Astronauci kontra jaskiniowcy, odc. III

Jun 22, 2010 22:10

Dzisiaj trochę krócej niż ostatnio, ale myślę, że nie wejdzie mi to w nawyk ;). Dziękuję bardzo idrilka i le-mru za wsparcie moralne tudzież słuchanie mojego jęczenia. Wesley jest strasznie opornym materiałem.

Tytuł: Astronauci kontra jaskiniowcy
Korekta: idrilka
Fandom: AtS
Odcinek: 3/8
Poprzednie odcinki: 1 2
Ilość słów: 2011
Spoilery: w tym odcinku do 5x17, ale w dalszych będę spoilerować aż do końca serialu
A/N: Wesley/Fred, AU począwszy od 5x15 AtS, klasyczne jak potoczą się wydarzenia, jeśli zmienimy tylko jedno z nich. Jeden odcinek opowiadania będzie odpowiadał jednemu odcinkowi serialu. Scena erotyczna obecna.


Cz. III, 5x17, Underneath

Gdy dotarli rano do biura, na korytarzach panowała dziwna cisza i z pewnością nie chodziło tylko o krzycząco puste biurko Harmony. Coś strasznego i nerwowego było w spojrzeniach prawników, ich szybszym niż zwykle kroku i zawodowo obojętnych minach. Fred i Wesley popatrzyli po sobie z zaniepokojeniem, po czym bez słowa udali się do gabinetu Angela, wolframowej studzienki kanalizacyjnej złych wieści.

Drzwi z hukiem wyleciały z zawiasów. Spike wyfrunął przez nie jak kukiełka, zbijając z nóg Fred. Nawet nie zauważył, że coś się stało, przetoczył się po podłodze i zerwał na równe nogi. Wes był tak zaskoczony, że nie zdążył krzyknąć. Potknięcie, przekleństwo, skok i Spike'a już nie było.

- Cholera, sam powinieneś był to zrobić! I zrobiłbyś, gdybyś nie miał korporacyjnej brei zamiast mózgu!
- Jasne, teraz Krwawy William jest sprawiedliwością narodów!

Fred dała znak, że nic jej nie jest. Wesley zajrzał ostrożnie do gabinetu. Ledwo uniknął rzuconego przez Angela krzesła, więc natychmiast przypadł do ziemi. Spike walczył zupełnie inaczej niż zwykle - bez śladu uśmiechu na twarzy, ciężko, z ogromną, niemalże ludzką zażartością. Cios. Kopnięcie. Blokada. Wysunięte kły. Żadnych uników.

Angel zamachnął się wyrwaną z biurka deską. Spike oberwał w potylicę i zgiął się w pół. Wyprostował się błyskawicznie. Wybił przeciwnikowi broń z ręki, złapał go za poły płaszcza i mocno pchnął na ścianę.

- Czy ktoś może mi wyjaśnić, co się tu dzieje? - wykrztusiła Fred.
- Zabiłem Gunna - odpowiedział sucho Spike.

Wesleyowi aż ciarki przeszły po plecach. Bardzo dobrze znał tę postawę i wyraz twarzy. Widywał je czasem w lustrze. Ponura satysfakcja z podjętej decyzji, niezachwiana pewność, wyzwanie i, wbrew wszystkiemu, poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Jakikolwiek był powód tego zabójstwa, musiał być bardzo dobry.

- Nasz firmowy lekarz opowiedział mi bardzo ciekawą historię. O tym, jak to Charlie zażyczył sobie aktualizacji mózgu i podpisał w zamian papierek. A kiedy potem ktoś nam podrzucił sarkofag do ogródka, to tak profesjonalnie rżął głupa, że nawet ja się nabrałem.

Spike trzymał teraz w wyciągniętej ręce wygniecioną kartkę, na której ewidentnie widniało nazwisko Gunna. Wesleyowi wystarczył jeden rzut oka, żeby połączyć wszystkie fragmenty układanki. Poczuł na przedramieniu zaciskające się mocno palce Fred.

- Pytałem cię wczoraj! - warknął Angel. - Trzeba było mi powiedzieć, razem...
- Jeśli czujesz potrzebę, żeby jeszcze o tym porozmawiać, to bawcie się dobrze. Ja idę zobaczyć, co słychać u Smerfetki i co nowego dzisiaj zdemolowała.

***

Ciało Gunna wyglądało, jakby chłopak przed śmiercią wcale się nie bronił, jedyną widoczną raną były dwa charakterystyczne nakłucia na szyi. Wesley nawet nie chciał wiedzieć, czy przyczyną tak gładkiego załatwienia sprawy była wyjątkowa sprawność kata, czy rezygnacja ofiary. Czuł się dziwnie spokojny i poukładany, jakby wszystkie fragmenty świata na moment znalazły się we właściwych miejscach. Angel mógł sobie mieć tak nowoczesny pogląd na karę śmierci, jak tylko sobie życzył, ale on i Spike byli wystarczająco wiktoriańscy, żeby uważać, że niektórych spraw nie da się załatwić inaczej.

Oczywiście Wes zdawał sobie sprawę, jak złudny jest ten spokój. Ale wątpliwości, kac moralny, tęsknota za przyjacielem i rozżalenie miały pojawić się dopiero później, w chwili wytchnienia, kiedy skończą się zadania do wykonania i będzie można swobodnie dać upust myślom. Czyli najwcześniej po tegorocznej apokalipsie.

Nawet Angel odłożył rozprawę ze Spike'em na bardziej sprzyjający termin (czyli tak naprawdę dał sobie spokój, między tymi dwoma narosła przez stulecie taka góra niewyrównanych rachunków, że nawet martwe ciało Gunna nie ważyło na niej zbyt dużo). Póki co zajmował się niańczeniem Eve straumatyzowanej po spotkaniu z Marcusem Hamiltonem i próbował dowiedzieć się, gdzie do cholery może być Lindsey. Skoro z Illyrią nie można było już nic zrobić, Angel najwyraźniej czuł kompulsywną potrzebę znalezienia problemu, który da się jeszcze rozwiązać. Padło na Starszych Partnerów i firmowany przez nich Armageddon.

Wesley szybko wydał dyspozycje dotyczące przeniesienia ciała Gunna do kostnicy, a sam zabrał z gabinetu przyjaciela (siła przyzwyczajenia) stos dokumentów, w których miał nadzieję znaleźć informacje o Lindseyu. Przez moment kusiło go, żeby podrzucić część papierologii Spike'owi, ale szybko się opanował. Ostatecznie zależało mu, żeby akurat ta robota była skończona jak najszybciej.

***

- Odpieprz się, Angel. Niech Wes z tobą pojedzie. Ja zostaję ze Smerfetką.
- Wes też ze mną pojedzie. Dzięki temu, że zagryzłeś mi prawnika, spędził cały dzień na szukaniu, gdzie w ogóle jedziemy i co trzeba tam zrobić. Fred i Lorne zostaną z Illyrią.

Spike zerwał się z krzesła i, gestykulując dramatycznie, wyrzucił z siebie potok słów sugerujących, że iloraz inteligencji Angela plasuje się gdzieś między Kubusiem Puchatkiem a Forrestem Gumpem. Wesley już dawno przestał zwracać uwagę na awantury między tymi dwoma. Nie było się czym przejmować, dopóki głośno krzyczeli, machali rękami i barwnie obrażali się nawzajem. Po tak poważnym spięciu jak to, które miało miejsce rano, zwykła pyskówka oznaczała de facto zawieszenie broni.

Fred najwyraźniej też się wyłączyła, siedziała cichutko na swoim krześle, jakby coś analizowała. Wesley sam nie był przekonany, czy zostawianie jej teraz z Illyrią jest najlepszym pomysłem, bogini była zbyt nieprzewidywalna i gdyby tylko chciała, mogłaby każdego z nich zatłuc jak królika. Z drugiej strony - skoro siła fizyczna nic przeciwko niej nie znaczyła, to może faktycznie Angel miał rację i należało tu polegać bardziej na mózgu niż mięśniach?

Kiedy odjeżdżali zaczarowanym samochodem w stronę wymiaru piekielnego, w którym miał znajdować się Lindsey, Wesleyowi wydawało się przez moment, że widzi dwie kobiety spacerujące po dachu budynku Wolfram & Hart.

***

Cały trik polegał na tym, żeby założyć bestii naszyjnik - gdyby im się nie udało, któryś z nich musiałby zostać na tych przedmieściach z piekła rodem. Wesley po raz pierwszy od dawna czuł się jak prawdziwy obserwator. Angel i Spike współpracowali w walce tak zręcznie, że jego rola ograniczyła się w zasadzie do podszeptywania instrukcji i opieki nad nieco zdezorientowanym Lindseyem.

Jeszcze nigdy nie wracał do Los Angeles z taką ulgą. Wymiar, w którym byli, budził w nim jakiś irracjonalny niepokój jeszcze zanim pojawiły się strzelby i powyrywane serca. Dla aktywnego, myślącego człowieka takie miejsca musiały być piekłem na ziemi nawet w prawdziwym świecie - pełne fałszywego samozadowolenia, burżujskiej bezczynności, rubasznej bezrefleksyjności i zabijającej monotonii. Wes już chyba wolał Pyleę, tam przynajmniej nikt nie udawał, że jest dla niego miły.

Siedziba Wolfram & Hart, ze swoim prawniczym chłodem i złem czającym się w każdym kącie, wydawała się wręcz kojąca - zwykle nie pozostawiała żadnych złudzeń. Jednak uczucie, które towarzyszyły Wesleyowi w piekielnym wymiarze, w dalszym ciągu go nie opuszczało. Gdy całą czwórką szli w stronę gabinetu Angela, instynktownie rozglądał się dookoła i szukał elementów, które nie pasowałyby do układanki. W pewnym momencie miał nawet wrażenie, że już za moment złapie tę fałszywą nutę, która od miesięcy brzęczała mu monotonnie w uszach (choć nigdy tak głośno, jak teraz), ale zdobycz wymknęła mu się z rąk w ostatniej chwili. Postanowił z całą stanowczością, że da sobie spokój z głupotami i nie będzie o tym więcej myślał.

Ledwo znaleźli się w progu biura, Eve podbiegła do Lindseya i rzuciła mu się na szyję. Patrząc na ich powitanie, Wesley uświadomił sobie, jak długa narada na temat apokalipsy czeka ich jeszcze tego dnia. Poczuł się zmęczony, nieludzko wręcz wykończony. Zapytał Lorne'a o Illyrię i, tylko pro forma skonsultowawszy się z Angelem, wyszedł. Był tak otępiały, że dopiero w połowie drogi spostrzegł, że Spike idzie razem z nim.

***

- Lubimy zamknięte przestrzenie, ściany dają poczucie bezpieczeństwa - tłumaczyła spokojnym głosem Fred, a Illyria przekrzywiała z zaciekawieniem głowę i obserwowała dziewczynę z niemal namacalną uwagą.
- To kłamstwo, ściana może się zawalić i przygnieść was, wgnieść w ziemię w mgnieniu oka. Ludzie okłamują samych siebie.
- Ludzie kłamią i ukrywają się, bo inaczej świat byłby nie do zniesienia.

Wesley i Spike stanęli jak wryci w progu laboratorium. Zgodnie z tym, co powiedział Lorne, Fred spędziła tu z Illyrią wiele godzin, powoli tłumacząc bogini nowy, przerażający świat. Już sam widok twarzy Harmony był więcej niż groteskowy - rysy typowej amerykańskiej słodkiej idiotki nagle pozbawione mimiki i emocji, za to naznaczone analityczną ciekawością i dojmującym poczuciem wyższości. Mimo to Illyria wydawała się stabilniejsza niż kiedykolwiek wcześniej, zupełnie jakby chłodne, przestrzenne laboratorium i cierpliwość jego szefowej działały na nią kojąco.

- To ty jesteś powłoką, w którą miałam wstąpić - powiedziała nagle bogini. - Mój Qwa'ha Xahn wybrał cię dla mnie.
- To prawda.

Illyria podeszła bliżej, przekrzywiając głowę to w jedną, to w drugą stronę. Wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć policzka Fred, ale jej palce zawisły kilka centymetrów nad skórą dziewczyny.

- Czy dlatego go zabiłaś?
- To... to bardziej skomplikowane. Zawiódł moje zaufanie.
- Czy taki powód jest słuszny?
- Dla mnie był.
- Więc każdy człowiek sam może zdecydować, co jest słuszne? To niedorzeczność.

Nagle Illyria odwróciła się w stronę drzwi i zaczęła wolnym krokiem zmierzać w kierunku Spike'a. Fred pobladła jak ściana, dopiero teraz zorientowała się, że wcale nie były w laboratorium same.

- Ty zabiłeś tego chłopca. Czułeś wczoraj złość, rzucałeś przedmiotami i nazywałeś mnie określeniami mającymi zranić uczucia, których nie mam. A potem go zabiłeś, nadal pachniesz jego krwią. Czy to było słuszne?
- Widzisz, Smerfetko, zabierasz się do tego od złej strony. Ludzie są nielogiczni, chaotyczni i postępują niesłusznie. Mają sumienie, wolną wolę, emocje i inne podobne przyjemności, które nie mieszczą się w twoim niebieskim móżdżku. Daruj sobie, i tak nie znajdziesz tu żadnych reguł.

***

- To wygląda, jakby ktoś cię ciął szkłem.

Fred uniosła lekko głowę, nadal wodząc delikatnie palcem po ramieniu Wesleya. Drobna siatka blizn była już blada, ledwo odznaczała się na skórze, ale z tak bliskiej odległości nie sposób było jej nie zauważyć.

- Faith. Można powiedzieć, że mieliśmy drobne nieporozumienie na linii obserwator-pogromczyni.
- Nie wiedziałam.
- To było parę lat temu, niedługo po tym, jak zacząłem pracować z Angelem. Nie jest to moje najszczęśliwsze wspomnienie z tego okresu.

Wesley mocniej przygarnął Fred do siebie i podciągnął wyżej kołdrę. Gdy mijało już uczucie ciepła związane z podnieceniem i leniwa senność, która przychodziła zaraz po seksie, zawsze było mu zimno, a tego dnia chłód sięgał aż do kości. Prawdopodobnie była to kwestia kontrastu - po tym potwornym dniu znowu rzucili się na siebie jak w gorączce, byle tylko nie myśleć o martwym ciele Gunna, niebieskich oczach Illyrii i ogarniającym wyłącznie umysły zmęczeniu.

- Nie masz czasem wrażenia, że coś tu jest nie tak? - spytała nagle Fred, przesuwając się nieco wyżej.
- Co masz na myśli?
- Sama nie wiem... Trochę tak, jakbyś wiedział, że miałeś zrobić coś ważnego, ale nie mógł sobie przypomnieć co. Trudno to wytłumaczyć.
- Chyba rozumiem.

Już miał na końcu języka bardzo ładny frazes o dużych zmianach, Wolfram & Hart, burzliwym tygodniu i konieczności przystosowania się do nowej sytuacji, ale powstrzymał się. Bardzo możliwe, że odszedł już bardzo daleko (zbyt daleko) od tego, kim był kiedyś, ale istniały jakieś granice apostazji.

- Sam nie wiem, co o tym sądzić - dodał w końcu. - Próbowałem bardzo długo, ale nie udało mi się znaleźć żadnej sensownej odpowiedzi.

Fred powoli uniosła się na łokciach, nachyliła się nad Wesleyem i delikatnie pocałowała go w usta.

- Mniejsza o to - powiedziała, widząc jego zdumione spojrzenie. - Skoro nareszcie mam cię w swojej sypialni, to nie zamierzam tracić czasu na myślenie o złych rzeczach.
- Nigdzie nam się nie spieszy.
- A czy ja się spieszę?

Przez chwilę chciał zaoponować, ale w końcu postanowił zaufać intuicji. Poddał się zupełnie, a wtedy powolne pocałunki i miękka skóra, którą czuł pod palcami, stały się najbardziej realnymi rzeczami na świecie. Winifred Burkle o delikatnych dłoniach i ciepłym uśmiechu całkowicie wyszła ze sfery snów i urojeń, stała się niezaprzeczalnym faktem.

Wesley zupełnie stracił poczucie czasu. Bardzo możliwe, że spędził w tym łóżku całe godziny, wpatrując się z zachwytem w szeroko otwarte oczy i poruszające się z wdziękiem ciało Fred. Miał wrażenie, że dotyka go tuzin rąk, niemal bezwiednie wodził palcami po gładkiej skórze, a gdy w pewnym momencie spostrzegł, że dziewczyna zagryza dolną wargę i nieco odchyla do tyłu głowę, zaczął przesuwać się coraz niżej i niżej. Poczucie niestosowności opuściło go zupełnie. Kiedy, schowany zupełnie pod kołdrą (Pamiętaj, Wes, teraz to Fred jest twoją jaskinią), opierał policzek na ciepłym udzie i czuł pod palcami unoszące się biodra, pierwszy raz od bardzo dawna był w zupełnej zgodzie z samym sobą.

fanfiction: buffyverse, astronauci kontra jaskiniowcy

Previous post Next post
Up