Ja mam takie wrażenie, że Moriarty był pisany nieco na wzór Mistrza. Tylko o ile w Doktor Who takie coś podziałało, o tyle w Szerloku to nie działa zupełnie. Chodzi o to, że RTD wykreował swojego własnego Mistrza tak, aby pasował do Doktora, pod względem charakteru, zachowania itd. Bo patrząc na Mistrza można odnieść wrażenie, że "hej, to byłby Doktor, gdyby odbiło mu i stał się Valeyardem".
W przypadku Szerloka to tak nie działa. Może dlatego, że Szerlok jest właśnie opanowany, skryty, tajemniczy itd itp. Moriarty jednym słowem to psychol (albo troll, jakkolwiek). Oni powinni być dla siebie, jak dwie strony tej samej monety. Więc Moriarty powinnien mieć w sobie naprawdę dużo z Szerloka, skoro padają słowa "I'm you". Tylko że, ani on nie ma tej drugiej strony charakteru, w której jest Szerlokowaty, ani Szerlok nie ma tych cech, które pokazywałby "tak jakby" szaleństwo. Bo Moriarty POWINIEN BYĆ Szerlokiem, tylko takim, który wybrał tę złą ścieżkę. I wtedy śmiało można mówić, że "I'm you". Na ekranie tego zabrakło i dlatego zupełnie nie kupuję tych słów Moriartego na dachu.
Właśnie przez to co powiedziałem, chciałbym, żeby Richard Brooke NAPRAWDĘ był aktorem wynajętym przez Moriartego, a ten nadal działał w ukryciu, bo naprawdę, najlepsze sceny Moriartego są poza ekranem.
Co do wygranej. Moim zdaniem, śmierć i zniszczenie Szerloka są ze sobą powiązane. Poprzez to "samobójstwo" Szerlok potwierdził, że to co stworzył Moriarty to prawda, więc tak, śmierć bohatera była tu kluczowa. Moriartemu wyraźnie nie zależało, czy żyje, czy nie, tylko w takim razie gdzie tutaj to "delektowanie się porażką wroga, smak zwycięstwa po straciu z genialnym umysłem itd."? Śmierć Moriartego była w tym momencie co najmniej bezsensowna. Mam problem z tym, że cały ten Moriarty byłby nołlajfem po śmierci Szerloka, bo Moffat/Gatiss wykreowali go tak, że całe jego życie toczyło się wokół głównego bohatera. I to w takim razie też jest bezsensu sensu, bo skąd niby u Moriartego ta cała obsesja na temat Szerloka, skoro sławny został dzięki blogowi Watsona, który prawdopodobnie jest pisany dopiero po "taksówkarzu", a sam Szerlok nie miał zielonego pojęcia kim jest jego "odwieczny wróg, który chce mu spalić serce". Sam Moriarty mówi, że to wszystko to była gra, która miała doprowadzić do pierwszego starcia na linii Szerlok - Moriarty, ale dlaczego? Trochę to pokręcone.
No i nawet nie chce mi się zastanawiać, czemu mała Melody Pond krzyczała na widok Szerloka, bo nie powinnienem. :)
Oczywiście nie chcę niczego umniejszać Andrew Scottowi, bo jest naprawdę dobrym aktorem (aż obejrzę confidentiale, żeby zobaczeć, jak się wypowiada) i totalnie widzę go, jako Dwunastego. Ba, ja chcę, żeby on był następnym Doktorem. Problem w tym, że Moriarty jest według mnie źle napisany i koniec.
Zresztą co do porównania Master&Doktor z Szerlok&Moriarty - "Wody Marsa" są odpowiedzią na wszystko.
Powiedziałbym nawet, że to Adlerowa była bardziej Moriartowata i godnym przeciwnikiem Szerloka, bo była jego poniekąd odbiciem. Bardzo mi się podoba jej cytat o tym, że dobry kamuflaż to autoportret i przez to tak bardzo potrafiła zagiąć Szerloka, że on jej długo nie potrafił rozgryźć (według mnie to pod koniec, to było coś w rodzaju zawodu i chęci zemsty. I tak, to jest moje otp w tym fandomie). W przeciwieństwie do Moriartego, którego rozgryzł w nie wiem... pięć sekund? On potrzebował zejść do podziemi, bo stał się sławny, a wiedział, że to mu wcale nie pomoże, więc tak czy siak zgodził się na to "samobójstwo" - od połowy odcinka domyślał się, że musi zginąć i się do tego przygotował. Wątpie aby wiedział, że od tego też będzie zależało życie jego przyjaciół. Teraz, kiedy wszyscy myślą, że Szerlok jest martwy, będzie mógł spokojnie rozpracować siatkę Moriartego. Koniec końców, ta cała gra polegała na tym kto kogo przechytrzy i to Szerlok za każdym razem wygrywał każde starcie.
W przypadku Szerloka to tak nie działa. Może dlatego, że Szerlok jest właśnie opanowany, skryty, tajemniczy itd itp. Moriarty jednym słowem to psychol (albo troll, jakkolwiek). Oni powinni być dla siebie, jak dwie strony tej samej monety. Więc Moriarty powinnien mieć w sobie naprawdę dużo z Szerloka, skoro padają słowa "I'm you". Tylko że, ani on nie ma tej drugiej strony charakteru, w której jest Szerlokowaty, ani Szerlok nie ma tych cech, które pokazywałby "tak jakby" szaleństwo. Bo Moriarty POWINIEN BYĆ Szerlokiem, tylko takim, który wybrał tę złą ścieżkę. I wtedy śmiało można mówić, że "I'm you". Na ekranie tego zabrakło i dlatego zupełnie nie kupuję tych słów Moriartego na dachu.
Właśnie przez to co powiedziałem, chciałbym, żeby Richard Brooke NAPRAWDĘ był aktorem wynajętym przez Moriartego, a ten nadal działał w ukryciu, bo naprawdę, najlepsze sceny Moriartego są poza ekranem.
Co do wygranej. Moim zdaniem, śmierć i zniszczenie Szerloka są ze sobą powiązane. Poprzez to "samobójstwo" Szerlok potwierdził, że to co stworzył Moriarty to prawda, więc tak, śmierć bohatera była tu kluczowa. Moriartemu wyraźnie nie zależało, czy żyje, czy nie, tylko w takim razie gdzie tutaj to "delektowanie się porażką wroga, smak zwycięstwa po straciu z genialnym umysłem itd."? Śmierć Moriartego była w tym momencie co najmniej bezsensowna. Mam problem z tym, że cały ten Moriarty byłby nołlajfem po śmierci Szerloka, bo Moffat/Gatiss wykreowali go tak, że całe jego życie toczyło się wokół głównego bohatera. I to w takim razie też jest bezsensu sensu, bo skąd niby u Moriartego ta cała obsesja na temat Szerloka, skoro sławny został dzięki blogowi Watsona, który prawdopodobnie jest pisany dopiero po "taksówkarzu", a sam Szerlok nie miał zielonego pojęcia kim jest jego "odwieczny wróg, który chce mu spalić serce". Sam Moriarty mówi, że to wszystko to była gra, która miała doprowadzić do pierwszego starcia na linii Szerlok - Moriarty, ale dlaczego? Trochę to pokręcone.
No i nawet nie chce mi się zastanawiać, czemu mała Melody Pond krzyczała na widok Szerloka, bo nie powinnienem. :)
Oczywiście nie chcę niczego umniejszać Andrew Scottowi, bo jest naprawdę dobrym aktorem (aż obejrzę confidentiale, żeby zobaczeć, jak się wypowiada) i totalnie widzę go, jako Dwunastego. Ba, ja chcę, żeby on był następnym Doktorem. Problem w tym, że Moriarty jest według mnie źle napisany i koniec.
Reply
Reply
I to wcale nie było takie istotne.
Reply
Reply
Reply
Reply
Zresztą co do porównania Master&Doktor z Szerlok&Moriarty - "Wody Marsa" są odpowiedzią na wszystko.
Powiedziałbym nawet, że to Adlerowa była bardziej Moriartowata i godnym przeciwnikiem Szerloka, bo była jego poniekąd odbiciem. Bardzo mi się podoba jej cytat o tym, że dobry kamuflaż to autoportret i przez to tak bardzo potrafiła zagiąć Szerloka, że on jej długo nie potrafił rozgryźć (według mnie to pod koniec, to było coś w rodzaju zawodu i chęci zemsty. I tak, to jest moje otp w tym fandomie). W przeciwieństwie do Moriartego, którego rozgryzł w nie wiem... pięć sekund? On potrzebował zejść do podziemi, bo stał się sławny, a wiedział, że to mu wcale nie pomoże, więc tak czy siak zgodził się na to "samobójstwo" - od połowy odcinka domyślał się, że musi zginąć i się do tego przygotował. Wątpie aby wiedział, że od tego też będzie zależało życie jego przyjaciół. Teraz, kiedy wszyscy myślą, że Szerlok jest martwy, będzie mógł spokojnie rozpracować siatkę Moriartego. Koniec końców, ta cała gra polegała na tym kto kogo przechytrzy i to Szerlok za każdym razem wygrywał każde starcie.
Reply
Leave a comment