia się poważnych niespójności, albo ograniczenia tego, co w ramach jednego filmu można zrobić.
Ale! :) Nie wiem jak mogłam zapomnieć i dopiero później sobie przypomniałam, żeby zapytać, jak Ci się widział BP w porównaniu do DS - czy też jest aleosochozi i "za mało info"? W Strange'u ten świat innych wymiarów był na pierwszym miejscu, więc brakowało mi powiedzenia o nim czegoś więcej, tym bardziej, że sam Strange jako postać też się jakoś nie bardzo rozwija, a raczej występuje jako element efektów wizualnych. W Panterze na pierwszym planie jest T'Challa, jego podejście do władzy plus relacje z postaciami drugoplanowymi i to jest dla mnie porządny punkt zaczepienia. Nie wiedziałam, że T'Challa pojawił się już wcześniej - jako widz nie czułam, że muszę coś o nim wiedzieć, i bardzo fajnie. Pamiętam, że brakowało mi troszkę uściślenia, co ten nowy, tajny pierwiastek tak naprawdę potrafi, bo okazywało się, że mieszkańcy go wykorzystują do wszystkiego, ale właśnie dlatego, że postacie były na pierwszym planie nie przeszkadzało mi to bardzo. A może sama byłam też już trochę nauczona doświadczeniem :)
Może spojrzeć na to z drugiej strony - fajnie, że podobał Ci się jeden sezon. To w końcu typowe fanowe doświadczenie, po latach myśleć "w porównaniu do X, tamto jednak było dobre", co nie? :) Założę się, że Doctor Who też tak miewa. A jakiś czas temu mówiłam komuś, że SPN należy do dzieł typu "Kiedy to będzie wreszcie dobre?" "Już było". And don't even start me on PotC...
o feministyczny przekaz Jeśli szukasz pod tym kątem, to jest jeszcze "Agent Carter". Dla mnie "feministyczny" niekoniecznie byłby zachętą, ale słyszałam o tym dobre opinie także pod kątem jakości. Ale osobiście nie sprawdziłam (bo oczywiście to kolejna rzecz, z którą mi zeszło), więc sprzedaję jak kupiłam.
Robi wrażenie, jak jest tak pospisywane i sklasyfikowane. To jakie musi robić ta pełna rozpiska, co ją sobie wyobrażam, że przecież gdzieś muszą mieć w czeluściach dowodzeniowo-projektowych studia, tam gdzie się mediów nie wpuszcza. :D
To musi działać spajająco i jeśli tylko zapowiadane rzeczy się później wyjaśniają Na ogół tak (plus spora część foreshadowingu jest widoczna dopiero wstecznie - jakieś jedno słowo albo gest nabierają specjalnego znaczenia w świetle późniejszych zdarzeń), ale raczej nie jestem właściwym adresem do pytania o kanon i jego dziurawość jako całość, bo sporo nie znam i nawet mi nie zależy... To trochę dziwne uczucie, btw. :D
To jest fascynujące, ta wielość historii jednej postaci i możliwość ciągłego przekształcania "kanonu". Z jednej strony fascynujące (Marvel jako całość - MCU i resztę - odbiera się jak w innych universach fandom - jakbyś weszła w archiwum ficowe albo fanartowe, a tam z każdej strony inny styl i AU na AU pogania AU), a z drugiej to często okropnie frustrujące, bo wszelka spójność idzie się bujać. I nie idzie o to, że jedna postać ma dwadzieścia wyglądów z dwunastoma wariantami każdy i czterdzieści wzajemnie wykluczających życiorysów - to jest po prostu ten aspekt AU - ale o to, że przy takim podejściu fabuły... no, trudno w ogóle nazwać fabułami, bo prowadzą znikąd donikąd. Alternatywy wyglądowo-życiorysowe byłyby fajne, gdyby były ODRĘBNE i konsekwentne. Tymczasem nigdy nie wiesz, gdzie się coś kończy i zaczyna, i czy X masz czytać jako kompatybilny z Y, i o co chodzi w tej scenie, która się odwołuje do czegoś, czego nie znasz albo dawno zapomniałaś... Tak jakby pojedyncze sceny były istotniejsze od dłuższej intrygi z ekspozycją, rozwiązaniem i takimi tam. Jak kiedyś mówiłam: w tym gatunku chyba po prostu chodzi o postacie i tylko postacie. MCU jest pod tym względem i tak względnie "normalne", w porównaniu do Marvelowych komiksów. Te ostatnie próbowałam odreagować opisać tutaj i oprócz paskudnej grafiki najbardziej męcząca dla mnie była właśnie ta sieczka w miejscu fabuł.
Zawsze lepiej dostać fajny sezon serialu niż nic, więc tak, już się mentalnie przestawiam z narzekania na nowy sezon do ignorowania go i cieszenia z pierwszego. Nie lubię tego przejścia z lubienia serialu do lubienia konkretnych kawałków serialu, ale fakt, prędzej czy później zawsze to się pojawia.
A jakiś czas temu mówiłam komuś, że SPN należy do dzieł typu "Kiedy to będzie wreszcie dobre?" "Już było". Z różnych zasłyszeń stworzyłam sobie wrażenie, że szczyt "fajności" przypada na czwarty i piąty sezon, ale teraz zwątpiłam :D
Jeśli szukasz pod tym kątem, to jest jeszcze "Agent Carter". Dla mnie "feministyczny" niekoniecznie byłby zachętą, ale słyszałam o tym dobre opinie także pod kątem jakości. Dzięki, sprawdzę. Na razie Hayley Atwell kojarzę z fanowskich typów na Trzynastą Doktor.
To jakie musi robić ta pełna rozpiska, co ją sobie wyobrażam, że przecież gdzieś muszą mieć w czeluściach dowodzeniowo-projektowych studia, tam gdzie się mediów nie wpuszcza. :D
Zakodowana, w sejfie i podpisana "spalić przed przeczytaniem ;)
plus spora część foreshadowingu jest widoczna dopiero wstecznie - jakieś jedno słowo albo gest nabierają specjalnego znaczenia w świetle późniejszych zdarzeń Lubię ten efekt :)
sporo nie znam i nawet mi nie zależy... To trochę dziwne uczucie, btw. :D
Chciałam napisać, że je znam, bo rozszerzone uniwersum Doktora Who mnie interesuje na podobnym poziomie, ale też nie traktuję tego jako część kanonu. Więc może to trochę co innego. A może nie.
Tymczasem nigdy nie wiesz, gdzie się coś kończy i zaczyna, i czy X masz czytać jako kompatybilny z Y, i o co chodzi w tej scenie, która się odwołuje do czegoś, czego nie znasz albo dawno zapomniałaś... Tak jakby pojedyncze sceny były istotniejsze od dłuższej intrygi z ekspozycją, rozwiązaniem i takimi tam. Wydaje mi się, że w tym przypadku na barkach widza/fana leży więcej niż "zwykle". Sporo sobie trzeba samemu posklejać, poukładać i dbać jakoś o funkcjonowanie tego świata w głowie, zwłaszcza, jeśli się nie ogląda wszystkiego. Jak do tego dodamy uzupełnienia treściowe i wyjaśniające świat, to się z tego robi koszmarna ilość roboty :D
Lubię ten efekt :) Pomijając to, że szanujący się fan potrafi go zobaczyć tam, gdzie autor kanonu byłby zaskoczony dowiadując się, że coś wsadził... XD Ale ja też lubię. :)
Chciałam napisać, że je znam, bo rozszerzone uniwersum Doktora Who mnie interesuje na podobnym poziomie, ale też nie traktuję tego jako część kanonu. W DW kanon to byłby sam serial, oficjalne sezony, tak? A rozszerzone uniwersum w takim razie obejmuje jakieś nowelizacje, gry, komiksy, co tam jeszcze? W Marvelu raczej to wszystko byłoby kanonem... Yyy, zaraz. *wraca* Hej, wygląda na to, że Marvelopowieści istnieją, i nie jako 'graphic novels'. Nie wiem ile są warte, ale coś może mówić już to, że co druga to YA... Kwestię książek pomijając, jakoś sobie nie przypominam w fandomie wielu (jakichkolwiek?) dyskusji na tle "czy to jest kanon, czy nie", co najwyżej ktoś pyta/prosi o wskazanie, czy/gdzie się coś zdarzyło w kanonie. Nie zauważyłam, aby któryś kanon lokalny był uważany za kanoniczniejszy, choć niektóre są bardziej popularne. W fandomie Marvelowym chyba nie funkcjonuje podział kanon vs expanded universe, raczej tylko kanon vs fanworks. Choć myślę, że i tu gdzieniegdzie podział może się zacierać, gdy rysownik z oficjalnej stajni produkuje coś na zamówienie fana albo sam z siebie, dla zabawy.
się z tego robi koszmarna ilość roboty :D Keep calm and go to/do fanwork! XD
Pomijając to, że szanujący się fan potrafi go zobaczyć tam, gdzie autor kanonu byłby zaskoczony dowiadując się, że coś wsadził... XD :D
W DW kanon to byłby sam serial, oficjalne sezony, tak? Tak. Do rozszerzonego uniwersum należy wszystko, co wyszło z etykietką BBC, czyli sporo powieści, słuchowisk, komiksów i co tam jeszcze, i taka TARDIS wiki (https://tardis.fandom.com/wiki/Doctor_Who_Wiki ) traktuje je tak, jakby były częścią kanonu. Dla mnie to taki sam fanfik jak taki z AO3, polski fandom też nie traktuje tego jako część kanonu, i światowy, mam wrażenie, podobnie. Mały ułamek widzów sięga po cokolwiek poza serial i też jakość tych rzeczy jest bardzo różna.
Domyślam się, że Tardis to jedyna właściwa nazwa dla wiki większej w środku! :D
Lata temu, na długo przed jakimikolwiek fanprodukcjami, czytywałam powieści StarWarsowe. Z dzisiejszej perspektywy uważam je za coś w rodzaju oficjalnych fanfików.
światowy, mam wrażenie, podobnie. Czy raczej (większa?) część światowego, ściśle biorąc? Bo rozumiem, że TardisWiki jest fantworem?
Mały ułamek widzów sięga po cokolwiek poza serial i też jakość tych rzeczy jest bardzo różna. A tak, to faktycznie typowe dla rozszerzonych uniwersów. Stare Warsy miały tak samo. Zresztą nic dziwnego, przy wielu autorach.
Zastanawiam się, co się stanie, gdy trzeba będzie zmienić aktora odgrywającego daną postać - bo na razie to się chyba jeszcze nie stało? Um, about that... XD To jest pułkownik James "Rhodey" Rhodes w pierwszym Iron Manie, a to jest pułkownik James "Rhodey" Rhodes w drugim Iron Manie i wszystkich kolejnych filmach. Zatem nie tylko się stało, ale stało się w najpoczątkowszym początku MCU.
i jak długo można prowadzić takie uniwersum, w którym tyle się dzieje, bez albo pojawienia się poważnych niespójności, albo ograniczenia tego, co w ramach jednego filmu można zrobić. W komiksach (o ile się orientuję) rzecz jest rozwiązywana tak, że wciąż od nowa jest reset - przychodzi nowy zespół twórczy i robią wszystko po swojemu. Stąd te dziesiątki wersji i podwersji. Ale komiks robi się góra dziesięcioma ludźmi w parę miesięcy, a jak wyjdzie słabo, to niewielka strata - następnemu zespołowi pójdzie lepiej. W filmach coś takiego nie przejdzie, nie przy machinie produkcyjnej tych rozmiarów. Nie ma, że przyjdzie sobie jeden wizjoner i walnie pomysłem, który może będzie dobry, a może to tylko wizjonerowi się zdawało. Stąd po filmach widać, że są generalnie "normalniejsze" niż komiksy - stosunkowo urealistycznione kostiumy, stosunkowo spójne fabuły, a zmiany w postaciach (wygląd, osobowość) są konsekwencją tego, co im się przydarza, zamiast przetasowaniami w zespole produkcyjnym. Zamiast resetowania postacie są raczej usuwane (z tamtego plakatu do napisów zostaje może jedna trzecia, a część ginie PO napisach). Tyle tylko, że przyjmuje się to tak samo, jak Winchesterów z ich obrotowymi drzwiami w zaświaty. :P Zamiast się martwić, że zginęli, zastanawiasz się, kto i kiedy wróci. Za naciskiem na kiedy. W rezultacie, gdy ktoś jednak NIE wraca, to nigdy nie wiesz na pewno, to już? ...czy jeszcze czekać? A jak się potwierdzi, że już, to po pierwsze jest "Dobra, dobra, zobaczymy, czy nie zmienicie zdania", a po drugie żałoba z opóźnieniem już jakoś słabo działa...
relacje z postaciami drugoplanowymi Tam w ogóle jest bardzo dużo postaci (jak na film "pojedynczy"), dobrze mi się zdaje? Wygląda obiecująco, więcej opcji do wybrania "swoich". :) No i więcej relacji, właśnie.
Nie wiedziałam, że T'Challa pojawił się już wcześniej - jako widz nie czułam, że muszę coś o nim wiedzieć, i bardzo fajnie. Będę pilnować, czy pojawiają się jakieś odwołania do kanonu pre-BP w głównym filmie (bo w scenach ponapisowych to niejako obowiązkowo-zwyczajowa norma) i w razie czego zdam raport.
Pamiętam, że brakowało mi troszkę uściślenia, co ten nowy, tajny pierwiastek tak naprawdę potrafi, bo okazywało się, że mieszkańcy go wykorzystują do wszystkiego Vibranium? Nie przejmuj się, wcześniej też nie wiadomo nic poza tym, że jest ogólnie nad i super. :P Najbliższe co się dostaje z detali technicznych, to "lżejszy od stali i absorbuje energię kinetyczną". A w ogóle to... ¯\_(ツ)_/¯
A może sama byłam też już trochę nauczona doświadczeniem :) Wiesz, zauważyłam, że z czasem zaczyna się ten gatunek traktować jak miskę herbatników na oficjalnej imprezie - wybiera się jadalne kawałki i olewa resztę. XD
Mało tego, ledwo obejrzałam drugi sezon, więc nie mam pewności, czy nawet ten serial obejrzę w całości. Nie wiem, jak można po takim świetnym sezonie zrobić taką nudę.
O właśnie, zastanawiałam się czy oglądasz. W tym drugim był Tennant? Jak nie, to poniekąd masz odpowiedź. :D Albo to tak jak SPN - popularność dłuższa niż pomysł.
Ale! Poszłam na "Czarną Panterę" i bawiłam się lepiej niż się spodziewałam.
Arggh, ugh, wrr, a ja nie, bo jak leciało, to nie mogłam iść (co znów potwierdza, że granie czegokolwiek przez tydzień to niskie łajdactwo ze strony kinowych decydentów), a teraz mi ciągle schodzi, bo ciągle coś pilniejszego. A zależało mi, żeby zdążyć przed Infinity War i nie zdążyłam, grr. XP W ogóle, proponuję minutę ciszy na kontemplację rozmiarów tego uniwersum/kanonu - zaiste szerokim on jest, skoro wciąż się w nim tak rozmijamy i oglądamy nie to, co ta druga. :D Ale teraz przynajmniej mam dodatkową motywację, żeby jednak obejrzeć prędzej. (Bo znając mnie, mogłoby mi zejść do drugiej Infinity War XD )
W każdym razie na pewno pomogło wyjście poza miasto i ograniczenie obecności białych mężczyzn na ekranie.
Większość pozostałych jest jeszcze bardziej miejska niż Doctor Strange, więc jeśli to była wada, to obawiam się, że mają u Ciebie blade szanse... :/ No, może z wyjątkiem Captain America (ale tylko pierwszego) i kawałków Iron Mana. Natomiast drugi czynnik wątpię, czy faktycznie jest zaletą sam w sobie. Wszystkie pod jakimś względem "jednolite" filmy jakie kiedykolwiek widziałam były tylko tak dobre albo tak słabe jak im na to pozwalał scenariusz, jakość aktorstwa, scenografia i inne czynniki konkretnie filmowe, więc.¯\_(ツ)_/¯ Chociaż w sumie to pewnie rzecz subiektywna i kwestia gustu - osobiście nie przeszkadza mi dowolna ilość/procent białych mężczyzn na ekranie, ale duży procent dzieci dowolnego koloru i płci może już mógłby...
Także dalej obserwuję to uniwersum raczej z dystansem, ale jakieś połączenia powoli się tworzą...
A ja się coraz bardziej przekonuję, że toto jest kompletnie nieprzewidywalne. Na przykład zaskakująco podobał mi się Spiderman: Homecoming, mimo że podchodziłam nawet nie sceptycznie, a z nastawieniem na przecierpienie z musu. O.o
Reply
Gościnnie w jednym odcinku i też potencjału za bardzo nie wykorzystali. Wychodzi na to, że bez Kilgrave'a scenarzyści nie mają ciekawych pomysłów ani na fabułę, ani na rozwój postaci, a końcówka sezonu była przewidywalna do bólu. Po pierwszym sezonie, który oglądałam nie tylko dla Tennanta, wcale się na to nie zapowiadało.
co znów potwierdza, że granie czegokolwiek przez tydzień to niskie łajdactwo ze strony kinowych decydentów
Tydzień to zdecydowanie za mało, czasem coś grają miesiąc, a ja się nie potrafię załapać.
W ogóle, proponuję minutę ciszy na kontemplację rozmiarów tego uniwersum/kanonu - zaiste szerokim on jest, skoro wciąż się w nim tak rozmijamy i oglądamy nie to, co ta druga.
Albo jak druga obejrzy, to pierwsza już nie pamięta :D
Natomiast drugi czynnik wątpię, czy faktycznie jest zaletą sam w sobie.
To prawda, że wszystko zależy od tego, co ostatecznie zostanie zrobione i pokazane, ale dla mnie już sama próba wprowadza świeżość i sprawia, że bardziej chce mi się oglądać. Że skoro nie idą klasycznym tropem w wyborze głównego bohatera, to może nie pójdą klasycznym tropem w innych kwestiach.
A ja się coraz bardziej przekonuję, że toto jest kompletnie nieprzewidywalne.
Gdy coś fanuję, to fanuję określonego twórcę, a tu jest twórców wielu, więc chyba tak naprawdę ciężko cokolwiek przewidzieć. Jest w ogóle coś takiego jak wspólna wizja, jakiś cel, ku któremu kroczy to uniwersum? Bo mam wrażenie, że jednak każda produkcja jest trochę osobną całością, niezbyt wpływającą na inne.
Reply
W tej sytuacji żal postaci, które zostały... Czuć atmosferę zmarnowania, zgadza się?
Gdy coś fanuję, to fanuję określonego twórcę, a tu jest twórców wielu, więc chyba tak naprawdę ciężko cokolwiek przewidzieć.
Prawda, jak dotąd na przykład nie podobało mi się nic od Jossa Whedona, natomiast już przy którymś kolejnym filmie zaskakująco dobrzy okazują się bracia Russo. Choć oczywiście na scenarzystach i reżyserach żaden film się nie kończy...
Jest w ogóle coś takiego jak wspólna wizja, jakiś cel, ku któremu kroczy to uniwersum? Bo mam wrażenie, że jednak każda produkcja jest trochę osobną całością, niezbyt wpływającą na inne.
Heh, akurat właśnie w dyskusji pod najnowszą notką znajoma stawia do rozważenia pytanie, czy MCU jest kanonicznym crossoverem. Z inną, już nie u mnie, niedawno mówiłyśmy, że na tle innych megauniwersów MCU robi wrażenie, jakby przynajmniej miało jakiś plan zamiast dopisywać kolejne sequele. Nie żeby nie trafiały się pomyłki i słabizny jak wszędzie, oczywiście, ale jednak szacun się należy za konsekwencję w utrzymaniu (już od dekady!) na kursie przedsięwzięcia tej wielkości i z tyloma ludźmi. Zresztą ten plan jest całkiem konkretnie określony, już dawno, choć kolejne etapy są odsłaniane stopniowo i końca chyba jeszcze nie widać. Całość ma kolejne "fazy" i ogółem trochę jakby strukturę sieci rzecznej. Filmy "własne" pojedynczych postaci (na ogół zaczynające osobne podserie; w DS i BP widziałaś właśnie dwa takie filmy) "zlewają" się potem w filmach zbiorowych, które w miarę kolejnych części robią się zbiorowe coraz bardziej. Tak wyglądał plakat najnowszego zbiorowego, Infinity War z tego kwietnia. I wciąż nie zmieścił wszystkich. :] Poza tym "zlewanie" występuje też w podseriach "pojedynczych" - postacie działają na zasadzie "w sprawie tego problemu znam kogoś, kto zna kogoś", a wiele z nich nie ma "własnych" podserii/filmów, tylko pojawiają się jako drugi plan w cudzych. Pierwszoplanowa postać, która ma własną podserię, też może być drugim planem u kogoś innego. Czasem to idzie od tyłu: BP otwiera własną podserię T'Challi, ale go nie wprowadza; pojawił się wcześniej jako jedna z głównych postaci w poprzednim filmie zbiorowym. Dodatkowo wszystkie filmy - pojedyncze i zbiorowe - są gęsto nadziane foreshadowingiem i aluzjami do pozostałych części. A sceny po napisach to najczęściej bezpośrednie zapowiedzi/odwołania do kolejnych filmów, choćby z równoległej podserii. Treściowo wszystko jest mniej czy bardziej luźno oparte na wcześniej istniejących komiksach, ale nawet ci, którzy je znają, mogą tylko zgadywać rozwój fabuły, bo MCU tworzy własny kanon lokalny w stosunku do całego multiwersum (w którym już wcześniej istniało multum wariacji i kanonów lokalnych dla tych samych postaci, pomysłów i wątków). Ogółem to coś jakby ekranizacje typu "na motywach".
Ale! :) Nie wiem jak mogłam zapomnieć i dopiero później sobie przypomniałam, żeby zapytać, jak Ci się widział BP w porównaniu do DS - czy też jest aleosochozi i "za mało info"? Trochę mniej? W ogóle? Bo gorzej przecież nie, nie mowiłabyś wtedy, że fajniejsze. Chyba?
Reply
Rozumiałabym, gdyby to był już czwarty albo piąty sezon i serial jechał siłą rozpędu i/lub był po zmianach producenckich i scenarzystowych. Ale po jednym sezonie? Nie chodzi tylko o postać Jessiki, ale o to, jak ten serial się rozprawiał z paroma szkodliwymi tropami, o feministyczny przekaz, o to, jak dużo mówił o kontroli i o ofiarach przemocy. Liczyłam na nowe tematy, w które serial się wgryzie w podobny sposób, na trafiające w punkt dialogi, wizualne zabiegi, które zostaną ładnie wypunktowane na tumblr. Tymczasem niewiele udało mi się "wyciągnąć" z tego nowego sezonu.
Zresztą ten plan jest całkiem konkretnie określony, już dawno, choć kolejne etapy są odsłaniane stopniowo i końca chyba jeszcze nie widać. Całość ma kolejne "fazy" i ogółem trochę jakby strukturę sieci rzecznej.
Robi wrażenie, jak jest tak pospisywane i sklasyfikowane.
Tak wyglądał plakat najnowszego zbiorowego, Infinity War z tego kwietnia. I wciąż nie zmieścił wszystkich. :]
Jacie, szok, że udało się wszystkich zebrać i nakręcić.
Dodatkowo wszystkie filmy - pojedyncze i zbiorowe - są gęsto nadziane foreshadowingiem i aluzjami do pozostałych części. A sceny po napisach to najczęściej bezpośrednie zapowiedzi/odwołania do kolejnych filmów, choćby z równoległej podserii.
To musi działać spajająco i jeśli tylko zapowiadane rzeczy się później wyjaśniają i nie powstają niespójności, pewnie robi świetny efekt.
Treściowo wszystko jest mniej czy bardziej luźno oparte na wcześniej istniejących komiksach, ale nawet ci, którzy je znają, mogą tylko zgadywać rozwój fabuły, bo MCU tworzy własny kanon lokalny w stosunku do całego multiwersum (w którym już wcześniej istniało multum wariacji i kanonów lokalnych dla tych samych postaci, pomysłów i wątków). Ogółem to coś jakby ekranizacje typu "na motywach".
To jest fascynujące, ta wielość historii jednej postaci i możliwość ciągłego przekształcania "kanonu". Zastanawiam się, co się stanie, gdy trzeba będzie zmienić aktora odgrywającego daną postać - bo na razie to się chyba jeszcze nie stało? - i jak długo można prowadzić takie uniwersum, w którym tyle się dzieje, bez albo pojawienia się poważnych niespójności, albo ograniczenia tego, co w ramach jednego filmu można zrobić.
Ale! :) Nie wiem jak mogłam zapomnieć i dopiero później sobie przypomniałam, żeby zapytać, jak Ci się widział BP w porównaniu do DS - czy też jest aleosochozi i "za mało info"?
W Strange'u ten świat innych wymiarów był na pierwszym miejscu, więc brakowało mi powiedzenia o nim czegoś więcej, tym bardziej, że sam Strange jako postać też się jakoś nie bardzo rozwija, a raczej występuje jako element efektów wizualnych. W Panterze na pierwszym planie jest T'Challa, jego podejście do władzy plus relacje z postaciami drugoplanowymi i to jest dla mnie porządny punkt zaczepienia. Nie wiedziałam, że T'Challa pojawił się już wcześniej - jako widz nie czułam, że muszę coś o nim wiedzieć, i bardzo fajnie. Pamiętam, że brakowało mi troszkę uściślenia, co ten nowy, tajny pierwiastek tak naprawdę potrafi, bo okazywało się, że mieszkańcy go wykorzystują do wszystkiego, ale właśnie dlatego, że postacie były na pierwszym planie nie przeszkadzało mi to bardzo. A może sama byłam też już trochę nauczona doświadczeniem :)
Reply
o feministyczny przekaz
Jeśli szukasz pod tym kątem, to jest jeszcze "Agent Carter". Dla mnie "feministyczny" niekoniecznie byłby zachętą, ale słyszałam o tym dobre opinie także pod kątem jakości. Ale osobiście nie sprawdziłam (bo oczywiście to kolejna rzecz, z którą mi zeszło), więc sprzedaję jak kupiłam.
Robi wrażenie, jak jest tak pospisywane i sklasyfikowane.
To jakie musi robić ta pełna rozpiska, co ją sobie wyobrażam, że przecież gdzieś muszą mieć w czeluściach dowodzeniowo-projektowych studia, tam gdzie się mediów nie wpuszcza. :D
To musi działać spajająco i jeśli tylko zapowiadane rzeczy się później wyjaśniają
Na ogół tak (plus spora część foreshadowingu jest widoczna dopiero wstecznie - jakieś jedno słowo albo gest nabierają specjalnego znaczenia w świetle późniejszych zdarzeń), ale raczej nie jestem właściwym adresem do pytania o kanon i jego dziurawość jako całość, bo sporo nie znam i nawet mi nie zależy... To trochę dziwne uczucie, btw. :D
To jest fascynujące, ta wielość historii jednej postaci i możliwość ciągłego przekształcania "kanonu".
Z jednej strony fascynujące (Marvel jako całość - MCU i resztę - odbiera się jak w innych universach fandom - jakbyś weszła w archiwum ficowe albo fanartowe, a tam z każdej strony inny styl i AU na AU pogania AU), a z drugiej to często okropnie frustrujące, bo wszelka spójność idzie się bujać. I nie idzie o to, że jedna postać ma dwadzieścia wyglądów z dwunastoma wariantami każdy i czterdzieści wzajemnie wykluczających życiorysów - to jest po prostu ten aspekt AU - ale o to, że przy takim podejściu fabuły... no, trudno w ogóle nazwać fabułami, bo prowadzą znikąd donikąd. Alternatywy wyglądowo-życiorysowe byłyby fajne, gdyby były ODRĘBNE i konsekwentne. Tymczasem nigdy nie wiesz, gdzie się coś kończy i zaczyna, i czy X masz czytać jako kompatybilny z Y, i o co chodzi w tej scenie, która się odwołuje do czegoś, czego nie znasz albo dawno zapomniałaś... Tak jakby pojedyncze sceny były istotniejsze od dłuższej intrygi z ekspozycją, rozwiązaniem i takimi tam. Jak kiedyś mówiłam: w tym gatunku chyba po prostu chodzi o postacie i tylko postacie. MCU jest pod tym względem i tak względnie "normalne", w porównaniu do Marvelowych komiksów. Te ostatnie próbowałam odreagować opisać tutaj i oprócz paskudnej grafiki najbardziej męcząca dla mnie była właśnie ta sieczka w miejscu fabuł.
Reply
A jakiś czas temu mówiłam komuś, że SPN należy do dzieł typu "Kiedy to będzie wreszcie dobre?" "Już było".
Z różnych zasłyszeń stworzyłam sobie wrażenie, że szczyt "fajności" przypada na czwarty i piąty sezon, ale teraz zwątpiłam :D
Jeśli szukasz pod tym kątem, to jest jeszcze "Agent Carter". Dla mnie "feministyczny" niekoniecznie byłby zachętą, ale słyszałam o tym dobre opinie także pod kątem jakości.
Dzięki, sprawdzę. Na razie Hayley Atwell kojarzę z fanowskich typów na Trzynastą Doktor.
To jakie musi robić ta pełna rozpiska, co ją sobie wyobrażam, że przecież gdzieś muszą mieć w czeluściach dowodzeniowo-projektowych studia, tam gdzie się mediów nie wpuszcza. :D
Zakodowana, w sejfie i podpisana "spalić przed przeczytaniem ;)
plus spora część foreshadowingu jest widoczna dopiero wstecznie - jakieś jedno słowo albo gest nabierają specjalnego znaczenia w świetle późniejszych zdarzeń
Lubię ten efekt :)
sporo nie znam i nawet mi nie zależy... To trochę dziwne uczucie, btw. :D
Chciałam napisać, że je znam, bo rozszerzone uniwersum Doktora Who mnie interesuje na podobnym poziomie, ale też nie traktuję tego jako część kanonu. Więc może to trochę co innego. A może nie.
Tymczasem nigdy nie wiesz, gdzie się coś kończy i zaczyna, i czy X masz czytać jako kompatybilny z Y, i o co chodzi w tej scenie, która się odwołuje do czegoś, czego nie znasz albo dawno zapomniałaś... Tak jakby pojedyncze sceny były istotniejsze od dłuższej intrygi z ekspozycją, rozwiązaniem i takimi tam.
Wydaje mi się, że w tym przypadku na barkach widza/fana leży więcej niż "zwykle". Sporo sobie trzeba samemu posklejać, poukładać i dbać jakoś o funkcjonowanie tego świata w głowie, zwłaszcza, jeśli się nie ogląda wszystkiego. Jak do tego dodamy uzupełnienia treściowe i wyjaśniające świat, to się z tego robi koszmarna ilość roboty :D
Reply
Pomijając to, że szanujący się fan potrafi go zobaczyć tam, gdzie autor kanonu byłby zaskoczony dowiadując się, że coś wsadził... XD Ale ja też lubię. :)
Chciałam napisać, że je znam, bo rozszerzone uniwersum Doktora Who mnie interesuje na podobnym poziomie, ale też nie traktuję tego jako część kanonu.
W DW kanon to byłby sam serial, oficjalne sezony, tak? A rozszerzone uniwersum w takim razie obejmuje jakieś nowelizacje, gry, komiksy, co tam jeszcze? W Marvelu raczej to wszystko byłoby kanonem... Yyy, zaraz. *wraca* Hej, wygląda na to, że Marvelopowieści istnieją, i nie jako 'graphic novels'. Nie wiem ile są warte, ale coś może mówić już to, że co druga to YA... Kwestię książek pomijając, jakoś sobie nie przypominam w fandomie wielu (jakichkolwiek?) dyskusji na tle "czy to jest kanon, czy nie", co najwyżej ktoś pyta/prosi o wskazanie, czy/gdzie się coś zdarzyło w kanonie. Nie zauważyłam, aby któryś kanon lokalny był uważany za kanoniczniejszy, choć niektóre są bardziej popularne. W fandomie Marvelowym chyba nie funkcjonuje podział kanon vs expanded universe, raczej tylko kanon vs fanworks. Choć myślę, że i tu gdzieniegdzie podział może się zacierać, gdy rysownik z oficjalnej stajni produkuje coś na zamówienie fana albo sam z siebie, dla zabawy.
się z tego robi koszmarna ilość roboty :D
Keep calm and go to/do fanwork! XD
Reply
:D
W DW kanon to byłby sam serial, oficjalne sezony, tak?
Tak. Do rozszerzonego uniwersum należy wszystko, co wyszło z etykietką BBC, czyli sporo powieści, słuchowisk, komiksów i co tam jeszcze, i taka TARDIS wiki (https://tardis.fandom.com/wiki/Doctor_Who_Wiki ) traktuje je tak, jakby były częścią kanonu. Dla mnie to taki sam fanfik jak taki z AO3, polski fandom też nie traktuje tego jako część kanonu, i światowy, mam wrażenie, podobnie. Mały ułamek widzów sięga po cokolwiek poza serial i też jakość tych rzeczy jest bardzo różna.
Reply
Lata temu, na długo przed jakimikolwiek fanprodukcjami, czytywałam powieści StarWarsowe. Z dzisiejszej perspektywy uważam je za coś w rodzaju oficjalnych fanfików.
światowy, mam wrażenie, podobnie.
Czy raczej (większa?) część światowego, ściśle biorąc? Bo rozumiem, że TardisWiki jest fantworem?
Mały ułamek widzów sięga po cokolwiek poza serial i też jakość tych rzeczy jest bardzo różna.
A tak, to faktycznie typowe dla rozszerzonych uniwersów. Stare Warsy miały tak samo. Zresztą nic dziwnego, przy wielu autorach.
TW: offtop
Trafiłam przed chwilą. :)
Reply
Um, about that... XD To jest pułkownik James "Rhodey" Rhodes w pierwszym Iron Manie, a to jest pułkownik James "Rhodey" Rhodes w drugim Iron Manie i wszystkich kolejnych filmach. Zatem nie tylko się stało, ale stało się w najpoczątkowszym początku MCU.
i jak długo można prowadzić takie uniwersum, w którym tyle się dzieje, bez albo pojawienia się poważnych niespójności, albo ograniczenia tego, co w ramach jednego filmu można zrobić.
W komiksach (o ile się orientuję) rzecz jest rozwiązywana tak, że wciąż od nowa jest reset - przychodzi nowy zespół twórczy i robią wszystko po swojemu. Stąd te dziesiątki wersji i podwersji. Ale komiks robi się góra dziesięcioma ludźmi w parę miesięcy, a jak wyjdzie słabo, to niewielka strata - następnemu zespołowi pójdzie lepiej. W filmach coś takiego nie przejdzie, nie przy machinie produkcyjnej tych rozmiarów. Nie ma, że przyjdzie sobie jeden wizjoner i walnie pomysłem, który może będzie dobry, a może to tylko wizjonerowi się zdawało. Stąd po filmach widać, że są generalnie "normalniejsze" niż komiksy - stosunkowo urealistycznione kostiumy, stosunkowo spójne fabuły, a zmiany w postaciach (wygląd, osobowość) są konsekwencją tego, co im się przydarza, zamiast przetasowaniami w zespole produkcyjnym. Zamiast resetowania postacie są raczej usuwane (z tamtego plakatu do napisów zostaje może jedna trzecia, a część ginie PO napisach). Tyle tylko, że przyjmuje się to tak samo, jak Winchesterów z ich obrotowymi drzwiami w zaświaty. :P Zamiast się martwić, że zginęli, zastanawiasz się, kto i kiedy wróci. Za naciskiem na kiedy. W rezultacie, gdy ktoś jednak NIE wraca, to nigdy nie wiesz na pewno, to już? ...czy jeszcze czekać? A jak się potwierdzi, że już, to po pierwsze jest "Dobra, dobra, zobaczymy, czy nie zmienicie zdania", a po drugie żałoba z opóźnieniem już jakoś słabo działa...
relacje z postaciami drugoplanowymi
Tam w ogóle jest bardzo dużo postaci (jak na film "pojedynczy"), dobrze mi się zdaje? Wygląda obiecująco, więcej opcji do wybrania "swoich". :) No i więcej relacji, właśnie.
Nie wiedziałam, że T'Challa pojawił się już wcześniej - jako widz nie czułam, że muszę coś o nim wiedzieć, i bardzo fajnie.
Będę pilnować, czy pojawiają się jakieś odwołania do kanonu pre-BP w głównym filmie (bo w scenach ponapisowych to niejako obowiązkowo-zwyczajowa norma) i w razie czego zdam raport.
Pamiętam, że brakowało mi troszkę uściślenia, co ten nowy, tajny pierwiastek tak naprawdę potrafi, bo okazywało się, że mieszkańcy go wykorzystują do wszystkiego
Vibranium? Nie przejmuj się, wcześniej też nie wiadomo nic poza tym, że jest ogólnie nad i super. :P Najbliższe co się dostaje z detali technicznych, to "lżejszy od stali i absorbuje energię kinetyczną". A w ogóle to... ¯\_(ツ)_/¯
A może sama byłam też już trochę nauczona doświadczeniem :)
Wiesz, zauważyłam, że z czasem zaczyna się ten gatunek traktować jak miskę herbatników na oficjalnej imprezie - wybiera się jadalne kawałki i olewa resztę. XD
Reply
Leave a comment