.

Sep 01, 2010 09:28


Fandom: Sherlock BBC
Ilość słów: 1 186
Opis: Nie wszyscy jesteśmy cholernymi bohaterami.
A/N: Jestem tak strasznie niepewna tego tekstu. Strasznie.



De profundis

Harry prawie ich nie zauważyła, zbyt zajęta przyglądaniu się swojemu odbiciu w szybie taksówki

(dyskretnie, kątem oka; w końcu ma trzydzieści sześć lat, nie szesnaście, i pracuje na odpowiedzialnym stanowisku w renomowanej firmie, ma na sobie drogą garsonkę o klasycznym kroju i obcasy)

szukając w swojej twarzy czegoś niepokojącego. Ale jedyne, co zobaczyła, to drobną kobietę o ufarbowanych na jasny brąz włosach, staranny makijaż, szaroniebieskie zaczerwienione (od godzin spędzonych przed komputerem, tak, skończyły mi się krople, ciągle zapominam kupić nowe!) oczy.

(Nikt nie pomyślałby na jej widok, że dwa tygodnie temu wcale nie była na wakacjach w Turcji, ale wyglądała jak bezdomna, leżąc w cuchnącej przetrawionym alkoholem pościeli, z siwo-rudymi odrostami i twarzą prawie tak samo szarą jak niebo za oknem.)

Wracała z półgodzinnej przerwy i musiała sprawdzić makijaż

(spojrzeć, czy nagle jej twarz się nie zmieniła; z filiżanką kawy przy ustach, chwilę wcześniej, miała wrażenie, że ją widać; musiała sprawdzić, musiała, dłonie dopiero przestawały drżeć)

kiedy

(już spokojna)

zobaczyła po drugiej stronie ulicy swojego brata.

Przez ostatnie kilka miesięcy prawie się nie widywali. Krótkie rozmowy przez telefon, wiadomość sms od czasu do czasu, kiedy już naprawdę nie mieli nawet ochoty udawać, a poprzednia rozmowa kończyła się przed pożegnaniem.

(John wciąż ma jej za złe Clarę, alkohol, rodziców, szkołę, dziecięcą rywalizację, która przerodziła się we wrażenie, że, chociaż żyli w jednym domu przez dwadzieścia lat, wcale się nie znają i nie chcą znać; wie to wszystko, ponieważ sama tak się czuje.)

I właśnie teraz John szedł drugą stroną ulicy, pod rękę z innym mężczyzną.

Harry potrząsnęła głową, a kiedy ponownie spojrzała, John i jego towarzysz po prostu szli obok siebie. Powoli, rozmawiając o czymś. Jej brat kręcił głową i unosił dłonie w tak znajomym geście

(- Co zrobiłaś? - Twarz Johna wyraża niedowierzanie. Marszczy brwi i podchodzi stanowczo za blisko, a Harry naprawdę nie ma ochoty z nim teraz rozmawiać, nie o tej sprawie, zwłaszcza nie o Clarze; najchętniej już nigdy nie usłyszałaby tego imienia.

- Jakbyś miał cokolwiek zrozumieć, Johnny. Idź i powiedz mamusi, powiedz tatusiowi, jak twoja siostra znowu spieprzyła sprawę, kiedy ty ratowałeś świat. - Wie, że plącze się jej język, że słowa brzmią, jakby kompletnie do siebie nie pasowały, że wygląda jak z obrazu Muncha; przepite spojrzenie podkreślone rozmazanym makijażem i unoszącym się zapachem eau de martini.

- Harry, musisz z tym skończyć. - Kładzie na jej dłoni swoją, opaloną i twardą, i ciepłą. Harry czuje, że robi jej się od tego dotyku prawie niedobrze.

W tej samej chwili dzwoni jej telefon i oboje na niego patrzą.

- Nie wszyscy jesteśmy cholernymi bohaterami - szepcze stanowczo za głośno Harry i kasuje wiadomość podpisaną Meredith. Albo Mary. I tak żadnej nie kojarzy. W odwrotności do tego imienia, wyrytego pod jej palcami, które boli jak postrzał w serce. - Wiesz co, weź sobie ten telefon.

- Co? - John odsuwa się od niej, unosząc ręce w geście ni to obrony, ni to poddania. - Nie!

- Weź ze sobą ten pieprzony telefon jako spóźniony prezent urodzinowy od kochającej siostry i wynoś się z mojego domu! Rozumiesz? Już! - Ale John nie chce wziąć telefonu. Nie chce ruszyć się z miejsca.

- Wynoś się! - Zaczyna go bić pięściami i w końcu jej brat, żołnierz, bohater w brązowym sweterku, wychodzi, opierając się na lasce jak starzec.

Rano Harry wyrzuca kartę sim, a telefon pakuje w kopertę i wysyła na adres, który jej zostawił.)

ale śmiał się. I szedł bez laski. Nie kulał.

Patrzyła na niego i mężczyznę - może to ten cały Sherlock, o którym czytała na jego blogu, tak, to musiał być on - aż zniknęli za rogiem.

Dopiero stojąc spóźniona w windzie, zdała sobie sprawę z tego, że nie pamięta, kiedy ostatnio John wyglądał na tak szczęśliwego.

*

Sympatyczna starsza pani próbowała ją zagadać w drodze do otwartych drzwi, ale uratował ją nowy współlokator jej brata.

- Harriet, nareszcie. - Prawie uśmiechnął się na jej widok i Harry poczuła, że na widok uśmiechu tego człowieka po jej plecach przebiegają dreszcze. - Już zaczynałem sądzić, że popełniłem błąd w obliczeniach co do twojej osoby. Kolejny błąd.

Jednak nikt nie miał prawa traktować Harry przedmiotowo. Może i była alkoholiczką, której nałóg zrujnował małżeństwo z miłością jej życia. Może i tak. Ale nie mogła poddać się rytmowi tego człowieka bez przynajmniej honorowej walki.

- Tak, jestem dość nieprzewidywalna, nie jesteś pierwszą osobą, która tego doświadczyła na własnej skórze. - Harry wzruszyła ramionami. - A propos, przyszłam do Johna.

Jego uśmiech rozszerzył się o milimetry. Zauważyła.

- Och, to wy już sobie nie przeszkadzajcie. Będę robiła herbatę, zrobić przy okazji i dla was? - Miła starsza pani zawołała entuzjastycznie, ale z nutką podejrzliwości skierowaną, zdaje się, bardziej w stronę swojego lokatora niż Harry.

- Och, tak, to byłoby niezwykle uprzejme z pani strony, pani Hudson. - Kiwnął głową i bez żadnego słowa wrócił w głąb mieszkania.

Harry wciąż stała w przedpokoju.

- Wejdź. - W końcu dobiegło z wnętrza.

Przywitało ją uśmiechającego się słoneczko. Wymalowane żółtą farbą na ścianie. Pełne dziur po kulach.

Mężczyzna, który otworzył jej drzwi i był najprawdopodobniej tym całym detektywem o dziwnym nazwisku, siedział na kanapie pod słoneczkiem z laptopem na kolanach.

Harry rozejrzała się wokół siebie. Ani śladu Johna. Przynajmniej nie we własnej postaci. Ale wszędzie poznałaby specyficzny porządek, który zdawał się krzyczeć w jej twarz: „WŁASNOŚĆ JOHNA H. WATSONA, NIE DOTYKAĆ”, który zdawał się wychylać spod mas chaosu. Jakby ten drugi tak niepostrzeżenie wdarł się na tereny pierwszego, że ten w porę go nie zauważył. A kiedy było za późno, stwierdził, że nie ma sensu walczyć. I że właściwie lubi taki stan rzeczy.

- Czekam - ogłosiła, podnosząc z ławy różowy telefon. - To twój?

- Nie jestem pewien na co. - Zmierzył ją wzrokiem, który, zdaje się, miał mordować. - Tak i nie. Telefon. Tak i nie.

Prychnęła.

- Chyba nie chcę wiedzieć. - Jedna wiadomość nieprzeczytana od: John. - Naprawdę jesteś taki, jak cię opisują.

Znowu się uśmiechnął. I, tak, to nie był miły uśmiech. Dużo bardziej przerażający od najbardziej morderczego spojrzenia.

- Gorszy. Albo lepszy. Zależy dla kogo. - Wstał, zamykając komputer i odkładając na ławę. - Sherlock Holmes, jestem współlokatorem twojego brata.

- Harry Watson, siostra Johna. Bardzo się cieszę, że nareszcie mamy okazję się poznać, Sherlocku. - Uśmiechnęła się, z minuty na minutę coraz lepiej rozumiejąc, czemu jej brat wybrał właśnie tego człowieka. - John jest w domu?

Sherlock spojrzał przez okno.

- Nie. Ale zjawi się za mniej niż kwadrans. Obstawiam dziewięć minut, plus minus dwie. Usiądziesz? Pani Hudson zaraz przyniesie herbatę.

Harry kiwnęła głową.

A kiedy za, dokładnie, osiem minut i czterdzieści dwie sekundy do mieszkania wpadł John, z zaróżowionymi od biegu policzkami i zadyszką, poczuła dziwny sentyment. Pierwszy raz od dawna. Jakby ten siedzący obok niej człowiek, Sherlock Holmes, ze swoimi irytującymi odpowiedziami bez pytań i ego tak rozbuchanym, że dziw, że nie spłonął od niego Londyn, zrobił jej jedną krótką rozmową coś, co sprawiło, że na widok Johna nagle poczuła, że jeszcze nic straconego. To jeszcze nie koniec.

Raczej nie uda jej się zostać bohaterem. Ale może uda jej się kiedyś spojrzeć Johnowi w twarz, jak równy z równym, bez zmieniania siebie czy jego. Zrozumieć, że ten dystans między nimi to tylko kwestia punktu widzenia.

Może.

Może uda jej się kiedyś zaakceptować

(siebie)

świat taki, jakim jest.

Może.

fanfiki, sherlock(bbc)

Previous post Next post
Up