Sorry, only in Polish.
Tytuł: Zakład
Fandom: Hanna Is Not A Boy's Name
Pairing: Worth/Conrad
Inne postaci: Hanna, {...}, Veser, Lamont
Grupa wiekowa: PG
Liczba słów: ~1 500
Ostrzeżenia: nope, nie sądzę. Może troszkę dwuznaczności, ne? X3
Streszczenie: Hanna i Conrad zakładają się, że zamienią się okularami i będą w nich chodzić cały dzień. A ten kto przegra...
Podsumowanie: mój drugi fik z Hanny. I w ogóle XD W sumie jest taki o niczym, a od fluffu aż się rzygać chce. Fik na prośbę Alexis (wracaj do zdrowia X3), by napisać coś w oparciu o jej szkice. Stąd wszystko może dziwnie wyglądać, ciężko było połączyć wszystkie te scenki widoczne na papierze. Ale mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić ^^" Gdyby były błędy, pisać. Pod spodem wraz z fikiem znajdziecie wyżej wspomniane szkice Alex.
A teraz czas napisać coś z moim drugim ukochanym pairingiem >3
DeviantArt Alexis Wszystko przez nudę.
Hanna zazwyczaj był autorem najbardziej szalonych pomysłów. Nie brakowało mu ani wyobraźni, ani inwencji. A jak wiadomo, inteligentni ludzie się nie nudzą. Nie Hanna. Dodać do tego odrobinkę alkoholu i nieszczęście gotowe.
Kiedy Hanna otworzył oczy, zaatakował go nagły ból głowy. To przypomniało mu o wieczorze u Wortha. Zdaje się, że nieco przesadził z alkoholem. Sięgnął ręką w stronę nocnej szafki i wymacał swoje okulary. Najpierw usiadł na łóżku, dopiero potem je włożył. Od razu zorientował się, że coś jest nie tak. Z początku wydawało mu się, że rozmyty obraz to wina jego złego samopoczucia i chwilowych omamów. Dopiero kiedy zdjął okulary i intensywnie przyjrzał się prostokątnym oprawkom przypomniał sobie ten głupi zakład. Nie czuł się jednak głupio z tego powodu, wręcz przeciwnie. Na ustach Hanny pojawił się szeroki uśmiech. Wyglądał jak dziecko skore do największych psot. Natychmiast sięgnął po telefon i wybrał numer do Conrada.
- Cześć Kondziu! - odezwał się radośnie, kiedy usłyszał w słuchawce niezbyt entuzjastyczny głos wampira.
- Hanna… Masz moje...
- Mam - przerwał mu rudzielec. - I oznajmiam, że zakład jest nadal aktualny.
- Ale Hanna - jęknął zawiedziony.
- Przykro mi, takie zasady gry - odrzekł szczerząc zęby w uśmiechu. - Spotkamy się za godzinę u Wortha. I ani się waż oszukiwać.
Conrad burknął coś w odpowiedzi, ale Hanna niezbyt się tym przejął. Rozłączył się, włożył na nos nie swoje okulary i w podskokach ruszył do łazienki. Oczywiście musiał nieco poskromić swój entuzjazm, by nie zderzyć się ze ścianą.
***
Worth pakował do lodówki świeżą dostawę krwi, którą dostał niedawno od Lamonta. Co jakiś czas zerkał w stronę wampira, który siedział przy jego biurku, a właściwie półleżał z twarzą przyklejoną do blatu i wyciągniętymi nań ramionami. Powstrzymywał się od komentarzy, co było niezwykle trudne przy takiej niezwykłej okazji. Kiedy zobaczył Conrada w progu natychmiast wybuchnął śmiechem. Nie sądził, że Hanna będzie to ciągnął, ale z drugiej strony to było do niego bardzo podobne. Lubił tego chłopaczka właśnie za to. Z resztą, ten cały zakład był Worthowi bardzo na rękę. I miał szczerą nadzieję, że jego ulubiony wampir przegra.
Conrad co jakiś czas wzdychał, wlepił spojrzenie w ścianę, bo była na tyle neutralna, że nie przypominała mu o fakcie, że w tych okularach widział niewyraźnie.
- Czas karmienia, Connie - usłyszał rozbawiony głos doktora, co wprawiło go tylko w większą irytację. Conrad powoli wstał, wsadził ręce do kieszeni spodni i naburmuszył się.
- Nie jestem psem, Worth - warknął.
W pewnym momencie wyraźnie poczuł dwa charakterystyczne zapachy: dymu papierosowego i wody kolońskiej. Zobaczył przed sobą rozmyte kształty i kolory, ale dobrze wiedział, że blondyn znajduje się bardzo blisko.
- Worth, czy robisz właśnie coś, co mi się nie spodoba? - mruknął Conrad.
- No gdzieżbym śmiał?! - odpowiedział doktor z podstępnym uśmiechem. - Nie ma zabawy, kiedy jesteś taki bezbronny...
Gdyby Conrad mógł, pewnie teraz by się zaczerwienił. Nie znosił, kiedy Worth wprawiał go w zakłopotanie.
- Jesteś głodny, księżniczko?
Wampir tylko powoli skinął głową. Potem poczuł jak otacza go ramię blondyna.
- Mhm, czekam, panie Hrabio - powiedział Worth melodyjnie i przysunął twarz.
Conrad westchnął ciężko i wywrócił oczyma. Coś mruknął pod nosem, ale było to tylko jego słynne gadanie do siebie, które nie miało ani większego sensu, ani celu. W końcu pocałował doktora w policzek, na co ten wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Dobry chłopiec - odparł zadowolony i wcisnął mu do rąk torebkę krwi. Poczochrał wampira po włosach i odszedł, by zająć się kolejnym pudłem.
Conrad stał bezradnie pośrodku pokoju i wpatrywał się w czerwoną plamę, którą trzymał w dłoniach. Nie wiedział nawet jak się do tego zabrać. Co jakiś czas chciał się już odezwać, ale unosił się honorem i zamykał usta.
- Coś nie tak, księżniczko? - spytał w końcu Worth, w głosie którego wyraźnie dało się wyczuć rozbawienie.
- Em... mógłbyś... mi pomóc? - wydusił z siebie z trudem czarnowłosy.
Worth zaciągnął się dymem. Patrzył na Conrada i myślał jak bardzo go uwielbia właśnie za TO.
- Zdejmij okulary - poradził.
Wampir oburzył się i prychnął jak kot.
- To nic nie da, bez okularów widzę niewiele lepiej. Poza tym nie mam zamiaru przegrać zakładu z Hanną.
- To przykre, skarbie, bo ja właśnie na to liczę - odpowiedział Worth. - Team „Hrabia Fagula przegrywa zakład”, kapewu?
Conrad zmarszczył czoło i z oburzeniem odwrócił się od niego. Zaczął mocować się z torebką na oślep. Był zły i zniecierpliwiony, a to nigdy nie wychodziło mu na dobre. W końcu dał za wygraną i odłożył swój obiad na biurko. Worth zachichotał podle, ale nie zdążył mu więcej podokuczać, bo usłyszeli pukanie do drzwi. Po chwili do środka weszli Hanna, jego nieżywy przyjaciel i Veser, który co jakiś czas niepewnie zerkał w stronę rudzielca.
- No, moja ulubiona drużyna w komplecie - skomentował Worth. - Co to za miny?
- Nie wiem o kim mówisz, ja jestem w wyśmienitym nastroju - odezwał się Hanna, kierując te słowa gdzieś w bok, miast do doktora. Pan Zombie ze stoickim spokojem i niewzruszoną miną chwycił go za ramiona i ustawił w odpowiednią stronę.
Worth skończył pakować zaopatrzenie i jak to on, powiedział, by usiedli gdziekolwiek. Conrad nadal był obrażony i w dodatku głodny. Zła kombinacja, tym bardziej w jego przypadku. Hanna, jak zawsze, opowiadał coś z wielkim ożywieniem, ale to niezbyt interesowało wampira. Co jakiś czas do jego uszu docierały pojedyncze słowa, które sugerowały wspominki minionej imprezy. Worth wybuchnął śmiechem, kiedy zobaczył na dłoni Hanny nieudolnie namalowane runy.
- Troszkę mi nie wyszło - zaśmiał się rudy.
- Jaki radosny dzień - parsknął doktor ocierając łzy z kącików oczu. - Brakuje jeszcze, by Conrad pomylił mnie ze słynną Adelaide.
Wampir prychnął.
- Zabiję cię, Worth...
- Też cię kocham, nawet bardziej - odpowiedział blondyn, który nic nie robił sobie z tych gróźb. A nawet wprawiały go jeszcze w lepszy nastrój. Conrad znów poczuł, że mógłby spalić się ze wstydu.
- Ale urocza z was para! - wypalił Hanna, a Veser i bezimienny zombie spojrzeli tylko po sobie. Worth wyciągnął się na krześle i z podłym uśmieszkiem przysunął się do zmieszanego Conrada.
- Kawa, żono, raz, raz - zaśmiał mu się prosto do ucha.
Wampir zerwał się na równie nogi i aż zaszczękał zębami ze złości. Doktor roześmiał się triumfalnie, a Conrad po chwili znów opadł na krzesełko. Tym razem jednak odsunął je znacznie, ku przeciwnej stronie stołu.
- Nie dotykaj mnie! Dwa metry przestrzeni osobistej, jasne?! - warczał rozjuszony.
Hanna wyszczerzył zęby. Rozejrzał się wokół starając się rozróżnić kształty i kolory i nagle zwrócił się do Vesera.
- Wyglądasz dzisiaj jakoś dziwnie, Gallahad...
Chłopak spojrzał na niego urażony i burknął coś pod nosem.
- Jestem tutaj, Hanna - odezwał się zombie z drugiej strony. Jak zawsze bez emocji. Hanna uśmiechnął się przepraszająco i zaśmiał się nerwowo.
Conrad siedział po przeciwnej stronie stołu i nerwowo stukał palcami o blat. Rozpoznał czerwoną plamę niedaleko siebie, po czym westchnął i sięgnął po torebkę z krwią. Był tak głodny i zły, że nie wyobrażał sobie, by teraz się nie napić. Po omacku szarpał swój obiad, aż po chwili zaczął cicho warczeć. Worth zachichotał cicho, ale ani myślał skrócić jego męki. W końcu wszyscy usłyszeli cichy trzask, pluśnięcie i wściekły jęk Conrada. Torebka pękła, a cała jej zawartość oblała ubranie i twarz wampira. Nastała niezręczna cisza, podczas której Worth walczył z samym sobą, by się nie zaśmiać, Hanna nie za bardzo wiedział, co się dzieje, zombie nie zmienił wyrazu twarzy, a Veser patrzył na Conrada z szeroko otwartymi oczyma i nie śmiał się odezwać. Wampir syknął i zaklął pod nosem. Doktor ulitował się i postawił przed nim pudełko z chusteczkami. Czarnowłosy zdjął okulary i zaczął ocierać twarz, wtedy wszyscy wstrzymali oddech. Dopiero, kiedy blondyn zaczął się triumfalnie śmiać, do Conrada dotarło to, co zrobił.
- Ale... Ale ja... To nie fair! To się nie liczy! - jęknął z oburzeniem.
- Zdjął? - spytał nieśmiało Hanna, z każdą chwilą uśmiechając się coraz szerzej.
- Brawo Hanna. - Worth chwycił rudego za ręce i potrząsnął nimi. - Wygrałeś. - Sięgnął po okulary leżące na stole tuż przed Conradem, zdjął Hannie te, które obecnie spoczywały na jego nosie i zastąpił je prawidłowymi szkłami. Chłopak zamrugał przyzwyczajając wzrok i klasnął w dłonie widząc obrażoną minę wampira.
- Wygrałem!
- Ale to nie fair - burknął czarnowłosy w odpowiedzi. Hanna podał mu okulary, przez które mógł nareszcie widzieć normalnie.
- Zasady to zasady, Kondziu.
- No właśnie, księżniczko - wtrącił się Worth, który nie krył zadowolenia. Wampir spojrzał na niego z nienawiścią. - Pogódź się z porażką. Zdarza się. Przegrałeś, a to oznacza, że...
***
Lamont poprawił uchwyt pudła, które niósł i otworzył drzwi łokciem. Rozejrzał się po pomieszczeniu i nawet się zdziwił, że nie zastał Wortha. W pierwszym momencie pomyślał, że doktor wyszedł, ale on nigdy nie zostawiał otwartego gabinetu. Dopiero po chwili usłyszał odgłosy z pokoju obok. Postawił ładunek na biurku i z zaciekawieniem stanął blisko drzwi.
- Worth, co ty wyprawiasz? Rozwiąż mnie, do cholery! - głos należał do Conrada.
- Nic z tego. Wygrałem cię na caaały dzień.
Lamont uśmiechnął się nerwowo i natychmiast wycofał. Wyszedł śmiejąc się do siebie i ruszył w kierunku samochodu.
- Ach, ten Luce, umie się ustawić. Zawsze wygrywa, chociaż nigdy się nie zakłada.