[Doctor Who] Generalnie na ósmy dzień fikatonu.

Mar 12, 2010 23:59

Fandom: Doctor Who
Ilość słów: 813
Gatunek: Reincarnation!AU
Bohaterowie: Doktor, Mistrz
A/N: Tekst jest pisany na ósmy dzień fikatonu (aka fokatonu) @ multifandom_pl.
Z tego co autor kojrzy, Simm!Master jest siedemnastą wersją Mastera. Doktor wciaż 11th. ale śmierć już blisko, y/y? Za chore wizję pseudo-slaszu autor oficjalnie nie odpowiada.


- Doktor - Mistrz uśmiechnął się nieprzyjemnie, a na jego twarzy (Doktor przestał już liczyć, które to wcielenie przy siedemnastym ) pojawiło się kilka drobnych zmarszczek, szczególnie wokół oczu. Teraz wyglądał starzej, dużo starzej niż podczas ich spotkania w Nowy Rok trzy lata temu, a Doktor mógł się założyć, że te trzy (a może znacznie więcej?) zostawiło mu kilka wyjątkowo nieprzyjemnych wspomnień. No i Doktora korciło, by wypytać co się stało tuż po pokonaniu Rasillona.

- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo czekałem na to spotkanie. Nawiasem mówiąc spóźniłeś się całe trzy lata. - Mistrz usiadł wygodnie na wygodnym fotelu przy panelu kontrolnym, który zastąpił starą, dobrą kanapę, jeśli można było ją tak nazwać. Rozprostował ręce za oparcie fotela i wystukiwał jakiś rytm, ale tym razem ku zadowoleniu Doktora, to nie był cztery uderzenia zapowiadające wojnę.

- Zestarzałeś się.

Mistrz był teraz brunetem w średnim wieku i wyższym o dwa cale niż jego poprzednia reinkarnacja. Na twarzy miał dwudniowy zarost, który dziwnie pasował do jego nowej szczęki. Jego oczy straciły dawny kolor na rzecz piwnego, który dodawał mu pewnej szlachetności. Całość prezentowała się zaskakująco nieźle i Doktor poczuł ukucie zazdrości, że regeneracja lepiej potraktowała Mistrza niż jego samego. No cóż, wszechświat nigdy nie był sprawiedliwy.

- W przeciwieństwie do ciebie, na pewno, ale wiesz, uroda nie idzie w parze z wiekiem w naszym wypadku - Mistrz wyszczerzył zęby w demonicznym uśmiechu, używając sobie na Doktorze jak zwykle: - kiedyś miałeś gust
Doktor milczał jak zaklęty, niezmiennie wpatrując się w Mistrza, jakby oczekiwał, że Władca Czasu na fotelu zaraz rozpęta kolejną apokalipsę. Naprawdę, nie ma niczego pociągającego w kolejnych końcach świata, mordowaniu setek niewinnych istot, porywaniu planet i tworzeniu gigantycznych broni i Doktor westchnął głęboko w duchu.

- Naprawdę te złote kolumi…

- Tardis spłonął podczas regeneracji - przerwał mu ostro Doktor. Mistrz urwał na chwilę zastanawiając się co odpowiedzieć: - czyli wyzbyłeś się tego uczucia do słodkiej Rose Tyler.

- Mniej więcej.

- Kiedyś ją spotkałem. Byłem w jej wszechświecie.

- To niemożliwe! - wysapał Doktor jednocześnie ze zdziwieniem i przerażeniem w głosie.

- Nie ma rzeczy niemożliwych, Doktorze, ograniczają nas jedynie dobre intencje. Zdajesz sobie sprawę, że to ja jej podpowiedziałem, jak zbudować kanon?

- Nigdy o tym nie mówiła.

- Może nie ufała Ci na tyle, by o tym powiedzieć? - Mistrz wysyczał jadowicie, a potem uniósł się z fotela i zrównał z Doktorem tak, że teraz patrzył mu prosto w oczy: - głupiejesz na starość, wiesz? Nigdy nie potrafiłem pojąć tej twojej miłości do ludzi, tych głupich pasożytów zabijających siebie za byle powód.

- W takim razie czemu poślubiłeś Lucy?

- Była potrzebna.

- Do zrealizowania planu? Pasuje do ciebie.

Mistrz milczał, nie lubił gdy Doktor miał rację.

- Doktor i te jego małpy. Zanim dotarłem do ciebie, zdążyłem wysłuchać tysiąc pieśni, o tym jaki wszechświat ma cudownych bohaterów. O ich męstwie, szczerym sercu, nieustającej dobroci, gotowości do poświęcenia dla ich ukochanego Doktora bla, bla, bla… Swoją drogę słyszałem, że podróżujesz z jakąś rudą Amy Pond. Co z nią zrobiłeś? Zabiłeś?

- Sama odeszła

- Och, i teraz nasz Doktorek jest samiuteńki, samotny jak palec. Jakie to smutne, naprawdę.

- Czego chcesz? Raczej nie szukałeś mnie dla umilenia sobie czasu. - Doktor wybuchnął zimnym śmiechem: - ty w ogóle byś mnie nie szukał. Nie bez konkretnego celu. Znam cię.

- Zaskakujące, że po tylu latach wciąż tak dobrze.

- Pewne rzeczy się nigdy nie zmieniają - Doktor spojrzał przenikliwie na Mistrza tak, jakby chciał prześwietlić go promieniami Roentgena od stóp do głów, badając czy to nie jedna z intryg szyta naprawdę grubymi nićmi. Po chwili jednak zrezygnował. Podszedł do panelu, obrócił się plecami i oparł o niego; ręce założył na piersi, dając do zrozumienia, że jego cierpliwość powoli się wyczerpuje.

- Chce z tobą podróżować.

Cisza.

Mistrza spuścił wzrok i Doktor zaczął się zastanawiać czy ze wstydu, że musiał się płaszczyć przed nim i w końcu przystał na jego ofertę. I być może inny Doktor - młodszy, ładniejszy - bez wahania by się zgodził.

- Nie.

- Nie?

- Nie, nie wpuszczę cię na Tardis. Nie tym razem. - Doktor westchnął i przetarł zmęczone oczy - nie mam zamiaru pozwolić Ci podróżować ze mną. Jesteś zbyt niebezpieczny, a nie zamierzam zamykać cię w jednym pokoju na klucz, byle tylko wiedzieć, że niczego nie knujesz. To dla mnie za dużo.

Głupia mina Mistrza, która pojawiła się po pierwszym „nie”, zmieniła się teraz w pogardliwy uśmiech: - widać niektóre rzeczy zmieniają się wraz z regeneracją.
Mistrz prychnął wściekle, jak mały kotek odsunięty od miseczki zimnego mleka - Doktor zauważył z rozbawieniem - i podszedł do drzwi, jednak w połowie drogi znowu się zatrzymał i w połowie się odwrócił: -szkoda, że nie umarłeś wraz z pierwszym wcieleniem. Zapewniam cię, świat byłby o wiele przyjemniejszy.
Mistrz wyszedł, zanim Doktor zaczął układać jakąś równie ciętą ripostę.

Tardis zniknął pod wieczór i nikt nie widział go na Ziemi przez następne pół roku. To dobry znak. To naprawdę dobry znak.s

fanfik, fandom: doctor who, rated sp, fikaton

Previous post Next post
Up