Disklajmer: zaczynam cykl długich (i namiętnych) wpisów o Tjudorach. Wszystko ma w gruncie rzeczy docelowo prowadzić do tematu biurowych plotek, czyli czemu Królowa Dziewica a nie niedziewica. Niestety, nie jestem w stanie powstrzymać się od pisania o Tjudorach inaczej niż od prapoczątków. Zatem każdy odcinek postaram się streścić za pomocą lj-cutów. Dziś na tapecie długa notka o genealogii Tjudorów, niemniej liczę na to, że kto lubi, ten przeczyta z przyjemnością. ;)
Sezon ogórkowy zbliża się wielkimi krokami, zatem czas na plotki ze świata wielkich tego świata. Tym razem natchnęły mnie ostatnie rozmowy biurowe oraz lektura, przez którą powoli się przewiercam, czyli Elizabeth's Women, (Kobiety Elżbiety?), traktująca, jakże by inaczej, o Elżbiecie Tudor. Człowiek pozostaje, jak widać, wierny swoim fiksacjom... Ale, ale - wracając do meritum: ma być plotkarsko. Zatem, skoro obiektem plotek ma być Królowa Dziewica, oczywiste, że na warsztat trzeba wziąć szczegóły intymne. A najintymniejszym - i najbardziej historyków w Elżbiecie fascynującym szczegółem intymnym jest to, czemu córka Henryka VIII, który większość życia oraz kilka żon stracił - dosłownie i w przenośni - przez starania o sukcesję, zdecydowała się pozostać bezdzietna i tym samym z hukiem zakończyć trwanie własnej dynastii. Ot, zagwozdka.
Ilu historyków, tyle teorii. Oczywiście przeważa opinia, którą dałoby się streścić następująco: Elżbieta nie chciała wyjść za mąż, bo wnioskując z historii własnej matki, ściętej za domniemaną niewierność, doszła już w dzieciństwie do wniosku, że seks i małżeństwo prowadzą do śmierci. W tym przekonaniu utwierdziły ją kolejno losy Janiny Seymour, zmarłej od gorączki połogowej, i Katarzyny Howard, ściętej za to samo co Anna. Niektórzy dorzucają do tego fakt, że Elżbieta była dzieckiem molestowanym seksualnie - i gotowy kliniczny przypadek zaburzonej osobowości. Eros, Thanatos i pedofilia. Jako wisienkę można dorzucić imputowanie Elżbiecie zazdrości o braciszka, który jej, od kołyski marzącej o zostaniu Glorianą i pogromczynią Armady Hiszpańskiej, stał na drodze do tronu. Proszę państwa: oto miś... tzn. źródło lęku przed penisem w całej okazałości, przynajmniej w opinii kilku biografów Elżbiety.
Tyle że wszyscy ci, którzy usiłują rozbierać Elżbietę psychoanalitycznie zapominają najczęściej, że żyją dobre czterysta lat później, a Anglia za Tudorów to nie jest Wiedeń Freuda ani współczesne USA. Przyczyn decyzji Elżbiety trzeba szukać gdzie indziej - moim zdaniem właśnie tam, gdzie wskazuje autorka Elizabeth's Women, Tracy Borman.
Zacznijmy od tła, na którym trzeba postać i sposób myślenia Elżbiety rozpatrywać, czyli jej królewskiej dynastii i rodziny.
Tudorowie stali się rodziną, którą część historyków - trochę uzasadnienie, a trochę na fali ich kinowej i telewizyjnej popularności - utożsamia ze współczesnymi medialnymi perypetiami rodu Windsorów. Bądźmy bowiem szczerzy: ilu władców Anglii jesteśmy sobie w stanie na szybko skojarzyć i jeszcze coś o nich więcej powiedzieć? Wilhelm Zdobywca powinien nam przynajmniej dzwonić. Henryk II, Ryszard Lwie Serce i zły książę Jan bez Ziemi (który został później królem Janem, już z ziemią) - pewnie też, choćby przez ich obecność w legendzie Robin Hooda. Edward I i Edward II - Waleczne Serce wydobyło ich z mroków zapomnienia. Może być jeszcze zły król Ryszard III, garbaty, kulawy i chromy dzieciobójca z zamiłowaniem do koni. Ale Henryk VI? Cesarzowa Matylda i Stefan z Blois? Henryk I, Ryszard II, Edward III... Nie mówiąc już o Jakubach, Wilhelmach, Annach i innych takich. Do Wiktorii - któż się w tym galimatiasie połapie? A założę się, że o Henryku VIII - notorycznym mężu i prototypie Sinobrodego, Annie Boleyn i Katarzynie Aragońskiej, Marii Krwawej i Elżbiecie Wielkiej każdy przynajmniej słyszał. Niektórzy przypomną sobie może i zmarłą w połogu Janinę Seymour, i flandryjską klacz Annę Kliwijską, i być może nawet jakiegoś syna Henryka (Książę i żebrak się kłania!), a w przystępie szału nawet piękną Helenę Bonham-Carter jako lady Janinę Grey...
Mają Tudorowie w sobie zatem to coś, co przeciętnego zjadacza chleba fascynuje, a biorąc pod uwagę, że to dynastia, która na tronie angielskim zasiadała tylko przez trzy pokolenia, trzeba im to poczytać za sukces. Co jeden władca, to ciekawszy... Zaczęło się wszystko oczywiście od Henryka VII, przypadku w feudalnej, piętnastowiecznej Europie iście szczególnego: oto bowiem do władzy po raz pierwszy, po pięciu prawie wiekach panowania jednej dynastii, dochodzi człowiek, który de facto nie ma prawa do tronu. W społeczeństwie, gdzie urodzenie jest wszystkim, a prawa sukcesji obowiązują jako fundament, ten król i ta dynastia są czymś nowym - zapowiedzią zupełnie innej historii.
I. Przodkowie
Dla tych, którzy lubią skróty: Tudorowie wstąpili na tron po wygaśnięciu (w wyniku wojny Dwóch Róż) pobocznych linii rodu Plantagenetów, czyli książąt Lancasteru i Yorku. Sami byli spokrewnieni z Lancasterami, a przez małżeństwo z ostatnią dziedziczką domu York pierwszy Tudor połączył symbolicznie Dwie Róże w nowej dynastii.
Dla zainteresowanych - wersja obszerniejsza.
Historia Tudorów przypomina w pewnym stopniu historię polskiej dynastii Jagiellonów, choć Jagiellonowie wstąpili na tron nieco wcześniej i doczekali się czterech pokoleń władców, podczas gdy Tudorowie - tylko trzech. Tak jak Jagiellonowie Piastów, tak Tudorowie zastąpili zasiedziałą, wielowiekową (choć nie rodzimą) dynastię Plantagenetów. Niemniej wolta polskich możnowładców, którzy nie chcąc oddać kraju w ręce Habsburgów (z którymi związana była jedyna dziedziczka dawnej dynastii) wydali małoletnią Jadwigę Andegawenkę, cioteczną wnuczkę Kazimierza Wielkiego, za czterdziestoletniego wodza „dzikiej” Litwy, blednie przy przekręcie dynastycznym, jakim było dojście do władzy pierwszego Tudora.
Nasz bohater, Henryk Tudor, nie miał bynajmniej dobrej pozycji startowej. Jeszcze w momencie jego narodzenia w Anglii było na pęczki godniejszych od niego. Sam był de facto arystokratycznym kundlem bardzo mieszanego pochodzenia i teoretycznie nie miał żadnych praw do tronu Anglii. Trafiło się wszelakoż ślepej kurze ziarno.
Aby zrozumieć, jakie wydarzenia wyniosły Tudora na tron, trzeba sięgnąć nieco dalej w przeszłość. Czytelnicy Królów Przeklętych i widzowie Walecznego Serca zapewne będą pamiętać wojowniczego Edwarda I Plantageneta zwanego Długonogim, który popędził kota Szkotom, Walijczykom, a wreszcie posłał dzielnego Wallace'a na szafot. Niestety, jego syn, Edward II, zaślubiony francuskiej księżniczce Izabelli, okazał się władcą nieudolnym. Skłócony z żoną, bądź co bądź córką króla Filipa Pięknego, który zrzucał z tronu papieży i wyżynał templariuszy, oraz budzący coraz większą nienawiść arystokracji z powodu faworyzowania swojego kochanka, Hugona Despensera, musiał źle skończyć. Obalony w wyniku rewolty możnych sprzymierzonych z Izabellą król został zmuszony do abdykacji na rzecz małoletniego Edwarda III, uwięziony, a wreszcie - zamordowany w niejasnych okolicznościach.
Edward III, z taką historią rodzinną, był zatem predestynowany do tego, żeby w historii zdrowo namieszać. I europejskiej, i rodzinnej. Na własnym podwórku - rozczarował głęboko matkę, która wprowadziła go na tron już jako nastolatka, i pomścił po latach ojca, odbierając Izabelli władzę i karząc śmiercią buntowników, którzy pomogli jej obalić Edwarda II(w tym jej potężnego kochanka lorda Mortimera). Europejsko - powołał się, po wygaśnięciu bezpośredniej linii francuskich Kapetyngów, na prawa swojej matki do tronu Francji, ponieważ w Anglii dziedziczenie po linii żeńskiej się zdarzało (co nie znaczy, że chętnie widziano kobiety jako suwerenów). We Francji prawo salickie pozwalało na dziedziczenie jedynie w linii męskiej. Konflikt poglądów i wojowniczy charakter syna Wilczycy z Francji - jak nazywano Izabellę - doprowadził do wojny, która zapisała się w historii jako stuletnia i zmieniła historię obu królestw.
Osobną sprawą były komplikacje rodzinne. Edward ożenił się z flamandzką księżniczką - Filipą de Hainault - która okazała się tak płodna, że wszystkie żony Henryka VIII powinny modlić się raczej do niej niż do Dziewicy Maryi. Niestety, w społeczeństwie, gdzie męski potomek jest gwarancją przedłużenia rodu, paradoksalnie nadmiar męskich potomków także staje się kłopotem - co bowiem potem zrobić z tymi wszystkimi młodszymi braćmi, którzy mogą podgryzać pierworodnego na tronie i strącić kraj w chaos wojny domowej? Potopić? Jakoś nie uchodzi. Poza tym nigdy nie wiadomo, czy zanim dziedzic dojdzie do pełnoletności, nie razi go nagła choroba, wypadek na polowaniu czy inna apopleksja. Zatem zapasowi książęta są pożądani. Niemniej aż czterech - to musi się skończyć jakimiś kłopotami. Wszystkim trzeba dać jakieś księstwa, wszystkich trzeba odpowiednio pożenić, ustalić prawa sukcesji... A rezultat niepewny.
Edwardowi, szczęśliwemu ojcu pięciu synów, początkowo wydawało się jednak szczęście dynastyczne sprzyjać. Pierworodny, Edward książę Walii, zwany Czarnym Księciem, zapowiadał się doskonale i nawet doczekał się za życia ojca syna, który wstąpił później na tron jako Ryszard II. Jego kolejni bracia - Lionel książę Clarence, Jan z Gandawy książę Lancasteru, Edmund książę Yorku i Tomasz książę Gloucesteru, wydawali się w miarę zgodni i niegroźni. Niestety, misterny domek z kart runął wkrótce, bo jeszcze przed śmiercią Edwarda III zginął Czarny Książę.
Jako że następca tronu miał już jednak syna, na tron po śmierci Edwarda III powołano wyżej wzmiankowanego Ryszarda II. Ryszard okazał się jednak władcą słabym i chimerycznym. Jego kuzyn, syn trzeciego w kolejności do tronu Jana z Gandawy, Henryk książę Lancaster, uznał, że będzie dla kraju lepszym królem niż prawowity dziedzic. Zwłaszcza że Henryk zirytował go bardzo, odbierając mu tytuł i włości po ojcu, właściwie za nic. Zrzucił kuzyna z tronu, najpewniej zamordował i obwołał się Henrykiem IV. Reszta rodziny postanowiła rozsądnie nie wchodzić mu w drogę - a królewskich i niekrólewskich Plantagenetów namnożyło się wtedy jak mrówek.
Zatrzymajmy się na chwilę przy księciu Lancaster, ojcu Henryka IV, czyli Janie z Gandawy. Urodził się w czasie, kiedy niepokoje w państwie zmusiły Edwarda III do tułaczki po Niderlandach - stąd nietypowy przydomek. Trzykrotnie wstępował w związki małżeńskie - z pierwszego wywodził się Henryk IV, ale to trzeci jest dla nas najbardziej interesujący. Królowi, jak to się często zdarzało, wpadła w oko piękna Flamandka, Katarzyna de Roet, wdowa po z jednym z jego wasali, rycerzu Swynfordzie. Nie było to jak na tamte czasy nic dziwnego, takie romanse - mimo że książę właśnie wstępował w kolejny związek małżeński - nie były niczym wyjątkowym. I wszystko byłoby w porządku, gdyby po śmierci Swynforda książę nie zdecydował się z Katarzyną ożenić.
Ślub suwerena z poddanką wywołał oczywisty skandal, ale Jan się uparł. Przystał jedynie na wymóg pozostałych członków rodziny, że choć jego dzieci ze związku z Katarzyną zostaną uznane za legalne, nie będą miały prawa do dziedziczenia tronu. Nowej gałązce drzewa genealogicznego Plantagenetów nadano tytuł hrabiowski Somerset i nazwisko rodowe Beaufort, i na tym sprawa zasadniczo powinna się zakończyć. Oczywiście historia lubi płatać figle...
Henryk IV, brat niekrólewskiego Beauforta, nie był w kraju specjalnie popularny. Wielu widziało w nim przede wszystkim uzurpatora i mordercę prawowitego króla. Jednak jego syn, Henryk V, zdołał nadrobić z nawiązką wszystkie błędy wizerunkowe rodziciela i ugruntować w poddanych wizję idealnego króla Lancastera. Młody, przystojny, rycerski i wojowniczy król zdołał - dzięki słynnej bitwie pod Azincourt - uzyskać dla Anglii przewagę w wojnie stuletniej, wynegocjować korzystny pokój i przywieźć sobie zza Kanału La Manche prawdziwą „trophy wife” - piękną księżniczkę Katarzynę. Wszystko zapowiadało się zatem różowo dla Lancasterów.
Do czasu, oczywiście. Panowanie Henryka V trwało tylko dziewięć lat, a choć król pozostawił syna - Henryka VI, to w chwili śmierci ojca był on jeszcze niemowlęciem. Nastąpiły lata zamętu - młody król po dojściu do władzy okazał się nie tylko nieudolny, ale i skażony genetycznie, prawdopodobnie po francuskim dziadku, chorobą psychiczną. Dopiero po ośmiu latach związku z francuską księżniczką Małgorzatą Andegawenką urodził mu się następca, którego zresztą król, w obłędzie, początkowo nie chciał uznać za swoje dziecko. W tej sytuacji głowę zaczęli coraz śmielej podnosić jego krewni - przekonani, że inny Plantagenet na tronie może się okazać dla Anglii znacznie korzystniejszym wyborem.
Tym, który odważył się rzucić wyzwanie panującym, był Ryszard książę Yorku. Swoje prawo do korony oparł na obowiązującym w Anglii nadal dziedziczeniu praw po kądzieli: jego oboje rodzice byli potomkami Edwarda III i jego synów, z tym, że ojciec Ryszarda wywodził się od czwartego w kolejce księcia, czyli Edmunda. Za to matka była potomkinią drugiego - Lionela księcia Clarence! Na dobrą sprawę dawało mu to więc większe prawa do korony niż jego królewskiemu krewniakowi, który wywodził się od uzurpatora z trzeciej w kolejności linii potomków Edwarda III.
Jednak podgryzany przez Yorka Lancaster - a raczej jego sprzymierzeńcy - nie dał się obalić tak łatwo. Udało mu się w walnej bitwie pokonać i zabić pretendenta do tronu. Niemniej był to chwilowy triumf. Ryszard pozostawił po sobie trzech synów - Edwarda, Jerzego i Ryszarda - którzy okazali się być zdeterminowani pomścić ojca. Rok po śmierci Ryszarda najstarszy z nich Edward, pobił swojego suwerena na głowę, zajął Londyn, rozpędził stronników Lancasterów, zmusił królową małżonkę do salwowania się ucieczką z następcą tronu, a samego Henryka VI uwięził w Tower. Wśród tych, których dotknęły reperkusje tej awantury, znalazł się także bratanek króla, Henryk Tudor, wówczas jeszcze dziecko. Nowy król, który przyjął imię Edwarda IV, obszedł się jednak z chłopcem dość łagodnie - odesłał czteroletniego malca na wychowanie do wiernej swojemu stronnictwu rodziny Herbertów, licząc, że wychowają go na małego yorkistę. Nie wiadomo, czy był to raczej przejaw miłosierdzia, czy też lekceważenia malca, którego jeszcze wówczas nikt nie brał pod uwagę jako dziedzica roszczeń Lancasterów.
Mały Henryk pochodzeniem nie mógł się bowiem pochwalić. Jego ojcem był wprawdzie przybrany brat Henryka VI - ale ze związku, który skandalicznością przyćmił chyba nawet małżeństwo Jana z Gandawy z panią Swynford. Po śmierci Henryka V jego piękna francuska żona wypatrzyła sobie bowiem i wzięła do łoża przystojnego dworzanina, walijskiego szlachetkę, Owena Tudora. Związek przyjmuje się za uwieńczony złożeniem przysięgi małżeńskiej, ale nic nie wiadomo... Owen Tudor srogo przypłacił zresztą pchanie się między ważniejszych od siebie - pojmany po bitwie przegranej przez Lancasterów kilkadziesiąt lat później, liczył być może na ocalenie jako kochanek byłej królowej. Przeliczył się. Niemniej pozostawił dwóch synów, Edmunda i Jaspera, których ich przyrodni brat król uznał, choć oczywiście nie przyznał im prawa do dziedziczenia korony. Być może rozważał jednak taką opcję w drugim pokoleniu, bo postarał się o małżeństwo Edmunda, walijsko-królewskiego mieszańca, z rodowitą potomkinią Plantagenetów. Jednak biorąc pod uwagę, że na żonę dla brata wybrał pozbawioną praw do tronu Małgorzatę Beaufort - potomkinię wspominanego już związku Jana z Gandawy z dwórką - możliwe, że plany wciągnięcia Tudorów w sukcesję były albo bardzo hipotetyczne, albo oparte na nagłym ataku szaleństwa Henryka VI.
Związek rodziców Henryka VII wydawać się może nam na pierwszy rzut oka jakimś pedofilskim horrorem. Pamiętacie Jadwigę i Jagiełłę? Wg przekazów historycznych litewski dzikus zachował się na tyle rozsądnie, że choć jego prawo do tronu Polski opierało się głównie na związku z Jadwigą i potencjalnie wzmocniłoby je dopiero wspólne dziecko pary, nie naciskał na szybką konsumpcję związku. Dwudziestoczteroletni Edmund Tudor nie miał takich obiekcji względem swojej dwunastoletniej oblubienicy. W związku z tym, kiedy rok po ślubie Edmund umierał na jakąś infekcję w niewoli u yorkistów, jego trzynastoletnia żona szykowała się, pod opieką Jaspera Tudora, hrabiego Pembroke w Kornwalii, do pierwszego w życiu porodu. Okazał się on również ostatnim - wprawdzie Małgorzata i jej synek, pogrobowiec Edmunda, przeżyli ciężki poród, ale komplikacje po tak wczesnej ciąży sprawiły, że Małgorzata nigdy więcej nie została matką.
I tu niespodzianka: choć w kolejnych latach Małgorzata dwukrotnie wychodziła jeszcze za mąż (raz z miłości, a drugi - z politycznej kalkulacji), w testamencie kazała pochować się obok pierwszego męża, a przez większość życia wspominała go jak najlepiej. Z naszej perspektywy może to wyglądać kuriozalnie, ale bierzmy pod uwagę, że w XV wieku pojęcie zbyt wczesnej inicjacji seksualnej wygląda nieco inaczej niż dziś.
Małgorzatę upadek Lancasterów musiał zaboleć podwójnie - jako przyczyna degradacji rodu, z którym była związana, i jako powód rozdzielenia z synkiem. Niemniej w tamtym okresie nie musiała się jeszcze obawiać yorkistowskich prześladowań - oboje znaczyli w dynastycznej grze zbyt mało.
W tym samym czasie znacznie większy dylemat miała inna lancastriańska wdowa - pochodząca ze znacznie mniej szlachetnej rodziny Elżbieta Woodville. Miała wówczas dwadzieścia trzy lata, dużą rodzinę i dwóch synków ze związku z lordem Greyem, walczącym po stronie zdetronizowanego Henryka VI. Trudno powiedzieć, co kierowało nią, kiedy tuż po zwycięstwie Edwarda Yorka nawiązała z nim romans. Najpewniej - potrzeba zapewnienia sobie i dzieciom bezpieczeństwa. A Elżbieta, która zasłynęła jako najpiękniejsza kobieta w królestwie, musiała też być na tyle inteligentna, że trafnie oceniła, że jeśli już ma sprzedać się jakiemuś yorkiście, to najlepiej przywódcy stada, który potrafi ochronić ją przed wszystkimi innymi.
Los Elżbiety Woodville przypomina nieco historię sukcesu i upadku Anny Boleyn. Obie były poddankami, które urodą, sprytem i inteligencją - przez współczesnych uważanymi za magiczne sztuczki - zapewniły sobie drogę na tron przez małżeństwo. Obie popełniły te same błędy: nie umiały stworzyć własnego stronnictwa poza swoją najbliższą rodziną i w chwili zagrożenia okazały się osamotnione. I obie zapłaciły za to wysoką cenę, choć Elżbiecie udało się ujść z życiem i nawet przeżyć jeszcze krótką chwilę triumfu nad wrogami.
W momencie ślubu pięknej wdowy z królem Edwardem IV nic nie zapowiadało jeszcze nadciągającej tragedii, choć oczywiście młody, zaledwie osiemnastoletni król musiał liczyć się z tym, że wciąż zagrażają mu Lancasterowie. Niemniej na razie był górą. Wspierany przez matkę i dwóch młodszych braci - chimerycznego Jerzego księcia Clarence i lojalnego, ale jeszcze bardzo młodego Ryszarda, księcia Yorku i Gloucesteru, mógł czuć się w miarę pewnie. Dzięki spowinowaceniu się przez małżeństwo Jerzego z Izabellą, hrabianką Warwick, z Ryszardem Warwickiem, zwanym Twórcą Królów, miał po swojej stronie najbardziej wpływowego arystokratę. Niemniej od samego ślubu na horyzoncie zaczęły się pojawiać chmury. Przede wszystkim Warwick miał swoje własne plany co do Edwarda - zamierzał przydać mu królewskości, żeniąc go z jakąś francuską księżniczką. A tu okazało się, że nie będzie to takie łatwe, bo Elżbieta nie dość, że zawładnęła zakochanym oblubieńcem do tego stopnia, że o unieważnieniu małżeństwa nie mogło być mowy, pomimo ogólnej dezaprobaty - ale jeszcze miała czelność okazać się niezmiernie płodna. Wprawdzie przez pierwsze kilka lat rodziła głównie dziewczynki, ale za to regularnie.
Niechęć Warwicka, wewnętrzne spory wśród yorkistów niezadowolonych z wyniesienia na tron równej im poddanki, i to w dodatku z lancasterskiej opcji, oraz pozycji, jaką osiągnęli dzięki protekcji królowej jej krewni, a wreszcie konsekwentna polityka zdobywania sobie popleczników na kontynencie, prowadzona przez królową na wygnaniu, Małgorzatę Andegaweńską, musiała dać wyniki: w kilka lat po ślubie nastąpiła reakcja lancastriańska. Król Edward musiał wraz z braćmi ratować się ucieczką z kraju, a jego żona urodziła pierwszego syna, Edwarda, w azylu opactwa westminsterskiego. Małgorzata Andegaweńska powróciła w chwale z księciem Walii i uwolniła z Tower obłąkanego męża. Który zresztą szybko wybaczył Elżbiecie Woodville i nie szukał zemsty na niej i jej dzieciach.
Inaczej Edward IV. Młody król nie zamierzał zrezygnować z władzy i doszedł do wniosku, że tym razem musi działać kompleksowo: jeśli uda mu się wrócić do władzy, to nie zostawi już przy życiu nikogo z Lancasterów, kto mógłby zagrozić jego i jego dzieci prawom do tronu. Lancastriański karnawał trwał zaledwie rok; potem Edward wrócił i rozbił przeciwników w pył. W bitwie pod Tewkesbury zginął lancasterski następca tronu, a świeżo uwolniony król Henryk powędrował znów do Tower - by już z niej nigdy nie wyjść. Skazano go na śmierć, ale okoliczności wykonania wyroku przesłania tajemnica. Wraz z nim stracono wielu innych czołowych popleczników Lancasterów, a ręka Yorka wyciągała się też zapewne po głowę nastoletniego Henryka Tudora. Chłopiec i jego stryj Jasper mieli szczęście: w chwili zwycięstwa Edwarda znajdowali się w Walii. Zanim ludzie Yorków zdążyli ich dopaść, wsiedli na statek do Francji, który ostatecznie na skutek złej pogody wylądował w Bretanii. To tam miał kolejne lata spędzić przyszły protoplasta nowej dynastii. Anglię - i ukochaną matkę, przewodniczkę polityczną i zarazem spiritus movens jego królewskich ambicji - miał na dobre odzyskać dopiero w czternaście lat później, jako dwudziestosześcioletni mężczyzna, bardziej Francuz i Walijczyk niż Anglik. Jednak po krwawej łaźni, jaką urządził Lancasterom Edward, Henryk nieoczekiwanie stał się w zasadzie jedynym lancasterskim pretendentem do tronu mogącym realnie zagrozić pozycji Yorka.
Nic tego jednak nie zapowiadało. Kolejny etap panowania Edwarda IV trwał dwanaście lat. W panującej dynastii dochodziło jeszcze do rozmaitych przetasowań - najbardziej brutalnym było skazanie na śmierć za zdradę króla jego średniego brata, który, podobnie jak Henryk VI, zginął w Tower w niewyjaśnionych okolicznościach. Cóż, jako jednemu z najwyższych w królestwie oszczędzono mu upokorzenia egzekucji, ale nie wiadomo, czy los, który wedle legendy miał mu przypaść, czyli utopienie w beczce wina, uznał za szczęśliwszy. Rodzina Edwarda prosperowała, urodził się kolejny syn, a król mógł żywić wszelkie nadzieje, że nawet jeżeli umrze przedwcześnie, jego najmłodszy brat, Ryszard, który okazał się być wiernym wykonawcą rozkazów jako konetabl królestwa i dobrym zarządcą księstwa Yorku, zadba o jego nieletnich potomków...
Niestety, złudna nadzieja. Edward zmarł rzeczywiście zbyt szybko i, jak na tego wojowniczego władcę, dość paradoksalnie - jak twierdzą jedni, z wyczerpania zbyt rozpustnym trybem życia, inni - z powodu błahego przeziębienia. W każdym razie umarł w łóżku, w testamencie przekazując regencję Ryszardowi. Być może, gdyby Elżbieta Woodville na to przystała, sprawy potoczyłyby się inaczej. Jednak owdowiała królowa nie pałała do szwagra szaloną sympatią - z wzajemnością zresztą. Przewidując, że Ryszard może jej bruździć, jeśli uzyska wpływ na Edwarda księcia Walii, teraz okrzykniętego już Edwardem V, posłała swoich bliskich, brata i i syna z wcześniejszego małżeństwa, na spotkanie z podróżującym do Londynu synem. Kto ma króla, ten ma władzę. Wiedział o tym dobrze jednak i Ryszard, który okazał się być lepszym od Woodville'ów strategiem. Powołał się na testament brata, przechwycił orszak następcy tronu i zaaresztował, a wkrótce i stracił pod kuriozalnym zarzutem próby królobójstwa, obu krewnych królowej.
Widać było, do czego to prowadzi. Elżbieta po raz kolejny uciekła z dziećmi do azylu w Westminsterze, a Ryszard, jako regent, czyli lord protektor królestwa, wkroczył do Londynu i pod pozorem przygotowań do koronacji zabrał młodego króla do Tower. Samo w sobie jeszcze nie budziło to dużych podejrzeń - Tower była dziwnym zamkiem, z jednej strony więzieniem stanu, z drugiej - najstarszym i najszacowniejszym znakiem władzy królewskiej, dlatego też większość ceremonii, w tym koronacje, odbywały się właśnie tam. Jednak kolejne posunięcia Ryszarda - odebranie królowej wdowie drugiego z książąt i osadzenie obu w Tower, a następnie ogłoszenie małżeństwa króla Edwarda IV i Elżbiety nieważnym na gruncie prekontraktu - co automatycznie czyniło ich wszystkie dzieci bastardami bez prawa do korony - nie pozostawiało złudzeń: Ryszard zamierza zagarnąć tron dla siebie.
Tu warto wspomnieć w kilku zdaniach o prekontrakcie, który w kolejnych historiach małżeńskich Henryka VIII będzie odgrywał szczególnie istotną rolę jako pretekst anulowania jego niewygodnych związków małżeńskich. Otóż prekontrakt - czy też bardziej opisowo: wstępny kontrakt małżeński - był czymś pomiędzy przysięgą narzeczeńską a ślubem cywilnym, choć o żadnej cywilności w XV wieku nie może być mowy. Para zamierzająca się pobrać mogła skorzystać z praw prekontraktu, aby zamieszkać ze sobą przed formalnym ślubem kościelnym. Od momentu złożenia przysięgi wyrażającej wolę przypieczętowania swojego związku węzłem małżeńskim - którą to przysięgę składało się w obecności świadków i księdza - młodzi mogli żyć jak mąż z żoną. I wedle Ryszarda tak właśnie było w przypadku jego brata i potomkini jednego z najpotężniejszych angloirlandzkich rodów, Eleonory Talbot. A zawarcie związku małżeńskiego z inną w trakcie obowiązywania prekontraktu, bez kościelnej anulacji - oznaczało w praktyce bigamię. Stąd ślub króla i pani Woodville nie mógł być uznany za prawdziwe małżeństwo.
Efekt był łatwy do przewidzenia. Elżbietę pozbawiono tytułów, większość jej krewnych również, a o będących w gruncie rzeczy jeńcami nowego króla jego bratankach słuch wkrótce zaginął.
Wkrótce po kraju zaczęły krążyć pogłoski, że książęta zostali przez stryja zamordowani i pochowani gdzieś na terenie Tower. Ryszard nigdy im nie zaprzeczył. Niewiele by mu to dało - jako samozwaniec, który miał już wówczas syna, był w zasadzie pierwszym podejrzanym. Czy zlecił morderstwo książąt naprawdę - tego nie wiemy. Współcześnie istnieją teorie, oparte jednak głównie na spekulacjach w stylu „cui bono?”, które jako możliwych głównych podejrzanych wskazują Ryszarda, jego wasala - księcia Buckingham, który wkrótce wzniecił rewoltę przeciw Ryszardowi III i planował być może sam objąć władzę, a wreszcie frakcję Tudorów. Henryka wprawdzie nie było w kraju, ale na dworze przebywała poślubiona lordowi Stanleyowi Małgorzata Beaufort. Czy mogła chcieć usunąć nieślubnych synów Yorka z drogi do tronu własnego potomka? Mogła. Czy miała na to wystarczające środki - trudno powiedzieć. Podobnie z Buckinghamem. Teoretycznie możliwa jest opcja, że Buckingham i Małgorzata sprzymierzyli się, aby usunąć potencjalnych dziedziców tronu po stronie Yorków, a potem, kiedy obaj chłopcy byli martwi, nawiązać sojusz z Elżbietą Woodville za obietnicę przywrócenia i jej córkom należnych praw, obalić Ryszarda III i połączyć oba rody małżeństwem najstarszej dziedziczki Edwarda IV z Henrykiem Tudorem. Jednak w praktyce to Ryszard III miał i powody, i klucze do Tower.
Z dynastycznego punktu widzenia mógł postrzegać swoją zbrodnię jako usprawiedliwioną. Wiedział doskonale, do czego może doprowadzić panowanie nieletniego króla pod ciągłym wpływem nielubianych Woodville'ów. Samo wykluczenie chłopców z sukcesji i ogłoszenie ich bastardami było półśrodkiem; pewnego dnia, jeśli nie za życia Ryszarda, to jego następcy, ktoś na pewno spróbowałby podważyć casus prekontraktu i wystawić Edwarda V lub jego młodszego brata jako pretendentów. A to oznaczałoby kolejne walki, kolejne wycieńczanie i tak już rozdartego wojną domową królestwa. Śmierć dwóch chłopców, nawet jeśli byli jego bratankami, mogła się praworządnemu, ale też bezwzględnemu Ryszardowi wydawać niewielką ceną za zachowanie pokoju i władzy prawdziwych Yorków.
Niestety, prawdy nie dowiemy się zbyt szybko. Wprawdzie w XVII wieku w Tower (w tzw. Krwawej Wieży) znaleziono dziecięce szczątki określone wstępnie jako kości dwojga dzieci w wieku około 13 i 10 lat, co odpowiadałoby charakterystykom zaginionych książąt, jednak dotąd nie przeprowadzono ich badań obecnie dostępnymi metodami. Kościół anglikański i królowa Elżbieta II konsekwentnie odmawiają zakłócania spokoju zmarłych, którzy spoczywają w katedrze westminsterskiej pod tabliczką upamiętniającą ich jako ofiary zdradzieckiego stryja. Jednak nawet jeśli udałoby się takie badania przeprowadzić, trudno powiedzieć, czy udałoby się określić z całą pewnością przyczynę ich śmierci. A gdyby badania dowiodłyby, że to nie są mali Yorkowie...? No cóż, stawiałoby na głowie całą historię Anglii. Niemniej pomarzyć o rozwiązaniu zagadki zawsze można.
W królestwie zapanował pozorny spokój. Pozorny, bo Ryszard wciąż musiał borykać się ze spiskami, wzniecanymi na rzecz jedynego czempiona sprawy Lancasterów, czyli Henryka Tudora. Młody pretendent nie próżnował, a szczęście zdawało się mu sprzyjać, obracając na jego korzyść nawet pozorne klęski. Pierwsza spektakularna rewolta na jego rzecz skończyła się wprawdzie fiaskiem, ale szczęśliwie słabo przygotowany spisek wykryto zanim jeszcze Henryk dotarł do Anglii. Miał zatem czas na ucieczkę i zbieranie sił na nowo. Ryszardowi przy tej okazji udało się posłać do piachu najgroźniejszego - pozornie - rywala, księcia Buckingham. Jednak najwyraźniej nie doceniał konspiracji pod własnym bokiem.
Główną rolę odgrywały w niej oczywiście związane obietnicą połączenia swoich dzieci węzłem małżeńskim Elżbieta Woodville i Małgorzata Beaufort. Elżbieta w międzyczasie wróciła na dwór i ukorzyła się przed królem, który statusu jej wprawdzie nie przywrócił, ale jednak traktował z rewerencją. Czy Elżbieta postanowiła zaryzykować pojednanie z człowiekiem, o którym była przekonana, że zamordował jej synów? I to na tyle zaryzykować, żeby zabrać na dwór i swoje pozostałe dzieci ze związku z Edwardem, w tym Elżbietę York, uchodzącą za skończoną piękność? Plotka głosiła, że Ryszard zakochał się w niej i na pewno poślubi bratanicę, kiedy tylko jego od lat podupadająca na zdrowiu żona wyzionie ducha. Jednak jeżeli przyjmiemy, że Elżbieta Woodville chciała mieć pełną kontrolę nad spiskiem przeciw Ryszardowi, to tak dalece idące zaufanie i dobra wola mogły być najlepszym, co mogła zrobić. Nawet jeśli ryzykowała los najstarszej córki. Ostatecznie miała pod ręką jeszcze inne. Być może zaś po prostu była pewna, że to nie Ryszard jest mordercą - a w spisek na rzecz Tudorów zaangażowała się z czystego pragmatyzmu, tak jak w związek z samcem alfa yorkistów przed laty. Zresztą trzymanie Elżbiety York pod ręką króla też było rozsądne - w razie porażki Tudora zawsze można było próbować odzyskać pozycję i zabezpieczyć byt dzieci dzięki małżeństwu z Ryszardem. Oczywiście ta ostatnia opcja jest najmniej sensowna, bo bliskość pokrewieństwa i bękarci status byłej księżniczki nie czynił z niej na pewno wymarzonej żony dla Ryszarda. Jednak Elżbieta Woodville nie raz udowodniła, że zna się na mężczyznach lepiej niż oni sami.
Jednak w rok po wstąpieniu Ryszarda na tron zaczęły na niego spadać kolejne nieszczęścia. Najpierw zmarł jego jedyny syn i następca tronu; wkrótce po nim król stracił też żonę. Anna Neville, córka potężnego, ale pysznego hrabiego Warwicka, zabitego jeszcze przez Edwarda IV za spisek wynikły z niechęci do frakcji Woodville'ów, była dla Ryszarda dobrą i kochającą - ponoć z głęboką wzajemnością - żoną. Utrata żony i syna w ciągu zaledwie dwóch lat panowania była dla króla ciosem, z którego ledwie się otrząsnął, kiedy musiał już stanąć ponownie do rozprawy z koalicją niezadowolonych, stojących po stronie młodego Tudora. Tym razem, choć nie było to jeszcze jasne, miała to być rozprawa ostateczna.
Henryk wylądował swoim zwyczajem w Walii. Tym razem wiódł ze sobą kilka tysięcy zbrojnych, uzyskanych od króla Francji. Wróżyło to pomyślnie. Jednak dość szybko okazało się, że ponoć nielubiany i niepopularny Ryszard prowadzi do bitwy znacznie większe siły i może jeszcze spodziewać się posiłków. W dniu bitwy pod Bosworth nic nie było jeszcze przesądzone. Walka okazała się zażarta - wprawdzie Ryszard miał przewagę liczebną, jednak francuska piechota Henryka okazała się twardym orzechem do zgryzienia dla ciężkozbrojnej jazdy angielskiej. Ryszard, atakując samego Henryka, zdołał poderwać swoich ludzi do kolejnego wysiłku, jednak na próżno: kiedy w grze pojawiły się siły lorda Stanleya, męża Małgorzaty Beaufort, który zdecydował się zdradzić Ryszarda na rzecz pasierba, zwycięstwo Tudora było w zasadzie przesądzone.
Ryszard zginął w walce. Jego pokaleczone ciało w parodii procesji obwożono po Leicester, a w końcu pochowano bez królewskiego splendoru w lokalnym kościele franciszkanów. Henryk Tudor, jeszcze kilka lat wcześniej człowiek bez prawa do tronu i bez szans na tron, stał na polu bitwy w bitewnej koronie zgubionej przez Ryszarda. Stał się zwycięzcą i prawem zwycięzcy obejmował teraz władzę. Prosta, noszona na hełmie korona była tego wymownym symbolem.
Dla tych, którzy chcieliby wiedzy u źródła: w celach uporządkowania sobie faktów historycznych dotyczących niebezpośrednio Tudorów posiłkowałam się Wikipedią, ale bazą był Cnotliwy Książę Davida Starkeya, czasem wspomagany Diabelskim Pomiotem Bidwella, który jednak znacznie bardziej plotkarski jest, oraz artykułami w sieci na temat Elżbiety Woodville, których jest ciut, ale linków nie mam.