Zaczęłam dawno, nie skończyłam. Mam nadzieję, że teraz skończę. Są dla mnie bardzo ważne. Het.
Oto Tu - miejsce, gdzie mogę dotrzeć najdalej. Gdzie w bezsilnej złości tupię nogami (niby nonszalancko, a jednak dając upust emocjom), drepczę w koło, ugniatając puchaty dywan nieistnienia, niemal brudząc go swoimi niedomytymi, ludzkimi stopami - z lubością przyglądam się śladom ziemi, po której zwykłem stąpać…
A brama? Brama jest bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki. Ciężka, żelazna i prosta, bez zdobień, dodatków, upiększaczy. Zresztą czym się zachwycać? Może tym, że ja: podróżnik, odkrywca, badacz; przez tyle nocy półprzespanych (tak dalekich od jawy, a jednak nie w śnie) doszedłem Tu. Może i komuś wydawałoby się to daleko - na wyciągniecie ręki od największej tajemnicy, od jedynej bariery, od zwykłych drzwi - ale czy to nie Tu właśnie zaczynałem?
Zatrzymuję się, ostatni raz, chcąc na nie spojrzeć (ostatni dzisiaj, bo jutro po kolejnym dniu nieudanych oblężeń, znowu będę Tu czuwał, chcąc sprawdzić, czy komuś innemu się nie udało), czując się przegrany jak nigdy (czy może jak zawsze). Tak łatwo się pogubić w świecie, który wyprzedził nas już dawno. A my nawet nie staramy się go dogonić… A jak staramy to kończymy Tu. Przed drzwiami, których nie umiemy otworzyć - z całym naszym zmechanizowaniem, rozwojem nauk, podróżami międzyplanetarnymi… Naprzeciwko nas zwykłe wrota: wysokie, żelazne, ale za to bez zamka. W ścianie, której nie ma - co nie znaczy, że można ją ominąć.
Szli podziemnym korytarzem PP 12-454. Ich buty tępo dudniły na metalowych podłogach. W słabym świetle jarzeniówek zapalanych przez czujniki ruchów, wydawało się, że idą w nicość, okalaną nudną, stalową powłoką ścian. Z lewej strony coś zahuczało głośno, sprawiając, że jeden z mężczyzn podskoczył.
- To od Kosniczkowa. Dostał duże zlecenie i jeśli je wykona przestanie gnić w tej dziurze. Zakopani za życia, z niewystarczającymi funduszami…
- To twoja decyzja. Mógłbym Cię podłączyć do co najmniej czterech inwestycji na górze, ale nie, ty się uparłeś.
- A Kosniczkow? Za swoją pracę nie tylko wyjdzie z grobialni, ale też wybuduję sobie willę na zewnątrz. Nawet ja nie wierzyłem, że mu się uda.
- Miał szczęście. I mam nadzieję, że też je masz, bo nie mogę w nieskończoność sponsorować badań XX. W dodatku ten sprzęt, którego potrzebujesz, jest nieco nielegalny.
Mężczyzna prychnął. „Nieco? Nie, ten sprzęt był bardzo nielegalny.”
Zatrzymał się przed niewielkim czytnikiem kart. Przesunął swoją wejściówkę, a potem szybko wystukał pin. Nie starał się za bardzo ukryć tego, co robi przed swoim gościem. W końcu lubił, gdy uważano, że w NaD4 nie ma nic ciekawego. Jedna z metalowych płyt, którymi okute były ściany podziemnych laboratoriów, osunęła się z trzaskiem do tyłu, a potem zjechała w bok, odsłaniając niewielkie drzwi. Mężczyzna pchnął je bez wahania.
NaD4 przedstawiało widok nędzny. Od lat Grzegorz Zbitek nie osiągnął niczego, co rozsławiło by go w naukowym świecie, przez co początkowe grono rozentuzjazmowanych inwestorów, zamiast powiększać się, malało. Aż został tylko Iwan Rostolevicz, który pomimo, iż powinien wspierać rodzimych badaczy, wspierał swojego najlepszego jeszcze z czasów studiów, przyjaciela. Że to były czasy dawne ani jeden ani drugi nie lubił wspominać. Główne studio NaD4 wypełnione było (nieznanego Iwanowi przeznaczenia) sprzętem po brzegi - tym który na fali był dziesięć, dwadzieścia lat temu oraz luźno porozkładanymi częściami do tych i nowszych aparatur.
- Pokaż mi co masz - westchnął Iwan, zdejmując płaszcz. Odkąd tylko zjechali do strefy PP doskwierało mu gorąco. Nie wiedział jak ludzie mogą przyzwyczaić się do panujących tu upałów, a potem jeszcze swobodnie poruszać się po wyższych poziomach, lub nawet po zewnątrz, biorąc pod uwagę, że tam zawsze było zimno.
- Wiesz, że nie prosiłbym Cię…
- Wiem.
Oprócz przyjaźni, była jeszcze jedna rzecz, która skłoniła Iwana do finansowania przyjaciela. Nigdy nie próbował wyciągnąć więcej pieniędzy, niż potrzebował. Słabo się w tym orientował, ale NaD4 jakimś cudem utrzymywało się samo. Z wyjątkiem chwil, które Grzegorzowi wydawały się przełomowe i w których prosił o większą lub mniejszą przysługę. Naukowiec podszedł do kolejnych drzwi, otworzył je i przepuścił towarzysza.
Okazy na pierwszy rzut oka były normalne. Rozlokowane w niedużych klatkach, a raczej mini pomieszczeniach, których przednia ściana była wykonana ze szkła. Okazy obserwacyjne.
- Co on robi?
W pokoju NaD4/32 siedział mały chłopiec, na oko dziesięcioletni. W kolorowym ubraniu dopasowanym do prezentowanego wieku, pochylał się na czymś, czego mężczyzna nie mógł dostrzec zza długich brązowych włosów.
- Rysuję.
- Co z nim nie tak?
- Ma czterdzieści lat, opóźniony proces starzenia, zajmował się nim jeszcze mój oj…
- Czterdzieści? - zdziwiony mężczyzna podniósł głowę, tak, żeby móc spojrzeć na wyższego mężczyznę. - Przecież to…
- Bardzo silnie opóźnione w rozwoju dziecko - zgasił jego zapały Grzegorz. - W dodatku z trwale uszkodzonym mózgiem, a kolejne doświadczenia tego typu tylko potwierdzają ich bezcelowość. Teraz tylko utrzymujemy go, żeby sprawdzić, ile jest w stanie przeżyć. A z tego co zaobserwowaliśmy to pewnie dłużej niż ty, ja, król, czy nawet królewicz.
- Niesamowite. I jesteś pewny, że nie da się tego… poprawić?
- Tak. Niestety, nadal nie wiemy jak zahamować skracanie telomerów, bez ingerencji w całe procesy…
- A ten?
Wskazał na lokację NaD4/31 i siedzącego w nim mężczyznę, który kiwał się nieustannie w tył i przód.
- Operacja mózgu. Nieudana. Bardzo nie udana. Chcesz posłuchać?
Iwan spojrzał na mówiącego i przytaknął głową. Mężczyzna podszedł do jednego z paneli, znajdujących się na każdej szybie i wcisnął czerwony przycisk.
- … noga, toga, droga, drogowskaz, wskazać, skazać, kazać, rozkaz, rozkład, kładka, okładka - obserwowany mężczyzna przestał mówić i wybuchł krótkim, głośnym płaczem, a potem jakby nigdy nic wrócił do wyrzucania z siebie słów. - Ściana, piana, Diana, kania, niania…
Grzegorz znowu nacisnął guzik i odwrócił się do towarzysza. Iwan pobladł, nie wyglądał zbyt pewnie, szczególnie, że okaz znowu wybuch niekontrolowanym płaczem, którego, co prawda nie było słychać, ale za to widać było jego trzęsące się ciało.
- Może wracajmy?
- Nie chcesz oglądać dalej? Mamy kilka…
- Wracajmy.
- To był nieresocjalizowalny. Nie masz za kim płakać, potrzebował inspiracji, więc dokonał morderstwa. Niestety w przeciwieństwie do tych z jego wierszy, nie było ono doskonałe. I tak miał szczęście, że tu trafił.
- Poeta.
Grzegorz uśmiechnął się smutno. Kiedyś słyszał, że artyści żyją na pograniczu. Najpierw był bardzo zazdrosny, bo nigdy nie wykazywał talentu w niekonwencjonalnych dziedzinach, ale potem żałował, że okazało się to nieprawdą. Byłby o krok dalej.
Droga do głównego studio była krótka, w końcu nie po to wybierał godzinami okazy, żeby Iwan chciał się rozglądać zbyt długo. Właściwie, gdyby nie ten, to dwa kolejne załatwiłyby sprawę.
- I wszystko dlatego, że chcesz stworzyć nadczłowieka? - zapytał, siadając na fotelu przypominającym nowoczesne dentomedy, a który prawdopodobnie był przeróbką, któregoś z najnowszych modeli. Grzegorz potwierdził skinieniem głowy, wyjmując spod biurka taboret. - To wszystko jest tego warte?
- Świat się rozwija, Iwan, my nie. Jak myślisz do czego doprowadzi to ludzkość? Prawie zupełnie zahamowaliśmy wolną ewolucję, a tą, która mogę zapoczątkować ja lub inny naukowiec nazywacie zabawą życiem. To cud, że pozwalają mi na badania…
- A co z teorią doboru naturalnego?
Mężczyzna w granatowym kombinezonie, typowym do pracy w podziemnych laboratoriach, prychnął.
- Jest niewystarczająca i przestarzała. Dobra dla zewnętrznych. Wiesz jak się dziedziczą geny? - Zamilkł, przyglądając się przyjacielowi. - Oczywiście, że nie wiesz. Szansa, że w ten sposób wyodrębni się osobniki wyjątkowe, ale chociaż ponadprzeciętne jest ułamkiem, którego nie warto przytaczać. Musimy iść dalej.
- Nie rozumiem Cię i nie wiem, po co w tym wieku tak się zamęczasz. Ale mam nadzieję, że to gówno, w które się pakujesz, a co gorsze pakujesz swojego syna, jest tego warte. Więc czego potrzebujesz?
Najciszej jak mógł przemykał się po metalowym korytarzu mieszkania. Wiedział, że Anna miała mu za złe fakt, że przez całe życie nie przenieśli się z minus piątego. Gdy miała gorszy humor porównywała ich do szczurów, które żyją w ściekach. Wtedy przypominał jej, że żyją dobrych kilkadziesiąt metrów pod kanałami. Oboje ich to bawiło - taki mały, prywatny, rodzinny czarny humor.
Spała, kiedy wszedł do sypialni, a potem wolno zdejmował granatowy kombinezon bezpieczeństwa dla najniższych poziomów. Nie wiedział jaki żartowniś dał im skrót NaD, ale nie obchodziło go to, dopóki zezwalano tam na większość badań, nie zawsze zresztą bezpiecznych. Ułożył się koło kobiety, która wyjąwszy kilku kochanków, wiernie towarzyszyła mu już od dwudziestu dwóch lat. Był zmęczony, ale wiedział, że się nie wyśpi.
Stoję przed bramą, a ta szczerzy się do mnie bezczelnie. Kpi z moich nieudanych prób, kiedy zaczynam krążyć po dywanie nieistnienia. Kiedy odwracam się przodem do niej, wpatrując rozpaczliwie w miejsce, gdzie powinien być zamek. Ale zamka nie ma, nie ma nawet klamki. A za wrotami znajdują się odpowiedzi. Albo jedna odpowiedź - to nie jest ważne.
Ważne jest pytanie i miejsce, czające się o kilka kroków od tego, w którym się teraz znajduję. Tak blisko szczytu, a bez szansy na zobaczenie go. Szczytu możliwości człowieka… tak naprawdę nie jestem nawet w połowie drogi. Zmęczony siadam po turecku, nie zawracając sobie głowy tym, co jest pode mną; ważne jest tylko to, co jest przede mną. A naprzeciwko mnie jest metal, naprzeciwko są drzwi.
Niechętnie dopuszczam myśl, że ktoś przede mną mógłby otworzyć bramę. Straszny, przerażający pomysł, że zmarnowałem życie, nie osiągnąwszy nic; jednocześnie myśl, dającą nadzieję. Nie ma nic gorszego, niż wizja pozostawienia wrót na zawsze zamkniętych.
Siedział przy biurku, kiedy Piotr wszedł do laboratorium, niosąc w rękach blaszane pudełko. Oparł się na krześle i przetarł oczy.
- Pójdę obejrzeć okazy - odezwał się chłopak. Nie był pewny, czy warto próbować nawiązać rozmowę z ojcem, który mając zły humor, był w stanie wysyłać go do wszystkich diabłów.
- Andrew już się nimi zajął, więc nie musisz nic robić. - Starszy mężczyzna miał zmęczony głos. Odłożył na bok płytkę multimedialną, na której wcześniej kreślił. - Przyniosłeś coś do jedzenia?
- Tak. Mama naszykowała ci obiad, powinien być jeszcze ciepły. I kawę. Coś nowego? - zapytał, podchodząc do monitora. Zerknął na niego i położył paczkę na metalowej szafce, tak aby była łatwo osiągalna dla naukowca.
- T104 zmarł. Reszta bez zmian.
- Tego się spodziewałem. A co z poetą?
Grzegorz prychnął z rozbawieniem.
- Tworzy.
Piotr uśmiechnął się lekko, jego pierwszy, nieudany zresztą, zabieg - miał do okazu ogromny sentyment. Już nic nie mówiąc, odszedł w kierunku pomieszczeń badawczych. Musiał sprawdzić samodzielnie rezultaty ostatnich eksperymentów. Ojciec odprowadził go wzorkiem, a potem spojrzał na zegarek. Było już późno. Chłopak ledwie wyszedł z kliniki, a fakt, że pierwszym miejscem, w które się skierował był NaD, dawał nadzieję na przyszłość.
Nie planował jeszcze umierać, ale śmierć pewnie nic sobie nie robiła z jego planów. Gdy jego syn był młodszy, bał się, że mimo zdolności, nie będzie miał wystarczającego zacięcia, żeby przejąć laboratorium. Teraz już nie miał żadnych wątpliwości.
Piotr przyglądał się T104. Jego ojciec odradzał mu tą operację, ale się uparł. Był pewny, że wszczepienie generatora mikroimpulsów elektrycznych w ośrodki asocjacyjne poprawi zdolność kojarzenia. Być może nawet otworzy pomost między podświadomością, a świadomością. Okaz ledwo przeżył zabieg i zmarł dwie godziny po tym, jak wczoraj opuścił NaD. Sasza Szarikow - gwałciciel recydywista. Westchnął, włączając lampę i biorąc skalpel. Musiał usunąć generator, bo każda taka zabawka była droga. W dodatku miał szansę szkolić umiejętności bez niepotrzebnej presji.
O upływie czasu przypomniał mu pager. Długi irytujący sygnał i krótka wiadomość: „Jest już późno. Czekam. N.”. Przemył narzędzie i z grubsza oczyścił sale. Wychodząc zmniejszył temperaturę na siedem stopni - resztą powinien zająć się Andrew. Rano musiał biec do kliniki, a dziś, co nie zdarzało się często, ostatni opuszczał laboratorium. Kiedy wychodził przemknęło mu przez myśl, że koszmar drzwi i tak nie pozwoli mu się porządnie wyspać.