Sep 24, 2009 23:38
Musiałam się w końcu wygadać rodzicom, że dostałam się na drugi kierunek. Nie jestem pewna, czy mnie przypadkiem w to nie wmanipulowali, bo zbyt dobrze przyjęli wiadomość o - khem - mongolistyce i tybetologii, halo? - no i jednak tata sam proponował japoński i chiński, zanim straciłam cierpliwość i się przyznałam... Ale jednak, tajemnicę szlag trafił. Chyba mi trochę lżej teraz. Jednak łatwiej będzie nie kryć się z godzinami zajęć, wychodzenia i wracania z domu i tym podobnymi.
Ale, co jeszcze dziwniejsze, spotkałam się z aprobatą. Pierwsze było zdziwienie - "a niby co z czymś takim potem robić", ale po przedstawieniu przeze mnie argumentów pojawiło się zrozumienie. Widać mój plan jest naprawdę genialny. I bardzo tajemniczy. Mwahahaha. Ale proszę, jeśli kierunek niemal krzyczy "mniejszości narodowe Chin", to tematyka, jaką można się zajmować całe życie, jest oczywista.
A prawo... Cóż za wspaniały pomysł miałam, idąc na ten kierunek. Naprawdę. Jestem z siebie dumna. Jeśli dożyję końca tych studiów, to już nic mnie nie zabije; będę nieśmiertelna, niepokonana. Rili. Teraz tylko trzeba przeżyć.
Obie poprawki niezaliczone (trochę deprymujące jest, że nic nie pamiętam po miesiącu intensywnej nauki - to serio była intensywna nauka, ja już bardziej nie umiem), a w regulaminie jest, że komis może być tylko jeden, i warunek może być tylko jeden. Dodać do tego winowajcę, na którego postanowiłam zwalić swoje problemy z brainowaniem i posiadaniem dumba (- znaczy proszki, w których działaniach niepożądanych dopiero po ponad trzech miesiącach brania doczytałam się zaburzania pamięci i koncentracji, nie mówiąc o wywoływaniu zmian nastrojów, depresji a nawet pociągu do samobójstw. o_O Problemem jest to, że jak nie biorę proszków, to boli mnie głowa, więc i tak nie mogę się uczyć. To się chyba nazywa pat -_-') i wychodzi, że nie mam najmniejszych szans nauczyć się na tego jednego komisa, od którego zależy warunek. Nawet, jeśli by komisja była super-łagodna i rozumiejąca, ja chyba powinnam powiedzieć cokolwiek, prawda?
No więc, super-plan na najbliższy rok to: powtarzać drugi rok (znaczy niezaliczone dotąd przedmioty), składać podanie do dziekana o możliwość chodzenia na zajęcia trzeciego roku (jak mi nie podpisze, to rozpocznę okupację jego gabinetu, więc musi mi podpisać), no i jednocześnie uczyć się mongolskiego i tybetańskiego. Ten trzeci rok jest oczywiście negocjowalny, zależy od moich chęci.
Tym bardziej, że właściwie to wychodzi na to, że ja się teraz powinnam leczyć na stres i poodpoczywać. I powinnam się nauczyć oddychać. Bo jak się czymś fascynuję, albo stresuję, to zapominam, że powinnam oddychać. I tak sobie tym ociupinkę krzywdzę mózg. Diagnoza pochodzi od lekarki mongolsko-tybetańskiej, i jest w bardzo ciekawy sposób spójna ze wszystkimi kawałkami diagnoz, jakie dostawałam od miliona różnych lekarzy do tej pory. Fragmenty, które "zachodni" lekarze w swojej specjalności wypatrywali po długim i upartym szukaniu z wykorzystaniem skomplikowanych technicznie urządzeń, jedna "wschodnia" lekarka po pół godziny rozmowy i zbadaniu pulsu znalazła, połączyła w całość i dodała motywującą przemowę w promocji.
Trochę straciłam wiarę we współczesną medycynę.
prawo,
zdrowie,
studia,
mongolistyka i tybetologia