Kolacja ze zniczy

Mar 04, 2012 16:42

Slash. Konkursowy z yaoifana. Motyw przewodni - zaduszki:)


W powietrzu unosił się mocny, gęsty zapach wosku. Ośnieżone, wąskie alejki biegły kręto między grafitowymi płytami, osłoniętymi od mroźnego powietrza sztucznymi wieńcami. Zakurzone kwiaty targane były przez podmuchy wiatru, który czasami zrywał się z łańcuchów Jesieni. Ta sędziwa kobieta z trudem próbowała go utrzymać w płótnie, utkanym ze złotych liści, ale i te odpadały luźno od sieci drzew. Widać było, że potrzebuje odpoczynku pod pierzyną białego puchu młodej Zimy. Dawidowi, aż trudno było uwierzyć, że będzie się musiała męczyć jeszcze ponad miesiąc, szczególnie, gdy śnieg skrzypiał pod jego skórzanymi butami, a palce, zakrzywione od mrozu, szukały schronienia w grubej kurtce.
Znał ten cmentarz od dziecka, kiedy jeszcze z mamą odszukiwał nagrobki nieznanych mu krewnych, za to teraz doskonale wiedział, gdzie miał się udać - między plątaniną pomników, kojarzonych tylko z widzenia, pod drewnianym krzyżem, śniła jego matka. Miał nadzieję, że to dobre sny, a puchowa powierzchnia wynagrodzi brak ukochanych przez nią kwiatów. Tylko róże w osłonkach z foli, trzymały się z nadzieją, że ciepłe dni powrócą. Były cichą zapowiedzią i obietnicą, że syn nie zapomniał o ukochanej, że z nadejściem wiosny zasieje nowe nasiona, wkopie w ziemie nowe cebulki.
Zanim do niej pójdzie musi odwiedzić innych. Tych, o których czytał w podręcznikach od historii, a o których pamiętał tylko raz w roku. Anonimowych żołnierzy walczących dla wspólnego dobra. Jedna świeczka dla bohaterów, trzy dla matki. Szedł szybkim krokiem, pragnąc jak najszybciej wrócić do ciepła starego samochodu. Okulary parowały mu od wydychanego powietrza, a mijający go ludzie ocierali się warstwami grubych ubrań o jego, nie mniej zakryte, ramiona. Zamrugał, wyciskając łzy ze szczypiących oczu i zatrzymał się. Przez chwile był gotów przyznać, że to co zobaczył było zaledwie plamą na brudnych szkiełkach. Na ławce koło grobu z rdzawego marmuru siedział chłopak. W zimowej kurtce, o jasnych włosach i czerwonych od zimna dłoniach. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jedyną ozdobą grobu był czajniczek z podgrzewaczem, dwie filiżanki na spodkach i talerzyki, na których leżało coś ciemnego. Chłopak odłamywał nerwowo kawałki jedzenia.
- Szalony - szepnęła do niego trwożnie staruszka w starym futrze z norek i czerwonej czapce na głowie, odwracając się od sprzątanego przez nią pomnika. - Mówię Ci, że szalony. Codziennie do niego przychodzi. Z jedzeniem! A raz był nawet pijany!
W ręce trzymała wiadro i szmatę. Patrzyła wyczekująco, a on kiwając głową, poczuł niewyjaśnioną odrazę do niej i do siebie. Kobieta usatysfakcjonowana gestem i zniechęcona brakiem odpowiedzi słownej sprzątała dalej. Dawid jeszcze chwilę popatrzył na chłopaka, po czym bezsensownie wzruszył ramionami i ruszył w drogę.
Groby nieznanych zawsze sprawiały złowrogie wrażenie, nawet w okolicach Zaduszek. Niepokojąco ciche, zaniedbane, mimo tego, że harcerze kręcili się koło nich ze zmiotkami, a przechodnie ustawiali samotne znicze. Starał się nie myśleć o tym szalonym chłopaku, o grobie, niezapomnianym, a mimo to nieozdobionym ani chryzantemami ani zniczami. Westchnął głośno, zrobił znak krzyża i zapalił swój mały dar dla bohaterów. Myślał o tym, jaką drogą najszybciej pójść do matki, ale to nie miało znaczenia, bo wiedział którędy wróci.
Chłopak nadal siedział i nadal w milczeniu skubał swój posiłek, nie zwracając uwagi na coraz częstych przechodniów, wytykających go palcami.

Wieczorem było u niego głośno. Kawalerkę roznosił dźwięk modnej muzyki i głosu wielu osób, nierzadko ubranych w krzykliwe halloween’owe stroje z maskami potworów, kupionymi w supermarkecie. W pokoju nie było czym oddychać - smród alkoholu, mocnych perfum, potu i papierosów niósł się wzdłuż i wszerz pomieszczenia, odbijając od ścian i mieszając z nowymi falami nieznośnych zapachów barów i tłumów. Dawid zastanawiał się, skąd do cholery ma tylu znajomych, gdy ponownie otwierał drzwi kawalerki, wpuszczając nową grupkę ludzi. I co go pokusiło, żeby pozwolić im palić w środku?
- Ej, gospodarz, pijesz z nami?
Nie czekając na niego, znajomi w kuchni rozlewali studenckie drinki - wódkę z wódką. Nie musiał odpowiadać i tak wiedział, że znajdzie się kieliszek dla niego.
- Boże, Dejw, gdybym wiedział, że będziesz w takim humorze, poszedłby świętować na cmentarz. - Zaśmiał się Mikołaj, podając mu kieliszek i rozlewając kropelki wódki na podłogę.
- Nie marnuj… - wcięła się Ewka, ale szybko jej przerwał i mówił dalej:
- Tamtejsi gospodarze na pewno bawiliby się lepiej.
Kilka osób wybuchło głośnym śmiechem, a jego przeszedł dreszcz. Uśmiechnął się jednak.
- Byłoby Ci zimno, kotku. Może są bardziej rozrywkowi, ale mają nieocieplane kwatery - odpowiedział, starając się trzymać fason, ale myśli o dziwnym chłopaku z cmentarza tylko przybrały na sile.
- Dawid! - krzyknęła jakaś dziewczyna z pokoju, a podczas chwilowej ciszy, jaka nastała w kuchni, można było usłyszeć dalsze słowa: - On ma na imię Dawid, tak? Dawid!
Jego znajomi poklepali go po plecach, unieśli szybko kieliszki do góry, a kiedy wypił, wypchnęli go do pokoju. Mieszkanie znowu wypełnił gwar, kiedy szedł do kolejnej grupy ludzi, która skutecznie postanowiła go upić. Jutro będzie miał dużo sprzątania.

- Posprzątałem już mieszkanie. Mamo, nie uwierzysz do czego teraz studenci są zdolni. W życiu nie miałem takich strat. No i kurcze, spóźniłem się prawie na ostatnią mszę. Ale nie martw się - mówił szybko, pocierając dłoń o dłoń, w celu wytworzenia chwilowego ciepła. - Byłem na niej. Kupiłem ci też chryzantemy. Żółte grube i różowe drobniutkie, właśnie te między którymi nigdy nie mogłaś zdecydować. Jutro przyjedzie do mnie ciotka Lidka. Chce cię odwiedzić i żałuje, że nie mogła zrobić tego dzisiaj. Ja nie żałuję, wiesz, moje mieszkanie. No to właściwie tyle. Aha, spotkałem… kogoś niezwykłego, mamo.
Czuł się głupio mówiąc do niej, ale wiedział, że jeszcze gorzej czułby się nic nie mówiąc. Odkąd tylko pamiętał, w czasie kolacji pytała się go o miniony dzień, a on jej wszystko opowiadał. Tak jak wtedy, kiedy miał szesnaście lat i zaczął palić albo gdy miał osiemnaście i powiedział, że chce iść na studniówkę z chłopakiem. Zrozumiała. „Tylko nie wychylaj się, Dawid. Ludzie mają prawo do miłości i brak prawa do wchodzenia innym w alkowę. Chyba, że ona sama przychodzi do nich”.
Westchnął i potarł się po policzkach, mając nadzieję, że chociaż trochę się rozgrzeją. Wiedział, gdzie jeszcze chciałby pójść. I miał już przygotowaną świeczkę. Zerknął jeszcze, czy znicze na grobie matki płoną, a potem skinął jej na do widzenia.
Jasnowłosego chłopaka nie było przy czerwonym marmurze, chociaż gdy Dawid podszedł bliżej, zauważył, że stoi na nim nowy, głęboki talerz z czerwonym barszczem w środku. A obok niego metalowa łyżka. Zupa zaczęła już zamarzać, na jej powierzchni pojawiła się lodowa tafla, a kolor i buraczki opadły na dno. Spojrzał na litery wyżłobione w kamieniu. Mariusz Lewandowski, zmarły tragicznie pod koniec grudnia, w wieku dwudziestu dwóch lat. Tylko o rok młodszy od niego. Zrobiło mu się zimno w środku, w zupełnie inny sposób, niż wtedy gdy odpowiedzialna jest za to pogoda. Zimno i ciemno. Chciał stąd odjeść jak najszybciej i prawie zapomniał o zniczu. Zatrzymał się i zapalił samotną świeczkę tuż pod zdjęciem przystojnego, młodego mężczyzny. Nie chciał na niego patrzeć, chociaż jego uwagę zwróciła opadająca na czoło grzywka i figlarny uśmiech.

Do przyjazdu ciotki miał jeszcze trzy godziny, ale zanim ją odbierze z dworca musiał upewnić się, że grób wygląda tak jak powinien. Inaczej stara dewota znów będzie gderać, że Marysie trzeba było pochować w jej ukochanym Zagorzewie, gdzie miałaby odpowiednią opiekę. Mimo tego, że często odwiedzał matkę, myśl o pójściu na cmentarz napawała go teraz ogromną niechęcią. I to nie z powodu zimna pogrywającego za oknem. Kiedyś nawet ciężkie krople deszczu nie odwiódłby od pójścia do niej, jeśli tylko tak wcześniej ustalił. A teraz wręcz było to koniecznością, bo Lidzia miewała czasem napady dziwnych humorków.
To nie tak, że nie lubił ciotki. Kiedy był naprawdę chory i musiał prosić o pomoc, to właśnie ona zjawiała się u niego. To ona pomogła mu sprzedać trzypokojowe mieszkanie i kupić kawalerkę, taniej, bo od jej starego adoratora. To ona urządziła stypę po śmierci matki i uraczyła gości odpowiednim jedzeniem i to u niej spędzał najważniejsze święta, nawet wtedy gdy mama żyła. Ale nie mógł nic poradzić na to, że chciała ich rozdzielić, a on musiał być blisko matki. Ciotka twierdziła, że przejdzie mu to, gdy znajdzie sobie żonę. Kochał ją na swój sposób, ale tak mało rozumiała.
Grób wyglądał idealnie: podpalił zgasłe, przez wiatr, znicze i poprawił przewrócony wazon z plastikowymi makami. Przetarł czarną tabliczkę z nazwiskiem matki. Sam zdecydował, że będzie miała sypany kopiec - chciał sadzić jej kwiaty. Pamiętał z jakim pobłażaniem Lidzia kręciła głową i jej zdziwienie, kiedy przywiozła zaszczepki i okazało się, że już trudno je gdziekolwiek upchać. Powiedziała mu wtedy, że jest z niego dumna i że dopóki ona żyje, Marysia nie zostanie bez kwiatów. W tym jednym rozumieli się bez słów.
Na dworcu powinien być dopiero za dwie godziny. Miał wystarczająco dużo czasu, żeby przejść się po cmentarzu. Wiedział, gdzie chciałby iść. Wiedział, gdzie bał się iść. Zaczął wolno przechadzać się pomiędzy grobami, dobrze prezentującymi się w Zaduszki, gęsto otoczonym przez ludzi. Niektórzy mięli nawet łzy w oczach, ale trudno było powiedzieć, czy z tęsknoty, czy przez szalejący wiatr. Wolał wierzyć, że z tęsknoty, chociaż on sam nie płakał za matką od dnia jej pogrzebu. Widocznie tak musiało być. Miesiąc przed śmiercią wykryto u niej nowotwór złośliwy w płucu z licznymi przerzutami do innych narządów. Dopiero wtedy dowiedział się, że kaszlała krwią. Bagatelizowała to, żeby gnać z jednej pracy do drugiej i zapewnić mu odpowiedni komfort życia. Nienawidził się za to. A potem utrzymywał się za pieniądze, wypłacone z jej funduszu emerytalnego. Nie miał własnych, aż do czasu sprzedaży mieszkania. Ale świadomość tego nie była lepsza, żył z trudu i pracy jej całego życia, zresztą tak jak zawsze.
Nogi same zaniosły go na alejkę niedaleko grobu z czerwonego marmuru. Już nie tak bardzo anonimowego - grobu Mariusza Lewandowskiego. Na ławce przed nim siedział ten sam jasnowłosy chłopak, w tej samej czarnej kurtce. Na płycie leżało tym razem ciasto na spodeczku. Dochodził go spokojny, monotonny głos, układający się w poematy Edgara Alana Poe. Zrobił kilka kroków naprzód dostrzegłszy, że znicza nie rozświetla płomień. W tej samej chwili chłopak się odwrócił. Blond grzywka opadała mu na czoło, kiedy wpatrywał się w niego poważnymi, niebieskimi oczami. Dawid skamieniał, odczuwając ulgę, gdy zobaczył szramę przechodzącą wzdłuż policzka chłopaka. Bez trudu można było go pomylić z tamtym. Chociaż po wnikliwym przyjrzeniu się, wyglądał na młodszego.
- To ty postawiłeś tego znicza? - zapytał spokojnym głosem, tym samym, którym wcześniej czytał trzymaną w ręku książkę.
- Tak - przyznał nerwowo, czując się dziwnie pod naciskiem jego wzroku i słów. Mógłby przysiąc, że fale akustyczne wywierały teraz prawdziwy wpływ na jego ciało. Nie mógł się tylko zdecydować, czy uważał to za przyjemne. - Widzę, że zgasł. Jeśli nie masz zapałek…
- Czemu miałbym chcieć, żeby się palił? - zapytał, wprawiając go w jeszcze większe zmieszanie. Gdyby nie fakt, że ucieczka wyglądałaby głupio, już by go tam nie było. Stał jednak skamieniały, próbując przywieść na język słowa, których nie miał. Blondwłosy chłopak chyba wyczuł jego zażenowanie, ponieważ litościwie kontynuował. - Światło zostawia się dla wędrujących, żeby wiedzieli gdzie wracać. Czemu Mariusz miałby chcieć wrócić właśnie tutaj? Płomień powinien mu oświetlać drogę do domu. Czemu oświetlać ma mu drogę na cmentarz? Chciałbyś po śmierci być przywoływany na cmentarz?
Wciągnął głęboko mroźne powietrze, czując jak w przewrotny sposób pali mu gardło. A potem po postawie młodzieńca zrozumiał, że ten naprawdę czeka na odpowiedź.
- Nie… - wyjąkał, ogarniając go wzrokiem. Ciemnozielony szalik luźno zwisał mu z szyi, co w danych warunkach było marnotrawstwem ciepła i materiału. Książka leżała na kolanach, a ręce podłożył pod pośladki, próbując rozpaczliwie je ogrzać. - Mogę go zabrać.
Zrobił krok, ale powstrzymał go smutny uśmiech. Boże, jaki inny od tego na zdjęciu, sprawiający, że znikało prawie wszelkie podobieństwo między odwiedzającym grób i odwiedzanym.
- Myślę, że nie musisz. To miłe, że o nim pomyślałeś. Chociaż wolałbym, żebyś go nie zapalał. - Przez chwilę milczał, zastanawiając się nad czymś głęboko. - Jeśli to zrobisz, zgaszę go, więc może lepiej żebyś jednak zabrał…
Pokiwał przecząco głową, czując, że zamarznięte członki paradoksalnie się rozluźniają. Szczerze powiedziawszy, minęła mu ochota, żeby uciekać. Był ciekawy.
- A to jedzenie? - Zaczął niepewny, czy powinien pytać.
- Mariusz lubił makowiec… i sękacz. Zabrakło mi pieniędzy na sękacz. Wiesz, szkło kosztuje. - Powiedział poważnie, odwracając wzrok na ciasto. Potem wzruszył ramionami.
- Nie… - „Brzydzi cię” - przeraża cię jedzenia na cmentarzu?
- Myślę, że chciałby zjeść makowca i żebym zjadł go z nim. Duchy bywają głodne, wiesz?
Niepewnie podszedł trochę bliżej, tak że stał przy krawędzi grobu i ławki.
- A nie chciałby kwiatów?
- A ty chciałbyś dostać wieniec pogrzebowy? Ja bym nie chciał.
Szybka i prosta odpowiedź chłopaka rozbroiła go doszczętnie.
- Chryzantema? - Zaryzykował.
- Chryzantema też bym nie chciał. - Teraz jego rozmówca znów patrzył mu prosto w oczy. - Ale chciałbym makowca. I chciałbym świeczkę, która prowadziłaby mnie do domu.
Nagle wstał i schował książkę do skórzanego neseseru, który leżał tuż koło niego. Zarzucił pasek na ramie i kiwnął mu pożegnalnie głową. Dawid chciał go zatrzymać albo powiedzieć, że zapomniał talerza, ale chłopak szybko oddalił się, nie posyłając mu nawet ostatniego spojrzenia. Zresztą to by było głupie. Chłopak zawsze zostawiał talerze z ich zawartością na grobie. Hieny cmentarne, poprzebierane za ludzi, miały co jeść. Zdał sobie sprawę, że nie zapytał o jego imię. Przez chwilę stał jeszcze bez ruchu, a potem nagle zerwał się biegiem na drugą stronę cmentarza - w kierunku grobu matki. Zdyszany i jeszcze bardziej czerwony niż wcześniej, zaczął szybko gasić kolorowe znicze. Nie mógł się zdecydować, co zrobić z nowym sztucznym wieńcem, ale pytanie czy jej by się spodobał szybko rozwiało jego wątpliwości. Zabierając stertę plastiku, obiecywał, że kupi kolejnego chryzantema. Matka lubiła chryzantemy. Tak jak wszystkie inne prawdziwe kwiaty.

Ciotka Lidka śmiała się prawie dziewczęco, kiedy w skrócie streścił jej przebieg ostatniej imprezy, pominąwszy tylko sytuację nie dla jej uszu. Była kilka lat starsza od jego matki i z prawdziwą gracją nosiła swoją siwiznę. Loczki opadały zalotnie wokół jej twarzy, przeszytej nitkami doświadczenia. Brązowe oczy patrzyły na niego spojrzeniem jego babki i prababki, o czym zresztą nie wiedział. Lidzia miała w sobie coś ujmującego. W modnym brązowym płaszczyku skrywała drobne ciało, wyćwiczone latami ciężkiej pracy. Kochał ją, co nie znaczyło, że w jednej sekundzie nie umiała doprowadzić go do szału. Poprawiła niesforny kosmyk i przejechała palcami po taśmie pasów.
- Będziemy musieli jeszcze skoczyć gdzieś po jakieś kwiaty. Nie cierpię autobusów…
- Pojechałbym po ciebie… - Przerwał jej szybko, ale też nie dała mu dokończyć.
- I stracił taką cudowną imprezę? A może i nawet życie. Mam nadzieję, że już wytrzeźwiałeś - powiedziała, a uśmiech złagodził surowy wymiar jej wypowiedzi.
- To nic takie…
- Nic takiego, nic takiego. Zawsze tak mówicie, a potem byłoby, że ta niedobra Ludwika zawraca mi gitarę. - Pogroziła mu żartobliwie palcem. - I tak się cieszę, że po mnie wyjechałeś i że będę miała, gdzie napić się ciepłej herbaty.
- Przecież wiesz…
Uśmiechnęła się ciepło i wyrozumiale. A on mimo tego, że jechali na cmentarz poczuł się lekko. O tak, bardzo ją kochał. Nie tak jak mamę, ale bardzo.

W milczeniu patrzyli na cichy nagrobek, pośród hałaśliwego Zaduszkowego cmentarza. Wokół krążył przytłumione dźwięki cichych rozmów, kropel drobnego deszczu uderzającego o rozgrzane pokrywki świec, skrzypienia butów na śniegu i zawodzenia wiatru.
Ciocia nie skomentowała słowem kilku liści, które zagnieździły się w miejscu, gdzie wcześniej był wieniec, a teraz stały nowe chryzantemy. Od niego i od niej. Modliła się jeszcze przez chwilę, a potem zaczęła ustawiać znicze, wkomponowując je we wzory utworzone już przez niego i ich bliskich. Wyprostowała się i uśmiechnęła tym smutnym, tęsknym uśmiechem kogoś, kto stracił ważną osobę.
- Możemy iść - wyszeptała, nie chcąc psuć atmosfery.
Dopiero gdy odchodzili dotarło do niego to, że żadna ze świec na grobie nie była zapalona.
W domu odgrzała trochę przywiezionego przez siebie jedzenia, mamrocząc coś na temat tego jaki był chudy. Zaproponował jej żeby została na noc, ale odmówiła. Po posiłku chciała jechać. A on, gdy tylko wrócił z dworca, zapalił świecę w oknie swojej salono-sypialni. Chciał oświetlić matce drogę do ich nowego domu. Uśmiechnął się na myśl, że ciocia być może rozumie trochę więcej, niż się spodziewał.

Chodził na cmentarz częściej niż kiedykolwiek. Było mu wstyd, bo nawet po śmierci matki nie bywał tam dzień w dzień. Gdy umarła był w drugiej klasie liceum i ciotka przyrzekła mu, że jeśli nie będzie sobie radził, zabierze go do Zagorzewa. Nie żeby nie lubił tamtej niewielkiej wioski, ale był przyzwyczajony do życia w mieście, do swojej szkoły i swoich znajomych. Nie chciał tracić wszystkiego na raz. Ona to rozumiała, chociaż z odległości sześćdziesięciu kilometrów strzegła go jak tylko potrafiła. Jednak nie było to potrzebne. Wiedział, że został sam i że tylko od niego zależy jego przyszłość. Zrezygnował z szalonych planów związanych z kinematografią, które od lat czaiły się na dnie jego serca i zabrał za życie z porządną matematyczną dyscypliną. Dwa lat później był dumnym posiadaczem zielonego, uniwersyteckiego indeksu na kierunku ekonomii i zarządzania. Teraz wiedział, że podjął dobrą decyzję. W pewien sposób lubił to czego się uczył, a ciotka Lidka, która miała znajomości chyba wszędzie, załatwiła mu pracę w banku - jak tylko zrobi magisterkę. Powoli nawet pisał już pracę na temat orientacji ekonomicznej Polaków, która wypadała szczerze powiedziawszy dość żałośnie.
Alejki poprowadziły go do pomnika z rdzawego marmuru. Westchnął widząc, że znowu go nie zastał - czwarty raz z rzędu. Od Zaduszek przychodził tu codziennie, znajdując lub nie, resztki jedzenia dla Mariusza, ale nie było nawet śladu blondwłosego chłopaka. Gdyby nie to, że przychodził nieregularnie, przysiągłby, że tamten go unika. Tylko jak można unikać kogoś, jeśli się nie wie, że cię szuka? Zmarzniętymi rękoma (jesienio-zima w tym roku była naprawdę paskudna) odwinął biały papier, trzymanej w ręce paczuszki i po chwili zastanowienia, położył kawałek sękacza na płycie. Szczerze powiedziawszy, nie miał zielonego pojęcia jak inaczej mógłby zasygnalizować to, że wciąż się tu pojawia. Westchnął i znów zerknął na fotografie. „Głodne?” - zapytał się w myślach i pokręcił niedowierzająco głową. Sam nie wiedział czemu tak łatwo dał się w to wkręcić, ale fakt faktem wieczorami palił w domu świeczkę dla matki. Myśl, że mogłaby go odwiedzić napełniała go dziwnym ciepłem.

- Jedzenie? Dla głodnych duchów? Szkoda, że nie reinkarnacja. - Zaśmiał się Mikołaj, a potem podniósł, drżącą z zimna ręką, papierosa do ust. Zaciągnął się mocno. - Nie patrz na mnie takim wzrokiem - dodał z rozbawieniem.
- Nie mówiłem Ci tego, żebyś się nabijał. Wracam do środka.
Nie wiedział jakim wzrokiem na niego patrzył, ale miał nadzieję, że wyrażał on całą dezaprobatę jaką czuł teraz do przyjaciela. Zwrócił się w kierunku drzwi do klubu, gdzie reszta jego najbliższych znajomych upijała się i grała w bilard, a przynajmniej twierdziła, że to robi. Jego zdaniem już godzinę temu minęła chwila, w której ktokolwiek z nich dałby radę nie tylko trafić kolorową bilą do łuzy, ale też przesunąć jakąkolwiek z nich poprzez uderzenie białej.
- Dziady. - Usłyszał poważny głos Mikiego. Skierował na niego swoje spojrzenie. Z twarzy przyjaciela znikło rozbawienie, sprawiając, że rysy twarzy nabrały zmysłowej ostrości. Mikołaj miał piękną twarz i gdyby nie błaznował, robiłby piorunujące wrażenie. Na szczęście dla swojego otoczenia, a przede wszystkim dla niego, nie ujawniał tego zbyt często. - Dość nowoczesne, z tego co mówisz - dodał, a w jego głosie znów pojawiły się kpiące nutki.
Przestąpił z nogi na nogę, czekając, aż chłopak będzie kontynuował, ale on się nie śpieszył. Rzucił resztkę papierosa na betonowe płyty i wyjął paczkę z kieszeni. Wyciągnął ją w kierunku Dawida. Kiedy wyjęli po długim linku, zaczął je podpalać. Światło tańczyło w jego oczach i rzucało cienie na włosy. Dawid przymknął oczy, kiedy brał głęboki wdech powietrza z dymem. Dawno temu przestał wyobrażać sobie ciemne kosmyki Mikołaja między swoimi palcami, kształtne usta, półotwarte, ledwo łapiące powietrze i oczy, nie spuszczające z niego pragnącego wzroku. Zabawny był fakt, że nigdy nie pozwolił sobie na więcej. Byli przyjaciółmi, ale w innym sensie Miki równie dobrze mógłby nie istnieć.
- Jak dla mnie chłopczyk leci kiczem i tanim romantyzmem. Załamał się po stracie ukochanego... kogokolwiek, którego pewnie nawet nie lubił, więc postanowił dramatyzować. Nawet na Wikipedię mu się nie chciało zajrzeć, przeczytałby tam, że jedzenie dla duchów tak, ale dwa razy w roku. Zgodnie z tradycja starosłowiańską. To żałosne, a ty z jakiegoś dziwnego powodu na niego lecisz. I nawet nie protestuj. Jeśli masz ochotę na coś tandetnego, idź do burdelu.
Mikołaj uśmiechnął się słodko. Dawid zdał sobie sprawę, że gdyby nie papieros w ręce zostawiłby go tu, nie dając mu szansy dokończyć. Albo po prostu obiłby mu gębę. Był wściekły, ponieważ to co mówił jego przyjaciel miało sens, a także dlatego, że obaj mięli tego świadomość. Poczuł, że Miki kładzie mu ciepłą dłoń na plecach i wyjmuję fajkę z dłoni.
- Nie daj się zwariować. Smarkacz nie jest tego wart - wyszeptał. Jego uśmiech i ciepłe spojrzenie były kusząco blisko.
- Nie dam - odpowiedział, odsuwając się, a Mikołaj wybuchł śmiechem. Dawid wiedział, że nie był w jego typie. Może Ewka była, a może nikt nie był wystarczająco dobry.

Książki ważyły tonę albo więcej. W dodatku miał wrażenie, że kręci się bez celu pomiędzy wysokimi półkami w czytelni głównej filii Biblioteki Miejskiej. Ciemność tuneli rozpraszana była przez ledwo widoczne znad regałów światło, a w powietrzu unosił się zapach kurzu, starego papieru i świeżego tuszu drukarskiego.
Tomy, które trzymał w rękach, podała mu niezbyt uprzejma bibliotekarka, ale resztę potrzebnej mu literatury kazała szukać samemu. Gdyby tylko Propedeutyka inwestowania znajdowała się na półce z napisem Ekonomia, nie byłoby w tym nic trudnego. Tylko, że tamta część regału obstawiona była ciemnymi, przygnębiająco grubymi książkami medycznymi, które nie miały klasy, obleczonych w kolorowe, laminowane okładki, potrzebnych mu podręczników.
Westchnął, kierując się do stolików umieszczonych na końcu sali. Musiał przejrzeć te książki - jego promotor zaczynał się czepiać. Miał prawdziwego pecha, że trafił na Stasiowskiego, którego nie obchodził fakt, że był dopiero na pierwszym roku magisterki. Położył tomy na starym, zdezelowanym stoliku i usiadł na niewygodnym krześle. Z plecaka wyjął duży zeszyt zastanawiając się nad pierwszym pytaniem do ankiety, którą zamierzał przeprowadzić. Niesamowity quiz Dawida Korczucha, pytanie pierwsze - bessa to: konstelacja gwiazd, nowa marka na rynku RTV/AGD wprowadzona przez sieć TESCO, a może nazwa starodawnego przysmaku polskiego przygotowywanego na święta Bożego Narodzenia? Parsknął śmiechem i rozejrzał się po czytelni. Kilka osób patrzyło na niego karcącym wzrokiem, kiedy próbował przyjąć minę niewiniątka. Sięgał po pierwszą z leżących przed nim książek i nagle zamarł. Tyle razy był na cmentarzu i nic, a teraz siedząc w bibliotece i próbując spełnić oczekiwania nadgorliwego docenta, spotkał go. Przez głowę przemknęło mu to, co mówił ostatnio Mikołaj, ale szybko wyrzucił z niej tą myśl. Wstał, zostawiając wszystkie rzeczy na stoliku i ruszył w kierunku specyficznego znajomego.
- Mogę? - zapytał cicho, a potem przeklął się za to, że nie wziął książek. Musiał wyglądać głupio próbując dosiadać się do chłopaka z pustymi rękami. Teraz jednak nic nie mógł z tym zrobić.
Niebieskie oczy podniosły się na niego na znad grubego tomu Mitologii greckiej.
- Jasne.
- Właściwie to… - „Powiedz coś, powiedz coś, powiedz coś”, bezskutecznie maltretował się w myślach. - Cieszę się, że cię widzę. - Gorszej rzeczy nie mógł wymyślić, więc starał się uśmiechnąć tak uroczo jak tylko potrafił.
- Cóż… ja chyba też.
Dawid nie zrobił nic, żeby zająć wolne miejsce. Czuł się idiotycznie stojąc bez ruchu, ale był zbyt zajęty zbieraniem całej swoją odwagi (która nagle ulotniła się w zdumiewający sposób i zostawiła go samego) żeby się tym przejmować.
- Nie miałbyś ochoty na kawę? W kawiarni? - dodał, czując że na jego policzki wstąpił dekonspirujący go rumieniec zażenowania.
- Muszę się pouczyć. - Blondyn wskazał na leżącą przed nim książkę.
- A tak, jasne. Ja też. Przepraszam - zaczął mówić szybko, stwierdzając, że zrobił z siebie kompletnego głupka. Został spławiony i pora się zmyć.
Chłopak roześmiał się cicho.
- Zajmie mi to jeszcze z godzinę. Może trochę więcej, jeśli ci się nie spieszy…
- Nie, nie spieszy.
Zaczął się odwracać, żeby przenieść swoje rzeczy do stolika zajmowanego przez blondyna.
- Michał.
- Co? - Zapytał zdezorientowany, ale też dziwnie szczęśliwy.
- Mam na imię Michał.

Michał był… Michał. Dawid naprawdę z całej siły starał się nie zachowywać jak rozentuzjazmowana panienka, ale po kilku rozmowach z Mikołajem, ten uświadomił mu, że wpadł jak śliwka w kompot i że nie ma dla niego ratunku. A przyjaciel odzywa się do niego tylko dlatego, że ma nadzieję, że prędzej czy później mu przejdzie albo przynajmniej trochę się ogarnie.
Dawno nie miał tak dobrego okresu w życiu. Stasiowski dostał to na co zasłużył, przynajmniej tak twierdzili studenci, to znaczy porządne zapalenie płuc. A on zaś liczył czas dźwiękami komórki, oznajmiającymi, że Michał odpisał. Nie zawiódł się na nim w żaden sposób. Chłopak mimo tego, że był specyficzny, okazał się być tak interesujący jak się wydawał. Był przystojny, miał ogromną wiedzę na wiele tematów i ekscentryczne podejście do życia. Mogli godzinami rozmawiać i wymieniać się opiniami. I miał nadzieję, że nie wydaje mu się, ale że Misiek naprawdę go lubił.
Uwielbiał te namacalne wręcz spojrzenia niebieskich oczu, długie rozmowy przez telefon, wspólne spacery, a nawet odwiedzanie cmentarza. Kiedy pierwszy raz jadł wiejską kiełbasę i chleb nad grobem miał wrażenie, że każdy kęs staje mu w gardle. Za to gdy Michał zrobił i przyniósł rybę po grecku - ulubioną potrawę jego matki był naprawdę przyjemnie zaskoczony, mimo tego, że nadal nie przyzwyczaił się do pomysłu karmienia zmarłych.
Po miesiącu od spotkania w bibliotece zabrał Michała na imprezę do Mikiego, który też zachowywał się dużo lepiej, niż był w stanie to przewidzieć. Wymienili wtedy z Miśkiem kilka szybkich, przyprawiających o zawroty głowy (ze strachu i podniecenia) pocałunków. Oczywiście po alkoholu. Kolejnego dnia, mimo ogromnego kaca i minus dziesięciu stopni na termometrze, oznajmił swojej matce, że się zakochał. Poważnie. Może nie do końca życia, ale poważnie.

- Niedługo rocznica śmierci twojego brata - powiedział Dawid, przyglądając się ozdobionej łańcuchami wystawie H&Mu. Przed chwilą byli na obiedzie w KFC, a teraz wybrali się na poszukiwania prezentów dla bliskich znajomych. - Co sądzisz o tym szaliku?
- Nie znam się. Dwudziestego drugiego. Dla tej czarnej? Dziewczyny Mikołaja? - zapytał, zerkając na komórkę, która niedawno wyrzuciła z siebie zirytowane warknięcie, będące jego dzwonkiem. - Może kupiłbym taki sam dla Karolci. Nie cierpię świąt.
- Nie przesadzaj. Jesteś gejem, powinieneś się w tym orientować. Nie czytałeś Strasznej Księgi Homoseksualistów, czyli co każdy stereotypowy gej musi wiedzieć? To żenujące. Może jeszcze nie wiesz jaki kolor to fuksja? - Zaśmiał się, łapiąc go za rękę, gdy tylko wsunął komórkę do kieszeni. - Co zamierzasz wtedy robić?
- Fuksja to nie kolor tylko kwiat. Myślę, że chciałbym… nie wiem, może spędzę ten czas z rodziną… wiesz tak rzadko ich odwiedzam, a tu i rocznica i święta. Myślisz, że mógłbym ich kupić kilka? - Przybliżył twarz do szyby, próbując przez szkło odczytać cenę na zwisającej metce. - Nie mógłbym. Szlag.
Dawid zaśmiał się i przyciągnął go w niewinnym geście bliżej siebie. Ich zimowe skafandry otarły się o siebie, nie dając im ani trochę intymności. Zresztą na nic więcej nie odważyłby się w galerii, gdzie fale ludzi przepływały obok nich. Ludzi gotowych wpychać nos w ich prywatność.
- Nie przejmuj się. Zawsze zostały kubki. - Przybliżył się do szyby, kopiując ruch swojego chłopaka. - O kurwa. Aż tyle? Za kawałek wełny? Gdybym wiedział, że to taki interes sam nauczyłbym się robić na drutach.
Michał pokręcił niedowierzająco głową, na co Dawid uśmiechnął się promiennie. Miśka ciężko było oderwać od przygnębiających myśli o życiu i śmierci, od wspomnień o Mariuszu. A ostatnio było gorzej, dlatego pomyślał, że zakupy odstresują ich obu. Na szczęście, nie pomylił się.

- Misiek, tu ja. - Martwił się coraz bardziej. Zostało trzy dni do rocznicy śmierci Mariusza, a Michał był coraz bardziej markotny i przygnębiony. Dlatego teraz stał z telefonem przy uchu, na parkingu przed budynkiem swojego uniwersytetu i przestępował nogami z miejsca na miejsce. Mikołaj stał obok i wolno palił papierosa, pozwalając, aby z zimna odpadały mu nie tylko palce, ale też i całe ręce. Jeśli jesień w okolicach Suwałk była straszna to na zimę brakowało epitetów w skali porównawczej. - No wiem, że umiesz czytać. W porządku? Chory? Coś poważnego? - Przez chwilę słuchał odpowiedzi, rzucając ostrzegawcze spojrzenia Mikiemu, który szykował się do gaszenia peta. A ponieważ znał swojego przyjaciela to pewnie też do zapalenia kolejnego. - Jesteś pewny? Więc nie jedziesz do rodziny?
Z przerażeniem zauważył, że wcale się nie pomylił. Zaczął desperacko kręcić głową.
- Wykład trwa dwie godziny - powiedział Mikołaj, akcentując każde słowo wyraźnym ruchem warg.
- Zabije. Nie, nie ciebie. Może do ciebie wpaść? Zrobię rosół albo coś. - Miki parskał śmiechem, wypuszczając duże kłęby dymu. - Dobrze. Wypoczywaj dużo i pij wodę. A leki masz? Wcale nie jestem nadopiekuńczy, po prostu się martwię. Okej, pa.
- Czyżby twoje słoneczko stwierdziło, że nie będzie przez kilka dni oświetlało tej przebrzydłej, ciemnej zimy? - zakpił z niego jego najlepszy przyjaciel.
- Zamknij się i daj szluga.

Co prawda Misiek powtarzał mu, że sobie poradzi, ale Dawid nie był w stanie zachować spokoju. Kręcił się po swoim mieszkaniu, paląc jednego papierosa za drugim, jakby się uparł okadzić każdy kąt w domu. Zastanawiał się, czy jego chłopakowi przypadkiem nie wpadnie do głowy genialny pomysł w stylu: „raz do roku mogę nocować na cmentarzu, w końcu w rocznicę śmierci nie chciałbym być sam”. A to, że na dworze jest zimno nagle stanie się nieistotną drobnostką. Już sobie wyobrażał jak Michał mu mówi: „wiesz, na początku było trochę chłodno, ale potem nos mi zamarzł i dzięki temu nie musiałem cały czas smarkać, nie cierpię być chory”. Dawid krótko parsknął śmiechem, a już po chwili siedział na taborecie w przedpokoju, zakładając drugą parę skarpet i buty. Chciał tylko zobaczyć, co z Michałem - jeśli chłopak nie będzie miał ochoty na jego towarzystwo, wróci do domu.
Szedł szybko, nie przejmując się autobusami, które w ich mieście jeździły z częstotliwością jeden na dwadzieścia minut, oczywiście jeżeli miało się szczęście i to była akurat ta linia, która odwiedzała wszystkie osiedla. Szalik przesłaniał mu usta, sprawiając, że czuł na nich nieprzyjemną wilgoć, a na okularach zbierały się kłęby pary przesłaniające mu widok. Na szczęście Misiek nie mieszkał zbyt daleko, ale jak większość studentów w pobliżu uniwersytetu. Poczuł ulgę widząc znajome, kolorowe szyldy sklepów nad jego kamienicą. Zatrzymał się przed przejściem dla pieszych, próbując mentalnie zmusić samochody do ustąpienia mu drogi. Niestety na niedalekich światłach właśnie zapaliło się zielone, więc musiał poczekać. Popatrzył na kamienicę naprzeciwko, szukając okna na drugim pietrze. W kuchni jego chłopaka nie paliło się światło, więc pewnie grzecznie leżał w łóżku, kiedy on panikował. Albo wybrał się na cmentarz. Jego wzrok padł na kawiarnie pod mieszkaniem i zamarł, czując jak ucieka mu oddech. Michał siedział zwrócony przodem do wielkiego okna, patrząc prosto na niego.
Dawid poczuł jak zbiera w nim wściekłość. Chłopak wcale nie wyglądał na chorego. Najspokojniej w świecie siedział sobie w kawiarni, być może na kogoś czekając. I to na pewno nie na niego. Zacisnął, schowane w kieszeniach ręce w pięści, czując jak jego całe ciało się napina od tłumionego gniewu. Więc Misiek nie miał czasu dla niego, ale miał go dla kogoś innego? Ciekawy czy ten ktoś inny był przystojny. Zdawał sobie sprawę, że być może trochę przesadza, ale nic nie mógł poradzić na poczucie żalu i zdrady. Przecież dzisiaj rozmawiali! Michał mógł mu powiedzieć, że chcę się z kimś spotkać. Chyba, że nie mógł. Nie zauważył nawet, że samochody przestały jechać, a on stał jak głupi przed pusta ulicą. Jego oddech przyśpieszył z gniewu , co sprawiło, że para ograniczyła mu widzenie do minimum. Nie mógł przegapić jednak tego, że Michał zaczął szybko nakładać na siebie kurtkę i iść w jego stronę. Nie chciał z nim rozmawiać. Zdążył jeszcze odwrócić się na pięcie i zrobić kilka kroków do przodu, gdy usłyszał przerażający pisk opon i ciężki huk uderzenia. Serce zamarło mu, kiedy znów odwracał się przodem do ulicy. Jego wyobraźnia wytworzyła obraz, zanim jeszcze go zobaczył. Ale obraz jaki mu podsunęła nie był nawet w połowie tak zły, jak to co ujrzał.
Niecałe dwadzieścia kroków przed nim zatrzymało się nowe, eleganckie audi. Na masce samochodu widać było wgniecenie, a przednia szyba była pęknięta. Na ulicy, niedaleko chodnika leżał Michał. Z głowy sączyła mu powoli krew, a z ust wypłynęła jej wąska smużka. Jego lewa noga wygięta była pod dziwnym kątem, a wyciągnięta ręka wskazywała na auto. Sparaliżowany, widział jak z audi wychodzi podenerwowany, młody mężczyzna, narzekający na dzieciaki wbiegające na jezdnie. W ręce trzymał komórkę, pewnie po to, żeby zadzwonić po pomoc. Koło Miśka zaczęli się zbierać gapie. Jakaś dziewczyna uklękła przy nim i zaczęła sprawdzać puls oraz oddech. Nie rozglądając się nawet po ulicy rzucił się w ich kierunku. Nieznajoma kazała się wszystkim odsunąć i dzwonić po pogotowie. Patrzył jak rozpina kurtkę Michała i przez cienką koszulę przystępuje do resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Przyklęknął tuż przy niej, nie będąc w stanie zrobić nic innego, jak tylko głaskać chłopaka po ciepłej twarzy. Szeptał głupie: „wszystko będzie w porządku” jak mantrę, ale czuł, że łzy spływają mu wzdłuż policzków.
Nie był pewny jak długo czekali na pogotowie, wysoki sygnał dźwiękowy przerwał jego bezsensowny potok słów. Jakiś mężczyzna kazał mu się odsunąć i wypytywał o szczegóły wypadku, kiedy ktoś inny zakładał Michałowi kołnierz ortopedyczny i rozkładał defibrylator. Dawid jak przez sen powtarzał, że jest jego chłopakiem i że to jego wina. Kierowca audi kręcił się niespokojnie wokół nich, ale szybko podszedł do wozu policyjnego, kiedy tylko ten nadjechał. Nie zdążył odpowiedzieć na wszystkie pytania, zanim mężczyzna przeprowadzający defibrylację stwierdził, że to bez sensu i że nie ma co marnować czasu. Widział jak pakują Miśka do ambulansu i poczuł wdzięczność, że nie przykryli go czarnym workiem. Czarnowłosy ratownik zerknął na niego i bardziej wyartykułował ustami, niż powiedział: „będziemy jeszcze próbować”.
Jeden z policjantów podszedł do niego i zapytał czy podwieźć go do szpitala. Nie kontrolując siebie w najmniejszym stopniu, czując się wykończony i pusty, wsiadł do wozu policyjnego. Już w środku ten sam mężczyzna zapytał go, czy mają do kogoś zadzwonić. Poprosił o Mikołaja.

Siedział na korytarzu SOR-u szpitala miejskiego, przytulony do silnego ciała Mikołaja i odurzony lekami uspokajającymi. Lekarze, ratownicy i pielęgniarki kręcili się tam i z powrotem jakby nie mogli sobie znaleźć miejsca. Właściwie na nic już nie czekali. Michał nie żył. Dwie godziny temu stwierdzono zgon, ale jakoś nie mógł się zmusić, żeby gdzieś się stąd ruszyć. Nawet na rodzinę Miśka nie było co czekać, ponieważ ta pojawić się miała dopiero jutro rano. Popatrzył błagalnie na młodą pielęgniarkę, ale kiwnęła przecząco głową. Nie mógł go zobaczyć, nie był członkiem rodziny, a bardzo miły lekarz odradzał mu oglądanie przyjaciela, gdy ten przechodzi sprzężenie pośmiertne.
- Zostaw im mój numer. Niech Lewandowscy zadzwonią kiedy pogrzeb - wychrypiał, nie rozpoznając swojego głosu. Mikołaj tylko kiwnął głową i na chwilę zostawił go samego.
To wszystko była jego wina. Gdyby tylko został w mieszkaniu, usiadł na dupie i posłuchał Miśka. Gdyby nie był nadgorliwym palantem, gdyby nie uciekał. Mógł nawet sam wpaść do tej cholernej kawiarni i zrobić awanturę! Gdyby tylko…
Czuł jak jego ciałem wstrząsa dreszcz, jego żebra drżały niekontrolowanie od tłumionego szlochu. Jakby znikąd nagle pojawił się Mikołaj i przytulił go mocno.
- Oj, Dejw, Dejw. Pora się stąd zbierać.

Już od tygodnia był u Mikiego, który z jego powodu nie tylko nie pojechał na święta do domu, ale też nawet na chwilę nie zostawiał go samego. W ciszy wysłuchiwał jego gdybań, komentując je tylko słowami „to nie twoja wina” albo „nie miałeś na to wpływu”.
Siedział przy okrągłym stoliku w kuchni, tępo wpatrując się w ustawiony przed sobą talerz z jedzeniem.
- O nie, Dejw. Rozumiem, że jest ci ciężko, ale przestań się zadręczać. - Mikołaj siadł na krześle przodem do oparcia, tak żeby mieć na niego dobry widok. - Czy chciałeś żeby wpadł pod ten cholerny samochód?
Kiedy nie zrobił nic, żeby mu odpowiedzieć, Miki mocno wziął jego twarz w swoje ręce i skierował ją tak, żeby patrzyli sobie w oczy. Dawid nie był w stanie długo wytrzymać jego spojrzenia.
- Nie.
- No właśnie. Rozumiem, że się śpieszył do ciebie i wybiegł na tą ulicę, ale przecież nie chciałeś żeby został potrącony. To nie twoja wina! - Ostatnie zdanie mocno zaakcentował. - Możesz zostać u mnie tak długo jak chcesz, nawet jak już chłopaki wrócą, ale do sesji zimowej masz się otrząsnąć. Nie pozwolę, żeby którykolwiek z nas ją zawalił. Rozumiesz? Musisz żyć dalej, nawet po co, żeby móc zanosić jedzenie na grób Michała.
Mimo tego, że słowa Mikołaja brzmiały ostro, jego twarz wyrażała prawdziwe zmartwienie. To przypominało mu czemu przyjaźnią się prawie przez całe życie. Na Mikiego zawsze można było liczyć. Pokiwał głową, czując, że ledwo hamuje łzy. Ostatnio miał ogromny kłopot, żeby zachowywać się męsko.
- Dobrze, zjedz cokolwiek i zbieramy się spać. Jest już późno - powiedział, wstając z krzesła i zaczynając zmywać naczynia.
- Nie zadzwonili.
- Hym?
- Nie zaprosili mnie na jego pogrzeb. Nawet oni wiedzą, że to moja wina.
Nałożył na widelec trochę sałatki przyniesionej przez Ewkę, ale zaraz potem ją z niego strząsnął. Nie był głodny, z drugiej strony Mikołaj mu nie odpuści. Nigdy nie odpuszczał.
- Nie bądź głupi.

Leżeli wtuleni w siebie. Czuł za plecami silne ciało Mikiego i dotyk gorącej, nagiej skóry. Obaj spali tylko w bokserkach. Dawid to doceniał, wiedział, że Mikołaj chce mu zapewnić tak dużo ciepła i komfortu jak tylko mógł. Jego ramiona oplatały go w pasie. Było mu naprawdę przyjemnie, nawet jeśli nie mógł pozbyć się z myśli obrazu leżącego na asfalcie Michała. W snach Misiek miał otwarte oczy i patrzył na niego oskarżycielsko. Wciągnął mocno nosem przyjemny zapach szamponu do włosów Mikołaja, którego zresztą teraz on sam też używał.
- Śpij. - Usłyszał ciche polecenie. Ciepły oddech omiótł mu kark, kiedy jego przyjaciel mówił. To był impuls; odwrócił się lekko i patrząc w jego oczy, zbliżył ich usta do siebie. Natychmiast poczuł jak Mikołaj go odpycha. - Jeszcze raz to zrobisz, a cię zabiję. Śpij.
Czując się strasznie zażenowany, odwrócił się znów tyłem do Mikołaja. Oczywiście Miki był przystojny i był świetnym kumplem, ale nigdy nie mogło by ich łączyć coś więcej. Nawet teraz kiedy tak desperacko potrzebował innego człowieka.

Tak jak przewidywał, Mikołaj mu nie darował. Właśnie dlatego teraz spędzał Sylwestra w wąskiej grupie ich najlepszych znajomych. Mieszkanie Hanki przystrojone było licznymi balonami, niektórymi napompowanymi z prezerwatyw, mających falliczny kształt. Wszyscy uznali, że to bardzo zabawne. Wtulał się w kąt kanapy, patrząc jak Adrian, jego były chłopak uśmiecha się do niego zalotnie. Wiedział czemu Miki go zaprosił, ale przecież nie chodziło o to, żeby przespał się z byle kim. Chodziło o to, żeby dzielić czułość z kimś, kto jest dla niego ważny. Westchnął i wziął do ręki zimną jeszcze butelkę wódki.
- To za nowy rok, niech nas zaskoczy - powiedział, kiedy rozlał już wódkę do kieliszków.
Jego przyjaciele wybuchli śmiechem, a Ewka włączyła przyjemnie sączącą się, ale nie przeciążającą płytę Three Doors Down. W neorockowym klimacie mięli witać nowy rok. Dawid zaśmiał się na tą ironiczną zgodność.
Było jeszcze wcześnie, kiedy Miki odprowadził go do sypialni, bo się upił i nie był w stanie doczekać nawet do dwunastej. Wiedział, że nikt nie będzie miał mu tego za złe, nawet w normalnych okolicznościach by nie mieli. W dodatku, między Bogiem a prawdą, potrzebował tego.

Stał przed bramą cmentarza, wpatrując się w niezwykle finezyjne kształty, w jakie był wygięty pomalowany na czarno metal. Jakoś nie mógł się zmusić, żeby wejść. Wczoraj był w szpitalu, ale oprócz tego, że rodzina Michała zabrała ciało, nic się nie dowiedział. Ani tego kiedy był pogrzeb ani jak się z nimi skontaktować. Nie mógł zrobić nic innego jak po prostu tu przyjść. Miki zaoferował mu nawet swoje towarzystwo, ale odmówił. Chciał w samotności posiedzieć przy grobie z czerwonego marmuru. I być może zjeść tam tą cholerną pizze, którą w ogromnym kartonowym pudełku niósł przez całe miasto. „Czy Mariusz lubi pizze? Czy Misiek ją lubił?” - zapytał się w myślach.
Zbierając całą swoją odwagę, wszedł na cmentarz. Skierował się w stronę jego starej części, bez trudu rozpoznając drogę. Nie miał ochoty na podziwianie widoków, które zresztą straszyły brudnym śniegiem, wszędzie gdzie się tylko spojrzało. Był już na znajomej ścieżce, kiedy poczuł jak jego serce zaczyna przyśpieszać. Na ławce przed grobem Mariusza siedział blondwłosy chłopak w czarnej kurtce. Niemal od razu przeklął się za nadzieję, która opanowała nie tylko jego myśli, ale też rozluźniła całe ciało. Był pewny, że mu się wydaje, ale z jakiegoś irracjonalnego powodu rzucił się biegiem w tamtym kierunku.
Gdy dobiegł, a fatamorgana nie znikła, pomyślał, że może Michał miał brata. Jednak, gdy tylko chłopak odwrócił się, zauważył znajomą szramę na policzku i sinawe stłuczenie na czole. Chłopak patrzył na niego spokojnie i bez słowa.
- Co? Jak? - pytał, czując jak jego serce podskakuje z zaskoczenia i radości. Ale chłopak ani nie odpowiedział ani nawet nie uśmiechnął się. Wskazał głową na płytę nagrobną.
Dawid przestał się w niego cielęco gapić i przyjrzał się tablicy. Nic nowego, wszystko to już znał. Mariusz Lewandowski, zmarły dwudziestego drugiego grudnia tysiąc… Zamarł, a serce opadło mu, aż do żołądka. Musiało mu się wydawać. To nie możliwe. Wpatrywał się usilnie w rok śmierci chłopaka. Rzeczywiście na początku była jedynka - nie dwójka - a zaraz po niej zero, które wcale nie było zerem. Wcześniej myślał, że w żłobieniu pojawiła się rysa, która przebiega przez środek cyfry, ale po gruntownym przyjrzeniu można było dostrzec, że kiedyś to była dziewiątka, której ogonek ktoś połączył z górnym brzuszkiem. Ale jak? Grób był nowy, nie z tysiąc dziewięćset jedenastego. Niedowierzająco popatrzył na Michała, który przecież zginął i nie powinno go tutaj być. Bojąc się, że zniknie, dotknął ostrożnie jego policzka. Mimo, że był zmarznięty, przebijało się nieco żywego ciepło. Odskoczył od niego jak oparzony.
- Czy boisz się… - „mnie?” - Ciemności?
Pytanie było zadane prawie szeptem, znajomym głosem Miśka.
- Nie - powiedział, czując, że drży z przerażenia.

miniatury

Previous post Next post
Up