Fandom: Battlestar Galactica
Spoilery: Do 4x09 włącznie. Także do naszych mózgów.
AU od 4x10.
Ostrzeżenia: Związki, homonormatywność, tortury, seksualne zboczenia, nieprofesjonalna gra na instrumentach, slash, femme, przemoc, spiski i znęcanie się nad dziećmi… WSZYSTKO. NAPRAWDĘ WSZYSTKO.
Autorstwo:
girlupnorth i
novin_haW tym rozdziale występują: Kara, Caprica!Six i Cyloniątko, Sam, Lee i różowe tabletki, Xena Trójka i Laura Roslin, Romo Lampkin, Gaius, Gaeta, noga i Kij, Tajemniczy Złoczyńca i OCs.
Słów: ~1500.
Kochajmy się!!!!11!, czyli epilogo-sequel
W poprzednich odcinkach: Heteroseksualizm wyszedł z mody, a Galactica dotarła na Ziemię.
1.
Świat miał się ku końcowi.
Dojście do tego wniosku zajęło Karze Thrace kilka ładnych miesięcy, ale kiedy już go osiągnęła, mogła tylko pokiwać głową i ciężko westchnąć.
Leżała w łóżku z chrapiącą Szóstką, podziwiając swoją niedomyślność.
Gdyż tak, koniec był bliski. Już narodziny Cyloniątka należały do zwiastujących apokalipsę znaków, ale fakt, że jedynym odpowiedzialnym opiekunem małej okazała się Kara, oznaczał, że koniec znajdował się tuż za rogiem - a może i pukał do ich drzwi.
Zostawszy matką, Szóstka nie zmieniła się ani odrobinę - co wcale Kary nie zdziwiło i w sumie nawet ją ucieszyło. Cylonka ubierała córeczkę w białe ubranka, czesała jej ciemnoblond włoski, i z czułością wołała na małą per "ten piekielny bachor".
Na tym instynkt macierzyński Szóstki się kończył. Cylonka odmówiła spędzania z małą każdej godziny dnia i coraz częściej pytała, czy nie dałoby się „tego piekielnego bachora” zakneblować na noc.
Kara, której instynkty opiekuńcze tym tylko różniły się od Szóstki, że w ogóle istniały, rozważyła swoje możliwości i uznała, że przydadzą im się jakieś opiekunki do dziecka. Bądź też opiekunowie. Pojechała do Sama i Lee i zatrudniła w tej roli ich, bo przecież coś się jej w ramach rekompensaty za straty moralne należało.
Oczywiście wkrótce okazało się, że nie był to najlepszy pomysł, na jaki Kara wpadła w swoim życiu.
Za pierwszym razem, gdy zostawiła Cyloniątko z młodym Adamą, Lee wykazywał co prawda dobre chęci, ale okazało się, że w chwili obecnej uwagi starczy mu na góra pięć minut, a rozumu ma niewiele więcej niż Lolkac. Kiedy Kara wróciła do apartamentu, Cyloniątko bawiło się akurat wręczonym jej przez wujka słoiczkiem z różowymi tabletkami, a Lee oznajmił, że przecież małe dziecko samo słoiczka nie odkręci.
Tydzień później mała miała spędzić wieczór w towarzystwie obydwu wujków. Gdy tylko zasnęła, wujkowie zbezcześcili łoże Szóstki i Kary i przykuli się do siebie nawzajem i do tegoż łóżka, a kluczyki do kajdanek gdzieś posiali. Mieli szczęście, że Kara wróciła nim Cyloniątko obudziło się i zaczęło płakać. Gorzej, że miała przy sobie aparat fotograficzny i w rezultacie weszła w posiadanie materiału do szantażu na następne dekady.
Z samym Samem nie można było niestety zostawić dziecka, bo zawsze istniała groźba, że nawalą mu te cholerne obwody. Kara zaklęła w duchu, zerknęła na chrapiącą Szóstkę i zaczęła się zastanawiać, jak to możliwe, że to ona jest najmniej nieodpowiednią osobą do zajmowania się dzieckiem.
Kara Thrace stała się odpowiedzialną jednostką.
Świat miał się ku końcowi.
*~*~*
Helo sprzeczałby się może z kwestią odpowiedzialności bądź jej braku u Kary Thrace. Ale cóż. Jego rodzina była tak przykładna, że niemal nudna.
Mieszkanie Agathonów mieściło się w samym centrum wybudowanego przez Centurionów mieście. Uczynni Cyloni oddalili się w kierunku zachodzącego słońca - szukać własnej planety - kilka miesięcy temu; wcześniej jednak zdążyli na pożegnanie wybudować dla ludzkości znacznie więcej, niż się ludzkości należało. Tak oto na Ziemi stanęło średnich rozmiarów miasto, wyposażone w takie atrakcje jak wielkie apartamentowce, budynek sądu, więzienie, dwa kościoły (mono- i politeistyczny), kino, teatr, publiczne łaźnie, szereg fabryk, rafineria, elektrownia, kilka restauracji i zoo, łącznie z klatkami - ale za to bez zwierząt.
(Lolkacowie wybudowali trzecią świątynię - by oddawać w niej cześć Laurze Roslin - ale budynek zawalił się po trzech dniach.)
Agathonowie korzystali ze wszystkich nowych udogodnień; mieli dwa samochody, elektryczną kuchenkę i zestaw nieprzypalających się garnków. Hera uczęszczała do dobrego przedszkola, w którym jej ojciec znalazł zatrudnienie jako przedszkolanek (nikogo nie zdziwiło, że system edukacyjny był jedną z pierwszych spraw, jakimi zajęła się po dojściu do władzy Laura Roslin). Athena została tymczasem strategicznym doradcą do spraw integracji Cylońsko-ludzko-Lolkacowej.
Byli przykładni i nudni, i mieli wszystko, czego tylko mogli zapragnąć, nie mieli zaś własnych zmartwień.
Dlatego właśnie Helo tak bardzo przejmował się tym, że dziecko Szóstki, wychowywane przez nią na spółkę z Karą Thrace, miało już trzy miesiące, ale wciąż brakowało mu imienia.
- Rozważamy różne możliwości - powiedziała mu beztrosko Kara, kiedy po raz kolejny ją o to zapytał. - Ostatnio wygrywa Kaylee.
- Kaylee - powtórzył słabo Helo.
- To jeszcze nic pewnego - zastrzegła Kara natychmiast. - Ale nie martw się, do chrztu na pewno się zdecydujemy.
*~*~*
Chrzest wciąż bezimiennego Cyloniątka miał być imprezą prawie oficjalną, a Trójka miała zostać matką chrzestną.
- Nie wiem, dlaczego nie ja - powiedziała jej Laura Roslin. Stała w drzwiach łazienki, odziana tylko w ręcznik, i suszyła swoje krótkie włosy suszarką. Trójka oderwała się od porannej gazety i zmierzyła Laurę wzrokiem pełnym niedowierzania.
- Dobrze wiesz, czemu nie ty - stwierdziła wreszcie, mieszając łyżeczką poranną herbatę. - Pomijając już kwestię tego, że Thrace ma do ciebie jakieś zaszłe pretensje o blokowanie jej misji odszukania Ziemi, nigdy nie wiadomo, co zrobią Lolkacowie z dzieckiem poświęconym bogini. Szóstka i Thrace musiały wziąć to pod uwagę.
Roslin usiadła na drugim krześle i wzięła się za nakładanie rajstop. Trójka stoicko popijała swojego earl greya.
- O żesz cholera - syknęła Laura, dostrzegając oczko, które właśnie jej się zaciągnęło na stopce rajstop. Trójka uniosła głowę znad artykułu o polach, na których zasiana miała zostać modyfikowana pszenica.
- Czy to moje rajstopy? - spytała z niedowierzaniem.
Laura Roslin przybrała niewinną minę. Trójka teatralnie westchnęła i wróciła do gazety.
*~*~*
Gaeta martwił się tymczasem o swoje zdrowie psychiczne w obliczu postępującego rozstroju nerwowego prezentowanego przez Gaiusa Baltara, który najzwyczajniej w świecie nie chciał przyjąć do wiadomości faktu, że nie został zaproszony na chrzciny dziecka Szóstki.
- Kupię jej największą lalkę, jaka będzie w sklepie - oznajmił Gaius któregoś razu, odrywając się na moment od swojego komputera, w którym tworzył jakiś supertajny projekt.
Projekt był tak tajny, że chyba nawet Gaius nie był pewien, czego on dotyczy. Mimo to prezydent Roslin wezwała do siebie któregoś dnia Gaetę i nakazała mu pilnować, żeby tym razem Baltar nie mógł z nikim dzielić się odkrywanymi informacjami.
- Jeśli będzie pan musiał, proszę zastosować środki bezpośredniego przymusu - powiedziała prezydent.
- Nie omieszkam - odparł Gaeta, myśląc o kiju.
Teraz patrzył na Gaiusa z lekkim zniecierpliwieniem.
- Pamiętasz, że nie jesteś zaproszony, tak? - zapytał.
Gaius wyraźnie oklapł.
- To miało być moje dziecko - wymamrotał.
- Nie przyznawałbyś się - powiedział Gaeta. Jego noga poruszyła się sama z siebie.
- Powinienem tam być - zamarudził Gaius.
- Nie wpuszczą cię.
- Przebiorę się za kelnera.
Gaeta prychnął.
- Chyba za księdza. Albo za organistę. Z tą fryzurą to nawet by przeszło.
Gaius rzucił mu urażone spojrzenie. Był bardzo dumny z tego, że udało mu się wrócić do starego uczesania niezrozumianego geniusza i nie rozumiał, czemu nie znajduje ono uznania Felixa.
- Organistę - powtórzył. - Jasne. Może jeszcze…
Tutaj urwał i naraz jego oczy zalśniły szalonym blaskiem.
- Wiem! - krzyknął.
Gaeta zdążył zastanowić się, czy powinien przygotowywać kij od szczotki.
- Założymy zespół!
Kij był niezbędny.
*~*~*
Sam i Lee też mieli czasem wrażenie, że przydałby się im kij - do odganiania paparazzich, którzy z jakiegoś powodu upodobali ich sobie wprost niezmiernie.
Winą obarczali oczywiście Romo Lampkina, który nawet odebrawszy Lee władzę nie nasycił się jeszcze zemstą. Lampkin założył na Nowej Ziemi pierwszą gazetę codzienną i nieodmiennie poświęcał jej strony na mniej lub bardziej zmyślone teksty na temat pary Adama-Anders. Na początku były to historyjki w miarę zdawało się niegroźne - nazywał ich najbardziej pożądanymi kawalerami planety, sugerował, że spotykają się z kimś na boku lub publikował stare, rozebrane zdjęcia obu panów.
W momencie, kiedy Sam ujrzał w gazecie zdjęcie Lee z czasów, gdy biedak nadużywał makaronu, szmatławiec Lampkina wylądował w koszu, a Sam i Lee ustalili, że dla zachowania zdrowia psychicznego lepiej będzie jednak pozbawić się dostępu do wiadomości.
Lee obawiał się, że w efekcie kampanii Lampkina w gruzach legnie jego kariera prawnika, którą jak dotąd kontynuował na Nowej Ziemi ze stuprocentowym sukcesem - nie przegrał ani jednej z dwóch spraw, w których reprezentował cywilów ubiegających się o prawo do parkowania w centralnej strefie miasta. Zajęty przygotowywaniem się do kolejnej sprawy, starał się nie zwracać uwagi na podejrzliwe spojrzenia spotykanych na ulicy ludzi.
Sam tymczasem rozpoczynał swoją własną karierę. Z początku planował wrócić do sportu, ale pierwszy mecz triady, w którym wziął udział na Ziemi, stał się krwawą jatką, gdy nagle przeskoczyło mu oprogramowanie. Po tym drobnym (ale ogromnie nagłośnionym) incydencie, Sam wiedział, że profesjonalny sport nie przyjmie go już z otwartymi ramionami. Zastanawiał się czasem nad małą ligą, ale nie sądził, by takie uczestnictwo w grze miało mu sprawić zbyt wiele radości.
Wyznał więc Lee swoje od dawna skrywane marzenie.
- W sumie od dziecka fascynował mnie wystrój wnętrz.
Z początku sceptyczny Lee wkrótce uznał, że jest to prawdopodobnie bardzo pożądany zawód - nisza na rynku pracy. Dlatego pomógł Samowi skompletować próbki materiałów i tapet i wydrukował stosy wizytówek dla nich obojga.
Teraz czekali już tylko na chrzest Cyloniątka Szóstki i Kary z wielką niecierpliwością, by od niego zacząć swoje kampanie reklamowe.
*~*~*
Z położonego na obrzeżach miasta monopolowego wytoczyła się podchmielona już nieco parka; młoda dziewczyna chichotała radośnie, a chłopak wymachiwał siatką, w której butelka wódki stukała o karton soku.
Na drodze stanął im zamaskowany mężczyzna i uniósł do góry połyskujący metalicznie pistolet.
- Oddawajcie wódkę - wychrypiał.
- Nie rób nam krzywdy! - pisnął chłopak, wręczając rabusiowi siatkę. Dziewczyna milczała, ale wyglądała, jakby zastanawiała się, czy warto walczyć o wódkę i dochodziła do wniosku, że może jednak życie ważniejsze.
Rabuś zmierzył młodych ludzi wzrokiem i oddalił się szybkim lecz sztywnym krokiem w głąb zaułka.
W następnym odcinku: Nowe imię i trudne początki nowych karier.