Tytuł: Coś więcej
Postaci/pairing: usuk
Ograniczenia: ni ma (chyba że pocałunek się liczy)
Kiedyś już wrzuciłam, teraz trochę poprawiłam. Z góry przepraszam za błędy! Życzę, mam nadzieję, miłego czytania ^^
To już nie ważne, pomyślałem. Chciałem zapomnieć, ale wiedziałem, że nigdy nie będę w stanie porzucić tego uczucia. Nie myśleć o nim już dłużej. Nie myśleć o tym więcej, chodź wiedziałem, że nie umiem przestać. Od zawsze było źle. Zawsze coś było nie tak. A teraz, po prostu... nie chcę. Nie chcę cię już więcej kochać, ale nie chcę mówić 'żegnaj'. Codziennie męczę się, ale mimo wszystko nie chcę odrzucić od siebie tego uczucia. Nie chcę zostać pusty w środku. Chociaż wiem, że to i tak nie było możliwe.
Opierałem się o blat przed umywalką. Wpatrywałem się w swoją twarz po której ciekła zimna woda. Przeszywałem swoimi błękitnymi oczami własną duszę. Nie mogłem patrzeć dłużej. Wolno opuściłem głowę i zamknąłem oczy. Patrzeć w głąb swojego serca, to obrzydliwe. Wszystko co czułem, teraz, kiedyś, ciągle i ciągle. Uczucia, których nie umiałem kontrolować, które zagłębiały swoje pazury w kawałkach mojej duszy, które niszczyły mnie od środka, bo zdawałem sobie sprawę, że nie powinny istnieć. Jedyne co mi zostało to powolny upadek w dół, przez wieki, stulecia. Do końca świata.
Moje ciało zadrżało. Zacisnąłem pięści. Próbowałem już chyba wszystkiego. Ale nic nie działało. Nic nie potrafiło stłumić tego co czułem. Nawet jak się wydawało, gdy byłem pewny, że mi się udało... znowu słyszałem ten głos wypowiadający moje imię. Tylko to wystarczyło, żeby znowu poczuć lęk i słabość. Nie umiałem tego pokonać. Mogłem stawić czoło wszystkiemu, poza tą jedną, małą rzeczą. Nie byłem wystarczająco silny. Poczułem jak łza ściekła powoli po moim policzku.
Ze złością włączyłem wodę i szybko przemyłem twarz. Odwróciłem się i oparłem o zimny blat. Przeczesałem włosy dłonią i wytarłem twarz koszulą. Jeszcze raz odwróciłem się w stronę lustra. Wolno podszedłem w jego stronę i sięgnąłem po okulary, które powoli wsunąłem na nos. Wziąłem jeszcze jeden oddech na zapas i szybkim krokiem opuściłem łazienkę.
Wszyscy odwrócili wzrok w stronę drzwi, kiedy zostały z hukiem otworzone. Wmaszerowałem do środka z plastikowym kubkiem kawy w jednej ręce i głupawym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Odsunąłem krzesło i zająłem swoje miejsce przy długim stole.
-Na Boga, ile można kupować jeden cholerny kubek zasranej kawy? - jęknął Anglia, który zajmował miejsce obok mnie. Jego zielone spojrzenie przeszywało na wylot, ale na szczęście szybko odwrócił wzrok.
-Nie miałem drobnych, musiałem rozmienić - odpowiedziałem odchylając się na krześle, kompletnie ignorując Niemcy, który właśnie zaczął zebranie po krótkiej przerwie.
Arthur odwrócił się szybko w moją stronę studiując uważnie moją twarz. Odchyliłem się do tyłu, jakby pod ciężarem tego spojrzenia. Było przerażające. Zmarszczył brwi. Przełknąłem ślinę, nieświadomie i nieśmiało uśmiechnąłem się do niego.
-Zanim tu przyszliśmy, kupiłeś pączki. Dostałeś wystarczająco dużo drobnych na kubek kawy.
Zastygłem bez ruchu. Sam o tym zapomniałem. Moje wytłumaczenie wymyśliłem na poczekaniu, nie myśląc nawet o tym, że coś może nie pójść po mojej myśli. Już stwierdzenie, że maszyna się zacięła było bardziej wiarygodne.
-Eee... ja... hmm..
-Ameryka! Anglia! Zamknąć się natychmiast! - podskoczyliśmy na krzesłach kiedy Niemcy przywalił z całej siły stosem papierów o blat. - Nie chcę znowu marnować czasu na wasze kłótnie, skupcie się na waszej pracy.
Wymieniliśmy zdziwione spojrzenia ale zgodnie nie wydaliśmy z siebie ani jednego słowa więcej. Anglia szybko wrócił do swojej roli reprezentowania państwa i co chwilę robił jakieś notatki, szukał czegoś w papierach i co jakiś czas dorzucał coś od siebie. Ja nie mogłem. Patrzyłem się na ciemny blat, powoli sącząc kawę.
Nawet nie zauważyłem, że zebranie się już skończyło, dopóki dźwięk odsuwanych krzeseł nie dobiegł do moich uszu. Rozglądnąłem się nieprzytomnym wzrokiem i stwierdziłem, że sala jest już prawie pusta. Poczułem potrzebę posiedzenia tu jeszcze chwilę. W ciszy. W samotności. Wolno osunąłem się na blat i ułożyłem głowę na ramionach. Zamknąłem oczy i westchnąłem cicho. Tak było idealnie.
Wrzasnąłem kiedy poczułem rękę, która delikatnie opadła na moje ramię. Szybko wyprostowałem się, prawie przewracając krzesło na którym siedziałem. Arthur siedział dalej na swoim miejscu i patrzył na mnie z zażenowaniem. Powoli odsunął rękę. Niepewnie spojrzałem w jego oczy i zamiast irytacji, która przed chwilą wypełniała jego zielone źrenice dostrzegłem coś innego i niespodziewanego... zatroskanie? Nie wiem co to było, ale musiałem szybko odwrócić wzrok.
-Ameryko? Wszystko w porządku?
Boże, kiedy ostatni raz zadałeś mi to pytanie?, pomyślałem, starając się zachować spokój. Jego spojrzenie, które widziałem przez parę krótkich sekund zdawało się dobijać do mojego serca. Za bardzo go potrzebowałem, chociaż nie chciałem się do tego przyznać. Tym razem nie mógł mi pomóc. Nie mógł dowiedzieć się o moich prawdziwych uczuciach, które najpierw chowałem przez samym sobą, a kiedy były zbyt silne, żeby skryć się wewnątrz mojego ciała zostawiłem je tylko dla siebie, nie chcąc by ktokolwiek się o nich dowiedział. Nie mogłem pozwolić na to, by Anglia znienawidził mnie po raz kolejny. Nie wytrzymałbym już widoku bólu w jego spojrzeniu.
Zacząłem się bawić pustym kubkiem po kawie.
-Jak zawsze! - zaśmiałem się i posłałem w jego stronę jeden z moich niezawodnych uśmiechów. - Czemu miałoby być coś nie w porządku? Chyba twoje wróżki naopowiadały ci jakiś głupot.
Anglia zaśmiał się i w końcu odwrócił wzrok. Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Co jakiś czas przejeżdżał dłonią po stercie papierów. Bałem się wykonać jakikolwiek ruch, bo dobrze wiedziałem, że obserwował mnie kątem oka. Westchnął i nie podnosząc wzroku zaczął cicho mówić.
-Nie myśl, że jestem głupi, Alfredzie - spojrzał na mnie. - Może reszcie wystarczy twoje głupie usprawiedliwienie i uśmiech, ale nie mi. Twoje spokojne zachowanie aż nazbyt prosi się o uwagę. Nawet nie muszę patrzeć w twoje oczy, żeby się upewniać - jego wzrok zaczął błądzić dookoła mnie, usilnie uciekając od mojego spojrzenia. - Pomyślałem sobie, że może... może... ale jak nie chcesz, to zrozumiem oczywiście. Nie ja powinienem zadawać to pytanie, nie tobie.
Nastąpiła długa pauza. Anglia wbił wzrok w swoje ręce ułożone bezpiecznie na kolanach. Po chwili zorientowałem się, że wstrzymałem oddech, czekając na to, co powie.
-Czy jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić? - na jego policzkach pojawił się rumieniec, głos był wyjątkowo cichy. Nie wiedziałem co powiedzieć. - Wiem, że pewnie nie chcesz ode mnie niczego... - spojrzał na mnie niepewnie, ale ja dalej nie umiałem wydusić z siebie ani jednego słowa. - Przepraszam. Po prostu ciągle miałem nadzieję, że może chociaż trochę będę mógł ci pomóc. Zapomnij o tym.
Odsunął krzesło z głośnym szurnięciem. Nie wiedząc kiedy, szybko poderwałem się na nogi, prawie równo z nim i chwyciłem go za ramię. Nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć ani zrobić, ale nie chciałem żeby odchodził. Nie chciałem, żeby mnie zostawiał. Rozsądniej by było pozwolić mu odejść. Proszenie go o cokolwiek tylko nasilało moje pragnienia, sprawiając, że stawałem się słabszy. Przestawałem sobie z tym radzić. Ale chęć wyzwolenia była mocniejsza. Samolubnie chciałem przytrzymać go jak najdłużej przy sobie. Spojrzał na mnie za zdziwieniem.
-Arthur... ja.... chciałbym ci zadać pytanie - odpowiedziałem w końcu, czując jak cała pewność siebie wylatuje przez najbliższe okno. Moja dłoń zaciśnięta na jego ramieniu. Odwrócił się powoli w moją stronę i stanął przede mną. Patrzyliśmy sobie w oczy.
-Tak?
Delikatnie puściłem jego ramię i wbiłem wzrok w podłogę. Cokolwiek teraz powiem, nie będzie mógł się dowiedzieć.
-Nie brakuje ci czasem.... czegoś - uniosłem na sekundę wzrok i dodałem. - kogoś?
Nie wiem, czy zrozumiał co miałem na myśli. Patrzył na mnie, jakby szukając odpowiedzi. Próbował zrozumieć. Po chwili zastanowienia, niepewnym tonem zaczął mówić.
-Oh, Amery-... Alfredzie... mimo wszystko, choć nie wyglądam, jestem starym państwem, dużo starszym niż ty... dlatego przyzwyczaiłem się już do tego, że będziemy zawsze samotni.
-O czym ty mówisz? - zdziwiłem się. Samotni? Zawsze? Przyzwyczaił się? Nie umiałem tego zrozumieć. - To nie możliwe! Nie można żyć tak długo bez nikogo obok. Kogoś, kto zawsze będzie po twojej stronie.
-Właśnie o tym mówię - powiedział i spuścił wzrok. - Nauczyłem się już, że nie zawsze ci, którym ufamy zostają po naszej stronie do samego końca. My nie możemy na nikim polegać, rozumiesz? Tak było od zawsze i nic nie może tego zmienić.
-Nieprawda! Nie mów tak... bo... ja... ja cię nigdy nie zostawię - zacisnąłem pięści, i poczułem się tak, jakbyśmy znowu stali naprzeciwko siebie w gęstym deszczu. Znowu nie mogłem płakać. - Zawsze będziesz mógł mi ufać. Ja... zawsze ci pomogę. Bez względu na wszystko. Bez względu na to, czy się ode mnie odwrócisz, ja zawsze tu będę! Nawet jeżeli zostawię cię za sobą, to wrócę, kiedy tylko będziesz tego potrzebować!
Arthur powoli uniósł wzrok z podłogi. Jego policzki były czerwone. Oczy szkliste. Czy myślał o tym samym co ja? Czy pamiętał czasy, kiedy wróciłem do niego by mu pomóc po tym, jak wrzuciłem pod jego nogi wszystko co dla mnie zrobił? Patrzył na mnie, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy w życiu.
-Ja... A.. Alfredzie - jego głos załamał się. Nie wiedziałem co chciał powiedzieć, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Po prostu odczułem potrzebę trzymania go w swoich ramionach. Zrobiłem krok do przodu i mocno przyciągnąłem go do siebie. Moje dłonie objęły jego plecy. Poczułem jak kładzie głowę na moim ramieniu. Jego ręce oplotły moje ciało. Zamknąłem oczy. Tak było dobrze. Najlepiej. Czułem się tak, jakby jego ciało zostało stworzone po to, bym mógł je trzymać w swoich ramionach. Blisko. Przy sobie. I nigdy więcej go nie puszczać. Czuć każdy jego oddech, każde uderzenie serca. Jego ręce coraz mocniej zaciskały się wokół mnie, więc robiłem to samo i przyciągałem go bliżej, mocniej do siebie. Ciągle nie wystarczająco blisko. Schowałem twarz w jego jasnych włosach, szepcząc w nie bezsensowne słowa, które miały być pocieszeniem nie tylko dla niego, ale też dla mnie. Zacząłem gładzić dłonią jego plecy, głaskać go delikatnie po głowie. Ten przyjazny uścisk zmieniał się z każdą sekundą, nabierał nowego znaczenia. Moje dłonie posuwały się zbyt gładko, zbyt czule po jego ciele. Jego oddech zbyt drażnił moją skórę. Jego ciało było zbyt blisko mojego. Moje usta zbyt zachłannie muskały jego włosy. Nasze serca biły zbyt szybko.
-Przepraszam - wyszeptał w moją pierś. - To ja miałem cię trzymać... ja miałem być tym, który cię pocieszy, nie na odwrót.
-O czym ty mówisz? - spytałem i wtuliłem się w niego. - Nikt nie byłby w stanie zrobić dla mnie tyle, ile ty teraz robisz. Dziękuje, Arthurze.
Kocham Cię, dodałem w myślach zaciskając mocno powieki. Dziękuję, że jesteś przy mnie.
Kiedy tak staliśmy wtuleni w siebie, zdałem sobie sprawę z tego, że jesteśmy żałośnie samotni. Nie mamy nikogo, do kogo moglibyśmy się przytulić, do kogo się uśmiechnąć i powiedzieć, że zawsze będziemy obok. Byliśmy sami. W ten bolący sposób. Jesteśmy sami, ale wiemy, że jest ktoś, z kim chcielibyśmy być. Jesteśmy sami, bo tak zdecydowaliśmy. Bo jesteśmy parą skończonych kretynów. Bo nikt nie próbował tego zmienić.
Delikatnie odsunąłem się od niego, ciągle trzymając go blisko siebie. Spojrzałem na jego twarz. Zrobił to samo, w tym samym momencie. Czy było coś, co też chciał powiedzieć? Nagle zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak blisko siebie jesteśmy. Moje serce biło tak mocno, jakby zaraz miało wylecieć w mojej piersi. Patrzyłem w jego zielone oczy i zastanawiałem się, kiedy po raz ostatni widziałem je z takiego bliska. Jak wiele straciłem, zostawiając go samego na polu walki. Jak bardzo kochałem to spojrzenie i jak nieopisanie za nim tęskniłem. Dopiero w tym momencie zorientowałem się, że moje serce biło tylko dla niego. Był wszystkim o czym myślałem idąc spać i budząc się rano. Chociaż wmawiałem sobie, że byliśmy blisko, to znajdowaliśmy się tak daleko od siebie. Czy wszystkie zachowania, słowa, które kierowaliśmy do siebie były kłamstwem? Jeśli nie, to dlatego wpatrywaliśmy się z siebie z taką nieopisaną tęsknotą?
Można powiedzieć, że to był przypadek. Coś co każdy człowiek robi, pod wpływem chwili. Nie zdaje sobie sprawy z późniejszych konsekwencji. Albo raczej nie chce o nich myśleć. Ucieka, wierząc, że ta chwila wolności nigdy się nie skończy i nigdy nie będziemy musieli za nią ponosić konsekwencji. Nie wiem kiedy, nasze usta znalazły się tak blisko. Ważne było to, że czułem jego palce wsuwające się w moje włosy i jego ciepłe wargi na moich ustach. Nic więcej mnie teraz nie obchodziło. Tylko to, że byliśmy tak blisko.
Nasz pocałunek był zbyt gwałtowny i desperacki, by przemycić w nim jakiekolwiek uczucia. To było coś, co miało uratować nas od kompletnego szaleństwa. Czułem jego ciało tak blisko i nie chciałem go puścić, bo wiedziałem, że jest to jedyna rzecz, której nie mogę mieć i której najbardziej pragnę. Zapomnieliśmy kim jesteśmy. Gdzie jesteśmy. Nie chcieliśmy się budzić ze snu, w którym się znaleźliśmy. Chcieliśmy odpłynąć w nim na zawsze. Nasz wspólny sen, gdzie możemy być tylko my. Nie musimy kłamać, ani udawać, że wszystko jest w porządku.
Arthur naparł na moje ciało tak mocno, że wpadliśmy w krzesło, które z głośnym hukiem upadło na podłogę. Zatrzymaliśmy się przy stole, który boleśnie zderzył się z moim tyłkiem. Mocno chwyciłem materiał jego zielonej kurtki na plecach i przyciągnąłem go jeszcze bliżej siebie. Wpijałem się w jego usta, czując jak zaczyna mi brakować cennego powietrza. Arthur szarpał moje włosy, sprawiając, że łzy zbierały się pod moimi zaciśniętymi powiekami.
W pewnym momencie do naszych świadomości doszedł jakieś głośny impuls, że to wszystko musi się skończyć. Boleśnie przypominał, że to co robimy jest nierealne. Nie powinno mieć miejsca. Musimy wrócić do rzeczywistości.
Powoli odsunęliśmy się od siebie, nie otwierając oczu, nie zwalniając uścisku. Przerażająca myśl, że posunęliśmy się za daleko. Od takich czynów nie ma odwrotu. Nigdy ich się nie zapomina. Ukrywają się głęboko w sercu i wracają w każdą bezsenną noc.
Nie mogłem oderwać wzroku od jego zielonych oczu. Zdawało mi się, że to wszystko nie jest prawdą. Właśnie wtedy, przypomniało mi się kim jestem. Gwałtownie odsunęliśmy się od siebie. Przez parę sekund wpatrywaliśmy się w siebie z niedowierzaniem, a potem szybko odwróciliśmy wzrok. Moje serce waliło jak oszalałe. Dalej czułem na sobie jego miękkie usta.
-Przepraszam - powiedział tak cicho, że ledwie go dosłyszałem.
-Nie, to przeze mnie - wyrzuciłem z siebie bez zastanowienia zaraz po jego bezsensownych przeprosinach.
Wiedziałem, że to była moja wina. Może zrobił to tylko z litości, bo obiecał zrobić cokolwiek. Może nie powinien przepraszać, ale tak jak ja, nie wiedział co powinien zrobić.
-Chyba... chyba powinniśmy o tym zapomnieć - mówił to zbyt niepewnie, pragnąc się dowiedzieć, czy w głębi duszy chciałem tego samego co on.
Spojrzałem na niego i zobaczyłem w jego oczach ten sam blask nadziei, który prosił o jakiekolwiek zaprzeczenie. Że to wcale nie było złe, że to nie był przypadek. Kiwnąłem głową, nie umiejąc zaprzeczyć. Arthur odwrócił się do mnie tyłem, szukając swoich rzeczy. Chciałem podejść do niego, zrobić cokolwiek, kiedy myśląc, że nie patrzę uniósł nadal drżącą dłoń i przejechał palcami po swoich ustach. Czemu nie umiałem nic powiedzieć? Wykonać żadnego ruchu?
Patrzyłem jak chwyta swoją aktówkę i jeszcze raz odwraca się w moją stronę. Wiedziałem, że powinienem coś powiedzieć. Z jednej strony chciałem, żeby Anglia dowiedział się całej prawy, ale z drugiej bałem się jego reakcji, bałem się tego co będzie potem. Nawet jeżeli jego spojrzenie obiecywało tak wiele.
-Jeżeli będziesz czegoś potrzebować...
Skinąłem ze zrozumieniem głową. Patrzyliśmy tak na siebie jeszcze chwilę, a potem Arthur szybko wyszedł przez drzwi zostawiając mnie samego w pokoju. Moje spojrzenie pozostawało ciągle w tym samym miejscu gdzie stał. Wiedziałem, że już nie będzie tak jak wcześniej. Jak może być normalnie, skoro poznałem jak smakuje zakazany owoc mojego istnienia? Teraz będę chciał więcej tego, czego nie mam. W głębi duszy jednak wiedziałem, że nie będę w stanie po to sięgnąć. Jedyna bariera, której bałem się przekroczyć. Obiecałem to sobie ponad dwieście lat temu. Nie chcę już nigdy więcej patrzeć, jak Arthur płacze z mojego powodu. Nigdy.
Zastanawiałem się, czy znajdę w sobie odwagę by walczyć, skoro nagroda będzie taka słodka.