Fandom: Siewca Wiatru, Obrońcy Królestwa
Rating: PG-13, trochę seksu, przeklinanie, śmierć różnych takich...
Ostrzeżenia: Przemoc fizyczna, nie zawsze zamierzonaXD
Pairing: HazarxSaturnin, DragoxDrop
Summary: Anioł Stróż może mieć coś do powiedzenia w tej sprawie, a Głebiański najemnik wolałby rozwalić wcześniej kilka łbów, ale kto by przypuszczał, że spalenie zwłok w czyimś mieszkaniu to wstęp do romansu?Ale co począć? Wojna zmienia ludzi.
Drago Gamerin się żenił.
Saturnin miał problemy z przetrawieniem tej informacji.
Drago Gamerin, były komandos. Twardy, jak granit, bezczelny, nie dbający o dekorum, zadający się z demonami anioł o ciele pokrytym bliznami, który nijak nie pasował do wizerunku przykładnego męża.
Drago Gamerin, jeden z najlepszych przyjaciół, jakich Saturnin kiedykolwiek miał. Najtwardszy facet, jakiego znał.
Żenił się.
Co więcej, z anielicą z żeńskiego chóru Stróżów. Miłą, ale trochę nieśmiałą dziewczyną, która wizualnie nie pasowała do niego ani trochę!
A jednak. W jakiś sposób udało im się przetrwać wojnę, odnaleźć się z powrotem i po drodze zakochać się w sobie.
Saturnin, gdy tylko opadł z niego pierwszy szok, cieszył się szczęściem przyjaciela. Wojna była tak straszną rzeczą, że widok rozpromienionego Drago, który drżącym od emocji głosem opowiadał, jak to zapytał Drop, czy z nim zostanie, a potem pokazał jej ich nowy dom - to był balsam na obolała duszę Stróża, który przez chwilę wierzył, że świat już na zawsze pozostanie czarno-biały. Albo czarno-czerwony. Gdy okazało się, że jeszcze jakieś jaśniejsze kolory pozostały i miały się dobrze, odetchnął.
Odwiedził ich oczywiście - a raczej został zaciągnięty przez Drago do Limbo, do ładnego domu z jasnej cegły, który stał sobie niepostrzeżenie w spokojnej, czystej dzielnicy na przedbramiu Pierwszego Nieba. Budynek był nieduży, ale miał ogródek i duże okna, oddzielną kuchnię, pokój dzienny, sypialnię, pokój dla gości. Słowem to, co Saturnin, od zawsze mieszkający w kwaterach dla Stróżów, był uczony uważać za zbytek, ale osobiście uważał za bardzo przyjemne minimum dla dwuosobowej rodziny.
Gdy nadeszli, Drop zajęta była akurat sadzeniem bratków w ogródku na tyłach domu. Witając Saturnina, rzuciła mu się na szyję i oczywiście upaprała mu szatę ziemią. Ale to tylko ich rozśmieszyło.
- Upiorę ci to - obiecała ze śmiechem na twarzy. - A teraz chodź, Drago jest głąbem i zapomniał, że gościowi trzeba zrobić herbatę.
- Miałem zaproponować mu piwo - tłumaczył się były komandos.
- Barbarzyńca! - fuknęła żartobliwie Drop, ciągnąc gościa do kuchni. - Zobacz, Saturnin, za długo przebywał z demonami w Limbo i nasiąkł złymi wpływami! Wszyscy doskonale wiedzą, że herbata miętowa jest najlepszym napojem na świecie!
- O nie! Tylko nie zaczynaj z tym świństwem!
- Drago - Saturnin postanowił włączyć się do zabawy. Zrobił zawiedzioną minę i spojrzał na przyjaciela smutno. - Mówisz, że nie smakowała ci moja herbata?
Eks-komandos tylko pokręcił głową i, przechodząc obok, szturchnął go łokciem w żebra.
- Piłem lepszą wodę z kałuży, stary - rzucił przez ramię, szczerząc zęby w uśmiechu.
W środku domek prezentował się całkiem przytulnie. Zasłony pasowały do obić mebli, same meble były w dość dobrym stanie, a na podłogach leżały prawdziwe dywany.
- E, to od znajomego - mruknął zakłopotany gospodarz. - Raz uratujesz komuś życie, a potem nie możesz sie uwolnić od gościa. Uparł się, że udekoruje nam dom w pastelowych kolorach.
- Drago, bądź miły - Drop skarciła go żartobliwie. - Iffrin to bardzo porządny dżin, a to przecież Hazar uparł się, żeby były dywany. Słowo daję, twoi przyjaciele chyba tylko czekali, aż któryś z was się gdzieś osiedli, żeby obdarować go sprzętami.
- Raczej zagarnąć moją przestrzeń życiową! - mruczał Drago. - Składzik sobie z mojego domu zrobili i tyle! Psiakrew, niedługo będą nam tapety wybierać!
- Tapet nie pozwolę ruszyć, ale Iffrin był bardzo pomocny przy doborze zasłon! - Anielica najwyraźniej dobrze się bawiła. Spojrzała na Saturnina i konspiracyjnym szeptem powiedziała: - A stół i szafki w kuchni dostaliśmy od jednego szalenie przystojnego oficera piechoty.
- Przystojny! Avariel, przystojny! Chyba ci się na oczy rzuciło, kobieto!
Saturnin nie mógł się powstrzymać od śmiechu, gdy jego gospodarze przekomarzali się na temat „kto podarował nam jaką półkę i czy był przystojny. ” Wyglądali na szczęśliwych i chyba to było najważniejsze. Drago udawał, że się złości, krzywił twarz, ale oczy mu iskrzyły, a Drop mało przypominała tą wystraszoną, bladą dziewczynę, którą były komandos ukrywał w jego mieszkaniu. Jej oczy miały w sobie blask, twarz jej się zarumieniła i spoważniała.
Dziwaczną tworzyli razem parę, ale pasowali do siebie, jak dwie połówki jabłka.
Niekoniecznie tego samego - pomyślał z rozbawieniem Saturnin. - To raczej kosztela i antonówka, które ktoś przeciął na pół i okręcił sznurkiem, żeby różne połówki trzymały się razem.
Herbata była, dzięki Łasce, wiśniowa i bardzo słodka. Saturnin pił i słuchał opowieści o przygodach, które spotkały jego przyjaciół po tym, jak opuścili jego dom. Otwierał oczy ze zdziwienia, słysząc o pościgach, Księdze, demonach i ratunku w ostatniej chwili.
- Nie wiem, co myśleć - stwierdził, gdy opowieść dobiegła końca. - Z jednej strony żałuję, że nie poszedłem z wami. A z drugiej cieszę się, że tego nie zrobiłem. Moja żyłka awanturnicza w zupełności zadowala się opieką nad moim klientem.
- Nadal taki zwichrowany? - zainteresował się Drago. - Ten sam, co wtedy?
- Nowy. Ma na imię Tomek i fascynują go sztuki walki. Przez całą tą… bitwę, nie mogłem się nim zająć przez kilka dni, a gdy w końcu do niego dotarłem, to prawie rozpętał wojnę osiedlową!
- Byłeś zajęty? Chyba nie byłeś na froncie?
Oczy byłego komandosa obiegły jego sylwetkę, szukając Pan wie czego, a Drop zmartwiła się trochę. Ona nie widziała bitwy, żeńskie Chóry były poza werbunkiem. I dobrze. Męskie Chóry nie miały tego szczęścia.
- Byłem z sanitariuszami - wyjaśnił, siląc się na uśmiech. Nagle stało się to bardzo trudne. - Bitwę widziałem z daleka i raczej po fakcie.
Nie szkodzi, że tak późno, i tak było co oglądać. Rzeczy, których nie zapomni do końca życia.
- Stróże nie zostali postawieni pod broń, chyba, że ktoś bardzo chciał.
A on nie chciał i wcale nie było mu wstyd przed przyjacielem, który oglądał ten rodzaj piekła z bliska. Wiedział, że tylko plątałby się pod nogami wyszkolonym żołnierzom, którzy wiedzieli co robić i mieli szansę wrócić w jednym kawałku. Pięciu Stróżów, których Saturnin znał z widzenia, którzy mieszkali w jego bloku, nie wróciło wcale.
A Drago wyglądał, jakby rozumiał, wiec nie było o czym mówić.
- Chociaż to może i dobrze, że wojna przytrafiła się akurat w tym momencie - zażartował. - Inaczej nigdy nie udałoby mi się wytłumaczyć przed przeorem ze stanu, w jakim znalazł się mój pokój.
To wywołało wyraz zakłopotania na twarzach jego przyjaciół. Kto by pomyślał, że Drago potrafi odczuwać zakłopotanie?
- Nie powiedzieliście mi, co to było - przycisnął ich nieco z uśmiechem na ustach i zaciśniętymi zębami. - Wietrzyłem trzy dni, ale nadal śmierdzi, jak w wędzarni. Dozorca prawie urwał mi głowę, gdy po raz pierwszy otworzyłem drzwi.
- To był… e, ktoś - wymamrotała Drop z przepraszającym uśmiechem.
Saturnin miał nadzieję, że źle zrozumiał.
- Ktoś? Znaczy…
- Zwłoki - walnął prosto z mostu Drago, wyciągając z kieszeni pomiętego skręta. - To były zwłoki.
- Chciał nas zabić - wyjaśniła anielica. - Więc Drago rozbił mu głowę… to te plamy, które masz na ścianie. A potem nie było co zrobić z ciałem, a nie chcieliśmy ci go zostawiać… tak naprawdę to Hazar je spalił, myśmy z tym nic nie mieli do czynienia! On wyciągnął kredę, zaczął mamrotać i „puch!” buchnął ogień. Nie było za bardzo co zbierać…
Saturnin zapomniał o swojej pysznej herbacie i jeszcze raz powtórzył to sobie w myślach. Dziwna rzecz, nie był aż tak zszokowany, jak mógłby być kilka tygodni temu. Ale nadal wolał się upewnić.
- W moim mieszkaniu były zwłoki… a potem je spaliliście.
Były komandos kiwnął głową i wymruczał coś, co podejrzanie brzmiało, jak „ale najpierw żeśmy je zabili”, a Drop od razu zapewniła, że „ to wina Hazara, on najpierw robi, potem myśli!”
- Hazar - Anioł Stróż powtórzył dla zapamiętania. Nieprędko zapomni to imię. - Ciekawy gość, chciałbym go poznać…
- Już poznałeś! - Drago wyszczerzył zęby w uśmiechu. - To ten, co baczył na naszego klienta, jak cię odstawiałem do Algiviusa, żeby cię poskładał po twojej pierwszej w życiu porządnej bójce.
Zaraz, coś mu świtało… Hazar. Saturnin skupił się na wspomnieniach, które nie były zbyt wyraźne - był wtedy w naprawdę kiepskim stanie i, prawdę mówiąc, poza bólem mało co go obchodziło - i po chwili usilnej koncentracji w jego myślach ukazał się rosły mężczyzna o ciemnej skórze i czerwonych włosach… i czaszki… Demon!
- Oh, niemożliwe… - osunął się z jękiem na krześle (nawiasem mówiąc, całkiem wygodnym) i położył dłoń na oczach. - Przyciągnąłeś demona do Zielonej Wieży! Dziękujmy Panu, że mnie nie wywalili na zbity pysk!
- Dramatyzujesz, stary. Nikt się nie dowiedział i nikt się nie dowie.
Drop była najwyraźniej tego samego zdania, bo tylko klepnęła go w ramię i udała się do kuchni, by zająć się robieniem obiadu. Nieśmiało przyznała, że jeszcze nie jest zbyt dobra w gotowaniu, bo w domitoriach posiłki jedzono w stołówce i tak naprawdę tylko kucharki wiedziały, co się na nie składa. Ale starała się, a Drago przyznał głośno, że czegokolwiek by nie ugotowała, to i tak będzie lepsze niż żołnierskie racje.
- Ach tak, manna z puszek - anielica śmiała się i krzywiła nos jednocześnie. - Ciesz się Saturninie, że nie miałeś przyjemności kosztowania tego smakołyku.
- Ale Drago wyrósł na tym duży i silny! - zauważył Saturnin.
- Drago podjadał bokiem w przydrożnych barach! Na tych specjałach nic ci nie urośnie, poza wrzodami na żołądku!
I tak spędzili resztę popołudnia. Posiłek zaserwowany przez Drop nie był zły, manna trochę się przypaliła, ale w gruncie rzeczy, gdy namoczyło się ją w zupie ogórkowej, była całkiem zjadliwa. Po jedzeniu wyszli do ogródka i usiedli na ławce pod ścianą.
Siedząc tam z nimi Saturnin czuł, jak spływa z niego stres, który nagromadził sie przez ostatnie tygodnie. I chociaż wciąż nie był zadowolony z tego, że w jego mieszkaniu ktoś spalił zwłoki!, to większość dręczących go ciemnych myśli odfrunęła gdzieś w dal. Najchętniej zostałby tam i nie wracał do domu.
Żegnał się z Drop z ciężkim sercem, obiecując, że tak, będzie ich odwiedzał, gdy praca mu na to pozwoli, i nie, nie gniewa się za te plamy na ścianach (jakie plamy? Święci Pańscy, miał krew na ścianach i nie wiedział o tym?!). Drago odprowadził go do bramy prowadzącej do Pierwszego Kręgu i pożegnał klepnięciem w plecy, od którego Saturnin omal się nie przewrócił.
Było już ciemno, gdy dotarł w końcu do Zielonej Wieży. W drzwiach swojego pokoju przystanął i rozejrzał się, próbując sobie wyobrazić, jak wyglądało to miejsce ze zwłokami nieznanego anioła albo demona, leżącymi na podłodze. Nadal pachniało tam spalenizną, a może tylko mu się wydawało? Gdy wiedział czego szukać, bardzo szybko odnalazł plamy na ścianie, pod którą stało jego łóżko - rudawe cętki, które wcześniej wziął za zacieki albo pleśń.
Ładne mi zacieki!
Z westchnieniem męczennika zabrał się za przestawianie łóżka. Jeśli będzie miał szczęście, może uda mu się wyprosić u przeora nową kwaterę. W Zielonej Wieży było pięć wolnych pokoi, może jeden z nich? Kiedyś pewnie takie myśli wywołałyby w nim poczucie winy, ale teraz modlił się tylko w duchu o to, żeby podstarzały anioł dał się namówić.
Kładąc się do snu miał nadzieję, że nowy temat dla koszmarów nie zostanie wykorzystany. W swoim miejscu chciał się czuć bezpiecznie.
Tej nocy śniło mu się pole bitwy, a nie szpital polowy. Nie wiedział, które z nich było gorsze. Po walce wysłano ich, żeby pozbierali rannych. Ci, którzy nie mieli bladego pojęcia o leczeniu i szyciu, przynajmniej do tego mogli się przydać.
We śnie brodził po kolana w morzu zwłok, usiłując wyłowić z niego ciała, w których jeszcze tliła się iskierka życia. Krwawe błoto zlepiało mu szatę i wlewało się do butów, ale nie mógł poderwać się w powietrze, bo wtedy mógłby kogoś przeoczyć. Pamiętał, że miał na ramieniu torbę z bandażami, którymi mógł na poczekaniu okręcić najlżejsze rany i kilka flaszek eliksirów. Miał tam też nieduży nożyk z cienkim ostrzem, który jeden ze starszych sanitariuszy wcisnął mu w dłoń, patrząc na niego znacząco. Nożyk, którego nie miał zamiaru użyć.
Wokół niego uwijali się inni sanitariusze, nowi, tak jak on. Żołnierze wstawali o własnych siłach, lub usiłowali dać znać, że żyją. Wiatr rozwiewał pióra i włosy we wszystkich odcieniach tęczy. Saturnin widział tam, w tym morzu, demony i anioły leżące jeden przy drugim, jak śpiący bracia. Po raz pierwszy w życiu dane mu było widzieć smoki i stworzenia tak okropne, że musiał odwracać od nich wzrok. Widział kości, mięśnie, wnętrzności wylewające się z żywych i martwych, odsłonięte żebra i czaszki…
Czaszki.
W pewnym momencie zobaczył pośród tego morza znajomy zarys ramion pokrytych tatuażami, duże, ciemne skrzydła i mahoniowe włosy zaplecione w dziesiątki warkoczyków. Głębianin leżał w błocie, prawie ukryty pod skrzydłami smoka, który padł zaraz obok. Wyglądał, jakby nie żył.
Ale wydał mu się znajomy, więc pochylił się, by przyjrzeć się uważniej i zauważył, że pierś osłonięta podartym, skórzanym pancerzem porusza się.
To był demon, nie anioł, nie mógł mu pomóc. Ale zostawiać go też nie chciał. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś sanitariusza z Głębi, którzy kręcili się po pobojowisku. Gdy dostrzegł jednego z nich, - choć może to też był żołnierz, bo nie miał torby, a żywych szukał, odwracając ciała kopniakiem na plecy - rzucił w niego kamieniem, żeby uzyskać jego uwagę - chyba kamieniem, miał nadzieję, że tak - i wskazał na wciąż żywego demona u swoich stóp.
Potem sen zawsze toczył się tak samo. Jeszcze więcej ciał, jeszcze więcej krwi, aż w końcu przewracał się w to błoto i już nie mógł dłużej… a potem patrzyły na niego oczy żołnierza, któremu z piersi i brzucha wystawały drzewce włóczni, któremu brakowało ręki i skrzydła, a który nadal żył. Błyszczące niebieskie oczy, które patrzyły na niego z wdzięcznością, gdy zaciskał palce na jego szyi.
*
Drago Gamerin się żenił.
Hazarowi chwilę zajęło przetrawienie tej wiadomości, a gdy to w końcu zrobił, wybuchnął śmiechem tak głośnym, że bywalcy baru Przedsionek, jak jeden mąż obejrzeli się w jego stronę. Stali bywalcy, widząc go, kręcili tylko głowami i wracali do swoich spraw. Mniej stali robili to jeszcze szybciej, mając nadzieję, że potężny Głębianin o ciemnej skórze i mahoniowych włosach nie zauważył, że się gapili. Ktoś, kto nosił przy sobie tak duży miecz z zasady wiedział, jak się taką zabawką posługiwać.
Barmanka - demonica o ślicznej twarzy i konkretnych walorach sylwetki umiejscowionych powyżej pasa - nachyliła się przez ladę i zdzieliła najemnika w czubek głowy.
- Nie rżyj, idioto! - warknęła. - To wcale nie jest śmieszne!
- Jasne, że jest! - Hazar udał, że wyciera łzy z kącików oczu i przygładził zmierzwione ciosem włosy. - Mówimy o Drago, Sazi! O panu „Nie będę honorował zdania bab w swoim domu”! I panu „Baby na dłuższą metę są strasznie męczące!”.
- Ludzie się zmieniają - zauważyła filozoficznie Sazi. - Nawet tacy twardogłowi frajerzy, jak wy!
Hazar spojrzał jej w oczy i wyczytał z nich smutną prawdę.
Wojna zmienia każdego.
Wiedział o tym. On sam ledwo się z tego całego bałaganu wykaraskał. Zapłacił za to miesiącami rekonwalescencji, dwoma niesprawnymi palcami prawej ręki i kolekcją nowych blizn, ale udało mu się.
Widział, jak Sazi co i raz spogląda kątem oka na puste krzesło obok niego i żałował, że nie każdy miał tyle szczęścia co on i Drago. A żeby jeszcze znaleźć kogoś bliskiego w tym całym bajzlu, w który zmieniły się Królestwo i Głębia…
- Musiało mu się znudzić pranie własnych skarpet - westchnął teatralnie, sięgając po swoje piwo. - Gotować też nigdy nie umiał, przypalał nawet mannę z puszki. Drago robi to z wyrachowania, nie miej złudzeń, maleńka.
- Jaaasne - rzuciła przez ramię demonica. Postawiła na ladzie trzy ciężkie kufle piwa i gwizdnęła przez zęby na stojących przy stole bilardowym klientów. - A mieszkał z nią pół roku, żeby ją zmiękczyć. A ty znosisz im meble, bo masz ich za dużo.
- A tak się składa, że też jestem wyrachowany. Myślisz, że na czym będę spał, jak się do nich wprowadzę? Na podłodze?
- Drago wyniesie cię na kopach! - roześmiała się Sazi.
- Ale Drop mnie obroni - odpowiedział jej uśmiechem. - Kocha mnie bardziej, niż tego kalekę, bo przyniosłem jej ładny dywan do sypialni.
Demonica znów wychyliła się zza lady, ale tym razem tylko pogłaskała mahoniową czuprynę najemnika.
- Śnij dalej, Hazar - powiedziała słodko. - Dopijasz piwo i uciekasz, czy chcesz następne?
Hazar pokręcił głową. Jednym łykiem wychylił zawartość kufla i odstawił go mocno na ladę. Wstał z krzesła i przypasał miecz.
- Obowiązek wzywa - mruknął. - Czas do pracy, pilnować niedobrych dzieci.
Sazi uniosła wzrok w stronę zadymionego sufitu.
- Nie nudzi ci się to? - zapytała. - Brzmi, jak męczarnia.
- No, co ty? Po ostatnim roku to prawie, jak płatne wakacje - odpowiedział jej w drodze do wyjścia. - Nawet palcem ruszać nie trzeba, jak się nie chce akurat w nosie podłubać. Zaciągnij się, maleńka, odetchniesz świeżym powietrzem.
- Dzięki, spasuję! - odkrzyknęła demonica w stronę zamykających się drzwi. - I bądź miły dla Drago!
Na chodniku Hazar przystanął na chwilę, by poprawić miecz i zapalić papierosa. Prawdziwy, ziemski, zakupiony w sklepie osiedlowym Żabka za pieniądze uczciwie pożyczone od klienta. O niebo - tak, niestety - lepszy niż skręty z liści mandragory, które paliło się w Głębi.
Wydmuchując z płuc siwy dym, najemnik skierował się w stronę Bramy Pierwszego Kręgu niebiańskiego. Skłamał trochę Sazi, miał jeszcze dwie godziny zanim rozpocznie się jego zmiana, mógł je wykorzystać na drobną przyjacielską wizytę.
Wyśmieje się Drago w twarz, a potem umówi termin popijawy, którą sobie urządzą w ramach wieczoru kawalerskiego. Będzie trzeba powiedzieć chłopakom, kurcze, ale się zdziwią…
Hazar nawet nie zauważył, jak zwolnił kroku. Papieros tkwił zapomniany w jego dłoni, gdy przypomniał sobie, że większości chłopaków już nie ma. Zostali on, Drago, Hafiel - anioł najemnik z Pierwszego Kręgu, jego były kapitan Avariel i Iffrin - dżin przemytnik z Limbo. Zostało ich pięciu. Przy czym Avariel został wciągnięty na powrót do zawodowej armii Królestwa, a Hafiel ukrywał się przed tym samym losem w czort wie której części Limbo!
Zostało ich pięciu.
A Drago Gamerin się żenił.
Zastał Drop w domu. Akurat odgrzewała kolację.
- Hazar!
Rzuciła mu się na szyję i usmarowała mu koszulę masłem.
- Och, przepraszam - zaśmiała się. - Nie chciałam. Kurcze, ostatnio często mi się to zdarza. Siadaj, Hazar, siadaj i opowiadaj, czemu cię tak długo u nas nie było!
- Malutka, byłem u was tydzień temu - odpowiedział, grzecznie zajmując wskazane krzesło w niedużej kuchni. - I, o ile się nie mylę, przespałem noc na kanapie w pokoju gościnnym!
Drop machnęła ręką i odwróciła się do patelni, na której smażyły się naleśniki z manną i dżemem wiśniowym.
- Tydzień to za długo - stwierdziła zdecydowanie. - Nudno tu bez ciebie. Drago nie ma komu opowiadać o tych swoich pokrakach z oddziału, bo ja odmawiam słuchania przekleństw po godzinach pracy.
Drago, wbrew wszystkiemu, został jednak w wojsku. Jako instruktor. Cztery dni w tygodniu przeprowadzał szkolenia z zakresu działania oddziałów specjalnych i cieszył się zaskakującym respektem swoich „pokrak” - jak to nazywał kadetów w chwilach czułości. Jako ostatni żywy Szeolita, miał do tego respektu prawo. Wgniatał w ziemię chłystków, którzy wymarzyli sobie bycie kimś więcej, niż zwykłymi szeregowcami, a oni go za to kochali.
Hazar zawsze twierdził, że Pierzaści to w większości banda debili.
Drop nadal była Stróżem, ale jakimś cudem udało jej się uzyskać częściowe zwolnienie z Chóru. Pracowała na pół etatu, pilnując dwójki małych dzieci, bliźniaków, które zaraz po pierwszym dniu pracy ochrzciła mianem najgrzeczniejszych dzieciaków pod słońcem.
- Słyszałem na mieście, że szykuje się jakiś ślub - powiedział niby mimochodem najemnik, a potem bardzo szybko złapał widelec, który wypadł z dłoni zaskoczonej Drop. - Sorry, maleńka.
- Wiesz już? - zdziwiła się i odruchowo odgarnęła kosmyk włosów za ucho. - Skąd? Póki co, wiedział tylko Avariel, a…
- Avariel wystarczy - Hazar uśmiechnął się. Wstał z krzesła i ujął drobną dłoń anielicy w swoją wielką, pobliźnioną łapę. - Gratulacje, maleńka. Tylko obiecaj mi, że zajmiesz się dobrze tym głupkiem i nie pozwolisz zapędzić się kąt wielkiemu złemu komandosowi.
- Wielki zły komandos zaraz skopie ci dupę, stary!
Drago stał w progu z założonymi rękami i mamłał w kąciku ust skręta. Spodnie w kolorze moro, które na sobie miał, były ubłocone po same kolana, a czarny podkoszulek lepił się do skóry. Najwyraźniej tego dnia ćwiczyli w terenie.
- Wiedziałem, że to zły pomysł, żeby rozpowiadać o całej sprawie - powiedział ostro. - Póki była wolna, wszystko było dobrze. Słowo o ślubie, a już chcesz mi ją uwieść.
- Oj, Drago!
Ścierka do rąk poszybowała w jego stronę i wylądowała mu na głowie. Drop zaśmiała się i wycelowała w narzeczonego widelec, którego używała do przewracania naleśników.
- Nie bądź niegrzeczny dla gościa! Zanim podam kolację, możesz się przebrać w coś, co nie śmierdzi, jak stado baranów i zgasić tego peta!
- Stado baranów! - prychnął anioł, wycofując się z kuchni. - Idealne określenie na te bandę pokrak!
Gdy zniknął za drzwiami łazienki, Hazar odwrócił się do Drop i wyszeptał:
- O co ja się martwię? Już masz go pod pantoflem!
Ta wizyta miała, jak widać, same dobre strony; nie dość, że dowiedział się o miękkim sercu Drago, to jeszcze załapał się na całkiem pyszne naleśniki. Przy kolacji gawędzili o pokrakach Drago, o planowanej dacie ślubu, o zaproszonych gościach i wieczorze kawalerskim…
- Myślę, że nie ma sensu zapraszać dużo osób - powiedziała rozumnie Drop, świadomie ucinając planowanie popijawy. - Nie, żebym miała aż tyle znajomych. Jest Maia i Rachela, to wszystko z mojej strony. Rzecz jasna Hazar i Iffrin są na liście, choć nie mam pojęcia, jak ich schowamy w świątyni, ale coś się wymyśli. Miło by było zaprosić Avariela. I oczywiście Saturnina! Drago, powiedziałeś mu o ślubie?
- Jasne - odpowiedział eks-komandos, pogryzając od niechcenia przypalony skraj naleśnika. - Na samym początku, inaczej wierciłby mi dziurę w brzuchu za to, że żyję z tobą na kocią łapę!
Drop uśmiechnęła się i nałożyła przyszłemu mężowi nową porcję naleśników.
- A kto to taki, ten Saturnin? - zainteresował się Hazar. - I czemu wiedział o ślubie przede mną? Ukrywacie fakt, że już nie jestem najlepszym przyjacielem rodziny? Jestem zdruzgotany!
Drago zdzielił go pięścią w ramię i powrócił do przeżuwania posiłku. Jego przyszła żona przewróciła oczami i zajęła się wyjaśnianiem.
- Saturnin to Stróż, jak ja, tyle, że wiesz, z męskiego Chóru. Drago był kiedyś był jego zmiennikiem, zanim reaktywowali komando. To w jego mieszkaniu spaliłeś nam wtedy tego faceta.
Zrozumienie spłynęło na twarz najemnika.
- Już pamiętam! - Spojrzał na przyjaciela. - To ten smarkacz, co nie potrafił sobie nosa podetrzeć, na którego tak narzekałeś? Ten, co go wtedy tak zmasakrowali...?
- Hazar! - zaprotestowała Drop. - Saturnin to nie smarkacz!
Drago tylko pokiwał głową.
- Ta, to ten. Nieźle go wtedy przerobili, ale wyszedł na ludzi. To w porządku dzieciak.
- I aż pali się do tego, żeby cię poznać - dorzuciła słodko anielica. - Chciałby z tobą porozmawiać o tych osmalonych ścianach i dywanie.
- Dywan też spłonął - przypomniał Drago.
- Ach, no tak, dywan też odpłynął w noc ciemną.
Hazar przełknął z trudem kęs manny i odłożył widelec.
- A wy pewnie zwaliliście to wszystko na mnie, prawda? - Przegarnął palcami krótkie włosy za uchem. - Nie ważne, że to wy gościa ukatrupiliście. O to się nie obraził? Plam krwi na ścianach nie zauważył?
- Nie, sadza je zasłoniła - zaszczebiotała Drop. - Chcesz jeszcze herbaty?
Nie chciał herbaty, chciał piwo. Ale za pół godziny miał być na służbie, więc przystał na gorącą wodę i odmoczone w niej liście.
- Muszę wam przynieść z Ziemi jakąś prawdziwą kawę - zadecydował, dmuchając na gorącą ciecz. - Albo zgrzewkę oranżady. Wszystko lepsze od tego świństwa.
Wyszedł od nich z lżejszym sercem i przyjemnie pełnym żołądkiem. Drop szybko się uczyła, jak przygotować dobre jedzenie z podstawowych składników, które można było nabyć w Limbo. Poza tym byłą całkiem dobra w przerabianiu znalezionych na Ziemi przepisów na własne potrzeby i tak oto trochę manny miast sera, dżem i proszę, naleśniki, jak znalazł!
Był piątek, a Hazar miał zamiar wrócić we wtorek, bo wtedy na obiad był gulasz z ziemniaczkami. Niebo - tak, niestety - w gębie!
Jego klient spał, jak kłoda, gdy stawił się w końcu na posterunku. Zmiennik - smętnie wyglądający demon o szarej cerze i wodnistych oczach - kiwnął mu na powitanie głową i zniknął bez słowa. Kolejna spokojna noc. Przynajmniej dopóki nie wybije dwudziesta pierwsza, gdy klient będzie musiał zerwać się z łóżka i wybrać się na spotkanie z dealerem.
Hazar zajął miejsce w całkiem wygodnym skórzanym fotelu pod oknem w salonie i, zarzucając stopy na niski parapet, pozwolił sobie na chwilę odpoczynku.
Kilka godzin snu nie zaszkodzi, w tym czasie nikt klienta nie napadnie - to dobra, spokojna dzielnica, alarmy na drzwiach i ogrodzenia wokół bloków.
On sobie odpocznie i może chociaż tu nie przyśnią mu się otwarte szeroko, szkliste oczy Basviego - młodego, za młodego na taki gówniany koniec! - ani jego zmaltretowane ciało, leżące w krwawym błocie na polach zwłok i popiołu.
Prośba do moderatora: Czy można prosić o stworzenie taga do Siewcy? ^^