[fic] Upadek

Mar 25, 2011 14:59

Tytuł: Upadek
Grupa wiekowa: PG
Liczba słów: ~2 990
Ostrzeżenia: garstka religijnych opinii, które pewnie nie spodobałyby się zagorzałym katolikom XD właściwie cały tekst powstał w oparciu o moje przemyślenia i jest ich odzwierciedleniem.
Streszczenie: Taka wersja pierwszego grzechu i upadku aniołów widziana moimi oczyma, ale pisana w oparciu o biblijne przekazy oraz ciekawostki z innych źródeł.
Podsumowanie: Prawdę mówiąc ten tekst jest stary, ma kilka lat, a czemu wrzucam? Bo staram się przebić przez artblocka i w sumie potrzebuję wiedzieć, czy ludzie ze mnie będą. Wygrzebałam tekst na kompie, jeden z niewielu nadających się do publikacji jako takiej.
Silna fascynacja Kossakowską i angel fantasy, ACZKOLWIEK przytoczone tu anioły nie są tymi z Siewcy. Tekst jest za krótki, bym mogła rozwinąć ich charaktery i potraktować jako samodzielnie wykreowane OC i ten efekt jest zamierzony, bo nie to było moim celem. W dalszych latach sama pobawiłam się w tworzenie własnej spółki archaniołów i anielskiej ferajny, co mam nadzieję kontynuować w jakimś (wreszcie) nowym tekście.



Pan musiał przewidzieć skutki swej decyzji. Bo przecież, czy mógł się mylić? Dar, który ofiarował swym tworom aż sam się prosił, by zesłać na nich zgubę. Archanioł Gabriel myślał nad tym setki razy. I za każdym razem dochodził do wniosku, że owe skutki były efektem aż za nadto zamierzonym.
W chwili, gdy w głowie Lucyfera posiały się pierwsze ziarna niepewności, nie zdawał sobie nawet z tego sprawy. Do chwili, kiedy sam nie wypowiedział swych myśli na głos. Reszta była tylko kwestią czasu.
Sługa boży ziewnął przeciągle. Od czasu pojawienia się tych… ludzi, przesiadywał tu bardzo często. Z czystej ciekawości. Pan nazwał to piękne miejsce Edenem. Niech i tak będzie. Wystarczyło zaledwie kilka dni. Tylko tyle zajęło Szatanowi pozyskanie pierwszej kobiety.
- Cóż za ironia… - mruknął Pan Światła, a jego cztery białe skrzydła zadrżały lekko. - Twory Pana zawsze były doskonałe. A tu proszę… Lilith poszła na straty.
Lucyfer przemyślał przez chwilą to co przed sekundą powiedział. Zmarszczył brew w jakimś dziwnym grymasie i nerwowo zastukał kciukiem o górne zęby. Zeskoczył z gałęzi dębu, miękko lądując na uginającej się od kropel rosy trawie. Czekał już wystarczająco długo. Nie wiedział, co mogło zatrzymać Adama. Zwykle o tej porze pracował już na polu. Człowiek nie mógł go widzieć. Ale cherubin już z przyzwyczajenia znał rozkład wszystkich jego zajęć i obserwował go, nie widząc dla siebie żadnej innej sensownej rozrywki.
Spóźniał się. Ale to w sumie nie powinno było martwić anioła. Po prostu się nudził.

***

- Poprosił o drugą kobietę? - Rafael zmarszczył czoło doganiając Gabriela, który pośpiesznym krokiem wspinał się po marmurowych białych stopniach prowadzących do pałacu.
- Poprosił - potwierdził Pan Objawień. I w sumie sam się nie dziwił. Lilith miała dość wredny charakter.
- No ale jak to…? - drugi z aniołów pogrążył się w głębokim zamyśleniu.
- Zrobił to, kiedy Senoy przyniósł mu wieść, że Lilith odmówiła powrotu do Raju.
- To nie w porządku, Gabrielu. Pan stworzył mu kobietę i już jego w tym głowa jak się z nią dogada… To… to tak jakby odrzucił dar Boga.
Pan Objawień rozłożył bezradnie ręce zatrzymując się przed zdobionymi wrotami ze złota.
- Powiedz to samo tej kobiecie. No i Adamowi.

***

„Wtedy to Pan sprawił, że mężczyzna pogrążył się w głębokim śnie, i gdy spał wyjął jedno z jego żeber, a miejsce to zapełnił ciałem. Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział:
- Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta.”

***

W zimnie i brudzie Lilith była zdana tylko na siebie. Ona, stworzenie boskie. Ale nie wróci do Raju. Do niego. Było to wykluczone. Nie pozwoli się znów upokorzyć.
Jaskinia nie była przyjemnym schronieniem. Ale przynajmniej nie mokła podczas deszczu. Każdy dzień spędzała na rozmyślaniach i wpatrywaniu się w niebo. Świat stworzony przez Boga faktycznie był piękny. Ale nikt inny jak Lilith nie przekonał się jeszcze, jaki był on niedoskonały.
Przysłoniła dłonią oczy, chroniąc je przed ostrym światłem słonecznym. Wspomniała wydarzenie jakie miało miejsce kilka dni temu. Przybyły do niej aż trzy anioły. Zapamięta te imiona. Senoy, Sansenoy i Semangelof. Mimowolnie prychnęła. Czy oni naprawdę są tacy naiwni, myśląc, że dam się nabrać na ich słodkie słówka? Oczywiście odmówiła powrotu. Podobno Adam bardzo za nią tęsknił. Bzdura. Nie mogła postąpić inaczej.
Wtedy coś zaszeleściło. Spojrzała w kierunku pobliskich zarośli. Dostrzegła tylko coś połyskliwego, wolno poruszającego się między liśćmi. Lilith przez chwilę zastanawiała się, cóż to za przedziwne zwierzę. Wśród bydła i ptactwa hodowanego przez Adama nie widziała niczego podobnego. Tym bardziej pozbawionego wszelkich kończyn. Po chwili przekonała się, że istota ma łeb i dwa, osadzone w nim żółte ślepia, które spojrzały wprost na nią. Kobieta wstała i podeszła bliżej zaciekawiona.
- Czym jesteś, stworzenie boże? - zapytała pochylając się.
Wtem zwierzę zasyczało i wygięło się pod dziwnym kątem. Lilith cofnęła się kiedy zarośla spowił gęsty czarny dym. Powietrze przeciął nieprzyjemny dźwięk, jakby rozrywanej skóry. A kiedy kobieta znów spojrzała w tamto miejsce, stał w nim nagi młody mężczyzna. Miał niezwykle długie, niczym kobieta, czarne włosy, skórę o dziwnym szarawym zabarwieniu i oczy jak u kruka. Pierworodna nie wiedziała jak nazwać to uczucie. Ale była przekonana, że w tym spojrzeniu kryje się coś więcej.
Mężczyzna ruszył ku niej bez słowa. Nie cofnęła się nawet, kiedy otwarta dłoń przylgnęła do jej twarzy, zasłaniając oczy. Poczuła ciepło, które po chwili zaczynało sprawiać jej ból. Usta rozchyliły się w niemym krzyku. Oczy, choć były przecież zamknięte, zdawały się być wypalane przez jasne światło. Trwało to chwilę, a jednak wydawało się jej, że ów czas znacznie się wydłużył. Poczuła, że druga ręka nieznajomego spoczywa na jej ramieniu. Dłoń odsunęła się, a kiedy Lilith uchyliła powieki, zrozumiała wszystko. Wiedziała, że atramentowe oczy są złe. Zło. W jej umyśle zostały zapisane miliony nowych słów. Zobaczyła również… rozpoznała w czarnowłosym mężczyznę, a gdy spostrzegła, że są nadzy, poczerwieniała ze wstydu.
Nieznajomy dopiero teraz zdradził jakiekolwiek uczucia. Kąciki jego ust lekko drgnęły i uniosły się do góry.

***

Lucyfer miotał się ze swoimi myślami. Adam. Jaki on próżny. Lilith mu nie wystarczyła. Chciał całkowicie poddanej sobie kobiety. I był na tyle samolubny, że nie omieszkał poprosić o drugą samego Pana. A Ewa? Tak, z pewnością spełniała jego oczekiwania. Nic dziwnego, skoro została stworzona z kawałka ciała swego męża. Czy to mogło oznaczać, że Bóg się pomylił? Że był niedoskonały, albo nie przemyślał procesu kreacji? On, wszechmocny i wszystkowiedzący Bóg?
- Wyczuwam w twych myślach wiele słodkich wątpliwości, cherubinie - usłyszał nagle sykliwy głos niedaleko swego ucha.
Lucyfer wcale nie musiał patrzeć w tamtą stronę. Wyczuwał tą pełną podłości i zła aurę. Długie, smukłe, pokrytą łuską ciało owinęło się wokół gałęzi, tuż nad głową anioła.
- Masz szczęście, że Pan tylko przemienił cię w węża, padalcu - mruknął ze stoickim spokojem Pan Światła.
- Jak mógłby zgładzić część siebie?
Lucyfer dopiero teraz obrócił głowę by spojrzeć w żółte ślepia gada.
- Przypełzłeś tutaj podziwiać nowy twór Pana?
Wąż w odpowiedzi tylko skierował swój łeb w dół, patrząc na blondwłosą kobietę zbierającą kwiaty. Nuciła coś pod nosem.
- Ewa… - zasyczał. - Czyż nie jest idealna?
- Równie idealna co Lilith. Jak wszystko, co stworzył Bóg.
Gad, gdyby mógł, zapewne uśmiechnąłby się teraz.
- Ewa jest idealna według kryteria Boga. A kryterium ideału Boga to posłuszeństwo i oddanie. Czyż Ewa nie zachowuje się tak dzięki nadaniu jej odpowiednich przekonań i nakazów?
Zapadła cisza. Wąż zerknął w stronę anioła i kontynuował.
- Ewa wie, że to co robi, jest słuszne. Ponieważ powstała z cząstki Adama. I nie śmie… a nawet nie chce się mu sprzeciwić. Bo po co, skoro nie zna niczego innego jak miłości do niego? Z resztą… to nawet nie jest miłość.
- Do czego zmierzasz, Szatanie? - przerwał mu gwałtownie cherubin. Poruszył nerwowo skrzydłami. Wąż zasyczał na dźwięk swego imienia i okręcił się wokół gałęzi jeszcze raz.
- Myślałeś, co się dzieje z Lilith? Czy to jej wina, że posiada własną wolę, jak wy? Oczywiście, Adam też ją ma, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. Podobnie większość aniołów… Otwórz oczy, Lucyferze.
Anioł uniósł brew krzyżując ręce na piersi.
- Uczestniczycie w wielkiej grze narzuconej przez waszego Pana. Nawet ja jestem w niej tylko pionkiem. Po co Bóg tworzył Lilith, skoro odeszła? Po co obdarzył ją taką wolą? To było przecież do przewidzenia… Tylko nie mów mi, że twój Pan nie jest na tyle inteligentny, by o tym nie wiedzieć…
- Wystarczy - syknął.
- Wy też macie prawo do wyboru. Gdyby tak nie było, nie mielibyście wolnej woli. Bylibyście jak Adam i Ewa nie rozróżniający dobra od zła. Jak lalki. Bóg chce byście wybrali - zaskrzeczał dziwnie, co miało być zapewne chichotem. - Jesteś gotów, Lucyferze, złożyć tym niedoskonałym tworom hołd, tak jak oczekuje tego Pan?
Skrzydlaty jednak nie odpowiedział. Stanął na gałęzi, obdarzając jeszcze węża pogardliwym spojrzeniem. Rozwinął dwie pary skrzydeł i wzbił się ku niebu.
Wąż za to spojrzał na drugą kobietę Adama. W głowie miał już skrzętnie ułożony plan.
- Szkoda… a mogłabyś żyć wiecznie.

***

Trójka zakapturzonych skrzydlatych przedzierała się przez góry podczas niezbyt korzystnej pogody. Gdyby nie silny wiatr, mogliby polecieć. Rzęsiste krople deszczu głęboko wsiąkały w materiał ich płaszczy.
To, co ujrzeli, nie zadowoliło ich. Słyszeli, że jest źle, ale nie sądzili, że aż tak. Miecze gotowe były do ewentualnej obrony. We wnętrzu jaskini, w seksualnej ekstazie miotało się stworzenie, które niegdyś nazwane zostało przez Pana Lilith. Teraz z dawnej urody została tylko połowa ciała. Od pasa w dół wiło się potężne cielsko węża, pokryte czerwoną jak krew łuską. W podłoże co chwila biły błoniaste skrzydła, niczym u nietoperza. I znak Szatana. Wypalony odwrócony pentagram wpisany w okrąg, nieco powyżej nagich piersi.
Lilith wyczuła ich obecności. Nagle bez ostrzeżenia wybiła się do pionu. Odgarnęła z twarzy złote loki i uśmiechnęła się podstępnie. To już nie był człowiek. Wystarczyło spojrzeć. A i oczy mówiły same za siebie. Czerwone i szalone jak morze podczas sztormu. Poruszyła się lekko, a pełzając kołysała biodrami.
- Witajcie, chłopcy - syknęła cicho. - Cóż tym razem? Mój eksmąż znów się stęsknił?
Najwyższy z trójki, Senoy, odchrząknął nieznacznie.
- Demonico Lilith - zagrzmiał, a w jego głosie czaił się oskarżycielski ton. Kobieta skrzywiła się na pierwsze słowo wypowiedziane przez skrzydlatego. - Wiemy już, że przyłączyłaś się do Szatana. Popełniłaś również bardzo poważny grzech. Nie tylko zdradziłaś Pana. Twe potomstwo, spłodzone w szatańskim łożu, nie zostanie wcielone do grona ludzi. Zaprawdę, powiadamy ci, lud ten nazywać się będzie Lilin. A każda setna jego część zginie w imię Boga, przeszyta świętym ogniem naszym mieczy.
Zapanowała cisza. Słowa anioła były formułą. Działały jak pieczęć lub podpis pod ważnym dokumentem. Zapowiedź i obietnica. I Lilith mogła być pewna, że aniołowie będą czynić tak, jak przepowiedzieli.
- Och, czyżby? - zadrwiła. - Myślicie, że tylko wasze słowa pełne są mocy Pana? - uśmiechnęła się szeroko. - W imię pana mego, Szatana, ojca zła, przysięgam. - W jej oczach pojawił się rosnący błysk. - Potomkowie Adama i żony jego, Ewy, straceni będą i składani w ofierze przeze mnie i me dzieci. Przeklęci ci, którzy nie znają waszych imion. Z pewnością zginą.
Aniołowie popatrzyli po sobie. Tym razem odezwał się Semangelof.
- Lilith, pierworodna córo ziemi, bądź przeklęta.
Po tych słowach, skrzydlaci obrócili się i opuścili jaskinię. Kiedy zeszli w stronę ścieżki, demonicy już nie było tam, gdzie poprzednio.

***

- Nie mogę w to uwierzyć… - Lucyfer już od dobrych kilku minut kręcił głową z niedowierzaniem.
Azazel zerkał na niego co chwila swoim wiecznie obojętnym spojrzeniem.
- Co się dziwisz? To było do przewidzenia - parsknął.
- Azazel! - upomniał go.
- No co? - wzruszył ramionami. - Skoro Lilith nabroiła, można było się domyślać, że reszta ludzi uczyni podobnie. W końcu mają tą… no… wolną wolę.
- My też ją mamy - przypomniał mu Lucyfer z dziwnym grymasem na twarzy. - Nie rozumiem jednego. Po co Pan posadził te drzewa akurat tutaj? Przecież w niebie byłyby lepiej chronione.
Pan Światła spojrzał na obumarłe gałęzie Drzewa Poznania Dobra i Zła. Reszta jabłek zgniła, liście opadły, pień trawiło robactwo. Wspomniał widok odchodzących ludzi. Skulonych, przytulonych do siebie. Chociaż Ewa płakała, czy właśnie w tamtej chwili nie wyglądali oni piękniej niż kiedykolwiek do tej pory? Adam nigdy nie obejmował jej tak czule jak wtedy. I to właśnie stało się po zjedzeniu jabłka. Kiedy obydwoje spostrzegli, że są nadzy. I poznali, że nie są tacy sami, a różnych płci. Zgrzeszyli przeciw Panu. W momencie, gdy ich stopy przekroczyły próg rajskiej bramy, miecz, który dzierżył strzegący ich cherubin, zapłonął jasnym blaskiem.
- Pan musi być konsekwentny. Ostrzegał przed karą w razie złamania zakazu - mruknął Azazel podnosząc z ziemi zeschły liść. - Ale w swej dobroci nakazał nam byśmy strzegli ich i potomków.
Lucyfer skrzyżował ręce na piersi.
- Czy to ma jakiś związek z Obserwatorami?
Odpowiedziało mu skinienie głowy.
- Owszem. I zostałem zwerbowany w ich szeregi.
Niosący Światło zerknął na towarzysza z niemym zdziwieniem kryjącym się tylko w jego jasnych oczach.
- O, Samael również. Nie będę udawał, że ten pomysł mi się podoba.
- Każdy może sam decydować o swym losie - mruknął Lucyfer, jakby automatycznie powtarzając słowa Kusiciela. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z wypowiedzianych słów. Jego serce zatrzepotało jak uwięziony ptak w klatce. Azazel milczał. Co mógł teraz myśleć?
- Masz rację bracie, masz rację - odrzekł jednak po chwili tamten, marszcząc przy tym brwi.

***

Dni leniwie płynęły na skąpanej w słońcu ziemi. Pogoda była łaskawa, również aura, jaka roztoczona była nad nowym światem, nie wskazywała na jakiekolwiek mające nastąpić złowróżbne znaki. Niewidoczne oczy zdążyły zapomnieć największe złamanie zakazu Pana, jakie dotychczas nastąpiło. I zgodnie z jego zapowiedzią, ludzie zaczęli się rozmnażać.
Aczkolwiek, niewielu wiedziało, co tak naprawdę działo się na dole. Aniołowie zaczęli coraz bardziej pojmować swój boski dar. A obcując w tworami, które całkiem niedawno uświadomiły sobie swą seksualność…
Przyszedł taki dzień, kiedy Samael przestał się ukrywać. Obserwując Ewę od dawien dawna, stanął w końcu przed nią całkowicie materialny. W końcu, czy robił coś złego? Azazel i inni jego bracia sami zaczęli zatracać się w grzechu, zapełniając ziemię tworami niewiele mającymi wspólnego z ludźmi. A skoro nikt nie przybył z niebios by ich za to ukarać…
To zdarzenie jeszcze długo nie wyszło na jaw. Samael uniknął kary, przynajmniej na jakiś czas. A po dziewięciu miesiącach Ewa urodziła pierwszego syna.

***

- Azazel!
Drzewa w gaju poruszyły się niespokojnie, targane lekkim wiatrem. Kiedy Lucyfer wylądował, nie wahał się ani sekundy dłużej, by dać upust swym emocjom. I dość silnie dał skrzydlatemu do zrozumienia, że jest wściekły.
- Co ty, do cholery robisz?! - zaskoczony anioł starał się rozmasować uderzony przed chwilą policzek.
- Jak ty się wyrażasz? To ja się pytam. Myślisz, że będę cię krył przed Panem? Nie wykorzystuj tego, że jestem jego ulubieńcem.
- O czym ty mówisz?
- Azazel… te kobiety nie urodzą ludzkich dzieci, wiesz o tym? Jeśli Pan się o tym dowie, ludzi czeka klęska.
- Wiesz, Luciu… - westchnął. - Tak naprawdę, mało mnie to interesuje - skrzydlaty uśmiechnął się dziwacznie. „Niosący światło” patrzył na niego przez chwilę z niemym niedowierzaniem.
- Zaskoczony? I wiesz co jeszcze myślę? Ten cały nowy twór jest kompletnie bez sensu. Od kiedy istnieją ludzie, Pan przestał się o nas troszczyć.
Lucyfer rozejrzał się ze zdenerwowaniem, upewniając się, że nikt ich nie podsłuchuje.
- Nikogo tu nie ma… Z resztą, uwierz. Większość Obserwatorów podziela ten pogląd.
- Odważne słowa, Azazelu, ale…
- Dobra, Lucyfer, nie będę się cackał - przerwał mu, nerwowo rozkładając i składając skrzydła. - Wiem, co kombinujesz.
- Co?
- Ty zamierzasz się sprzeciwić - zmarszczył brwi. Lucyfer pobladł. - Brak ci odwagi? Nie uznasz Adama za wyższego od siebie. Szczególnie po tej akcji z Lilith, mylę się?
Odpowiedziała mu cisza. Azazel właśnie wypowiedział na głos wszystkie jego wątpliwości, na jakie natknął się w ciągu ostatnich kilku lat.
- Jeszcze się zobaczymy. Rychło - mruknął odwracając się i wzbijając w powietrze.
- Zapewne. I pewnie wtedy nasze skrzydła nie będą już tak śnieżnobiałe.

***

Ołówek w zębach Gabriela znów został brutalnie potraktowany, kiedy do anioła dotarły nowe boże rozporządzenia.
- Źle się dzieje - wypowiedział na głos swe obawy Michał. Pan Objawień uniósł na niego wzrok. - Jak nigdy… Występują podziały wśród nas. A przecież jesteśmy braćmi.
- Podziały?
- Nie bądź naiwny. Krążą plotki. Anioły szeptają. Wątpią. Niech sam Rafał powie. Aura wiary słabnie. A przecież to ludzie mieli w Niego wierzyć.
- Teraz rozumiem…
- Co takiego? - Michał nachylił się nad jego biurkiem.
- Wszyscy… mają oddać hołd ludziom… a konkretnie Adamowi - przeczytał zapiski leżące przed nim. - To oficjalne rozporządzenie.
- A więc… Pan zorganizował nam wielki dzień próby…

***

W niebie wrzało już od dobrych kilku tygodni. W dodatku te pogłoski o mającym nadejść Synu Bożym… I chociaż Pan zapowiedział to na długo przed czasem, Jego plany nie do końca spodobały się niektórym aniołom. I to jeszcze bardziej zagęściło atmosferę.
Lucyfer przestał być wpuszczany pod Tron. Ciężko mu było dopuścić tą myśl do siebie, ale Pan przestał mieć dla niego czas. Również na ziemi nie działo się najlepiej. A ludzie zaczęli rozmnażać się w sposób niekontrolowany przez ich sumienia. Grzech trawił wszystko.
I kiedy wątpliwość była największa, nadszedł dzień próby.
Takiego wydarzenia niebo dawno nie widziało. Wszyscy skrzydlaci, niczym miliony ptaków, unosili się nad niebiańskimi pastwiskami i osiadali na nich. A kiedy poczuli Jasność, a dźwięki trąb dały im sygnał, wszyscy razem padli na kolana. Na ziemi zadrżało wtedy, niczym zapowiedź burzy. Tak oto aniołowie złożyli hołd człowiekowi.
Jednakże nie minęła długa chwila, kiedy do uszu Gabriela dobiegły szmery. Rozejrzał się wokół i wtedy dostrzegł coś niebywałego. Wśród klęczących aniołów, stał jeden, dumnie wyprostowany i patrzący przed siebie. Miał na sobie zbroję lśniącą w słońcu, co z resztą miało odwzorowanie w jego imieniu. Lucyfer.
- Nie będę się kłaniał! - zagrzmiał. Tłum zaszumiał. Wnet zaczęło powstawać coraz więcej skrzydlatych. Wśród nich był też Azazel.
- Syn ognia nie będzie się kłaniał synowi ziemi! - wrzasnął podnosząc pięść. Zawtórowały mu miliony gardeł.
Zdezorientowany Gabriel wstał potykając się, nie wiedział co ma czynić. Poczuł uścisk na ramieniu. Michał, również odziany w swą zbroję dzierżył już w dłoni miecz.
- Tak miał wyglądać dzień próby? Prawdziwa próba dopiero się zacznie.
Lucyfer uniósł nad głowę swoje ostrze. Jednocześnie wydał na siebie wyrok. A opuszczając miecz rozpoczął wojnę, która trwała dwieście dwadzieścia lat. Anioły spadały wtedy z nieba niczym gwiazdy.

***

- Wojna, Potop, rzezie… Wszystko, by wytępić szkodniki, które niestety wyszły same w praniu. I co? Przecież sam Pan stworzył też karaluchy i wie, że tak łatwo nie można się ich pozbyć… - westchnęła odstawiając kielich z winem. Wstała i podeszła do okna kołysząc biodrami. Mężczyzna siedzący w fotelu obserwował ją uważnie.
- Pan za bardzo kombinował. Był jak dziecko, które nie wiedziało, co zrobić z wielką mocą. Tworząc, jednocześnie zniszczył wszystko. A miało być tak pięknie…
- Każdy upada… I wszyscy wtedy upadli. Każdy z boskich tworów - kobieta spojrzała na tonący w nocnych neonach i światłach Rzym. - Czy mógł się pomylić? On?
- Albo był tak naiwny i głupi, albo szykuje coś, czego nawet my nie jesteśmy w stanie pojąć.
- Albo… - kobieta sięgnęła po czerwone jabłko leżące w koszyku. Owoc był słodki. - Bóg jest tylko małym dzieckiem.

angel, fanfic

Previous post
Up