Kolejny raz zle spalam (to zadna nowosc, wiem) i miałam zryte sny.
Tym postanowilam sie z Wami podzielic, bo byl wyjatkowo zryry, nawet jak na mnie :P
Tak wiec zaczeło sie w jakism miejscu, cos jak Rynek, ale mniejszym (tzn mniejszym niz nasz Krakowski:P). Szłam sobie tamtedy i postanowiłam skrocic sobie droge przechodzac pod rusztowaniem. Tam zobaczylam, ze na ziemie spadaja seledynowo-zielone kropelki i...wyzeraja beton. Spojrzałam w gore a tam zobaczylam wielki pojemnik. Oczywiscie jako ze to bylam ja :P zaczełam sie wspinac, zeby sprawdzic co tam jest. Okazalo sie, ze zbiornik jest pełen kwasu, a do niego doczepione zostalo urzadzenie sterujace, które mialo wylac kwas, kiedy na liczniku pojawia sie cyfry 17:41 albo 71:24 (jeszcze rano pamietałam:P) W kazdym razie nie mialam pojecia skad takie cyfry, bo nie oznaczały godziny (tego byłam pewna). W kazdym razie udalo mi sie tam cos pomajstrowac i rozbroiłam to urzadzenie po czym zwialam.
Uciekajac nagle trafiłam (zostałam jakby teleportowana) do miejsca, ktore wygladalo jak swiat rusztowan. Wszytsko bylo z nich zrobione (razem z towarzyszacymi czesto sznuram, wiadrami z zaprawa i brudnymi plandekami) budynki, drogi, wszytsko.
Kiedy znalazłam sie w tamtym miejscu zobaczyłam dziwnego człowieka(chyba) w masce i wiedziałam, ze on jest tym, ktory chcial zalac rynek kwasem. Byl mocno wkurzony tym, ze ktos mu popsuł szyki i nie wiedzial jak to sie moglo stac. Ja sie urkyłam za rusztowaniem (:P) i starałam sie udawac, ze cos robie, zeby nie zwrocił na mnie uwagi. Bylo tam jeszcze dwoch innych dziwnych typow, ktorzy najwyrazniej byli jego pomagierami.
Staralam za tym rusztowaniem az znow nie zadziałam ten 'teleport'. Nie odesłal mnie jednak z powrotem (suprise!:P) na rynek tylko na jakis dziwny cmentarz.
Nie wiem skad, ale wiedziałam, ze musze tu odnalezc jakies dziecko. Bylo mocno creepy i caly czas miałam wrazenie, ze ktos mnie sledzi. Szukanie tego dziecka polegalo na dopasowywaniu zdjec z nagrobków na cmentarzu (nie wiem tylko do czego, ale pamietam, ze chodzilam i patrzylam na zdjecia). Nagle cos zaczelo mi chuchac zimnem na kark i okazalo sie, ze sa tam obecne duchy dzieci. Na poczatku chciały mnie zabic, ale potem chyba zorientowaly sie, ze nie chce ich skrzwdzic, wiec zaczely mi pomagac 'wnikajac' w zdjecia i nakierowywujac mnie na trop.
Potem nagle na tym cmentarzu pojawił sie ten zly i z tego co uslyszałam mial plan, zeby zrobic ze mnie ducha i uwiezic na wiecznosc na tym cmentarzu. Jednak duchy dzieci ukryly mnie przed nim a jego zapedzily gdzies i rozszparaly na strzepy. Z tego co zarejestrowałam to nie byla calkowita 'smierc' bo go gosc nie byl do konca czlowiekiem, ale na pewno dalo mi to duzo czasu.
W koncu udalo mi sie znalezc dziecko, a byl to ok 1.5roczny ...synek Jeffrey'a...
Nie mam pojecia z kim/jak/cokolwiek ale wiedzialam, ze musze sie nim zajac.
W ostatniej scenie snu jechalam tramajem z wozkiem i mowiłam do kogos, jak to naly jest strasznie podobny do Jeffrey'a.
Weird.