Święta były i minęły, ku mojej ogromnej radości, ale o tym później. Tymczasem w drodze na Wschód udało mi się przeczytać Wir, czyli drugi tom "trylogii ryfterów" Petera Wattsa, wypożyczony od
madhakatrii, a w drodze do domu Milczenie owiec Th. Harrisa, którego recenzję sobie daruję, bo taki staroć pewnie wszyscy zainteresowani już znają.
Idźmy zatem do Wiru. Uwaga - poniższy opis może zawierać spoilery do Rozgwiazdy.
Koniec XXI wieku. Świat zmienił się geopolitycznie, ale nie zmieniły się - jedynie nasiliły - jego obecne problemy: migracje z biednego Południa, wzrastające zapotrzebowanie na energię i surowce na bogatej Północy, coraz większa kontrola państw (i korporacji) nad życiem przeciętnych obywateli, kurcząca się demokracja, wariacka pogoń za zyskiem i bierność konsumentów.
Aby zaspokoić zapotrzebowanie energetyczne Ameryki Północnej, amerykańska korporacja Grid Authorities buduje podwodne elektrownie, korzystające z geotermii i energii ruchów tektonicznych, na dnie Pacyfiku wzdłuż wschodniego wybrzeża. Do pracy w ekstremalnych warunkach wysyła wyrzutki cywilizacji - ofiary molestowania i przemocy razem z psychopatami i pedofilami. Mieszkańcom podwodnej stacji obsługi elektrowni, bioinżynieryjnie podrasowanym ryfterom, środowisko zaczyna się jednak coraz bardziej podobać, mimo konfliktów, zagrożeń i zagadek, z którymi muszą się na co dzień mierzyć. Jednak nie wiedzą, że Grid Authorities odkryło, iż w rejonie, w którym operuje podwodna stacja Beebe i jej mieszkańcy, żyje od milionów lat pewien nietypowy mikrob, noszący w sobie odmienne niż powszechne na świecie DNA. Oraz że jest on w stanie wydostać się z dna morskiego w ciele ryfterów - i zapoczątkować całkowite zniszczenie biosfery.
Wobec takiego zagrożenia decyzja o wysadzeniu za pomocą ładunków nuklearnych terenu stacji (razem z mieszkańcami) i wywołanie trzęsienia ziemi i tsunami, które zniszczy ładny kawałek zaludnionego wybrzeża, wcale nie wydaje się aż tak niemoralna. Niestety, decyzję o przeprowadzeniu operacji - dla zachowania neutralności osądu - politycy i korporacje powierzają neuronalnej sztucznej inteligencji, która dokonuje jednak zupełnie nieprzewidzianego wyboru... i pomaga wydostać się z Beebe jednej osobie.
Dziewczynie, która nie wie o zagrożeniu biologicznym, za to doskonale wie, że jej przełożeni zamordowali jej współpracowników, a jej ojciec molestował ją seksualnie przez całe dzieciństwo przy milczącej aprobacie matki.
Oto Lenie Clarke. Wychodzi z morza w obrębie Pasa, na terenach zamieszkanych jedynie przez uchodźców, odgrodzonych od prawowitych Amerykanów betonowym murem. Jest amfibią, przystosowaną do życia pod wodą i na lądzie. Ma broń, dręczą ją wizje z dzieciństwa, jest nosicielką mikroba, który może zniszczyć życie na Ziemi... I napędza ją chęć zemsty.
I w tym miejscu zaczyna się akcja Wiru - książki pod wieloma względami różniącej się od Rozgwiazdy, ale nie gorszej. Owszem, brak tu tej zimnej, klaustrofobicznej atmosfery podmorskiej stacji, życia w ciemności, na ograniczonym terenie i w towarzystwie zwichrowanych osobników. Jednak Wattsowi udało się innymi środkami zbudować wcale nie gorsze napięcie. Przez prawie 400 stron będziemy obserwować walkę z epidemią, toczoną jeszcze bardziej paskudnymi środkami niż w Rozgwieździe, rozwój tytułowego Wiru, czyli nowej globalnej sieci informacyjnej, w której krąży mem pomagający się rozprzestrzeniać zarazie, ludzi zamieszanych w to wszystko oraz prywatną krucjatę głównej bohaterki.
Plusem Wiru jest jednak nie tylko trzymająca w napięciu akcja, ale przede wszystkim bohaterowie - Watts ma rękę do tworzenia postaci pokręconych i na dobrą sprawę niezbyt sympatycznych, ale paradoksalnie nie dających się nie lubić. W Wirze poznamy bliżej buntowniczego uchodźcę Amitava, który odkrywa spisek Władzy przeciwko Ludzkości; Achillesa Desjardinsa, specjalistę od usuwania (czasem razem z żywymi ludźmi) problemów wynikających z niestabilności sieci; Sou-Hon Perreault, pilotującą zdalnie latające roboty strażnicze, która pod wpływem tego, co widziała w czasie czystek na domniemanych nosicielach mikroba zaczyna pomagać Lenie Clarke; a także część personelu korporacji GA i pozostających na jej usługach agentów z licencją na zabijanie, próbujących dopaść i zlikwidować Lenie. Całkiem niezła galeria dziwaków, zaręczam. Nawet postacie pojawiające się tylko epizodycznie, przypadkowe ofiary Lenie i GA, są nakreślone tak, że nie sposób ich nie nienawidzieć albo im nie współczuć.
A minusy? Hm, przede wszystkim to, że w tym tłumie chwilami Lenie ginęła z oczu - mimo że wszystko dzieje się wokół niej, w zasadzie ona sama miota się od miejsca do miejsca, próbując najpierw rozładować swój gniew, a potem, kiedy zaczyna rozumieć, co z nią jest nie tak, zarazić jak najwięcej niesympatycznych osób, które stają jej na drodze. Pozostaje bardziej przedmiotem niż podmiotem działań innych osób oraz manipulacji w sieci. Nie za bardzo mi się podoba (choć fabularnie jest to uzasadnione) wyjaśnienie psychicznych problemów Lenie i innych ryfterów oraz spotkanie bohaterki z matką. Niby wszystko jest logiczne, ale z drugiej strony - zbyt... hmmm... łatwe? Jednak nie są to wady, które znacząco obniżają przyjemność lektury. A jeśli jako smakowitą wisienkę na torcie dostajemy też teorię rozwoju sieci informatycznych, sporą dawkę biologii ewolucyjnej i inżynierii genetyczno-społecznej, to można je z czystym sumieniem autorowi wybaczyć.
Ogólnie - piątka z minusem, ale nadal piątka.