W godzinie twojej śmierci (Lost ff)

Feb 16, 2010 00:16

Spoilery gdzieś do połowy 2 sezonu.
Ten fik jest jakby dodatkiem do nigdy przeze mnie nie dokończonego, a zawierającego Jack/Sawyer, Ana Lucia/Sayid i wszyscy/epidemia fika o tytule Skazanych, więc prawdopodobnie zrozumie go tylko le_mru, której to dedykuję. XD

slash, Jack/Sayid, 974 słowa



W godzinie twojej śmierci

- Jack? Jack? Gdzie byłeś? Jack? - Jack najpierw zdał sobie sprawę z głosu Sayida, później z tego, że ktoś go prowadzi, a następnie sadza na podłodze w korytarzu prowadzącym do głównych pomieszczeń we włazie.

Właz.

Właz

Był we włazie.

- Jack. - Lekarz wreszcie otworzył oczy i napotkał stanowcze spojrzenie Irakijczyka. - Gdzie byłeś? - zapytał ten, a Jack wpierw przypomniał sobie szum deszczu, ciężkie, przejrzyste krople bębniące o wielkie liście rosnących wokół włazu roślin, a później kolejno uderzenie pioruna, zapach mokrej ziemi i dźwięki, całe mnóstwo dźwięków deszczdeszczdeszcz.

- Ja… Myślę, że byłem w dżungli - wykrztusił wreszcie. - Ale nie wiem, dlaczego tam poszedłem, wszystko jest rozmazane - dodał. Bardzo chciało mu się pić, a gardło miał całkiem wysuszone. Wyczuwał też, że jego ciało wciąż trawiła gorączka. Czuł się też nie do końca sobą, ale był pewien, że to nie jest to, co Sayid chciałby usłyszeć.

Problem był jednak w tym, że powinien.

- To ta choroba, Sayid. Nadal się rozwija, a ja nie mam żadnego sposobu, by to powstrzymać - przyznał cicho. Zamknął na chwilę oczy i oparł głowę o ścianę, wsłuchując się we własny oddech. Wreszcie uspokoił się trochę i spojrzał znowu na Sayida, po czym stwierdził:

- Wiesz, że jeżeli zrobię coś, co zagrozi tamtym ludziom na plaży to będziesz mnie musiał zastrzelić, prawda? - W oczach Araba ujrzał odpowiedź na to pytanie i to sprawiło, że coś ścisnęło mu się w sercu, ale też nabrał takiego wewnętrznego spokoju i pewności, że przynajmniej reszta rozbitków wyjdzie z tego cało. - Tak będzie najlepiej. Może powinniśmy zrobić to już teraz, zanim zarazimy też innych - dodał, a Sayid nie musiał pytać, wiadomo było, o kogo chodzi. Irakijczyk zmarszczył brwi i chwycił lekarza za nadgarstek.

- Nie, Jack - powiedział. - Znajdziemy jakiś sposób - oznajmił, a w jego głosie była taka stanowczość, o jakiej lekarz mógł zawsze tylko pomarzyć. Miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, może nawet wycofać się z tego, co właśnie zaproponował, ale zamiast tego pochylił się do przodu i pocałował klęczącego przed nim Sayida. Ten wydał się zaskoczony, ale tylko trochę, a jego skóra była ciepła, tak ciepła, jakby właśnie wyszedł ze słońca, arabski bóg słońca, tak, tak, a jego język smakował czymś słodkim i nieopisanym (dziwne, Sayid nie słodził przecież herbaty), a wargi czymś cierpkim, jakby przed chwilą skosztował cytryny. Doktor poczuł dłoń Irakijczyka na swoim ramieniu i odsunął się wreszcie, ale nie dalej niż na wyciągnięcie ręki.

- Jack, co ty robisz? - zapytał Sayid.

- Nie wiem. Nie czuję się sobą, ale wiem, że ty też nie - dodał schrypniętym głosem Jack i dotknął twarzy Araba, który nawet nie drgnął, gdy lekarz wodził palcami wzdłuż jego ust, policzków i brody. Jack już wcześniej zauważył ten dziwny, ciemny blask w oczach Sayida, ale wcześniej zakładał, że to musi być wynik wciąż trawiącej ich gorączki, teraz jednak nie był tego taki pewien. - Nie zamierzam niczego żałować - powiedział cicho, a gdy chwilę później poczuł ukłucie sumienia na myśl o Sawyerze, który zapewne wciąż był w sypialni i nie miał pojęcia, że Jack złamał zasady kwarantanny i wymknął się nocą do dżungli, a później pieprzył się z Sayidem tutaj, w tym korytarzu. Pomyślał też o Anie Lucii, która o tej porze miała chyba pilnować przycisku, ale nie wiedział, jak to naprawdę było z nią i Sayidem.

Arab skinął głową.

- Dobrze - odparł, a w jego oczach Jack dostrzegł znowu coś, czego tam wcześniej nie było, coś, co przychodziło i znikało, niczym najciemniejsza fala w czasie przypływu. Irakijczyk zaczął go całować, ale nie tak jak Jack, znacznie mocniej i drapieżniej, jego ręka rozpinała pasek lekarza, a kolano wbijało się w wewnętrzną stronę jego uda. Jack podniósł się nieco, by ściągnąć z siebie spodnie, a wtedy Sayid przyparł go do ściany z taką siłą, że doktor przez ułamek sekundy poczuł strach, a to było coś nowego, coś ekscytującego, coś, co wypełniło jego krew adrenaliną i sprawiło, że zacisnął rękę na ramieniu Sayida i głośno jęknął, gdy Irakijczyk wsunął w niego jeden, a następnie dwa palce. Arab spojrzał na niego z dezaprobatą, a Jack zmusił się wtedy do milczenia, no tak, musieli być cicho, jeżeli nie chcieli ściągnąć na siebie uwagi Any i Sawyera. Sawyer… pomyślał, a później usłyszał jakiś wilgotny odgłos, wolał nie wiedzieć co to było, i poczuł, jak Sayid kieruje go z powrotem ku podłodze, a następnie unosi jego nogi do góry i szepcze coś po arabsku, a później Jack poczuł ból, ale tylko trochę, był już na szczęście wystarczająco rozciągnięty.

Pieprzyli się dziko, ale też na tyle cicho, na ile było to możliwe. Jack w pewnym momencie ugryzł Sayida w ramię koloru kawy z odrobiną mleka, by zagłuszyć krzyk, gdy ręka Irakijczyka zacisnęła się mocniej wokół jego erekcji, a gdy wreszcie lekarz doszedł, oparł głowę o chłodną ścianę włazu. Sayid skończył chwilę później kilkoma krótkimi pchnięciami, a następnie opadł na ciało Jacka, a jego skóra była tak ciepła, że wręcz parzyła i Jack miał wrażenie, że zostawia małe, ciemne ślady na jego własnej dłoni.

Nie było żadnych pocałunków, tylko siniaki, ślady ugryzień i świadomość tego, że lekarz będzie miał następnego dnia problemy z chodzeniem i co gorsza, musi znaleźć sposób, by zataić to jakoś przed Sawyerem.

Ich wilgotne łydki wciąż się dotykały, a spocone, zmęczone ciała ogarnęła tak duża senność, że nie, trzeba się było podnieść, inaczej mogliby tam zasnąć i albo zostaliby przyłapani albo któregoś z nich znowu ogarnie szaleństwo i wyjdzie w nocy do dżungli (możliwe, że tym razem z niej nie wróci).

Kiedy zza grubych drzwi i kilku ścian usłyszeli rytmiczne pikanie komputera (prawie jak bicie serca), a następnie znowu zapadła cisza, domyślili się, że Ana prawdopodobnie wstała, by wprowadzić liczby do komputera. Sayid wreszcie się podniósł, wciągnął na siebie spodnie, a gdy Jack znacząco spojrzał na wielką plamę na ich przedzie, Irakijczyk wzruszył ramionami. Ich spojrzenia znowu się spotkały, ale tym razem w oczach Sayida Jack dostrzegł jedynie ciche, zimne opanowanie i spokój, którego zwykle tak Arabowi zazdrościł.

Może ta kwarantanna ma jednak pewne plusy, pomyśli później, gdy wyjmuje coś z lodówki i niechcący potrąca Sayida biodrem.
Irakijczyk rzuci mu zagadkowe spojrzenie, a następnie wróci do głównego pomieszczenia.

Komputer znowu będzie domaga się uwagi.

pornobicie, fandom::lost, genre::slash, pairing::jack/sayid, fanfiction

Previous post Next post
Up