Złe czasy (ver.1.0)

Jul 08, 2007 18:03

Dzień siódmy.
Prompt: obrazek
Fandom: potterolandia
Występują: Alastor Moody, Maggie Gray
Słów: 928

Z dedykacją dla Aurory

Złe czasy

Londyn, ulica Braynstone. Ciszę nocy mącił szelest płaszcza na wietrze, jednak tylko bardzo wprawne ucho mogłoby ten dźwięk wyłowić. A tylko jeszcze bardziej wprawne oko mogłoby dostrzec zarys sylwetki, rysujący się na tle mijanych domów. Jednak ulica była prawie pusta i ani oka, ani ucha w pobliżu nie było.
Mimo to, Alastor Moody poruszał się pod zaklęciem kameleona. W aurorskim środowisku głośno było o jego lekkiej paranoi na punkcie maskowania. Była to chyba najmniej uciążliwa cena, jaką Alastor płacił za miano najlepszego w swoim fachu.
Zatrzymał się przed niedużym, piętrowym domem na końcu ulicy. Zanim tu dotarł, kilka razy zmieniał kierunek wędrówki, dlatego jego powrót do domu trwał trzy razy dłużej niż powinien. Alastorowi nie spieszyło się do pustego domu.
Pustego? - przebiegło mu przez myśl, kiedy zauważył cień poruszający się w ciemnym świetle.
Ścisnął palce na różdżce i zakradł się cicho pod okno. Choć osoba znajdująca się w środku zasłoniła szybę, nie wyłączyła światła, więc auror widział obrys jej sylwetki. Niewątpliwie była to kobieta, sądząc z gibkości ruchów - dość młoda, niecierpliwie krzątająca się po pomieszczeniu.
Alastor obszedł dom i zakradł się do tylnego wejścia. Nie wiedział, na ile tamta kobieta poznała jego dom, uznał jednak wejście tylnymi drzwiami za mniej oczekiwane. Bezszelestnie otworzył drzwi. Znalazł się w kuchni i nie rozglądając się wokół na palcach podszedł do uchylonych drzwi prowadzących do kolejnego pokoju. Tam właśnie znajdowała się kobieta.
Usłyszał muzykę. Uśmiechnął się z politowaniem, w ten sposób intruz sam robi mu zasłonę dymną. Z uznaniem skinął głową dostrzegając, że to piąta symfonia Beethovena.
Uchylił lekko drzwi - nie skrzypnęły, drzwi w całym domu regularnie oliwił - i wszedł bezszelestnie do pokoju.
Kobieta siedziała do niego tyłem, pochylona nad talerzem i zdjęciami rozłożonymi na okrągłym stole. Ten widok trochę zdziwił Alastora, jednak tę myśl odłożył na później.
- Odłóż różdżkę i wstań - powiedział lodowatym głosem.
Kobieta drgnęła i uniosła głowę otoczoną krótkimi, czarnymi lokami. Odwróciła się na krześle. Alastor spojrzał prosto w czarne, przenikliwe oczy.
- Widzę, że mnie poznajesz - powiedziała chłodno.
Poznawał. Ostatni raz widział ją kilka lat temu - trzy? cztery? - ale poznawał. Zresztą, jak mógłby się nie domyślić, kim jest istota o oczach identycznych jak jego własne, bezczelnie włamująca się do jego domu i opróżniająca jego lodówkę? Tylko jego córką.
- Pisałeś, że mam przyjechać - oświadczyła. - Więc jestem. Czego chciałeś?
Alastor odzyskał głos.
- Pisałem, że macie wyjechać za granicę lub ewentualnie przyjechać do mnie. To drugie - powiedział z naciskiem - miało wyglądać tylko na grzeczną propozycję. Gdzie jest matka? - zapytał cicho.
Dziewczyna prychnęła.
- Dobrze, że orientujesz się w rodzinnych - to słowo wypowiedziała wyjątkowo jadowicie - sprawach. Matka rok temu zmarła.
Alastor w milczeniu przeszedł przez pokój i usiadł na krześle obok córki. Różdżkę położył na stole.
- Maggie, ja... - zaczął, ale ona mu przerwała.
- Tak, nie wiedziałeś. Nigdy nie interesowało cię, co się z nami dzieje.
Alastor nie potrafił stłumić poirytowanego westchnięcia.
- Wy też jakoś nie szukałyście kontaktu.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- To już przeszłość - zauważyła chłodno. - Teraz siedzę w twoim domu i czekam na tą ważną sprawę.
- Jaką ważną sprawę?
Tym razem to ona westchnęła poirytowana.
- Przez pięć lat udawałeś, że nie istniejemy, więc kiedy nagle dostałam od ciebie list to domyślam się, że musiało wydarzyć się coś ważnego.
- Nie czytasz Proroka? - zapytał zaskoczony Moody.
- Nie.
Czekał, aż ona powie coś więcej, lecz nic takiego nie nastąpiło.
- Voldemort, słyszałaś o nim? - Skinęła głową. - Ostatnimi czasy bardzo przybrał na sile i staje się coraz groźniejszy. Gromadzi armię i obawiamy się, że dąży do wojny.
Spojrzała na niego.
- Wy czyli kto? Ministestwo?
Alastor utkwił w niej twarde spojrzenie.
- Aurorzy ściśle zaangażowani w sprawę.
Zakon Feniksa działał już całkiem poważnie. Jednak Ministerstwo nie wiedziało o jego istnieniu i jego członkowie woleli, żeby nie dowiedziało się o nim zbyt wielu czarodziejów. By odwrócić uwagę Maggie od niebezpiecznego tematu, sięgnął po pierwsze z brzegu zdjęcie.
Dziewczyna obserwowała czujnie jego reakcję, kiedy patrzył na trzyletnią córkę biegającą po ogrodzie.
- Nic nie zmieniłeś w moim pokoju - rzuciła między jednym a drugim kęsem spaghetti.
- Skoro już przyjechałaś, to może...
- Nie - przerwała mu. - Wynajmuję pokój na mieście, a jeśli będę chciała zostać, coś sobie znajdę.
Alastor wyprostował się na krześle.
- Ale to jest twój dom.
Roześmiała się.
- Dziwny jesteś - rzekła w końcu sucho. - Najpierw wyraźnie dajesz mi do zrozumienia, że nie jestem tu mile widziana, a potem proponujesz mi mieszkanie? Dziękuję - chłód w jej głosie przeniknął Alastora do szpiku kości. - Ale nie skorzystam.
Schylił głowę. Nie powiedział, że chodziło o Zoryę, że skoro jej tu nie ma, to ją, Maggie, ugości z radością. Milczał, patrząc na roześmianą dziewczynkę na zdjęciu. Zastanawiał się, gdzie podziało się tamto dziecko, bo w kobiecie siedzącej obok nie było go ani trochę.
Usłyszał szuranie krzesła.
- Pójdę już. - Machnęła różdżką i talerz zniknął. - Zakładam, że nie chcesz mojego adresu.
- Znasz mój - odparł.
Ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Wstał i poszedł za nią.
- Uważaj na siebie - powiedział cicho, kiedy zatrzymała się z ręką na klamce. - Nadeszły złe czasy.
W półcieniu przedpokoju ledwie dostrzegł jej ironiczny uśmiech.
- Dzięki tobie i matce mam doświadczenie w takich okolicznościach. Żegnam.
Wyszła, nie domykając drzwi. Podszedł, lecz zanim je zamknął, stanął w progu obserwując jej wyprostowaną postać. Choć ta wizyta nie należała do najprzyjemniejszych, uśmiechnął się. Maggie była podobna do Zoryi - na szczęście - tylko z wyglądu.
Na myśl, że odchodząca córka jest najwyższą - i niesprawiedliwą - ceną za bycie najlepszym, poczuł w sercu nieprzyjemne ukłucie.

*
Zatrzymała się przy furtce. Odwróciła się tylko na chwilę, wystarczyło by zobaczyć jego wysoką sylwetkę w przytłumionym świetle padającym z wnętrza domu.
Myśl, że ani razu nie podniosła głosu w trakcie tej rozmowy, napawała ją dumą. A przerażało ją to, że przywołując w pamięci jego obraz, uparcie nazywała go - ojcem.

potterolandia, maggie gray, fikaton

Previous post Next post
Up