And so, after so many months of doing nothing with this page, I post the epilogue of this story. So, if anyone ever intends to read this translation, now he/she can do this on this page.
Blah blah blah. Enjoy :)
Rozdział VII - Epilog
Dziewięć miesięcy później…
Słońce zachodziło na czerwonym niebie, gdy Hermiona Granger z trzaskiem pojawiła się na plaży, a dźwięk ten przerwał niczym niezmąconą ciszę, która na niej panowała. Kobieta aportowała się na uboczu, a wyglądem w ogóle nie przypominała czarownicy, którą była. Lniane ubrania nijakiego koloru i okulary przeciwsłoneczne sprawiały, że wyglądała jak posezonowa turystka spacerująca po plaży.
Czerwono-złote światło zabarwiało swym kolorem wszystko dookoła w położonym na południu Portugalii regionie nazywanym Odemirą. Samotnym pasem wybrzeża położonym na południe od wioski zwanej Almograde władały intensywne fale Atlantyku. Zachłannie uderzały w piaszczysty brzeg plaży, na której Hermiona właśnie stała. Była sama w promieniu wielu mil. Powoli odwróciła się, szukała czegoś wzrokiem…
Na tyłach plaży stała pobielona wapnem willa. Wznosiła się z terenu pokrytego niewielką ilością roślinek, oddalonego o około dwieście metrów od miejsca, w którym znajdowała się kobieta. Rezydencja wyglądała dziwnie i zaskakująco - była otoczona jedynie piaskiem, kurzem i morzem… ale jednocześnie zdawała się należeć do tego miejsca. Dla niewyszkolonego oka mogła sprawiać wrażenie opuszczonej, może niczym domek letniskowy stojący nieużywany i samotny pod październikowym słońcem. A jednak ona wiedziała swoje. Gdy tylko aportowała się na plażę, wyczuła magiczne bariery, które otaczały to miejsce. Ale to nie było wszystko. Gdy przybliżyła się do willi, zauważyła, że w ogrodzie rosły drzewa eukaliptusowe i dobrze wypielęgnowany oleander. Zbliżyła się jeszcze bardziej i poczuła słodki zapach jaśminu, którego krzak rósł przy przedniej ścianie willi. Jego gałęzie opadały nisko nad drzwiami domu. Hermiona była pewna, że kwiaty nie rosły dobrze w tak gorącym klimacie, jeśli nie były dobrze pielęgnowane. Willa była zamieszkana, a ona wiedziała, przez kogo.
Gdy podeszła jeszcze bliżej, zobaczyła drewniany podest rozciągający się wzdłuż jednej ze ścian budynku. Stały na nim rozmaite drewniane meble i donice z przeróżnymi jaskrawo kwitnącymi kwiatami. Podest byłby opuszczony, gdyby nie leżąca okładką ku górze książka, kilka szklanek i dzbanek czegoś, co wyglądało jak schłodzona woda. Stały na stole ustawionym blisko przedniej ściany willi. Hermiona przybliżyła się na palcach do podestu, weszła na niego i powoli podeszła do książki, żeby zobaczyć jej grzbiet. Zsunęła okulary z twarzy w taki sposób, że podtrzymywały jej nieokiełznane loki. Przeczytała napisany złotymi literami tytuł.
„Oberża na pustkowiu”. Uniosła brwi w zdziwieniu. Książka, w której wiele rzeczy nie jest tym, czym się zdają… interesujące…
Właśnie miała ją podnieść, żeby sprawdzić, jak dużo przeczytał czytelnik, gdy jej uwagę przykuł nagły krzyk ptaka. Spojrzała w odpowiednim momencie, żeby zobaczyć, jak coś spada z nieba i nurkuje w morzu z głośnym pluskiem. Cokolwiek to było, zupełnie znikło pod powierzchnią fal. Kobieta zastanawiała się, czy to umarło w przestworzach, gdy nagle wystrzeliło z morza, trzymając w zakrzywionym dziobie coś, co na pewno było rybą.
- Rybołów - powiedział beznamiętny głos ponad jej lewym ramieniem. - Morski sokół. Z łaciny - głos kontynuował rozmownie - ossifragus, co oznacza...
- Ten, który łamie kości - dokończyła Hermiona, odwracając twarz w kierunku właściciela głosu. - Tak. Witaj, Severusie.
- Hermiono. - Kiwnął głową na powitanie i wskazał dłonią na krzesło.
Usiadła, przez chwilę uważnie przyglądając się mężczyźnie. Usadowił się spokojnie na krześle naprzeciwko niej i nalał jej szklankę wody.
- Dobrze wyglądasz - powiedziała łagodnym głosem. I była to prawda. Wyglądał dobrze.
Dziewięć miesięcy w Portugalii najwyraźniej zadziałało na Severusa Snape’a zupełnie innym rodzajem magii, niż ta, z której oboje korzystali. Wyglądał zupełnie zdrowo, nawet lepiej niż wtedy, gdy wciąż pracował w Hogwarcie. Trochę przytył i, choć wciąż był bardzo szczupły, zupełnie stracił ten wyraz wygłodzenia, którego doświadczył w Azkabanie. Nie wydawał się już taki wychudzony, choć jego twarz zachowała swoje ostre rysy. Był wystarczająco blady, by kobieta zauważyła, że przeważnie unikał słońca, ale ślady lekkiej opalenizny były zauważalne na jego nosie i przedramionach. Widać je było, ponieważ niedbale podwinął rękawy białej lnianej koszuli, którą nosił. Jego stopy również były nieodziane i przykurzone, a kostki obnażone przez parę przykrótkich ciemnych spodni.
Uniosła wzrok z powrotem do jego twarzy. Spojrzała w czarne oczy, teraz już nie wrzące z gniewu lub urazy. Zamiast tego błyszczały z ciekawością, podczas gdy patrzył na morze ponad jej ramieniem. Uchwycił jej spojrzenie; przez sekundę lub dwie z powagą utrzymał jej wzrok, a wtedy…
- Jest mi dobrze - powiedział po prostu. Oparł łokcie na stole i złączył przed sobą palce. - Ale muszę wyznać, że nie spodziewałem się kiedykolwiek cię ponownie zobaczyć, Hermiono. Jestem… zaskoczony.
Hermiona uśmiechnęła się tęsknie.
- Ja… użyłam moich wpływów w Ministerstwie. - Nie potrafiła powiedzieć mu, jak często myślała o nim od czasu jego wygnania. Zastanawiała się, czy był cały i zdrowy, zastanawiała się, czy był szczęśliwy. Prawda była taka, że swoimi ciągłymi pytaniami zwyczajnie doprowadziła Harry'ego do rozpaczy w takim stopniu, że w końcu, podczas strasznej sprzeczki kilka dni wcześniej, poddał się i powiedział jej, gdzie mogła znaleźć Snape’a. Od tej pory Minister nie chciał z nią rozmawiać.
- Chciałam... nie… - wstrzymała się i wzruszyła ramionami. - Musiałam cię zobaczyć. Upewnić się, że jesteś cały i zdrowy.
- Jesteś zaskoczona, czy czujesz ulgę? - Snape przez chwilę patrzył jej w oczy, podczas gdy przekładał szklankę z wodą z ręki do ręki, przesuwając ją po gładkim drewnianym stole.
- I jedno, i drugie - wyznała. - Nie miałam pojęcia, a Harry… On nie chciał powiedzieć.
- Ta willa jest moją własnością od wielu lat, nawet przed Azkabanem. - Gdy wspomniał więzienie jego oczy pociemniały odrobinę, jak słońce przesłonione cieniem. Hermiona zorientowała się, że jednak nie wszystko się zagoiło. - To było logiczne, że przybędę tutaj, gdy pan Potter dał mi swoją… zaskakującą… ofertę. Czy to dzięki pani, panno Granger?
- Nie - kobieta przecząco pokręciła głową. - On sam o tym zadecydował.
- No cóż. - Snape rozłożył na stole swoje ręce, wnętrzem dłoni do dołu. - To jest niespodzianka.
Ich oczy spotkały się, a on nie odwrócił wzroku. Jego spojrzenie było ciepłe i żywe z ciekawości. Hermiona poczuła pojawiający się na policzkach rumieniec, którego przyczyn nie potrafiła w pełni zidentyfikować.
- Co robiłeś przez ten czas? - Była troszkę zdenerwowana, a pytanie wypełzło z jej ust, zanim zdołała je powstrzymać. W końcu oderwała swój wzrok od jego, złapała szklankę wody w obie ręce i wypiła jej zawartość łapczywie. Gdy odłożyła ją na stół, Snape patrzył na nią z widocznym rozbawieniem.
- Pielęgnowałem mój ogród, czytałem moje książki. Czasem chodzę do Almograde, żeby mieszkańcy mogli pośmiać się z mojego godnego pożałowania portugalskiego, którego wciąż się uczę. Chodzę po plaży i pływam w morzu. Myślę. Czasem w nocy śnię. - Uśmiechnął się lekko. - Zanim tu przybyłem, nie śniłem od bardzo długiego czasu. Nie jest to nieprzyjemne.
- Używasz magii? - Pamiętając jego obojętność, gdy zwrócono mu różdżkę, Hermiona nie byłaby zaskoczona, gdyby nie używał czarów.
- Wciąż jestem czarodziejem. - Nieświadomie jeździł długim palcem po kroplach na powierzchni szklanki. - Ale moje życie jest teraz bardzo proste, jak możesz zauważyć. Jest… inne.
- Inne-lepsze, czy inne-gorsze?
- Inne, inne. - Przyjrzał się jej bliżej, z wahaniem. - Ale bez ciebie nie byłoby to możliwe - dodał cicho. Kobieta prychnęła z nerwów i z zawstydzenia.
- Każdy by zrobił to samo. To nie ma znaczenia, że to byłam ja.
- Jesteś w błędzie. Większość czarodziejów i czarownic z radością pozwoliłoby mi umrzeć. Co powiedział mi pan Potter? Ach, tak: Uważam, że zasługujesz na to, co dostałeś.
Hermiona westchnęła.
- Harry jest… skomplikowany - zauważyła. - Nie przebacza łatwo. Nie chce ze mną rozmawiać, ponieważ tu jestem. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek ci przebaczył… Nawet, jeśli koniec końców, był w błędzie.
- Życie nie dzieli się na czerń i biel. To odcienie szarości ostatecznie robią każdemu z nas różnicę. - Snape podniósł swój napój, wyglądając na zamyślonego. - Jeśli jest to cokolwiek warte, nie winię Harry’ego za to, jak się czuje w stosunku do mnie. Dałem mu więcej niż dość powodów, żeby mnie nienawidził.
- Myślę, że masz rację - w końcu ustąpiła. - Ale wciąż to on ocalił twoje życie.
- Ty ocaliłaś moje życie.
- Severusie… - próbowała się bronić. Kiwając głową, machnął na nią dłonią.
- Właśnie miałem jeść obiad, gdy przybyłaś. Zostaniesz na trochę?
Z żalem pokręciła głową. Odepchnęła na bok uczucie rozczarowania i równoczesny zamiar powiedzenia ‘tak’.
- Dziękuję, ale nie. Powinnam już iść, naprawdę. Chciałam tylko… - wskazała ręką w jego kierunku. - I to oczywiste, że jesteś, więc…
- Rozumiem.
W tym samym czasie wstali od stołu. Severus przeszedł dokoła i, spoglądając na nią, stanął przy niej.
- Poczekasz tu chwilę? Mam coś dla ciebie.
Hermiona bez słów pokiwała głową i patrzyła, jak oddalał się od niej z kocim wdziękiem. Przeszedł przez podest i zniknął w willi. Nie mogła sobie wyobrazić, co zamierzał jej dać. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że praktycznie nie miał pewności, że będzie miał kiedykolwiek okazję to zrobić. Odwróciła się i patrzyła na słońce zsuwające się po horyzoncie do morza. Patrząc na niebieskie niebo przepasane różem, czerwienią i złotem, zdała sobie sprawę, że niedługo będzie ciemno. Jej nijakie mieszkanie w Londynie, pod nijakim szarym niebem przyzywało ją, choć nie czerpała z tego żadnej przyjemności.
- Hermiono?
Snape ponownie stał u jej prawego boku, trzymając coś mocno w prawej pięści, którą rozluźnił, gdy tylko na nią spojrzała. Lewą ręką podniósł przedmiot i pozwolił mu zawisnąć, a srebro zabłyszczało w różowym świetle, migocząc, gdy na nie patrzyła.
Wisiorek był mały i owalny, i przedstawiał sylwetkę stojącego mężczyzny. Zwisał z długiego srebrnego łańcuszka. Oba przedmioty były naprawdę pięknie wykonane. Hermiona spojrzała z medalika na Snape’a i z powrotem.
- Co to jest? - spytała miękko. Medalik bujał się na wietrze.
- Ten mężczyzna to święty Juda. Patron od spraw beznadziejnych. W wiosce jest rzemieślnik… Zamówiłem go u niego.
- Ty nigdy nie byłeś beznadziejną sprawą, Severusie - wyszeptała i pochyliła głowę, gdy odpiął łańcuszek i ostrożnie umieścił wokół jej szyi. Wisiorek spoczął tuż pod jej obojczykiem, a ona łagodnie go dotknęła.
- Jest piękny. Dziękuję. - Stanęła na palcach i delikatnie pocałowała mężczyznę w policzek. Był to połączony gest podziękowania i pożegnania. Gdy odsunęła się, zobaczyła jak z ciekawością dotknął miejsca, które pocałowała.
- Jestem taka szczęśliwa, że mogłam cię ponownie zobaczyć - powiedziała mu. - I jestem szczęśliwa, że jesteś wolny.
Nic nie odpowiedział, a jego twarz była dziwnie nieczytelna. Gdy zaczęła odchodzić, uniósł rękę na pożegnanie.
Utrzymanie głowy nisko i nieoglądanie się do tyłu było trudniejsze, niż Hermiona mogła sobie wyobrazić. Ale udało jej się wykonać obie czynności, gdy odchodziła w stronę oceanu. Patrzyła w dół na swoje stopy zapadające się w piasku z każdym krokiem, z którym się od niego oddalała. Gdy tylko przekroczyła bariery otaczające willę, zebrała siły, żeby się teleportować. Właśnie miała to zrobić, gdy para rąk złapała ją za ramiona i obróciła dokoła.
Twarz Severusa Snape’a była biała i oddychał ciężko od biegu za nią. Jednak Hermiona nie miała czasu sobie tego przyswoić, ponieważ mocno ją uścisnął. Przyparta do jego piersi zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, czując jego serce galopujące pod jej uchem. Gdy lekko poluzował uścisk, uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć. W jego oczach zobaczyła chwilowy błysk determinacji, zanim pewnie przycisnął swoje usta do jej i mocno ją pocałował.
Gdy ją puścił, oboje byli zarumienieni i lekko chwiali się na piasku.
- Wróć, żeby ponownie się ze mną zobaczyć, Hermiono. Gdy będziesz gotowa - powiedział jej poważnym głosem.
- Wrócę - odpowiedziała. - Obiecuję.
- Więc do zobaczenia. - Pochylił głowę.
- Do zobaczenia - odpowiedziała, zamykając oczy i umożliwiając sobie teleportację. Gdy ponownie je otworzyła, znajdowała się pod ciemnym londyńskim niebem, które było ciężkie od deszczu.
Dotyk jego pocałunku na jej ustach przypomniał jej, że z pewnością ponownie się spotkają.
I uśmiechnęła się.
Koniec