Tytuł: Koniec
Dedykowane:
dark_vanessa ♥, której dziękuję też za językowe porady.
Prompt: The Arcade Fire "Black Mirror"
Spoilery: Powiedzmy, że do siódmego sezonu BtVS i początku piątego sezonu Angela.
Postaci: Wesley/Willow
Ostrzeżenia: Poszłam za promptem w dziwne miejsca.
Długość: 840 słów
Koniec
I know a time is coming
All words will lose their meaning
Please show me something that isn't mine
But mine is the only kind that I relate to
Koniec świata przyszedł i przeminął, zupełnie jak święta Bożego Narodzenia, gdy był jeszcze mały. Przyjeżdżał do domu na kilka dni wolnego; mama karmiła go słodyczami, a ojciec pytał o stopnie. A potem, tuż po Nowym Roku, opatulonego w szalik i za dużą czapkę, rodzice wsadzali go do pociągu i ruszał z powrotem do szkoły dla chłopców.
Przez brudną szybę przyglądał się wtedy mijanym krajobrazom; zwykle bolał go w dodatku żołądek. Już po kwadransie jazdy czas spędzony w domu zaczynał zamazywać się w surrealistyczny ciąg obrazów. Obiadów, śniadań i podwieczorków, herbaty, łóżka i pierścionków na palcach matki. Potem one też znikały, zostawały tylko zaśnieżone pola za oknem.
Z plecaka wyjmował notatki z greckiego albo hebrajskiego i powtarzał odmianę czasowników.
To było prawdziwe życie.
*~*~*
Krztusi się; w ustach ma metaliczny posmak.
Gdzieś z oddali słyszy krzyki; ma wrażenie, że nie czuje nóg. Spogląda w dół: koszula przesiąka krwią; z brzucha wystaje mu wielki kawałek szkła.
Odruchowo podnosi ręce do twarzy, by osłonić ją przed eksplozją, która rozrywa powietrze gdzieś niedaleko.
Potem robi się ciemno.
*~*~*
- Wesley? Wesley!
Odzyskuje przytomność. Widzi Willow. Czarne włosy i oczy. Otwartą dłoń opiera na jego klatce piersiowej; bije od niej ciepło.
- Wyd… wydawało… mi…
- Nic nie mów. Poczekaj.
Podaje mu kilka łyków wody. Wesley niemal krztusi się, ale w końcu przełyka.
- Wydawało mi się, że mówili, że jesteś teraz dobra - oznajmia w końcu.
Uśmiech. Wąskie usta, ciemna czerwień.
- To nieco bardziej skomplikowane.
*~*~*
Stoją na dachu budynku - czy raczej Wesley stoi. Willow unosi się kilka centymetrów w powietrzu. Kiedyś zaklasyfikowałby to jako niepotrzebne popisywanie się mocą, ale zmądrzał. Willow oddycha magią. Stąpanie po ziemi byłoby dla niej mniej stosowne.
Czuje, jak włosy na karku stają mu dęba. Czuje - albo wydaje mu się, że czuje - zapach ozonu.
- To wszystko może być twoje. - Jej głos jest cichy i spokojny.
- Nie pościłem przez czterdzieści dni, ani nie planuję składać życia w ofierze, więc biblijne nawiązania są średnio stosowne. Poza tym, kto chciałby kwadratowe mile rumowiska. Wielki cmentarz - odpowiada jej po chwili Wesley.
- Och, zdziwiłbyś się.
*~*~*
Willow nie zamyka go ani nie pilnuje. Nie sprawdza, czy ma co jeść, pić, ani gdzie spać. Pozwala mu plątać się bez celu bo zrujnowanym mieście, a po tym, jak znalazł w miarę sprawny samochód, jeździć nim na tyle daleko, na ile starczy mu benzyny. Mijają tygodnie. Oprócz niej Wesley nie spotyka nikogo żywego; wpada tylko na kilka przypadkowych wampirów, ogłupiałych z głodu. Zabija je prędko, niemal w geście litości.
Od czasu do czasu Willow zjawia się tylko obok niego, znikąd.
Na początku zadawał jej pytania. O Europę, o jej cele, o to, co się stało z innymi. Wzruszała tylko ramionami i zbywała go ogólnikami.
- Do prawdziwej mądrości można dojść tylko samodzielnie, Wesley - oznajmiała. Albo: - Na pewne odpowiedzi musisz jeszcze poczekać.
*~*~*
- To nie byli oni, prawda? Wilk, Baran i Jeleń. To coś innego.
Stoją na brzegu oceanu. Woda jest ciemna i nieruchoma. Wesley nie widzi swojego odbicia.
- To bez znaczenia, kto to zrobił. Ważne jest, co ty zrobisz teraz, Wesley.
Willow spokojnie opada na ziemię. W miejscach, gdzie jej stopy dotykają piasku, zakwitają krokusy.
Jej dłoń muska jego policzek.
- Powinieneś się ogolić.
*~*~*
Odkąd nadszedł koniec świata, Wesley śpi bez snów. Rzeczywistość jest za to jak jeden wielki koszmar, więc bilans się wyrównuje.
Po paru dniach przywykł do ciszy. Po kilku tygodniach zaczęła go gnębić. Teraz ma wrażenie, że przytłacza go tak bardzo, że nie może się podnieść z łóżka.
Wstaje.
W jakimś pustym domu znajduje tubkę czyjejś pianki do golenia. Brzytwę nosi ze sobą od dawna. Wszystkie lustra są stłuczone, więc goli się na oślep. Trwa to niewyobrażalnie długo. Pod koniec dłonie drżą mu i zacina się pod brodą, nieco powyżej blizny, która przypomina mu o przeszłości.
*~*~*
Willow przynosi mu jabłko; sok spływa mu po palcach.
To ona inicjuje pocałunek.
- Myślałem, że… Spike powiedział nam o Tarze. I tej drugiej. Kennedy.
- To też jest bardziej skomplikowane.
Kiedy pieprzy ją na spopielonej ziemi, zamyka oczy i widzi iskry światła pod powiekami. Ma wrażenie, że traci czucie w końcach palców u stóp. Willow nie wydaje żadnego dźwięku poza cichym oddechem. Wesley chce coś powiedzieć, ale słowa pierzchają, nim udaje mu się je schwytać, jak węże w skoszonej trawie, jak kosmyki czerni w jej włosach, jak piasek w garści.
Ogarnia go panika. Zaczyna zapominać imiona.
*~*~*
- Czy jestem w piekle?
- Czy tak wyobrażasz sobie piekło?
- Nie jestem pewien.
- Zatem być może.
- Spacerujesz między światami.
- To prostsze, niż się wydaje.
*~*~*
Kiedy Wesley był mały, zanim poszedł do szkoły, zdarzyło mu się kilka razy zachorować. Leżał w łóżku, przykryty kocem, a matka siedziała obok na krześle i śpiewała mu. Piosenki, nawet te smutne, niosły w sobie obietnicę. Nie do końca wiedział czego, ale wyczuwał ją.
W pustym świecie, Wesley leży na plecach, wpatruje się w rozgwieżdżone niebo i wie, że jeśli uda mu się przypomnieć melodię choć jednej z nich, to będzie ocalony.
Obudzi się. Umrze, albo się narodzi.
Powiedziała mu o drzwiach, których nie może mu wskazać.
Prędzej czy później je znajdzie. Jest cierpliwy. Ma nieskończenie wiele czasu.
To jedno jest proste.
*~*~*
Willow mówi mu, że odchodzi.
Światów jest nieskończenie wiele. A ona wciąż szuka tego właściwego.
- Oboje zabłądziliśmy.
- Każdy musi znaleźć własne drzwi.
*~*~*
Gdzieś, kiedyś, Wesley czuje w ustach metaliczny posmak krwi.
Z oddali słyszy krzyki. Melodię. Klątwę. Obietnicę.
Krztusi się. Oddycha.