Zwyciężony

Feb 17, 2007 17:31

Bill przeciągnął się w łóżku z błogim uśmiechem. Przez okienko, znajdujące się tuż pod sufitem, wpadały promienie porannego słońca i przyjemnie ogrzewały jego skórę. Przez otwarte drzwi dobiegał kuchenny gwar. Nie musiał nawet wstawać by wiedzieć, co tam się teraz dzieje. Mama uparcie trwa na posterunku przy kuchence, nie zwracając uwagi, że to nie jej kuchnia. Bill słyszał jej głos. Tata rozkłada talerze; czasem pomiędzy słowa mamy wkradał się szczęk szkła.
Nagle Bill usłyszał odgłos bosych stóp stąpających ostrożnie po drewnianej podłodze. Ktoś, kto te odgłosy wydawał, starał się iść najciszej jak to możliwe. Bill uśmiechnął się z czułością. W tej samej chwili przez uchylone drzwi wsunęła się szczupła, wysoka dziewczyna w ciasno związanym szlafroku. Promienie słońca padające na jej długie rozpuszczone włosy rzucały złote refleksy.
- Obudziłam cię? - spytała z francuskim akcentem. - Pardon.
Bill odkrył połowę łóżka, wskazując wzrokiem, by położyła się koło niego. Pokręciła głową, niepewnie spoglądając na otwarte drzwi. Z kuchni dobiegał głos Molly Weasley.
Bill westchnął.
- Fleur, przecież ja nie chcę...
Nie dokończył, bo Fleur nagle pobladła i pobiegła do łazienki. Zaniepokojony wyskoczył z łóżka i ruszył za nią.
- Źle się czujesz?
Ledwo zadał to pytanie, skarcił samego siebie. To chyba jasne, że jego żona nie czuje się najlepiej, skoro pochyla się właśnie nad toaletą.
Wstała, blada, zaczerwienionymi oczami patrzyła na Billa.
- Jesteś chora?
Pokręciła głową. Bała się, że jeśli tylko otworzy usta, zrobi jej się niedobrze.
Bill objął ją ramieniem, wyprowadził z łazienki i położył na ich łóżku. Nie zważając na jej protesty ("Zaraz mnie przejdzie!"), okrył ją kołdrą. Sięgnął po różdżkę, zaklęciem otworzył okienko. I wyszedł.
Fleur była niemal pewna, że zaraz jej przejdzie. Od kilku dni miała takie poranne mdłości. Bill ostatnio czuł się gorzej - zbliżała się pełnia, a blizny zwykle mu wtedy dokuczają - pewnie dlatego nic nie zauważył.
Uśmiechnęła się. Domyślała się, co te mdłości mogą oznaczać. Nie chciała mu jednak nic mówić, na razie. Wiedziała, że to najskrytsze marzenie męża. Wolała nie robić mu nadziei, dopóki nie miała pewności.
Drzwi skrzypnęły. Fleur zarumieniła się, kiedy dostrzegła, że stoi w nich teściowa.
Dobrze wiedziała, że nie jest taka, jaka według Molly powinna być żona Bill . Nie umiała gotować, sprzątanie też nie wychodziło jej najlepiej. Pod krytycznym okiem teściowej wszystko szło jeszcze gorzej. Chciała, żeby Molly uważała ją chociaż za całkiem wytrzymałą istotę. No i proszę. Teraz, kiedy blada leżała w łóżku, Molly musiała tu zajrzeć.
- Przyniosłam ci coś do jedzenia.
Fleur podniosła się ostrożnie. Ze wszelką cenę starała się nie wyglądać jak ktoś, kto zaraz zwymiotuje. Jednak albo jej to nie wyszło, albo pani Weasley była na takie rzeczy wyczulona, bo kategorycznie zabroniła jej się ruszać i przysiadła na brzegu łóżka.
- Przyniosłam ci trochę soku pomarańczowego - wskazała na szklankę z pomarańczowym płynem. - Kiedy byłam w ciąży z Billem, to był jedyny sok, który mogłam pić.
Fleur spojrzała na teściową, omal nie strącając dłonią tacy ze śniadaniem.
- Powiedziałaś mu już? - pani Weasley odsunęła tacę nieco na bok.
- N-nie... Jeszcze nie jestem pewna...
- Czyli jednak! Kochanie, tak się cieszę!
Molly objęła Fleur tak mocno, że ta nie mogła złapać oddechu. Rozlewając przy okazji sok na żółtej kołdrze.
- Oj, nic nie szkodzi! - Pani Weasley machnęła różdżką, plama natychmiast zniknęła. - A teraz zjedz sobie śniadanko. Teraz musisz się porządnie odżywiać. I poleż sobie, ja posprzątam po śniadaniu.
Pani Weasley podniosła się i ruszyła do drzwi.
- Molly...
W dzień ślubu teściowa poprosiła ją, by zwracała się do niej po imieniu. Przychodziło jej to z trudem.
- Niech mu... Mogłabyś mu nie mówić?
Molly odwróciła się i obdarzyła ją serdecznym uśmiechem.
- Nie martw się. Tym akurat pozwolę zająć ci się samej.

W domu młodych państwa Weasley nastały dni pełne napięcia, wyczuwalnego tylko dla kobiet. Każdego ranka, kiedy Fleur spędzała kilka godzin w łazience, Molly zajęła jej miejsce w kuchni. Bill, zaniepokojony złym stanem żony, chciał wziąć urlop, jednak matka na to nie pozwoliła. Tylko pan Weasley nie zdawał sobie sprawy z wagi tych dni.
Któregoś ranka Fleur obudziła się z przeczuciem, że wreszcie poranne godziny będzie mogła spędzać w przyjemniejszy sposób, niż w łazience. Okienka pod sufitem nie rozświetlało słońce, dopiero po chwili do kobiety dotarł odgłos kropel uderzających o szybę. Mimo to uśmiechnęła się i wysunęła się delikatnie spod kołdry, nie chcąc budzić Billa.
Usiadła na brzegu łóżka, opierając bose stopy o miękki dywan. Nie czuła mdłości, zawrotów głowy, tylko miłe mrowienie na całym ciele. Być może tak działała na nią pewność, że teraz już nigdy nie będzie sama. I to nie tylko przez męża...
Roześmiała się cicho, skrywając twarz w dłoniach. Poderwała się z łóżka i na środku pokoju odtańczyła radosny, pełen obrotów, taniec. Nagle zakręciło jej się w głowie. Upadłaby, gdyby silne, pokryte bliznami ramiona nie przytrzymały jej w ostatniej chwili.
- Dopiero co spędzałaś całe ranki w toalecie, a teraz tak szalejesz? - Usłyszała w uchu ciepły głos.
Uśmiechnęła się, przymknęła oczy i chwyciła jego dłoń. Początkowo się wahała, ale skierowała ciepłą rękę na swój płaski jeszcze brzuch. Czekała.
Bill obudził się wcześniej niż ona. Leżał i napawał się swoim szczęściem. Bał się o tym myśleć w kwaterze, w pracy, na ulicy... Nastały niebezpieczne czasy i radość należało ukrywać. Po co kusić los? Jednak tego ranka, leżąc w sypialni swojego małego domku, u boku tej niezwykłej istoty, słuchając uderzającego miarowo deszczu - jak można w takich warunkach myśleć o wojnie, pochłaniającej coraz więcej ofiar? Przecież to świętokradztwo.
Kątem oka zobaczył, że Fleur wstaje. Przymknął powieki, ciekaw, co jego żona zamierza robić tak wcześnie. Ta zaśmiała się cicho, po czym nagle podniosła się i zaczęła obracać się pośrodku pokoju.
Bill poderwał się szybko, kiedy Fleur zbladła. Na szczęście - złapał ją w ostatniej chwili.
Kiedy ją obejmował, czuł wyraźnie zapach jej włosów. Śmieszne, ale do tej pory nie miał pojęcia, jakiego szamponu ona używa. Kiedy postanowił, że jeszcze tego ranka pójdzie do łazienki i sprawdzi poczuł, jak ona kieruje jego dłoń na swój brzuch. Czuł pod delikatnym materiałem mięśnie, pozbawione zbędnego tłuszczu. Uśmiechnął się na myśl, że może wkrótce ktoś tam zamieszka.
Ta myśl rozświetliła jego myśli niczym najjaśniejsza błyskawica. Głośno wciągnął powietrze; czekał, co ona powie. Choć podświadomie już wiedział.
- Będziesz tatą.
Ostatnim, co zapamiętał z tego ranka, była myśl, że uwielbia jej francuski akcent. I jej ogromne, błyszczące oczy.

Artur i Molly Weasley wyjechali dwa dni później. Ich najmłodsza córka potrzebowała ich bardziej, Harry Potter znalazł się w Mungo. Ci dwoje, którzy żegnali ich w swojej niewielkiej kuchni, muszą dać sobie radę bez nich.
Ci troje - poprawiła się w myślach Molly, patrząc na zaniepokojone twarze. Mimo strachu o życie Harry'ego, w oczach Fleur dostrzegła ogromną radość. I wcale nie miała jej tego za złe.
W końcu dzięki niej zostanę babcią.

Bill i Fleur Weasley'owie zamieszkali po ślubie w małym domku, położonym na przedmieściach Londynu. Bill uznał, że otoczenie mugoli może być bezpieczniejsze. Wojna zbierała żniwa zarówno wśród mugoli, jak i czarodziejów, jednak spora część tych drugich ginęła w atakach na magiczne skupiska. Dolinę Godryka zaatakowano już dwukrotnie. Po kolejnej napaści wszystkie domy opustoszały.
Sąsiadki Fleur nie były więc czarodziejkami, tylko dwiema miłymi staruszkami. Trzy tygodnie po przeprowadzce odwiedziły nowożeńców z porcją ciasteczek i ploteczek. Czasem Fleur też je odwiedzała, głównie pożyczając od nich książki. Kiedy pan Weasley podarował synowej magicznie podreperowany adapter, staruszki przyniosły jej również płyty gramofonowe.
- Bo teraz to wszyscy młodzi mają takie małe srebrne krążki... - Panna Hortensja, miłośniczka oper mydlanych i herbaty z mlekiem, włożyła do gramofonu kolejną płytę.
Po pokoju rozniósł się głos włoskiej diwy operowej.
- Złotko, pewnie wolałabyś coś bardziej francuskiego?
Panna Lukrecja, zapalona ekolożka, wyszperała z dużego kartonu płytę w czarno czerwonej okładce. Kiedy włożyła czarną płytę do pudła, wbrew oczekiwaniom kobiet zebranych w pokoju, rozległ się męski głos śpiewający po angielsku.
- No i coś ty znów włączyła? - Hortensja wyrwała siostrze opakowanie płyty. - Czytać nie umiesz? Przecież to jakieś żuki.
- The Beatles - poprawiła ją Lukrecja.
- No przecież właśnie mówię. Żuki.
- The Beatles. Taka nazwa. - Lukrecja spojrzała wymownie na Fleur oczekując, że młoda sąsiadka ją poprze.
Fleur jednak nie zwracała uwagi na gości. Pogrążona we własnych, niewesołych myślach patrzyła przez okno, gładząc lekko zaokrąglony brzuch. Bill powinien był wrócić kilka godzin temu. Dyżur w Kwaterze kończył po ósmej; dochodziła już dwunasta, a jego nie było.
Na czole Fleur pojawiło się zaniepokojenie.
- Pani Weasley?
Fleur drgnęła. Mało kto tak ją nazywał, nadal nie była do tego przyzwyczajona.
- Żuki czy zespół?
- Oui, oui... - Fleur skinęła głową, nie przysłuchując się paplaninie sąsiadek.
Francuska damulka - pomyślała Hortensja, dając siostrze znak. Czas wychodzić.
Pożegnały się, chłodno ściskając rękę gospodyni i wyszły, cichutko zamykając drzwi. Dopiero na progu własnego domu panna Hortensja przypomniała sobie, że zostawiły płyty.
- Daj spokój - Lukrecja chwyciła mocno jej ramię. - I tak nie mamy gramofonu.

Fleur z radością założyła sukienkę z podwyższonym stanem. Choć jej brzuch nie powiększył się zanadto (Bill stwierdził, że maleństwo będzie szczupłe po mamie), z dumą pokazywała światu swój odmienny stan. Dziś co prawda wybierali się tylko na obiad do rodziców, ale to też dobra okazja. Żeby nie ryzykować zdrowia przyszłej mamy, Bill postanowił, że dostaną się do Nory autobusem.
- Tym Obłąkanym Rycerzem? Przecież to niebezpieczne dopiero!
- Błędnym.
Bill przytulił żonę zapewniając ją, że przy nim wszędzie będzie bezpieczna.
Przy stole w Norze po raz pierwszy od dłuższego czasu spotkali się w tak dużym gronie. Tradycyjnie, nie przybył Percy. Ojciec dał Billowi do zrozumienia, że mama nadal wysyła do Percy'ego zaproszenia na obiady. Mężczyzna zacisnął pięści, kiedy usłyszał, że młodszy brat nawet nie odpisuje. Nic nie powiedział, ale przy najbliższej wizycie w Ministerstwie bardzo ostro to bratu wypomniał. Tak mocno, że siniak nie chciał zejść nawet przy pomocy magii.
Fleur nie przepadała za rodzinnymi obiadami w Norze. Ginny bardzo wyraźnie, choć niewerbalnie, dawała jej do zrozumienia, że nie jest i nie będzie jej siostrą. Fleur nigdy nie dawała poznać, jak bardzo ją to raniło.
Tego dnia Ginny nie miała ochoty ani sił na zaczepki. Harry czuł się lepiej, dawno wypisali go z Mungo, ale od czasu ataku na dolinę Godryka bardzo się zmienił. Ginny czuła, że stało się tam coś ważnego, ale Harry jej o niczym nie powiedział. Nikomu zresztą nie mówił o wydarzeniach tamtej nocy.
Poza rodziną Weasleyów była tu też Hermiona. Przyjechała z Ronem, oboje byli poddenerwowani napiętą sytuacją z Harrym. Ich nastrój udzielał się wszystkim przy stole.
- Po prostu jesteśmy zbyt zaangażowani w sprawy Zakonu... - powiedział Artur patrząc na swoją jedyną córkę, smutną i cichą jak nigdy.
- Tato - przerwał mu Fred. - Nie rozmawiajmy o tym chociaż dziś.
Zapadło milczenie, tak niecodzienne w tej zazwyczaj pełnej hałasu i śmiechu kuchni. Przerywał je tylko monotonny szczęk sztućców.
- Niech to się już wszystko skończy! - krzyknęła nagle Ginny, zrywając się niespodziewanie od stołu i wybiegając z kuchni.
Fleur odłożyła nóż i widelec, chcąc iść za nią, ale powstrzymały ją dłoń męża i Hermiona, już wstająca od stołu.
Spuściła głowę, pozwalając długim włosom swobodnie spłynąć po ramionach. Poczuła dobitniej niż kiedykolwiek, że nigdy nie stanie się częścią tej rodziny. Hermiona, nawet nie narzeczona Rona, miała z Ginny lepszy kontakt niż bratowa. A co gorsze - Bill był tego całkowicie świadom.
Po jej policzku stoczyła się łza, jednak za chwilę na twarzy Fleur pojawił się uśmiech. Może i nie stanie się częścią tej rodziny, ale stworzy własną - jej i Billa.
Dotknęła dłonią zaokrąglonego brzucha. Drgnęła, kiedy poczuła kopnięcie. Za chwilę kolejne.
- Coś się stało? - spytał Bill, bacznie jej się przyglądając.
Spojrzała na niego rozpromienionymi oczyma.
- Kopnęło.

- Który to miesiąc?
- Koniec szóstego.
- Czuje pani ruchy dziecka?
- Tak.
- Jak często?
- Codziennie.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze... A jak pani się czuje?
- Całkiem dobrze, tylko wieczorami bardzo bolą mnie nogi. I plecy, o tu.
- Rozumiem, cóż, to całkiem normalne. Maluszek rośnie, a pani jest szczupłą osobą i stąd te dolegliwości. Nie mogę jednak pani nic zapisać...
- Nie trzeba! Mol... To znaczy, moja teściowa nauczyła mnie robić okłady. Pomagają.
- Bardzo ładnie pani mówi po angielsku.
- Merci, doktorze.
Fleur wyszła od lekarza z uśmiechem na twarzy. Maluszek ciągle rósł, był zdrowy, a co najważniejsze - sąsiadki dadzą jej spokój. Kiedy mówiła pannie Lukrecji, że ma świetnego lekarza, nie dawała się przekonać. Dlatego zaciągnęła ją tutaj, do miejskiej przychodni. Fleur chciała jak najszybciej wrócić. Przede wszystkim, Bill wolałby, żeby nie wychodziła bez niego. Ponadto w domu czekało na nią wykończenie pokoiku tuż obok ich sypialni.
- A ten pani lekarz - Panna Lukrecja starała się przekrzyczeć gwar w podmiejskim autobusie - to mężczyzna?
- Oui. Mężczyzna.
- Dobry?
Fleur uśmiechnęła się.
- Najlepszy.
- Wie już pani, czy to chłopiec, czy może... - odezwała się pani Lukrecja po chwili milczenia.
- Nie, madame - przerwała jej Fleur. - Chcemy mieć z mężem niespodziankę.
Starsza pani pokiwała głową ze zrozumieniem, choć Fleur nie była tego zrozumienia całkiem pewna. Kobieta nie miała w końcu dzieci.

W połowie ósmego miesiąca, w okresie wzmożonych przygotowań do powitania nowego członka rodziny, Bill trafił do szpitala.
Korzystając z uroków majowego przedpołudnia, Fleur porządkowała swój przydomowy ogródek. Do tej pory nie czuła potrzeby "babrania się w ziemi", ale kiedy Bill kategorycznie zabronił jej wychodzić z domu, zapałała uczuciem to tego zajęcia.
Nuciła pod nosem kołysankę, którą kiedyś śpiewała jej mama. Czuła, że maluszek zasypia - była już w stanie domyślić się, co dzieje się pod jej sercem, na podstawie ruchów dziecka. Nagle usłyszała trzask.
W ogródku teleportowała się Ginny.
- Fleur, Bill jest w Mungo.
Łopatka wylądowała pomiędzy bratkami. Ginny podbiegła do bratowej, kiedy na jej twarzy pojawił się ból.
- Cholera - przeklęła rudowłosa. - Nie powinnam tego tak mówić... Coś się dzieje?
Fleur trzymała się za brzuch. Przed chwilą poczuła gwałtowny skurcz, jednak szybko przeszedł. Odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić.
- Co się...
Ginny nie dała jej dokończyć pytania. Rozległ się trzask i po chwili znajdowały się na posadzce szpitala św. Mungo.
- Mama jeszcze nie wie - mówiła Ginny, ciągnąc Fleur przez korytarz.
Myśli Fleur pędziły w szaleńczym tempie. Maluszek uspokoił się, co wcale nie poprawiło przyszłej mamie nastroju. Dłonią dotykała brzucha, starając się wywołać jakieś ruchy. Wszystkie jej myśli sprowadzały się do dziecka. Za dobrze pamiętała tamtą noc po ataku na Hogwart, żeby teraz myśleć o Billu.
Zatrzymały sie wreszcie. Ginny puściła jej rękę i odgarnęła rude włosy z czoła.
- Powiedz wreszcie, co się stało?
- Dostaliśmy sygnał, że śmierciożercy szykują jakąś większą akcję na mugolski szpital. W Kwaterze byli akurat tylko Bill z Lupinem, więc nie czekając na resztą się teleportowali.
Drzwi otworzyły się i z sali wyszła magomedyczka, ocierając sobie spocone czoło. Ginny odciągnęła ją na bok. Fleur weszła do środka.
W sali były trzy łóżka. Na lewo od drzwi, po ścianą, leżał jakiś chłopiec. Jęczał cicho przez sen. Do sali wpadli dwaj sanitariusze, wyprowadzili drugie łóżko. Jasne włosy na poduszce podpowiedziały Fleur, że musiał to być Lupin.
Na łóżku pod oknem ktoś zakaszlał, co odwróciło uwagę kobiety od sanitariuszy.
- Bill? - Szepnęła, nie chcąc obudzić chłopca.
Mężczyzna wsparł się na łokciu, syknął z bólu i opadł z powrotem na poduszkę. Fleur przysiadła na skraju łóżka, splatając drżące dłonie.
Nie wiedziała, jak długo patrzyła w te ciepłe, brązowe oczy. Pamiętała tylko, że kiedy Bill dotknął jej brzucha, poczuła mocne kopnięcie.

Zakon od dawna był w trudnej sytuacji. Po śmierci Albusa Dumbledore'a żadne zebranie nie było takie jak przedtem. Początkowo funkcję zmarłego pełnił Remus Lupin, jednak ze względu na często niebezpieczne misje wśród wilkołaczej społeczności, z czasem tę odpowiedzialność przejął Kingsley Shacklebolt.
- Dobrze wiesz, że nie mogę się na to zgodzić - powiedział czarnoskóry auror, kiedy Bill poprosił go o kilka tygodni wolnego.
Odmówić nie było łatwo. Bill miał wkrótce zostać ojcem i powinien spędzać jak najwięcej czasu z Fleur. Była w końcu wojna... Właśnie przez tą wojnę nie mógł pozwolić na uszczuplenie szeregów Zakonu, i tak już mocno przerzedzonych.
Bill rozumiał. Dziwne zachowanie Harry'ego, śmierć Luny, Neville'a, Mundungusa i innych. Za mało ich zostało.
Poczuł dotyk delikatnych dłoni, obejmujących jego skroń. Fleur patrzyła na niego z uśmiechem. W tej jednej chwili wszystkie ponure myśli pierzchły jak koszmar w letni poranek.
- Zobacz.
Fleur pokazała mu malutki różowy sweterek. Bill pogładził z czułością jej brzuch.
- Synuś, mama właśnie zrobiła z ciebie dziewczynkę.
Fleur uderzyła go delikatnie w ramię. Bill syknął, od czasu ataku na szpital dokuczały mu nie tylko blizny.
Kobieta dostrzegła, że jego serdeczne oczy zmieniły się, ogarnął je chłód. Usiadła na jego kolanie i objęła rudą głową. Przytuliła się do niego, szepcząc ciepłe słowa.
W tym momencie zastał ich Kingsley Shackebolt, kiedy pojawił się w ich kominku. Chrząknął znacząco, Bill i Fleur spojrzeli w jego stronę.
- Przepraszam, ale jesteś nam potrzebny - Zwrócił się do Billa, po czym przesłał Fleur uśmiech i zniknął.
Bill spuścił głowę. Chciał spędzić z żoną cały dzień, jakiś nieokreślony strach wypełniał jego serce. Jednak musiał iść. Skoro sam Kingsley po niego fiukował, stało się coś ważnego.
- Będę jak najszybciej, nigdzie nie wychodź.
Pocałował Fleur i zostawił ją w bujanym fotelu pośrodku salonu.

- Złotko, mogłabym pożyczyć od ciebie tą książkę kucharską?
Panna Lukrecja zadzwoniła jakieś pół godziny, po wyjściu Billa. Kiedy Fleur obiecała, że za chwilę ją przyniesie, niebo przeszyła błyskawica. Kobieta drgnęła, kiedy poczuła niespodziewane kopnięcie.
- Nie bój się, kochanie - szepnąła uspokajająco, gładząc brzuch. - Zaraz wrócimy.
Założyła żółte palto, wzięła z półki grubą książkę i wyszła.
Ledwie zamknęła drzwi, rozległ się grzmot i niebo przeszyła kolejna błyskawica. Potem zapanowała cisza, nawet wiatr nie poruszał liśćmi drzew.
Fleur szybkim krokiem przecięła trawnik. Trzecia błyskawica rozjaśniła niebo, kiedy Fleur weszła na ulicę. Grzmot zagłuszył warkot silnika samochodowego.
Ostatnim, co zobaczyła Fleur, były reflektory autobusu i przerażona twarz kierowcy.

Panna Lukrecja wyjrzała przez okno dokładnie w momencie, kiedy autobus uderzył w jej młodą sąsiadkę. Kobieta głośno wciągnęła powietrze. Nie czekając ani minuty, wykręciła numer na pogotowie.
Kierowca autobusu siedział jak sparaliżowany. Dopiero, kiedy zaniepokojeni pasażerowie zaczęli wyglądać przez okna, odzyskał władzę w ciele. Błyskawicznie otworzył drzwi, wyskoczył z autobusu i w mgnieniu oka znalazł się przy kobiecie leżącej na jezdni.
Zaczęło padać.

Bill nie czekał, aż wszyscy zaczną świętować zwycięstwo. Walka nie była długa, właściwie nie można było nawet nazwać jej walką. Harry po prostu zniszczył ostatniego horkruksa. A Bill musiał jak najszybciej dostać się do domu. Już miał się teleportować, kiedy usłyszał za plecami szmer. Wyciągnął różdżkę i szybko się odwrócił.
W rogu pokoju siedziała zwinięta w kłębek Ginny. Trzęsła się, obejmowała głowę dłońmi i łkała cicho.
- Ginny?
Dziewczyna nie zareagowała. Bill podszedł do niej i kucnął obok.
- Harry... - szepnęła dziewczyna. - To już nie ten Harry...
Podniosła na niego niebezpiecznie błyszczące oczy.
- On i tak mi go zabrał.
Bill przytulił siostrę, nie umiejąc znaleźć słów pocieszenia. Wiedział, o czym mówiła, nie tylko oni to zauważyli. Harry zaczął się zmieniać po wydarzeniach w dolinie Godryka. Z każdym dniem stawał się coraz bardziej obcy. Ten kiedyś zagubiony chłopiec odnalazł drogę, obawiano się tylko, że trafił na ślepą uliczkę. Jego jedynym celem stało się pokonanie Voldemorta. Co mu teraz, po zwycięstwie, pozostało?
Bill poczuł nagle silny skurcz w okolicy serca.
Podniósł siostrę i posadził ją na fotelu. W tej samej chwili zaczęło padać.

Teleportował się w domu. Usłyszał muzykę, ale nie zagłuszyła ona wycia syreny i pukania do drzwi.
- Panie Weasley, proszę otworzyć.
Poznał głos którejś z sąsiadek.
- Panie Weasley, tak mi przykro...
Za kobietą stał sanitariusz mugolskiego pogotowia i policjant. Wszyscy coś mówili, ale Bill zdawał się ich nie rozumieć. W końcu rozstąpili się i mężczyzna dostrzegł Fleur leżącą na noszach.
Nie wypowiedział ani słowa.

***
Rok po zwycięstwie głosił nagłówek Kuriera Codziennego, porzuconego na ławce w parku. Bill przeszedł obok niego z obojętną na pozór miną i poprawił plecak na ramieniu.
Zwycięstwo, prychnął ponuro. Jakie to zwycięstwo? Harry zniknął, Ginny wyjechała, Zakon Feniksa się rozpadł, a Fleur...
Nie umiał myśleć o niej bez uciążliwego bólu w sercu. Tamten wieczór na zawsze odmienił jego życie. Jednego dnia stracił rodzinę i przyjaciół.
Tak właśnie miało wyglądać to zwycięstwo?

potterolandia, bill weasley

Previous post Next post
Up