Jul 03, 2007 21:21
Dzień drugi.
Prompt: Moim zdaniem seks to jedna z najpiękniejszych, najbardziej naturalnych, najzdrowszych rzeczy, jakie można kupić za pieniądze. Tom Clancy
Fandom: LOST
Występują: Sawyer, Sayid, Jack, Kate, Claire, Charlie, Desmond, Aaron... i Bezimienny Rozbitek
Spojlery: nie wydaje mi się.
Słów: 1 250
Moralność Jacka, czyli głodnemu chleb na myśli?
- Słuchaj, Sawyer, mam genialny pomysł!
Sawyer podniósł leniwie jedną powiekę i obrzucił lekceważącym spojrzeniem chłopaka w kolorowej, hawajskiej koszuli i krótkich spodenkach.
- Dasz mi swojego rolexa?
Chłopak zmrużył powieki, wyraźnie nie rozumiejąc, o czym on mówi. Nagle świadomość ta dotarła do niego z całą mocą i odruchowo cofnął prawą rękę za plecy.
- Skoro nie, to nic bardziej genialnego nie mogłeś wymyślić. - Sawyer wyciągnął się na swoim leżaku, pragnąc ponownie oddać się słodkiemu nic-nie-robieniu. - Żegnam.
Chłopak najwyrażniej niezrażony usiadł obok niego na piasku, z zapałem opowiadając o swoim życiu w Las Vegas.
- Mówię ci, tam na każdym rogu, ba - co drugi budynek zajmowały panienki!
Sawyer zacisnął zęby. Nie dość, że smarkacz zajmuje jego bezcenny czas, który mógłby poświęcić na odpoczynek i mieć z tego więcej korzyści, to jeszcze najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że jest tu niemile widziany. Wcale nie pomagał Sawyerowi też fakt, że musi wysłuchiwać wspomnień o cielesnych uciechach młodego teraz, kiedy Kate definitywnie zakończyła ich czysto erotyczny związek.
- Jak chciałeś skorzystać, to tylko myk...
- Słuchaj młody. - Sawyer odwrócił się i utkwił w chłopaku wściekłe spojrzenie. - Zarówno ja, jak i większość ludzi na tej wyspie, żyje w przymusowym celibacie i twoje seksualne ekscesy obchodzą mnie tyle, co - rozejrzał się po plaży, w poszukiwaniu natchnienia - Bin Laden i jego zakład pogrzebowy. - Sayid jak zwykle okazał się niezawodny; tym razem kopał głęboki dół w pobliżu plaż. - Chociaż nie - dodał po zastanowieniu. - On interesuje mnie bardziej.
- Jak nie chcesz sobie zarobić na boku kilku mango, a może nawet papai... - wymruczał młody, odchodząc.
Sawyer obejrzał się za nim. Czyżby usłyszał coś o papajach?
- Ty, zaczekaj!
Sayid Jarrah oparł się o trzonek od łopaty i otarł dłonią spocone czoło, po czym spojrzał z niedowierzaniem na Sawyera.
- Ty sobie żartujesz? - zapytał po chwili długiego milczenia.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto żartuje?
Sayid obrzucił Sawyera uważnym spojrzeniem. Ubrany był - jak na niego - nieco dziwnie. Miał na sobie jasne, krótkie spodenki, hawajską koszulę, czarne okulary i słomkowy kapelusz. Irakijczyk już dawno obiecał sobie, że przestanie go dziwić cokolwiek, co wydarzy się na tej wyspie; mimo to teraz, kiedy Sawyer stał przed nim w swoim wakacyjnym ubranku i bredził coś o interesach, nie mógł się powstrzymać.
- Burdel? Na bezludnej wyspie?
Sawyer zacmokał i machnął dłonią w kierunku zarośli.
- Wiesz, nie tak całkiem bezludnej...
Z krzaków wyskoczył nieznany Sayidowi z imienia chłopak, ubrany podobnie do Sawyera. Z tą różnicą, że na prawej ręce miał złotego rolexa.
- Przeprowadziłem badania rynkowe - zaczął, przeglądając fioletowy notes - i wynika z nich, że około siedemdziesiąt procent populacji rozbitków to mężczyźni. A jak dodać do tego tych z drugiej wyspy - chłopak kreślił coś w swoim notesie - według informacji Sawyera populacja wynosi tam jakieś sześćdziesiąt pięć ... Tak, myślę, że dom schadzek mógłby być całkiem intratnym biznesem.
Sayid spojrzał na podekscytowanego chłopaka, potem na Sawyera, który szczerzył się tym swoim lisim uśmieszkiem. Były żołnierz irackiej armii nie zniósł napięcia - musiał się roześmiać.
- I z czego się cieszysz, Al Dżazira?
- Dobra - sapnął, kiedy był w stanie zaczerpnąć powietrza - zapytam wprost. Braliście coś od Charliego?
Chłopak zdawał się nie rozumieć, ale Sawyer spojrzał na Sayida spode łba.
- Potrzebujemy jeszcze kogoś do rozkręcenia tego interesu. Szlachetny rycerzyk Jacky na to nie pójdzie, Charlie siedzi pod pantoflem mamacity. Locke to zoofil, Barbar nawet nie wie, co to jest seks, a Wietnamczyk nie rozumie nic poza "ryba" i "uciekać". - Sayid poczuł na sobie uważne spojrzenie - Tylko ty nam zostajesz.
Sayid przymknął oczy. Wiedział, że Sawyer tak łatwo nie odpuści, nawet jeśli, czy może - zwłaszcza - jeśli pomysł jest tak głupi. A z drugiej strony... Prawdę mówiąc, Sayid był ciekaw jak to wszystko się skończy. Szkoda byłoby stracić taką rozrywkę.
- Dobra. Co mam robić?
- Kate?
Kate odwróciła się, zbierając mokre włosy do ręki i wyciskając z nich wodę. Utrzymanie higieny na wyspie nie należało do najłatwiejszych, ale przy odrobinie dobrych chęci i znajomościom wśród wydzielających zapasy wszystko było możliwe.
- Słyszałaś plotki?
Claire stała na skale obok i obserwowała, jak Kate wciera we włosy odżywkę.
- Słyszałam wiele plotek - Kate wzruszyła ramionami i odrobina płynu wpadła jej do oka. - Ostatnio taką na przykład, że Jack i Sawyer spędzili ze sobą dwie noce pod rząd. Sami - dodała znaczącym głosem.
- Serio? - Claire przysunęła się bliżej. - O tym nie wiedziałam... - Zamyśliła się na chwilę, po czym najwyraźniej przypomniała sobie, z czym przyszła. - Ale mi o inną chodziło.
Zamilkła, starając się wzbudzić napięcie w słuchaczce. Udało się, Kate spojrzał na nią ponaglającym wzrokiem.
- Ponoć chłopaki otwierają dom rozpusty na pirackim statku pośrodku wyspy - szepnęła konsiracyjnie. - Taki wiesz... z męskim towarem - dodał z rumieńcem.
Kate uniosła brwi zdumiona.
- Wierzysz w to?
Claire przyłożyła palec do ust - właśnie usłyszała kroki gdzieś w pobliżu. Rozejrzały się, jednak nic podejrzanego nie zauważyły.
Kate przysunęła się bliżej.
- Bo wiesz, w środku wyspy rzeczywiście jest statek...
Jack miał różne przezwiska wśród rozbitków. Z wiadomych powodów, największą popularnością cieszył się "doktorek". Jednak od czasy do czasu preferencje te ulegały zmianom, ostatnio na fali był "strażnik cnoty" i "moralność-przede-wszystkim". Oczywiście, twórcą każdej z tych ksywek był Sawyer.
- Burdel na statku?! - powtórzył z niedowierzaniem do stojącego przed nim Charliego.
Ten zasłonił uszy dziecku umieszczonemu w chuście na jego piersi.
- Ciszej, tu jest dziecko.
- Czyj to pomysł?
Charlie wzruszył ramionami, a Aron poruszył się niespokojnie.
- A nie wiem. Wiem tylko, że dziś wielkie otwarcie.
Jack zmełł w ustach przekleństwo, minął Charliego i wyszedł z namiotu. On jeden stara się jakoś ogarnąć chaos panujący wśród rozbitków, a tu ktoś mu pod samym nosem... Skierował się do namiotu Sawyera. Jego podejrzenia okazały się słuszne, był pusty.
Westchnął ciężko i ruszył do dżungli. Ten popieprzony dupek, tylko on mógł coś takiego wymyślić. Tylko on! Tylko jego chory umysł mógł zrodzić tak niedorzeczną myśl, jak dom rozpusty na jego, Jacka, wyspie. I jak znał Sawyera, wprowadził ten pomysł w życie z radością, wiedząc że jemu, Jackowi, on się nie spodoba. Miał cholerną rację.
Zatrzymał się. Nawet nie zauważył, jak szybko dotarł do statku. Przyjrzał mu się podejrzliwie - wyglądał normalnie, Sawyer najwyraźniej starał się nie wzbudzać podejrzeń.
W kim? W dzikach i niedźwiedziach polarnych? - skarcił samego siebie.
Podszedł do drzwi i uchylił je lekko. Otaczała go ciemność. I choć nie raz przestrzegał Kate, żeby nie wchodziła do nieznanego, zaciemnionego pomieszczenia, sam robił dokładnie to samo.
- Sawyer! - krzyknął w ciemną nicość. - Wiem, że tam jesteś!
Usłyszał jakiś szmer i czyjś zduszony głos.
- Świetnie - szepnął do samego siebie. - Trafiłem na klienta.
Zanim zdążył na dobre zastanowić się, kim mógłby być potencjalny klient i kim - co wzbudziło w nim przerażanie - pracownica tego przybytku, usłyszał za plecami głos Desmonda.
- Co ty tu robisz?
Jack odwrócił się powoli, czując, jak na jego policzki wpełza rumieniec. On, Jack, w burdelu. Świetnie, teraz jego opinia poszła się pieprzyć w zarośla.
- Wiesz, ciebie się tu nie spodziewałem... - Desmond zacmokał z przejęciem. - Kto jak kto, ale ty...
Zza pleców Desmonda wyłoniła się Kate, owinięta tylko w prześcieradło. Jack poczuł, że kręci mu się w głowie. Przytrzymał się framugi.
Jednak kiedy jego oczom ukazali się Sawyer i Sayid ubrani w identyczne, hawajskie koszule, białe spodenki, czarne okulary i słomkowe kapelusze - Jack nie wytrzymał psychicznie. Ostatnim, co zapamiętał, był błysk złotego rolexa.
***
- Jack? - głos Kate docierał do niego jakby zza szklanej ściany. - Dobrze się czujesz?
Otworzył oczy. Słyszał szum morza, widział nad sobą błękit nieba i dwie pary oczu - Kate i Desmonda.
- Zemdlałeś na skałach, chyba się przepra... - Desmond nie dokończył, bo Jack usiadł i patrzył przerażony na Sawyera.
Ten był ubrany w olbrzymią, hawajską koszulę.
- Co? - Uśmiechnął się na spojrzenie Jacka. - Ładna, prawda? Znalazłem dziś na plaży, pomyślałem, że kolorki trochę nas ożywią. Skoro nawet kilku papai nie zarobię...
lost,
fikaton